Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Eileen


Ostrze noża ześlizgnęło się, a wnętrze mojej dłoni i stało się czerwone od krwi.

Syknęłam z bólu. Rzuciłam nożem o blat, wpatrując się w czerwień. Krew rozlała się po mojej skórze, zabarwiła blat, a ja wciąż tak stałam, nie mogąc nic zrobić. Czułam się tak, jakbym ugrzęzła w lepkim miodzie. Byłam sparaliżowana, a najprostsze emocje wzięły nade mna górę.

Dopiero kroki mojej matki przywróciły mnie do rzeczywistości. Złapałam za najbliższą ścierkę i przycisnęłam ją do rany. Materiał szybko stał się czerwony.

— Coś się stało? — zapytała, przystając obok mnie. Pokręciłam głową.

— Nic — mruknęłam — Dam sobie radę.

Prawda była taka, że nie dałam sobie rady. Często mówiłam te słowa, ale w głębi duszy pragnęłam, by ktoś mi pomógł.

Moja matka westchnęła, zabrała szmatę, a ja zacisnęła usta, chcąc zakryć ból. Rana piekła coraz gorzej.

Przemyłam skórę, a matka zrobiła mi świeży okład. Siedząc obok niej, patrzyłam na jej twarz. Zastanawiałam się, gdzie zniknęły te wszystkie lata. Dopiero co ledwo dorastałam jej do bioder, siedziałam na jej kolanach i słuchałam opowieści o świetlistych wróżkach z dworu Seelie, które za dzbanek mleka zapewniały dziecku szczęście. Zmarszczki na jej twarzy , teraz tak dobrze widoczne, przypominały mi o wszystkich przeżytych wspólnie chwilach.

Moja matka miała ponad trzydzieści lat. Gdy była w moim wieku, była już po zamążpójściu. Czasami myślałam o moim ślubie, o tym długim dniu pełnym zabawy, jedzenia i picia. Słyszałam, jak niektóre dziewczyny chichoczą, gdy mówiły o nocy poślubnej. Dopiero jakiś czas temu zrozumiałam, co miały na myśli. O tym akurat myślałam rzadziej.

Myśl, że dotyka mnie jakiś mężczyzna, napawała mnie obrzydzeniem.

Wiedziałam, że jako przykładna żona nigdy nie powinnam odmawiać mężowi. O tym też niedawno się dowiedziałam. Moja matka nie była chętna do dzielenia się ze mną sekretami małżeńskim. Żona była dla męża, w każdym kawałku należąca do niego.

Nie dziwiłam się, że zielarka nigdy nie wyszła za mąż. Małżeńskie pożycie sprawiało, że nie mogłam myśleć o niczym innym. Zastanawiałam się, jakie to uczucie oddać się komuś w każdym kawałku, odsłaniając przed drugą osobą każdy kawałek swojej duszy.

Nie pragnęłam wyjść za mąż. Przysięgłam sobie, że nigdy tego nie zrobię. Zostanę następną zielarką, która mimo samotności, miała prawo o decydowania o sobie samej.

***

Słońcu chylilo się mu upadkowi.

Niebo mieniło się barwami, jak gdyby bogowie rozlali na nim swe trunki. Siedziałam na wzgórzu, z rękami zanurzonymi w miękkiej trawie. Głową Coleen leżała na moich udach, a ja że wszystkich sił starałam się na nią nie patrzeć.

Coleen trzymała w dłoniach kwiatka i wyrywała z niego płatki. Śpiewała pod nosem jakąś piosenkę. Jeśli chodziło o mnie, ta chwila mogła trwać w nieskończoność.

— Jak myślisz, wróżki naprawdę istnieją?

Pytanie Coleen zaburzyło tą perfekcyjną chwilę, lecz jednocześnie dźwięk jej głosu napoił mnie szczęściem. Spojrzałam prosto w jej oczy, błyszczące niczym gwiazdy. Odcieniem przypominały ziemię.

— Moja matka tak mówi — prychnęłam.

— To każdy wie — Coleen zaśmiała się, a ja musiałam przyznać jej rację. Moja matka miała pod tym względem największą obsesję — Ale wiesz, tyle się o tym mówi, ale nikt ich nie widział.

— Podobno wróżki porwały jakiegoś chłopaka z Ivadell.

— Zwykłe plotki. Pewnie uciekł. Albo zabiły go wilki.

— Tu nie ma wilków.

— Więc zabiły go niedźwiedzie.

Zaśmiałam się. Coleen uśmiechnęła się, a ja pragnęłam, by uśmiech nigdy nie zszedł jej z twarzy.

Z Coleen znałam się praktycznie od zawsze. Razem pasałyśmy gęsi, razem chodziłyśmy po jagody i razem robiłyśmy... wszystko. Nie potrafiłam sobie wyobrazić bez niej życia. Martwiłam się, że nigdy nie pokocham nikogo tak jak niej. Ta myśl mnie przerażała. Nie powinnam czuć do niej czegoś takiego. To było przeciw bogom i przeciw naturze.

Odwróciła wzrok, spojrzałam na zachodzące słońce. Paliło moje oczy, ale miałam nadzieję, że bogowie sprawią, że to uczucie zniknie.

— No bo wiesz — odezwała się Coleen — Tyle się mówi o tych wróżkach. Nie wychodź po zmroku, noś jarzębina, bla, bla, bla... Ale czy ktoś je kiedyś widział? Ja tam w nie nie wierzę.

— Uważaj — mruknęłam — Jeszcze Cię porwią.

— Wtedy przyszłabyś mi na ratunek, racja?

Coleen spojrzała się na mnie, a ja na nią. Przełknęłam ślinę. Poszłabym za nią na sam koniec świata.

— Poszłabym — potwierdziłam. Coleen kiwnęła głową.

— Wychodzę za mąż.

Odebrało mi mowę.

Nie mogłam się odezwać ani poruszyć. Otworzyłam usta, moja oczy stały się szeroko jak spodki. Wpatrywałam się w płonące słońce. Moja serce zaczynało bić coraz szybciej, a ja czułam jak cały mój świat się rozpada. Słowa Coleen rozbił mnie na kawałki.

— Słucham?

To było wszystko, co mogłam powiedzieć.

— Wychodzę za mąż — powtórzyła uśmiechnęła Coleen. Bawiła się kwiatkiem, któremu brakowało kilku płatków.

— Co?

— Za Larsa — ciągnęła dalej, jakby mnie nie usłyszała — Kilka dni temu był u mojego ojca. Pobieramy się za miesiąc, bo najpierw musi pozałatwiać swoje interesy.

— On jest od ciebie dziesięć lat starszy!

— No to co? Jestem dojrzała.

Coleen była daleka od dojrzałości.

Chciałam w tej chwili powiedzieć, że nie może za niego wyjść. Dlaczego?

Odpowiedź nigdy nie wyszłaby z moich ust.

— Też powinnaś o tym pomyśleć. Będziemy miały dzieci w tym samym czasie. Może one się pobiorą i zostaniemy rodziną?

Chciałam jej powiedzieć, że chętnie zostałabym z nią rodziną, ale w innym sensie.

— Ja nie chcę wychodzić za mąż — wydusiłam. Coleen spojrzała na mnie jak na szaleńca.

— Czemu? — zmarszczyła nos.

— Ja... nie wiem.

Coleen zaśmiała się. Pierwszy raz w życiu ten dźwięk mi się nie podobał.

— Odmieni ci się. Ja też się bałam.

Coleen podniosła się i usiadła obok mnie. Na policzku miała ślad po mące. Powoli podniosłam drżącą dłoń i starłam biały proszek zalegający na jej skórze. Nie wiem, jak nie mogłam go wcześniej dostrzec.

Kiedyś wszystko wydawało się być takie proste. Nigdy nie chciałam dorosnąć. Pragnęłam na zawsze utonąć w słodkim dzieciństwie, pragnęłam, by czas się zatrzymał i nigdy ponownie nie ruszył. Marzyłam wtedy, że cały świat będzie mój. Zwiedzę każdy kraj, nauczę się każdego języka i przeczytam każdą książkę. Będę płynąć po morzach, o jakich słyszałam z opowieści i będę ratować niewinnych przed smokami i wróżkami mieczem zrobionym z czystego światła.

W moich marzeniach Coleen była tuż obok. Czułam, jak z każdą kolejną sekundą coraz bardziej ją tracę. Gdy wyjdzie za mąż, nigdy już nie będzie moja ー nigdy co prawda nie była, ale lubiłam o tym marzyć. Będzie należała do Larsa. Larsa, Larsa, Larsa... Jego imię było pełne goryczy, której nie mogłam przełknąć. Zaległa mi w gardle i nie pozwalała oddychać.

Miesiąc minie niczym sekunda. Coleen będzie znikać po kawałku, aż w końcu całkowicie zniknie za drzwiami swojego domu, gdzie ja nie będę miała wstępu. Nie będziemy już razem się śmiać, robić żartów i szeptać z naszych sekretów. Nic już nie będzie takie same, gdy na jej palcu pojawi się ten przeklęty pierścień.

Coleen uśmiechnęła się. Poczułam w oczach łzy.

Złapałam ją za dłoń, ciepłą niczym świeży bochen chleba. Złapałam ją za podbródek, przyciągnęłam do siebie, czując na sobie jej usta. Coleen pachniała kwiatami, słodkim nektarem, który przywodził na myśl wiosnę i nadzieję na lepsze jutro. Jej usta były miękkie niczym puchowa poduszka. Nic nie potrafiło mnie powstrzymać, nawet bogowie widzący każdy mój ruch. Wiedziałam, jak bardzo będę za to cierpieć, lecz każda kara była warta tego czynu.

Coleen nie poruszyła się. Poddała się mojej woli, a ja przez krótką chwilę pomyślałam, że jej to się podoba. Tak musiały czuć się wszystkie dziewczyny podczas nocy poślubnej. Pokazałam Coleen każdy skrawek mej duszy. Pozwoliłam jej ją zabrać i zrobić z nią cokolwiek zechce.

Gdy się od niej odsunęłam, Coleen wciąż się nie odezwała. Wpatrywała się we mnie, a jej milczenie było pierwszą karą, jaka mnie spotkała.

Wstała i pobiegła w stronę wioski. Nawet się za sobie nie obejrzała. Zniknęła między drzewami, a ja patrzyłam, jak jej ciało staje się coraz mniejsze. Odwróciłam wzrok na słońce. Paliło moje oczy.

Łzy opadły na moje policzki niczym istny potok. Nie potrafiłam ich zahamować. Zakryłam twarz dłońmi i pozwoliłam bogom wysłuchać mojego płaczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro