Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Eileen


w tym rozdziałe pojawia się scena molestowania seksualnego, więc dla osób bardziej wrażliwych polecam uważam na końcówkę


Za niedługo miałam wyjść za mąż.

Gdy wróciłam do domu, mojej matki nie było. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie. W ciszy lepiej słyszałam swoje łkanie. Zaległam na łóżku, nie bacząć na łzy plamiącą moją poduszkę. Gdy noc wkradła się do pokoju, usłyszałam kroki matki. Zakryłam się kocem i udawałam, że śpię. Musiała się nabrać, bo następnego dnia nic nie powiedziała.

Coleen nie odezwała się do mnie żadnym słowem. Nie było to dziwne, bo ani razu jej nie spotkałam, jakby nagle przestała istnieć. Chodziłam po wiosce, szukałam jej, lecz jej nigdzie nie było. Nikt na mój widok nie szeptał, co dało mi nadzieję, że Coleen nikomu o tym nie powiedziała.

Przez pierwszy tydzień próbowałam sobie z tym radzić. Jednak ostatniego dnia nie wytrzymałam i rozbeczałam się jak dziecko. Moja matka złapała mnie w ramionach, głaskała po włosach i uspokajała, lecz łzy nie przestawały płynąć. Niczego się chyba nie domyśliła. Zresztą, i tak bym jej o tym nie powiedziała.

Następnego dnia słońce wzeszło jak zawsze. Tego dnia wreszcie ujrzałam Coleen. Otworzyła szeroko oczy i uciekła. Ja nie mogłam się poruszyć, więc jak głupia stałam na środku drogi, słuchając lecących w moją stronę przekleństw. Gdy słońce było blisko zniknięciu, poszłam do matki i poprosiłam ją, by znalazła mi męża.

Decyzja ta zszokowała zarówno mnie, jak i ją.

Tak o to za tydzień miał nastąpić mój ślub. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Myślałam chyba, że małżonek i przyszłe dzieci zagłuszą ból, jaki dotknął moje ciało. Może mój mąż mógłby sprawić, że przestałabym kochać Coleen.

Moim wybrankiem miał zostać Aodhan. Kojarzyłam go jedynie z widzenia, lecz nie znałam go za dobrze. Był kilka lat starszy ode mnie, a jego majątek był znacznie większy od mojego. Matka mnie zapewniła, że zapewni mi dobre życie, a ja nie wątpiłam w jej słowa. Nie wybrałaby mi kogoś złego.

Nie działo się wówczas nic wartego opowiadania. Biegałam od domu do domu, pomagając matce w przygotowaniach. Ślubny szał sprawił, że chociaż częściowo zapomniałam o Coleen. Ciągle o niej myślałam, bo nie umiałam się od niej odpędzić, ale starałam się robić to znacznie rzadziej.

Okłamuję was. Myślałam o niej w każdej chwili dnia.

Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Nie patrzyłam na nie długo, gdyż zniknęłam we wnętrzu karczmy. Od progu powitała mnie głośna muzyka, śmiech i gwar. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, gdy poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za rękaw. Spojrzałam na Gladys, która zawsze kojarzyła mi się z bezmyślną owcą. Na ustach miała szeroki uśmiech, a w jej oczach widać było chęć zabawy. Bezwolnie za nią ruszyłam, usiadłam tuż obok i spojrzałam na mężczyznę naprzeciw. Aodhan nie był aż tak odpychający. Może uda mi się z nim przeżyć.

— Śpiewak — zawołała Gladys. Dopiero po chwili zrozumiałam, co miała na myśli.

Przy kontuarze stał starzec z długą, siwą brodą. Nie zastał w karczmie długo. Pośmiał się z resztą mężczyzn i wyszedł do ciepłej nocy. Patrzyłam na zamknięte drzwi, nie bacząc na resztę świata.

— Eileen. Eileen!

Niemal podskoczyłam. Otworzyłam szeroko oczy, a Aodhan się roześmiał. Oblizał wargi.

— Chodź zatańczyć — powiedział, a ja wiedziałam, że to nie było pytanie.

Posłusznie wstałam, mimo, że nie miałam na to żadnej ochoty. Aodhan złapał mnie za dłoń, gwałtownie przyciągnął do siebie. Nie mogłam złapać tchu, gdy tańczył, a ja tańczyłam razem z nim. Niepewnie stawiałam kroki, próbując za nim nadążyć. Gdyby Coleen tu była, zapewnie śmiałabym się najgłośniej z nich wszystkich.

Lecz Coleen tu była. A ja się nie śmiałam, lecz miałam ochotę płakać.

Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie potrafiłam się opanować, zachowywałam się jak małe dziecko. Pragnęłam Coleen, nie mogłam jej znieść, pragnęłam uciec, nie mogłam zostawić matki, Coleen, Aodhana, nie cierpiałam Aodhana...

Złapałam wzrok Coleen i pierwszy raz od dawno szczerze się uśmiechnęłam. Coleen jednak nie podzielała mojego humoru. Szybko odwróciła głowę, znikając za drzwiami. Porwała ją noc.

— Przepraszam — powiedziałam, próbując złapać oddech. Aodhan podniósł brew — Ja... muszę wyjść... Źle się czuję...

Wybiegłam z karczmy, zanim zdołał się odezwać. Rozejrzałam się wokół, jednak nie natrafiłam na Coleen. Westchnęła głęboko i głośno, odeszłam z dala od karczmy, gdy nagle usłyszałam obcy głos. Przystanęłam przy drzewie i spojrzałam na starca opowiadającego coś grupce dzieci.

Bardowie rzadko odwiedzali naszą wieś. Przed wierszokletą z błyszczącą kurtka widywałam ich znacznie częściej. Ich wizyty były okazją do wyruszenia do dalekich krajów i ucieczki od szarej rzeczywistości. Zawsze wtedy siedziałam na przodzie i z błyszczącymi oczami wpatrywałam się w barda.

Teraz nie wypadało mi takie zachowanie. Miałam wyjść za mąż, a nie słuchać bajek dla dzieci. Jednak gdy usłyszałam głos starca nie mogłam po prostu odejść. Oparłam się o pień i zatonęłam w jego opowieści. Znów poczułam się jak dziecko.

— Lata temu, gdy wasi dziadkowie byli jeszcze małymi dziećmi — zaczął starzeć głosem mocnym niczym dąb — Na świecie tym chodził Tyrone, syn Callaghana. Tyrone miał marzenie ー na wieki zostać zapamiętanym. Urodzony był wśród pól, a jego rodzice nie podzielali jego ochoty do tułaczki. Pewnego dnia chłopak wyruszył w świat, wraz z płaczem matki i krzykiem ojca. Matka błagała go, by pozostał, Tyrone jednak nie wysłuchał słów rodzicielki. Poprawił kapelusz, uśmiechnął się szeroko i zrobił pierwsze krok. Tułał się po świecie niczym duch, który nie mógł dostać się na Wieczne Łąki. Im więcej przygodę doznał, tym lepiej pamiętał oblicze rodziców, którzy wyglądali za nim każdego dnia. Pewnego dnia Tyrone usiadł nad rwącą rzeką i zapatrzył się w mknąca wodę. Już miał odejść, gdy nagle...

Starzec przerwał i uśmiechnął się szeroko. Dzieci zaczęły domagać się reszty historii, a ja miałam ochotę krzyczeć razem z nimi.

— Gdy nagle w toni zauważył błysk. Tyrone próbował się do niego dostać, a gdy się dostał, znalazł list w butli lśniącej niczym samo słońce. Próbował wszystkiego, lecz nie mógł wydobyć korka ani jej rozbić. Gdy słońce znalazło się wysoko nad jego głową, a pot objął czoło chłopca, butelka nagle pękła, raniąc jego dłoń. Tyrone jednak nie baczył na krew, o nie. Rozwinął list i spojrzał na dwa słowa. Odnajdź mnie.

Starzec przerwał ponownie. Głośno kaszlnął.

— To nie może być koniec! — zawołał jakiś chłopiec.

— To nie koniec — pokręcił głową — Gdy nadejdzie koniec, wszystko ułoży się po twojej myśli.

— Więcej! — zawołał ktoś inny — Zakończenie! Opowiedzcie zakończenie!

— Zakończenie!

W powietrzu rozległy się krzyki dzieci. Starzec wodził po nich wzrokiem, z uśmiechem ukrytym w gęstej brodzie, gdy nagle jego wzrok padł na mnie. Cofnęłam się o krok. Bałam się, ze każe mi odejść, wracać do męża. On jednak się nie odezwał. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

— Tyrone ruszył po brzegu rzeki, idąc do jej źródła — rzekł z utkwionymi we mnie oczami — Nie przestał, gdy nastał zmrok, nie przestał, gdy usłyszał wycie wilków. Mimo zmęczenia parł na przód, owładnięty listem. Pachniał słodkimi malinami i miodem, lasem, miłością i śmiechem. Tyrone ocknął się, gdy nastała północ. Spojrzał na lśniący, wielki i jasny księżyc, kuszący swoimi tajemnicami. Nagle usłyszał muzykę. Tyrone jednak się nie bał. Wiedziony śpiewem, ruszył ku światłu. Napotkał wróżki! — zawołał, nachylając się ku dzieciom — Na nic stały się przestrogi rodziców, na nic były słowa matki. Dołączył do ich zaklętego kręgu, a wówczas...

— Eileen.

Odwróciłam się, otwierając szeroko oczy. Spotkały się z twardym, ciemnym spojrzeniem Aodhana. Złapał mnie za dłoń, jednak zrobił to za mocno niż powinien. Lub może zrobił to za lekko? Przełknęłam ból.

— Czujesz już się lepiej?

W jego głosie nie czuć było troski.

— Tak — kiwnęłam głową — Świeże powietrze chyba zadziałało.

Aodhan spojrzał na starca. Ja odwróciłam wzrok na ziemię, nie mogąc znieść jego spojrzenia.

— Bajki o wróżkach? Nie wyrosłaś już z tego?

— Zaciekawił mnie.

Aodhan prychnął i pociągnął mnie za sobą. Nie wiedzialam, gdzie idzie i gdzie mnie ciągnie. Pragnęłam iść do matki i ukryć się w jej ciepłych objęciach. Jednocześnie poczułam do niej nienawiść. To przez nią musiałam wyjść za mąż, lecz to ja ją o to zapytałam. Pragnęłam stąd uciec.

Spojrzałam na las, który niemal do mnie szeptał i wyciągnął swe gałęzie. Kusił mnie niczym muzyka, niczym ciasto, wino i Coleen. Przełknęłam ślinę, wpadając na Aodhana. Wciągnął mnie za tył jakiegoś domu i popchnął ku ścianie. Wziął moją twarz w dłonie, jakbym już należała do niego. Może zawsze należałam do każdego mężczyzny na świecie. Nigdy nie czułam, by moje ciało było w pełni moje. Moje był tylko zakazane uczucie do Coleen i chęć ucieczki. Nikt nie mógł mi tego zabrać.

Poczułam natarczywe usta Aodhana, czułam, jak wędruje po moich wargach i szyi. Stałam niczym sparaliżowana, jakby bogowie odebrali mi wolną wolę. Nie potrafiłam się odezwać, ale nawet, gdyby udało wykrztusić mi się jakieś słowo, Aodhan by nie przestał. Oni nie przestawali. Brali to, co chcieli, a one nie mogły odmówić. Czułam się niczym przedmiot, niczym brudny but, łyżka, miska, z której każdy może skorzystać, a która nie miałą żadnej wartości. Zniszczyła się? Co to za problem. Zawsze można zdobyć nową.

Jego dłonie opadły na moje biodra, a jak tak stałam bez ruchu, mając ochotę zniknąć.

— Tu jesteś. Tyle cię szukałam.

Aodhan przestał, gdy doleciał do mnie ten boski głos. Wyjrzałam ponad jego ramię i spojrzałam prosto na Coleen, Coleen, która stała kilka kroków od nas, która miała włosy niczym ogień i usta niczym maliny, która przyszła mnie uratować, która, która, która, która...

— Matka cię szuka — dodała Coleen, a ja byłam pewna, że ona istnieje naprawdę. Dłonie Aodhana zsunęły się z mojego ciała, a ja czułam się tak, jakbym urodziła się na nowo.

— Może poszukać później — mruknął Aodhan.

— Szuka swojej córki teraz. Nie chcesz chyba, że twoja panna młoda wyglądała jak parobek.

Coleen spojrzała na mnie, po czym odeszła. Nie marnowałam czasu. Złapałam za materiał sukienki i pobiegłam za nią. tak szybko jak mogłam. Nie czułam na sobie obcych palców i łaknących spojrzeń. Coleen musiała słyszeć moje kroki i zdyszany oddech, lecz nie odezwała się. Spojrzałam za siebie, a gdy nigdzie nie zastałam Aodhana, złapałam ją za ramię. Coleen odskoczyła, jakbym miała zarazić ją ospą.

— Dziękuję — szepnęłam, czując, jak na moje policzki spadają łzy.

Coleen nie odpowiedziała. Jej wzrok był twardy i nieustępliwy, pełen gniewu, który powinien mnie dostąpić. Stałyśmy tak w ciszy, której ani ona, ani ja nie umiałyśmy przerwać.

— Gratuluje ślubu — powiedziała w końcu. Jej głos był na skraju płaczu.

Odeszła. Raz i na zawsze. Patrzyłam jak odchodzi, jak znika za domami.

Moje ciało ogarnęła nagła panika. Rozejrzałam się po wiosce, nie natrafiając na żywą duszę. Miałam ochotę paść na ziemię i błagać ją o przebaczenie. Zacisnęłam pięści, czując, jak paznokcie wbijały mi się w skórę. Moja głowa zapełniła się myślami, których było za dużo, o wiele za dużo, bym mogla je znieść.

Ruszyłam do domu. Ruszyłam do matki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro