Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Eileen


Findabair zasnęła, lecz ja nie potrafiłam zmrużyć oka.

Wpatrywałam się w księżyc z rękami splecionymi na brzuchu. Nie potrafiłam odwrócić wzroku, nawet wtedy, gdy słyszałam wokół siebie czyjś śmiech, kroki i muzykę. Wszystko było takie żywe, takie bogatsze i mocniejsze. Każdy zapach i dźwięk, każdy ruch, każda emocja... Wszystko było takie inne.

Spojrzałam na leżącą obok mnie Findabair. Leżała na brzuchu, a jej skrzydła co chwila trzepotały. Mój wzrok padł na każdy kawalek jej ciala, począwszy od czubka głowy, po palce u stóp. Zatrzymałam się dłużej na jej dłoniach, które tak czule mnie trzymały i... no dalej, użyjcie wyobraźni. Ja nie będę o tym mówić.

Czułam jak płomień wewnątrz mnie staje się coraz gorętszy. Moje policzki stały się czerwone niczym ten zakazany owoc, który leżał tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

Podniosłam się na lokciach, omiotłam wzrokiem las. Gdzieś w oddali tańczył korowód wróżek. Findabair poruszyła się i mruknęła coś przez sen. Odgarnęłam włosy z jej twarzy, która była teraz tak młoda, bez żadnych trosk i zmartwień. Gdyby nie motyle skrzydła, gdyby nie... nie, Findabair nigdy nie mogla by ujść za człowieka. Jej rysy były tak delikatne, jej twarz tak piękna, tak boleśnie piękna, ze nawet gdyby cała była oblepiona błotem, wciąż uchodziłaby za boginię. Złapałam ją za dłoń, równie ciepłą jak moje własne cialo. Odsłoniłam przed nią każdy kawałek mej duszy.

Usłyszałam burczenie w brzuchu, które wydawało mi się być dziwne i nienaturalne. Nie w tej baśniowej Krainie. Musiałam je jakoś zagłuszyć. Jak urzeczona wpatrywałam się w owoc leżący na piasku. Kiedyś ktoś opowiedział mi bajkę o Gavinie Czerwonowłosym, który wyprawił się na koniec świata. Rosło tam drzewo o czerwonych owocach przypominających jabłka, które można było zebrać jedynie dłonią zamoczoną w krwi. Nazwano je krwawnikami, tak samo jak te byliny, które miały powstać z ich nasion. Zapewniały one szczęście.

Sięgnęłam po krwawnik leżący niedaleko mnie. Rozerwałam go siłą, nasiona opadły na ziemię, a sok splamił mi uda. Wrzucałam do ust garści ziaren, których słodycz rozpływała mi się na języku. Sięgnęłam po słodkie morele, których lepki sok niemal skleił mi palce, sięgnęłam po nieznane mi owoce, niebieskie niczym niebo w bezchmurny dzień. Rozrywałam je na cząstki, z których każda była słodsza od poprzedniej. Kamieniem rozbijałam skorupy wielkich orzechów laskowych, znacznie większych od tych, które... które co? Moje wspomniały stawały się coraz bardziej rozmazane.

Jadłam tak, jakbym całą wieczność głodowała. Nie potrafiłam się powstrzymać. Sok spływał mi po palcach, spływał po nadgarstkach i kapał na uda. Całe moje ciało poddało się pragnieniu, temu zwierzęcemu instynktowi. Miałam wrażenie, że kiedyś też jadłam morele, lecz te pochodzące z Elfhame były znacznie słodsze i większe. Tamte były takie małe. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie je jadłam. Wszystko było zatarte. Pamiętałam jedynie taniec i taniec, wieczną, nieprzerwana muzykę. Taniec! Miałam ochotę tańczyć, aż nastąpi koniec świata.

W mojej głowie zamajaczyło jakieś wspomnienie. Nie mogłam sobie niczego przypomnieć, zanim... zanim... Nie mogłam. Moja pamięć była pusta. Myślałam i myślałam, ale nic nie przychodziło. Widziałam jedynie niewyraźne strzępki, kolorowe kształty i szepty, które nic mi nie mówiły. Wiedziałam, że miałam jakieś marzenie, zanim coś się stało. Wiedziałam, że pragnęłam uciec.

Pragnęłam uciec i uciekłam. Uciekłam! Uciekłam do tej baśniowej Krainy, do pięknego Elfhame, gdzie nie istniała nędza, głód i choroby. Gdzie istniały jedynie słodkie owoce, gdzie istniała niekończąca się zabawa. Dlaczego miałabym kiedykolwiek stąd uciec?

Ktoś złapał mnie za włosy. Odgarnął mi je z ramion, przesunął dłonie na biodra. Poczułam na szyi oddech Findabair, usłyszałam jej śmiech. Znów pociągnęła mnie na piach, a ja nie mogłam jej odmówić.

***

Wpatrywałam się w mój talerz pełen pestek i skórek owoców. Wpatrywałam się w ciemne, dopiero co nalane wino w kwietnym kielichu.

Sięgnęłam po ciastko polane miodem, który zlepił mi palce. Smakowało jak słońce.

Findabair siedząca obok mnie uniosła swój kielich. Reszta stołu poszła za jej przykładem, a w powietrzu uniosły się okrzyki. Ledwo co zdążyłam odstawić kielich, złapała mnie za dłoń i pociągnęła w stronę korowodu. Znalazłam się w samym środku kręgu. Kręciłam się we wszystkie strony, śmiałam się jak szalona, nie mogąc spokojnie oddychać.

Moja suknia wirowała wraz ze mną. W Krainie Wróżek muzyka nigdy nie przestawała grać, a wino nigdy nie przestawało płynąć. Z każdej strony dolatywał do mnie śmiech, który sprawiał, że uśmiech nie mógł zejść z mojej twarzy. Między ekstazą czułam dziwne uczucie, które chciało wydostać się na zewnątrz. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że moje ciało nie chciało już pracować. Poczułam się taka lekka, jakbym za chwilę miala umrzeć. Mój obraz stał się rozmazany, wszystko było za głośno, przez co słyszałam nieustanny pisk. Ktoś pociągnął mnie za rękę. Upadłam na ziemię, czując ból, który przeszył moje ciało.

Księżyc zniknął za koroną Findabair. Podała mi dłoń. Zawahałam się, wpatrując się w jej oczy. Były tak nienaturalne, że bałam się, że nie jest prawdziwa. Przyjęłam ją i wróciłam do tańca. Między drzewami ujrzałam wpatrujące się we mnie setki par oczu.

Złota klatka wciąż była jednak klatką.

***

Na piasku wciąż widać było sok z krwawnika.

Moje bose stopy niemal w nim tonęły. Spojrzałam na rosnące wokół jeziora trzciny, na wysoką trawę i kwiaty upajające mnie swoją wonią. Klęknęłam tuż obok nich, wpatrując się w wielkiego narcyza. Siedziała na nim para czerwonych jak maki motyli.

Wiatr poruszył trzcinami, a muzyka przestała grać, wyrywając mnie ze snu. Podniosłam głowę, ze strachem rozejrzałam się dookoła. Lęk wypełnił moje ciało.

Czułam się tak nierealnie. Moje serce głośno biło, przed oczami widziałam ciemne plany, wszystkie kontury były rozmazane. Gdzieś rozległy się krzyki, rozpaczliwe i błagalne krzyki. Nikogo jednak wokół nie dostrzegłam. Obracałam się we wszystkie strony, aż wreszcie ujrzałam czyjąś niewyraźną sylwetkę. Wydawało mi się, że się zatrzymała, po czym zaczęła biec prosto w moją stronę.

Cofnęłam się o krok, otwierając szeroko oczy. Dostrzegam wpatrujące się we mnie ciepłe, brązowe oczy. Zniknęły, gdy usłyszałam wycie wilka, wszystko zniknęło i wszystko utonęło w ciemności. Gwiazdy zgasły, a księżyc ukrył się za chmurami. Objęłam się ramionami, gdy wokół mnie zatańczył lodowaty wiatr. Usłyszałam dziwny śpiew, który zagłuszył ten rozpaczliwy krzyk. Spojrzałam na postać stojąca po drugiej stronie jeziora. Jej długie włosy powiewały, a były tego samego koloru co jej oczy, jasne jak sam księżyc. Jej rysy ściągnięte były w gniewie, a ja poczułam nagłą ochotę paść na kolana i błagać ją o przebaczenie. Miecz wiszący przy jej pasie zwiastował, że raczej bym go nie dostała.

Przypominała mi kogoś. Na jej czole błyszczała opaska, ciało okute było zbroją. Znowu rozległo się wycie wilka, na gałęziach przysiadły kruki, które przyglądały to mi, to jej. Nie mogłam zrobić żadnego kroku.

Medb uśmiechnęła się. W przeciwieństwie do córki, jej uśmiech był pełen okrutności.

Wyciągnęła ku mnie dłoń. Żeby ją złapać, musiałam bym przejść przez jezioro. Jego tafla była gładka niczym lustro, niczym szkło, pewne i stabilne, by móc po nim chodzić. Rozległ się za mną krzyk, lecz ja nie usłyszałam żadnego słowa. Findabair uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Czekała na mnie po drugiej stronie. Ja także się uśmiechnęłam.

Ruszyłam w jej stronę. Nie dobiegały do mnie żadne dźwięki, liczyła się tylko Findabair, do której w całości należałam, która posiadała każdy kawałek mej duszy.

Gdy od jeziora dzielił mnie zaledwie jeden krok, krzyk wypełnił moje uszy. Wiatr bawił się liśćmi, trzciną i moimi włosami, szumiał tak głośno, ze ledwo co mogłam usłyszeć moje imię, które ktoś co chwila wykrzykiwał. Odwróciłam wzrok od okrutnej twarzy Medb i spojrzałam na własną matkę, która klęczała między drzewami. Kwiaty obrosły jej ciało, jakby klęczała tam przez całą wieczność. Z jej oczy płynęły łzy, a dłonie wyciągnięte były w moją stronę.

Chciałam do niej pobiec, chciałam złapać ją w ramiona, gdy poczułam, jak coś wpycha mnie do jeziora. Wpadłam do głębokiej, ciemnej toni. Woda wypełniła moje ciało, wpłynęła do mojego gardła i płuc, nie pozwalając złapać tchu. Wierzgałam nogami, próbując się uwolnić. Leciałam ku dnie, które było znacznie głębiej, niż na początku myślałam. Łapałam się roślin, mając nadzieję, że one mnie utrzymają, lecz te wyślizgiwały mi się z rąk. Spojrzałam na górę, a przez powierzchnię zamajaczyła samotnia postać. Byłam pewna, że uśmiecha się w moją stronę.

Woda oczyściła moje ciało z Krainy Wróżek, z zaklętych owoców i muzyki. Raniła mnie, lecz jednocześnie uświadamiała, jaki błąd popełniłam. Może to było to. Nigdzie nie mogłam znaleźć swojego miejsca, więc może śmierć była ostateczną ucieczką. Tak blisko, a tak daleko. W ciemności moich myśli pojawiła się Findabair, która zapewniała mnie, że nie byłam pierwsza i nie będę ostatnią. Były tu inne dziewczyny, których kości pewnie spoczywały na dnie jeziora, w którym sama za chwilę zginę.

Ostatni raz spojrzałam na lśniący, jasny księżyc, który prześwitywał przez taflę. Może nigdy nie zginę. Ktoś musiał tu być, ktoś musiał to słyszeć. Może ktoś kiedyś opowie moją historię, może nigdy nie zostanę zapomniana. Na zawsze zostanę uwieczniona w opowieści, która ciągle będzie powtarzana i zmieniana, a która nigdy nie umrze.

Pomyślałam o mojej matce. Miałam nadzieję, że ktoś także o niej opowie.


i cóż, dobrnęliśmy do końca! planowałam wstawić te dwa rozdziały nieco wcześniej, lecz nauka pokrzyżowała moje plany. mam pomysł, by trochę poeksplorować ten świat i bohaterów, więc może w przyszłości dopiszę jeszcze kilka rozdziałow, lecz narazie historia się zakończyła (mam nadzieję, że to nie jest ostateczna wersja i nie zapomnię o tej książce). chciałam podziękować każdemu, kto przeczytał pierścień i komu się on podobał <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro