Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Doireann


Cały mój świat rozpadł się na kawałki, gdy patrzyłam, jak moja córka ucieka w mrok lasu.

Upuściłam kwiaty na ziemię, a te rozsypały się wokół moich stop. Miałam szeroko otwarte oczy, nie moglam wydobyc żadnego słowa, ani się nawet poruszyć. Ktoś coś do mnie powiedział i złapał mnie za dłoń, lecz ja wyrwałam się z uścisku i pobiegłam wprost przed siebie, przepychając się między tłum. Podwinęłam suknię, głośno krzycząc imię mojej córki.

Biegłam jak szalona, mając nadzieję, że gdzieś ujrzę Eileen. Krzyczałam tak głośno jak umiałam. Coraz szybciej traciłam siły i musiałam przestawić się na marsz, przez który byłam coraz dalej od córki. Eileen nie mogła daleko uciec. Może właśnie wracała, może sama za mną krzyczała i pragnęła wrócić do domu. Po miękkiej ściółce przebiegł ktoś inny. Ktoś pobiegł znacznie dalej, niż mogłam ja.

— Szalona — powiedział mój brat, pojawiać się tuż obok mnie. Dyszał tak samo jak ja — Pędziła jak szalona.

Poczułam w moich oczach łzy. Złapałam za suknię i ruszyłam dalej.

— Doireann! — usłyszałam za mną głos Riana — Doireann!

Nigdy nie lubiłam tego lasu. Gdy byłam młodsza, mieszkałam z dala od niego, lecz gdy wyszłam za Tomasa, przeprowadziłam się do jego domu na samym uboczu wioski. Z jego okien miałam doskonały widok na drzewa. Moja babka przekazała to mojej matce, moja matka przekazała to mi, a ja przekazałam to mojej córce, by nigdy nie wyruszała do niego po zmroku. Trzymałam się ich wróżkowych nakazów i zakazów, które tak jak każda inna matka przekazywałam własnemu dziecku.

Objęłam się ramionami, czując nieprzyjemny chłód, choć dzień był ciepły i słoneczny. Co krok wykrzywiłam imię Eileen, lecz odpowiadała mi cisza. Reszta poszukiwaczy już dawno mnie opuściła, lecz ja nie traciłam resztek nadziei. Otworzyłam usta, z których wydobył się niemy krzyk. Zakryłam usta dłonią, gdy spojrzałam na leżącą na trawie parę butów. Nie chcąc, by rozpacz przykuła moje ciało do ziemi, pobiegłam dalej. Moje słowa tonęły w ciszy.

Dobiegłam do strumyka, w drodze natrafiając na kawałki materiału wiszące na gałęziach. Spojrzałam przed siebie. Szum strumyka wydawał się być tak głośny, że nie pozwala mi spokojnie myśleć. Padłam na kolana, czując, jak na moje policzki lecą gorące łzy. Byłam blisko od błagania bogów od pomoc.

— Twoja mała ptaszyna wreszcie uleciała — powiedziała Fiadh. Na dźwięk jej głosu przestałam płakać i podskoczyłam ze strachu. Nie miałam pojęcia, skąd się tu wzięła, jakby bogowie wysłuchali mych myśli i ją tu zesłali — Oh, co za dziewczyna.

— Pytałam się, czy tego chce — wydusiłam przez łzy — Pytałam się... Bogowie, to moja wina...

— Nie płacz — skarciła mnie Fiadh. Spojrzałam na nią załzawionymi oczami, przez które ledwo co mogłam widzieć. Na głowie miała swoją czerwoną chustę, a przy jej pasie wisiały klucze — Nie płacz, głupia dziewczyno.

— Już dawno minął czas, w którym byłam głupią dziewczyną.

— Jak widać jeszcze nie minął — mruknęła Fiadh. W dłoni trzymał kij, którym się podpierała i po którym pełzał wąż. Rozpacz za córką sprawiła, że nie odsunęłam się od niego, choć napawał mnie obrzydzeniem.

— Fiadh, co ja... ty tu byłaś. Ty tu byłaś! — krzyknęłam. Podnioslam sie tylko po to, by móc znowu paść na kolana. Uczepiłam się jej sukni, a Fiadh zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie z odrazą, jakbym była robakiem lub innym szkodnikiem — Ty tu byłaś! Byłaś, prawda?

— Byłam — powiedziała w końcu, po dość długiej chwili ciszy.

— Widziałaś, jak moja córka ucieka — szepnęłam, znów czująć słone łzy.

— Widziałam — potwierdziła Fiadh kiwnięciem głowy.

— Pomożesz mi ją znaleźć?

— Pomogę.

***

Gdy wróciłam do domu, nie chciałam nikogo widzieć. Kobiety co chwila przychodził do mnie z czułymi słowami, lecz ja kazałam im jak najszybciej wyjść. Chciałam sama przejść przez rozpacz, która nie pozwala mi swobodnie stać i myśleć. Padał na łóżko Eileen, objęłam się ramionami i czekałam na łzy, które gęsto opadły na moje policzki. Ktoś pukał do drzwi, a podłoga skrzypiała od kroków, lecz nikt do mnie nie podszedł, jakby mój szloch trzymał ich z daleka. Nie miałam pojęcia, ile czasu tak spędziłam.

Gwałtownie otarłam łzy i wstałam. Zakręciło mi się w głowie, lecz jeśli miałam odzyskać córkę, nie zamierzałam tracić więcej czasu.

Rozległo się pukanie do drzwi, lecz nikt nie czekał na moją odpowiedź. Odwróciłam się, gdy usłyszałam czyjeś kroki i spojrzałam prosto na brata. Po chwili stanął przy nim Aodhan i swobodnie oparł się o framugę, jakby był u siebie. Zmrużyłam oczy.

— Kobiety mówią, ze chcesz za nią iść — odezwał się Rian, burząc ciszę. Wpatrywałam się tak w niego, aż końcu z powrotem wzięłam się do pakowania torby.

— Pójdę za nią — powiedziałam.

— Doireann, to szaleństwo. Ona uciekła od własnego ślubu! Wstyd, jaki...

— Wstyd? Nazywasz to wstydem? — niemal krzyknęłam, odwracając się w jego stronę. Zacisnęłam palce na nożycach, które dopiero co wzięłam do rak — Wstydem! Jak śmiesz tak o tym mówić? Jak śmiesz tu przychodzić i mówić tak o mojej córce! Czy przyszło ci chociaż na myśl, jak ja cierpię? Czy myślałeś, by za nią pójść? A może ty za nią pójdziesz?

Spojrzałam na Aodhana. Oboje milczeli, a ich oczy były szeroko ze zdumienia. Jak opętana machałam rękami, w których trzymałam ostre niczym brzytwa nożyce. Może oboje bali się, że im coś zrobię, może byli zdziwieni moim nagłym atakiem.

— Twoja narzeczona. Twoja przyszła żona! — krzyknęłam — Śmiesz stać tu, zamiast jej szukać? Niech bogowie ukarzą ten świat, a ciebie jako pierwszego!

Zabrałam torbę i wyszłam. Nie zamierzam słuchać ich tłumaczeń, nie zamierzam na nich więcej patrzeć. Z każdym słowem traciłam coraz więcej czasu. Wiedziałam, że Eileen tu nie przyjdzie. Błądziła tam sama, pozostawiona bogom i... przyspieszyłam kroku, zmierzając do chaty zielarki. Weszłam do niej tak jak do siebie, nie przejmując się pukaniem, ani czekaniem na odpowiedź.

— Tylko nie rób mi krzywdy — zakpiła Fiadh. Siedziała przy stole i gładziła czarnego kota.

Dopiero po chwili zrozumiałam, a co jej chodziło. Podeszłam bliżej niej, odstawiłam torbę i nożyce, które odcisnęły mi się na dłoni. Spojrzałam na usmiechniętą Fiadh, która nie przejmowała się czasem. W spokoju głaskała kota, kiedy ja rozpadałam się na kawałki, powoli tracąć wszelkie zmysły.

— Pomożesz mi, czy nie? — zapytałam suchym głosem, nie zawierającym żadnej emocji.

Fiadh zaśmiała się. Jej głos wręcz kapał kpiną.

— Czeka cię długa droga — powiedziała. Wstała i ruszyła do szafek.

— Jestem na nią gotowa.

Zielarka kiwnęła głową, po czym odwróciła się do mnie plecami. Byłam pewna, że mi nie wierzy, że tylko czeka, aż się poddam. Byłam gotowa przejść przez cały kraj, by odzyskać córkę.

By odzyskać Eileen, poszłabym nawet do Krainy Umarłych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro