10. Wyznania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media: Riopy "Golden Gate"

Święta Bożego Narodzenia były już za progiem. Bella z zapałem pucowała cały dom, piekła i smażyła, jakby miała do wykarmienia co najmniej pułk wojska, a nie dwóch facetów i to takich, którzy przesadnie się nie obżerają. Ale jako że tradycji musiało stać się zadość, kuchnia i spiżarnia pękały w szwach. Harry z Severusem wymieniali przerażone spojrzenia, odkrywając codziennie kolejne cudowne rozmnożenia potraw i zastanawiając się, czy i kiedy zdążą to wszystko zjeść.

Na dwa dni przed wigilią Snape poruszył wreszcie temat świąt, zapraszając Harry'ego do pójścia razem z nim na kolację do Dumbledore'a.

- Zawsze chodziliśmy z Tomem do Albusa, jak zresztą połowa Hogwartu. W tym roku też zamierzam tam pójść, a ty, jeżeli masz ochotę, możesz mi towarzyszyć.

- Dzięki, ale chyba nie skorzystam. - powiedział Harry.

- To co będziesz robił?

- Może pooglądam telewizję...

- Jesteś zaproszony, Potter. Albus by się ucieszył, jeśli przyszlibyśmy razem.

Harry jednak nie poszedł. Łypnął tylko jednym okiem znad książki na Severusa, który, otulony ciepłym płaszczem, pożegnał się z nim w drzwiach salonu.

Sam nie wiedział, czemu nie chce uczestniczyć w tej świątecznej radości, obojętnie - prawdziwej czy udawanej. Choć może wiedział. Obawiał się swojego statusu przy boku Severusa na tej imprezie u rektora. Niepokoił rolą, jaką goście mogliby mu przypisać. Nie chciał być postrzegany jako substytut Riddle'a, tylko jak... Właśnie! O tym, kim chciałby być dla swojego profesora i przy nim - właśnie o tym bał się pomyśleć.

Po wyjściu Snape'a dorzucił drewna do kominka, nalał sobie jakiegoś wina do szklanki i usiadł na podłodze, opierając się plecami o kanapę.

Wpatrzony w płomienie wspominał swoje wcześniejsze wigilie. Najpierw te u Dursleyów, w trakcie których nigdy nie było dla niego najmniejszego nawet prezentu pod choinką, a jego spasiony kuzyn Dudley za punkt honoru stawiał sobie pożarcie każdego smakołyku, na którym spoczął wzrok Harry'ego. Po kolacji Harry nigdy nie mógł wraz z Dudleyem, wujem i ciotką pooglądać telewizji. Żadnych świątecznych koncertów ani filmów. Jego obowiązkiem było siedzenie w swoim "pokoju", czyli w schowku pod schodami. Na tyle dużym, by zmieściło się tam pełnowymiarowe łóżko i na tyle małym, by nie dało się umieścić tam okna... Szesnaście wigilii spędził w tym miejscu, choć nie wszystkie pamiętał - podobnie jak nie pamiętał pierwszej, tej w ramionach rodziców...

Osiemnastą celebrował w zupełnie inny sposób. Wynajmował już wtedy mieszkanie i utrzymywał się sam. Ale tego wieczoru nie pozostał u siebie, tylko snuł się ulicami Holyhead, zaglądając do każdego napotkanego kościoła, słuchając kolęd i gapiąc się na świąteczne dekoracje. Potem, nawet będąc w dziwnej relacji z Draconem, kontynuował ten zwyczaj wigilijnej włóczęgi ulicami miasta.

Malfoy każde święta obchodził w rodzinnym domu, jednak nigdy nie zaprosił do siebie Pottera. Uczyniła to dopiero Ginny. I dopiero będąc z nią dowiedział się, na czym polegają tak zwane "rodzinne" święta. Takie z mnóstwem prezentów, pysznego jedzenia, głośnych okrzyków, śmiechu i poklepywania po plecach. Z toastami wznoszonymi pędzonym pokątnie samogonem, z bitwami na śnieżki rozgrywanymi z braćmi najpierw dziewczyny, a potem narzeczonej; z wyjadaniem rodzynek i migdałów z puddingu, z ucieraniem maku i całusami pod jemiołą.

Nagle mu tego zabrakło. Domowego ciepła, bliskości drugiego człowieka, czyjegoś pocałunku... Pomyślał o Ginny, na dobrą sprawę pierwszy raz od przeprowadzki do Severusa. Popłynął myślami do początków ich związku, do pierwszej wigilii w domu Weasleyów.

Nagle poczuł się bardzo samotny. Może nawet bardziej niż kiedykolwiek dotąd. I pożałował rozstania... W inne dni i noce wiedział, że zrobił dobrze, zrywając z nią. Ale w tę świąteczną noc... żałował. Nie byłby teraz sam, tylko z rodziną. Z ludźmi, którzy byli tak serdecznie do niego nastawieni... Dokoła niego nie byłoby teraz ciszy, przerywanej nikłym szelestem ognia w kominku i własnymi przełknięciami śliny. Zamiast ciszy, otaczałaby go Ginny. Jej dłonie szybko zabłąkałyby się pod jego ubranie i pognaliby do jej dawnego pokoju, by się pospiesznie kochać, zanim zostaną zawołani do stołu.

Obrazek, jaki wywinął się z jego pamięci, ukłuł go poniżej pasa, powodując lekkie naprężenie członka. Uciszył erekcję dużym łykiem wina. Tego też zaczynało mu brakować. Nie żeby trzymiesięczny celibat dawał się jakoś we znaki, bo masturbacja dobrze rozładowywała napięcie. Poza tym, erotyczne nienasycenie Ginny oraz własna rosnąca frustracja, że nie zadowala jej w łóżku, zaczynały doprowadzać go do lekkiej kurwicy. Ale brakowało mu obejmujących go ramion, ciepła drugiego ciała obok. Zaczynało mu być bez tego ciężko już po trzech miesiącach, a Severus znosił to co najmniej pięć lat! Jak to wytrzymywał?

Severus... myśli Harry'ego wraz z kolejnym łykiem wina popłynęły do czarnookiego profesora. Brakowało mu Seva tutaj, teraz. Jego głębokiego głosu; min, które w zamierzeniu miały być groźne, a Harry'ego tylko śmieszyły; złośliwości podszytych czułością... Niemal się zarumienił, przypominając sobie serdeczne gesty tego "hogwarckiego potwora", gesty, których on był jedynym odbiorcą.

Te przeczesania włosów, to poprawianie krawata czy płaszcza. Nie żeby garderoba Harry'ego potrzebowała jakichś poprawek! Severus zdawał się robić to wszystko, aby mieć pretekst zbliżenia się do swojego asystenta bardziej, niż pozwalała przyzwoitość. Czy to już było jakieś gejowskie molestowanie? Harry parsknął śmiechem do własnych przemyśleń. Jeśli tak, to, niestety, nie miał nic przeciwko. Niestety - bo pewnie powinien czuć się z tym źle, niekomfortowo, zażenowany... Tymczasem było mu najzwyczajniej w świecie miło. I nie widział w tych gestach żadnych podtekstów. A może po prostu był jednak zbyt ślepy? Może soczewki powinien zmienić na mocniejsze? Ta uwaga była w swojej treści taka severusowa! Spróbował sobie wyobrazić wyraz twarzy Snape'a, rzucającego mu te słowa. I znowu za nim zatęsknił.

Dupek! Prawdziwy! Jednak opinia o nim jest nieprzesadzona. Zostawił Harry'ego na pastwę smutnych myśli i poszedł na wyżerkę do Dumbledore'a! Tak jakby Bella nie załadowała po brzegi spiżarki i kuchni. Zostawił go, poszedł..., choć powinien przytulić...

Dolał sobie wina i podszedł do fortepianu. Podniósł nakrywę klawiszy. Pulpitu do nut nie rozkładał, tylko umieścił obok niego szklankę z czerwonym płynem. Prawy kącik ust wykrzywił mu złośliwy uśmieszek. Umbridge udusiłaby każdego, kto w ten sposób bezcześciłby cenny instrument. Sam przez moment pomyślał, że szklanka może pozostawić jakieś ślady, zacieki. A w dupie z tym! Jego fortepian, jego zacieki! Umościł się wygodnie na ławeczce, a po chwili wahania pod jego palcami rozbiły się dźwięki, jak krople deszczu na szybie.

Tak zastał go Severus, który bardzo szybko pożegnał się z rektorem i wrócił do domu, zaniepokojony samotnością swojego współlokatora.

W progu przywitała go muzyka. Niektórych kompozycji zupełnie nie znał, inne wydawały mu się jakby znajome. Potter szybko przechodził z jednego utworu do drugiego, jak gdyby przypominał sobie akordy i nuty, aż wreszcie trafił na coś, co przypadło mu do gustu i grał. Grał...

Severus oparł się o futrynę w drzwiach salonu, by swoim wejściem do pokoju nie spłoszyć grającego. Nie znał się na muzyce fortepianowej, nie miał więc pojęcia, czego słucha. Wiedział tylko, że utwór jest niezwykle piękny, a dźwięki, wydobywane przez Harry'ego z instrumentu, przywodzą na myśl płatki śniegu, to spadające równo i spokojnie, to kłębiące się bezładnie w zamieci. Im dłużej słuchał tego prywatnego koncertu, tym bardziej rosło jego zdumienie i uznanie dla kunsztu młodego pianisty. O tak, Potter naprawdę potrafił grać na fortepianie! A fakt, iż robił to w jego własnym salonie i to w dodatku w wigilię, napawał Severusa jakimś dziwnym wzruszeniem.

Gdy chłopak zmęczył się graniem i podniósł wzrok znad klawiatury, zobaczył naprzeciwko siebie twarz Snape'a, nadal stojącego w progu salonu.

- Nie powinieneś być jeszcze u Albusa? - zapytał.

- Wolałem być tutaj, z tobą - cicho odpowiedział Severus.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa, tylko ich oczy błyszczały, odbijając światło z kryształowego żyrandola i płomienie z kominka.

Severus w końcu zdecydował się wejść do salonu. Podszedł do fortepianu i opuszkami delikatnie pogładził lakierowane drewno.

- Co to było? To, co teraz grałeś? - zainteresował się szczerze.

- Riopy*. Taki francuski kompozytor. "Golden Gate".

- Piękne. Zagrasz jeszcze raz? - poprosił z nadzieją, że usłyszy ponownie ten utwór.

I Harry zagrał.

Severus usiadł na podłodze, oparłszy się plecami o jedną z nóg fortepianu. Niemal czuł w swoim ciele wibracje strun i tę słodko-gorzką pasję, wypływającą spod palców Pottera. Tańcząc po klawiszach, te palce krzyczały w tłumionym bólu, omdlewały z rozkoszy, płakały z obezwładniającego szczęścia, śpiewały bezsłowną pieśń, wydobywaną gdzieś z głębi ciała. W takt tej muzyki można by się kochać, można by umierać.

- Jeszcze raz - wyszeptał Snape, gdy przebrzmiał ostatni takt utworu.

Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Nigdy nie był wielkim melomanem. Owszem, zdarzało mu się bywać na mniej lub bardziej kameralnych koncertach, gdyż zachowania takie niemal należały do uniwersyteckiego bon tonu, ale nigdy nie odczuwał czegoś więcej poza zainteresowaniem. Muzyka klasyczna na ogół go nudziła, dlaczego więc teraz, słuchając tego jakże klasycznego instrumentu, miał łzy w oczach?

Dlaczego odczuwał te dźwięki jak ostrza, kłujące go w płuca i w serce? Pozbawiające go tchu, domagające się czegoś, jakiegoś ruchu, gestu z jego strony? Dlaczego chciał krzyczeć, gdy klawisze były mocno uderzane i płakać, gdy palce pianisty pieściły czarno-białe oktawy**? Muzyka przepływająca przez jego ciało przypomniała mu, jak puste były i są jego ramiona, do bólu pragnące kogoś obejmować. Jak suche są jego usta, które od ponad pięciu lat nie smakowały niczyjego ciała.

Czy było to spowodowane grą Pottera, czy może samym utworem?

Ostatnie dźwięki wybrzmiały, a oni nie reagowali, trwając w milczeniu, jak zaczarowani. Mijały kolejne minuty, a oni siedzieli, nadal nic nie mówiąc. Cisza oplatała ich twarze, wiązała niewypowiedziane słowa.

- Chodź, Potter, dobierzemy się do spiżarki Belli - Snape spróbował wreszcie przerwać tę dziwną, magiczną wręcz chwilę. - No chodź! - lekko trącił go w łydkę, gdy Harry nadal siedział bez ruchu. - Co ci się stało? - zapytał, podnosząc się z podłogi i przysiadając na drugim końcu ławeczki przed fortepianem.

Ponieważ Harry nie odpowiadał, a nawet zdawał się w ogóle nie zwracać na niego uwagi, pogrążony w jakichś swoich myślach, Severus, widząc jego mocno zaciśniętą szczękę i niemal czując napięcie w całym jego ciele, zaczął opowiadać o spotkaniu u Albusa. I gdy tak mówił, nagle uprzytomnił sobie, że przecież jednak opuścił tamto dobrze znane towarzystwo. Mimo że tam składano sobie życzenia, a w tych murach nie; mimo że nie miał tutaj prawdziwej choinki, tylko jakieś ascetyczne dekoracje, które zamówił u Luny; jego stół nie kusił świątecznymi przysmakami, bo go po prostu nie zastawiono, a młody mężczyzna, który obok niego siedział, wyglądał tak, jakby miał zamiar zaraz się rozbeczeć.

A jednak to właśnie tutaj Snape czuł się bardziej szczęśliwy. Jakby dopiero teraz był na swoim miejscu. Nie tam, w tłumie uśmiechniętych gości, a tutaj, z tym cichym chłopakiem u boku.

- Z czego się tak cieszysz, Sev? - zapytał go Harry, przecierając wyraźnie załzawione oczy. - Rektor zamiast opłatka rozdawał wam szprycowane dropsy, że się tak rozmarzyłeś?!

- A ty co zrobiłeś? - zapytał Severus. - Masz taką minę, jakby ci ktoś umarł!

- No wiesz, w sumie to masz rację - zakpił z niego Harry.

- O kurwa! Przepraszam... - Severus najpierw głośno krzyknął, a przeprosił już zupełnie cicho, gdy uświadomił sobie, co właśnie powiedział.

- Nieważne! - Harry wzruszył ramionami. - Nie przejmuj się. Przecież i tak masz rację. Tylko... - trącił palcami kilka klawiszy - jakoś tak w święta zbiera mi się zawsze na wspominki o moich rodzicach i całym moim życiu. Zwykle w święta cholernie mi smutno i wychodzi ze mnie mały chłopiec.

Nastrój momentalnie się zmienił. Zniknęło szczęście i ślad wesołości. Pozostał smutek, zaczął kiełkować gniew. Obudzone napięcie zaczęło podduszać ich obu.

- Wiesz, jak umarli? - zapytał Severus. Sam wiedział aż za dobrze, ale potrzebował usłyszeć, na ile sam Harry był zorientowany w tym temacie. I to usłyszeć od niego.

- Wcale nie umarli! - zaperzył się Harry. - To twoi umarli, a moich zamordowano. Pewnie słyszałeś o tym - chłopak pociągnął nosem i otarł twarz wierzchem dłoni. - To była głośna sprawa.

Severus lekko struchlał przypuszczając, co zaraz usłyszy. Zielonooki asystent tymczasem pogrążył się w smutnych wspomnieniach i mówił dalej, nie zwracając uwagi na towarzysza i jego coraz bardziej przerażoną minę.

- Znam to tylko z gazet i z Internetu... Miałem wtedy roczek, no, troszeczkę więcej, ale na szczęście nic nie pamiętam. To było w Halloween. Jakiś pojeb wszedł im do domu i ich zaszlachtował. Wypatroszył jak świnie. Okaleczył... - Harry wzdrygnął się na dźwięk własnych słów; zacisnął dłonie, wbijając paznokcie w skórę. - Wyciął im genitalia. Matce odciął piersi. Wydłubał im oczy i trochę oskórował. Dobrze, że nie zrobił im tego na żywca. Ogłuszył ich najpierw i poderżnął gardła. Ich krew tak błyszczała na podłodze, jak jakaś politura... Musieli go znać, bo nie było śladów włamania - mówił sam do siebie.

Nagle odwrócił się do Severusa i odgarnął włosy z czoła.

- Zwróciłeś kiedyś uwagę na tę moją bliznę? - jasna smuga przecinała całe czoło w poprzek niczym dziwna zmarszczka. - Ten świr podobno chciał mnie oskalpować. Już mi naciął skórę i zaczął ją ściągać, gdy nagle zrezygnował i mnie po prostu zostawił. Cud, że się nie wykrwawiłem!

Severus wyciągnął dłoń, jakby chcąc pogłaskać zranione ciało, ale opuścił ją na kolana.

- Mówili na mnie później "Chłopiec, który przeżył"... - kontynuował Harry. - Rzygam tym przydomkiem!

Profesor westchnął ciężko, że aż żebra go zabolały. Wiedział, co musi zrobić.

- Harry... Ja wiem, co się wtedy stało... I wiem, kto to zrobił...

- Cooo? Co ty gadasz? Jak? Jakim cudem? - Potter był w takim szoku, że z trudem formułował myśli i zdania.

- Jestem w jakiś sposób odpowiedzialny. Za to, że zginęli. - Wyjaśnił Snape, lekko kiwając głową i patrząc na swoje dłonie, które nagle mocno zacisnęły się jedna na drugiej. - To była moja wina.

- Pierdolisz!

- Pamiętasz, jak mówiłem wtedy, w kawiarni, że rozstałem się z Thomasem Riddle'em z powodów ideologicznych? - profesor przypomniał sytuację z ostatnich dni września.

Harry przytaknął.

- Otóż, Tom chciał złożyć rytualną ofiarę. Ludzką.

Harry wybałuszył oczy.

- Planował kogoś zabić?

- Niestety - potwierdził Severus. - I chciał, żebyśmy zrobili to razem.

- O jasna cholera! Zgłosiłeś to? No wiesz, na policję?

- Nie - wyszeptał Snape, nagle struchlały, gdy dotarło do niego, że powinien donieść na Riddle'a, a tego nie zrobił.

- A co to ma wspólnego z moimi rodzicami? - zdziwił się Harry.

- Lily Evans i James Potter... - Severus z trudem wypowiedział te imiona. - To właśnie z nich Tom złożył ofiarę, wtedy, w tamto Halloween. Bo to, co zrobił, to nie był zwykły mord. Albo nie do końca. W tym, co zrobił twoim rodzicom, były podobno elementy prastarego rytuału, mającego przynieść szczęście w miłości, zapewnić seksualną sprawność...

- A jaki to ma związek z tobą? - cicho zapytał Harry.

- Podobno zrobił to dla mnie. Żebyśmy byli szczęśliwi, żebyśmy się kochali. Bo wtedy zamieszkaliśmy razem... - odpowiedź Severusa była jeszcze cichsza.

- Niedobrze mi - Harry zasłonił usta ręką.

***************************

- Cały czas czuję się taki jakiś... brudny - Snape pochylił się tak bardzo, że niemal dotknął głową klawiszy fortepianu. - Kiedy pomyślę, że on przyszedł do mnie po tym, jak rozpruł twoich rodziców i dotykał mnie tymi rękami, którymi ich mordował... I robił to przez tyle lat...

- Myślisz, że moi rodzice byli jedyni? - Severus ledwie usłyszał pytanie. - Myślisz, że nie zrobił tego kolejny raz w czasie, kiedy byliście razem? Kiedy tu mieszkał?

Snape zatrząsł się z obrzydzenia, jakby nagle owiało go lodowate powietrze. Nie odpowiedział młodemu, gdyż w głębi ducha, tak podskórnie, wiedział, czuł, że Riddle robił dokładnie to, o co podejrzewał go Potter.

- Człowieku, mieszkałeś pod jednym dachem z mordercą! - wrzasnął na niego Harry, gdy po pierwszym szoku zaczął rozumieć informacje, jakie przekazał mu Snape. - Sypiałeś z pierdolonym sadystą! Z oprawcą! Tyle lat patrzyłeś na niego i nic nie widziałeś?! Byłeś ślepy czy głupi?!

Potter krzyczał. Stał teraz nad profesorem i krzyczał, gestykulując gwałtownie. W oczach szkliły mu się łzy, twarz wykręciła mu wściekłość, a dłonie drżały, jakby sprężając się do zaciśnięcia na szyi mężczyzny siedzącego przed nim. Nagle złapał szklankę, z której pił wino, a która stała na pudle fortepianu i z całej siły grzmotnął nią w gzyms kominka, po czym wypadł z pokoju. Szkło rozbiło się w drobny mak, krople alkoholu zasyczały, wpadając w płonący na kominku ogień.

Severus trwał w bezruchu. Wybuch Harry'ego w ogóle go nie zdziwił. W zasadzie chyba spodziewał się czegoś gorszego. Na przykład, że tamten rzuci się na niego z pięściami, jak on zaledwie cztery miesiące temu rzucił się na Riddle'a, gdy usłyszał te same słowa.

Miał wrażenie, że dźwiga na swoich barkach obezwładniający go ciężar. Brzemię czynów Toma i poczucie własnej współodpowiedzialności za nie przytłaczało go już wcześniej. Teraz, gdy powiedział o tym Harry'emu, ten balast się zwiększył.

Powinien przeprosić Pottera... Harry'ego. Wstał z trudem, przygniatany przez wstyd i złożone wyznanie. Wykonał zaledwie ze dwa kroki, gdy drzwi salonu lekko się uchyliły, a do pokoju wsunął się Harry. Nadal miał błyszczące oczy, nawet bardziej niż przedtem. Wyglądał, jakby płakał. Nie było jednak już w nim niedawnego gniewu. Bezgraniczny smutek zastąpił złość.

- Przepraszam - powiedział bardzo cicho. - Nie powinienem tak mówić do ciebie.

- Wolno ci mówić jeszcze gorzej... Zasługuję na to... - równie cicho odparł Severus.

- Może i tak - chłopak westchnął ciężko - ale nie jesteś winny tego, co zrobił twój kochanek. Tylko głupota cię obciąża. I zaślepienie. Ale to nie daje mi prawa krytykować ciebie, ani się na tobie wyżywać.

- Sam nie wiem, jakbym zachował się na twoim miejscu - skomentował Snape.

Milczeli chwilę.

- Co z tym zrobimy? - zapytał Harry.

- My? - zdziwił się Snape.

- Nie uważasz, że ta sprawa jakoś nas łączy? Że jest trochę wspólna?

Profesor patrzył na Harry'ego lekko zdezorientowany.

- Trzeba to zgłosić! - głos Pottera zabrzmiał rozkazującym tonem. - Idź na policję i zgłoś. Nie pozwól, żeby skurwielowi uszło to płazem!

- A to się przypadkiem nie przedawniło? - Severus miał wątpliwości.

- Niestety tak, ale nie można pozwolić na to, żeby ten pojeb nadal robił podobne rzeczy!

Gniew, płonący dotąd w tęczówkach Harry'ego, zaczął powoli przygasać.

- Przez całe, kurwa, życie zastanawiałem się - mówił Harry - kto im to zrobił i dlaczego. Kto MNIE to zrobił. - Osunął się na podłogę, przyciągnął kolana pod brodę i objął je mocno ramionami.

- Gdyby on ich nie zaszlachtował, miałbym normalny dom. Może moi rodzice wcale nie byliby jacyś wspaniali, ale może byliby w porządku, kochaliby mnie... Może miałbym szczęśliwe dzieciństwo, może miałbym dokąd wracać...

Jego głos był tak przerażająco smutny, kiedy to mówił.

- Wiem, że sprawa jest przedawniona. Studiowałem trochę prawo i coś tam wiem. Ale nie mogę tego tak zostawić, Sev! - zawołał. - To byli moi rodzice! I nawet jeżeli nic tym nie wskóram, to przynajmniej gdzieś pozostanie jakiś ślad. I może jakiś policjant zwróci uwagę, gdy coś podobnego, nie daj Boże, się stanie. Na razie ten psychol jest bezkarny i tak się na pewno czuje. Nie chcesz mu dokopać za to, co ci zrobił?

- Chciałbym, ale nie wiem, czy dam radę. - Severus opadł na podłogę przy Harrym. - Ty masz w sobie gniew. Ja tylko wstyd. Wkurwiam się, jasne, każdy by się wkurwił! Ale przede wszystkim wstydzę się tego, czym byłem i jestem w tej historii. Czasem chce mi się rzygać, gdy widzę siebie w lustrze...

- Więc tym bardziej musisz to zrobić! - zażądał Harry głosem nieznoszącym sprzeciwu. - To może ci pomóc - kiedy wywalisz to z siebie - wyjaśnił. - Jeśli chcesz, mogę pójść z tobą.

- Obawiam się, Harry, że musisz. - Snape wyglądał i brzmiał jak człowiek, który właśnie się poddał. - Bez ciebie chyba nie dam rady tego zrobić.

********************

Budynek komendy miejskiej policji w Hogsmeade wyglądał jak setki podobnych budynków w całym kraju. Niebieski i bezosobowy. W środku niemal od razu zatrzymały ich barierki, skanery i szklane drzwi z klamką po tamtej stronie.

- Usiądź - powiedział Snape, wskazując Harry'emu ławeczkę dla petentów, a sam podszedł do portierni. Wywołany przez interkom policjant z małym czarnym wąsikiem wyglądał na zirytowanego, gdy Snape wyjaśniał chęć złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Niecierpliwie słuchał, po czym rzucił dość nieprzyjemnym tonem:

- Proszę poczekać, ktoś do pana przyjdzie.

Tak więc czekali, nudząc się i denerwując coraz bardziej. To znaczy Harry się nudził, a Severus denerwował. Perspektywa opowiadania zupełnie obcym ludziom o szczegółach ze swojego życia nie napawała go optymizmem.

Wreszcie po kilkunastu minutach szklane drzwi się otworzyły i wyszedł zza nich dość młody policjant, który przedstawił się jako aspirant Jakiśtam i poprosił, by poszli za nim. Gdy szklane drzwi zamknęły się za całą trójką, policjant zażądał od nich dowodów i dopiero po spisaniu danych poprowadził na trzecie piętro.

Weszli do nijakiego pomieszczenia. Harry rozglądał się ciekawie dokoła. Spodziewał się pokoju przesłuchań, zaaranżowanego co najmniej jak w filmowych kryminałach, a więc z weneckim lustrem, metalowym stołem i plastikowymi krzesłami. Tymczasem siedzieli w zapyziałej kanciapie, w której naprzeciwko siebie stały dwa biurka, zajmowane przez dwóch policjantów. Jednym z nich był ten aspirant, który ich przyprowadził. Wskazał krzesła ustawione przed biurkami, zachęcając gestem, by je zajęli i zagaił rozmowę.

- Dobrze, to proszę opowiedzieć, z czym panowie przychodzą, bo trochę nieprawdopodobnie to brzmi.

- Bo to jest dość nieprawdopodobne - westchnął Harry.

- Zaraz, zaraz - skomentował aspirant. - Pan jest?

- Harry Potter.

- No właśnie. A zgłoszenie składa pan - tu zerknął do notatki - Snape.

- To ja - odezwał się Severus.

- Więc dlaczego pan się odzywa? - drugi policjant zapytał Harry'ego.

- To w sumie nasza wspólna sprawa - wyjaśnił Snape.

- Dawaj! - zarządził policjant.

W miarę jak Severus opowiadał, na twarzach obu funkcjonariuszy odmalowywało się coraz więcej emocji. Niedowierzanie, obrzydzenie, strach, konsternacja. W międzyczasie wydawali sobie nawzajem jakieś polecenia, posługując się żargonem niezrozumiałym ani dla Harry'ego, ani dla Severusa. Okazało się, iż polecenia te dotyczyły pobrania z policyjnych baz danych akt sprawy Evans-Potter sprzed dwudziestu czterech lat. Jeden z nich wydrukował plik dokumentów, które zaczęli szybko przeglądać, poszukując w nich potwierdzenia usłyszanych rewelacji. Gdy wszystko zostało zweryfikowane, aspirant Jakiśtam, ten, który przyprowadził Harry'ego i Severusa do tego pokoju, zwrócił się do kolegi z poleceniem:

- Leć po Szalonookiego!

Obydwaj wykładowcy z Hogwartu spojrzeli po sobie ze zdumieniem, gdy do małego pomieszczenia wszedł kolejny mundurowy. Był starzejącym się policjantem z lwią grzywą siwiejących włosów oraz zezem tak potężnym, że chyba bez problemu oglądał to, co znajdowało się za jego plecami. Ksywa "Szalonooki" pasowała do niego jak ulał. Ciężko opadł na podane mu krzesło i Harry z Severusem dopiero w tym momencie zauważyli, że nosi protezę.

- To co to za sprawa? - zainteresował się. Głos miał nieco zachrypnięty. Jak od długotrwałego picia lub wieloletniego palenia.

Aspirant, którego nazwiska Severus za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć, skinął na niego ręką, gestem zachęcając do mówienia. I Severus mówił. Gdy ponownie opowiadał tę historię, zauważył, że z każdym kolejnym otwarciem ust idzie mu to coraz łatwiej, a nawet, że coraz mniej się wstydzi. Gdy skończył, w pomieszczeniu zapadła cisza.

- Sprawa się przedawniła - "Szalonooki" podsumował wywód Severusa.

- Oni to wiedzą, Al - powiedział aspirant. - Ten młody studiował prawo i wali paragrafami nie gorzej od szefa.

- To po co tu przyszli? - Moody konwersował z kolegą ponad głowami Severusa i Harry'ego, jakby ci stanowili rodzaj rzeźb na wyposażeniu pomieszczenia.

- Podejrzewają, że ten cały Riddle ma na sumieniu więcej ofiar, niż tylko rodziców chłopaka i że może robić to nadal. Nawet teraz.

- Mają jakieś podstawy, żeby to podejrzewać? Widzieli coś, słyszeli?

- Nic nie widzieliśmy, ale... - Harry wciął się do rozmowy, zirytowany przedmiotowym traktowaniem. W odpowiedzi Moody obrzucił go spojrzeniem, które może nie uśmiercało, ale niemalże odbierało zdolność mowy.

- Chcecie złożyć oficjalne zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa? - zapytał starszy funkcjonariusz. - Tamto sprzed dwudziestu czterech lat to przegrana sprawa. Może w amerykańskim filmie adwokat mógłby o niej wspomnieć i wpłynąć na ławę przysięgłych, ale nie u nas. Ale można podkablować gościa za to, co teraz robi albo chce robić. Co prawda, to tylko podejrzenie i wcale nie musi od razu być rozpatrywane. Szkoda, że nie macie żadnych twardych dowodów. Jakieś nazwiska? daty? - łypał do nich oczami, które omiatały po kolei wszystkie kąty. - Nic? To nie za dobrze, ale zgłosić zawsze można. Pozostanie ślad. Będzie się czego czepić. To jak, chcecie złożyć?

- Chcę. - Odpowiedział Severus.

Moody odetchnął z ulgą.

- Dobrze. To zrobimy tak. Wy - zwrócił się do dwójki policjantów - przyjmiecie zgłoszenie. Ja idę do starego. - I wyszedł, lekko ciągnąc za sobą sztuczną nogę.

Dwaj policjanci tymczasem wydobyli odpowiedni formularz i rozpoczęli proceder przyjmowania zgłoszenia. Snape cierpliwie podawał wymagane dane osobowe, odpowiadał na pytania zawarte w formularzu i raz jeszcze opowiadał wszystkie rewelacje usłyszane od Toma.

Harry był już tym wszystkim porządnie znudzony, zwłaszcza gdy rzut oka na wiszący na ścianie zegar uświadomił mu, że tkwią na tym komisariacie już ponad trzy godziny. Był także głodny, spragniony i do granic możliwości wkurwiony na system prawny, pozwalający na przedawnianie się zbrodni oraz wymagający wypełniania papierków, zamiast ścigania złoczyńców. Może gdyby sprawa nie dotyczyła go osobiście, może wtedy tak bardzo by się nie irytował, ale w obecnej sytuacji miał wrażenie, że wewnętrznie się ugotuje.

Nagle zobaczył i poczuł dłoń Snape'a na swoim kolanie. Severus poklepał go, jakby wyczuł jego emocje i chciał tym gestem przekazać: "uspokój się". I dziw nad dziwy, ale rzeczywiście tak się stało. Dotknięcie kolana wywołało efekt podobny do przekłucia balonu, a całe napięcie i gniew momentalnie uszły z Harry'ego.

Za chwilę znów się spiął, a powodem takiej reakcji był zimny i bardzo nieprzyjemny głos, wypływający z gęstwiny czarnej brody i wąsów. W pomieszczeniu, w którym Snape składał zawiadomienie, a Harry mu przy tym asystował, na powrót zrobiło się tłoczno po wejściu Moody'ego, który przyprowadził ze sobą zwierzchnika.

- Nadinspektor Igor Karkarow, komendant komendy miejskiej policji w Hogsmeade - przedstawiła się czarna broda. - Nadkomisarz Moody opowiedział mi bardzo interesującą bajkę.

Ironiczny ton przybyłego i użyte przez niego słowo "bajka" stanowiły wyraźny sygnał, iż nie traktuje poważnie ani zgłoszenia przestępstwa, ani zgłaszających je osób.

- Niestety, panie komenancie, to nie jest żadna bajka - zmęczonym głosem odpowiedział Snape.

- Czyżby? Chętnie posłucham - i Karkarow wskazał gestem drzwi. Severusowi nie pozostało nic innego, jak pójść we wskazanym kierunku. Harry zerwał się z miejsca, by iść razem z nim.

- Pana nie zapraszałem - wycedził Karkarow.

Kolejną godzinę Harry spędził przeglądając Internet w telefonie. Skorzystał z policyjnej toalety i napił się nawet niezłej kawy z policyjnego automatu. Severus nadal nie wracał. Pojawił się z powrotem dopiero gdy zimowy zmierzch zaczął przyćmiewać barwy na komisariacie. Harry niemal usypiał na niewygodnym krześle, gdy poczuł na ramieniu ciepłą dłoń profesora.

- I co? - zainteresował się, przecierając oczy.

- Nic. Przepytywał mnie ze trzy razy.

- Możemy teraz już iść? Zaraz tu skisnę!

W odpowiedzi na deklarację Harry'ego Severus uśmiechnął się z trudem. Dawno nie odczuwał takiego zmęczenia, jak po dzisiejszych zeznaniach i to zmęczenie było wyraźne nawet w jego śmiechu.

- Przepraszam - zwrócił się do policjantów - czy możemy już iść do domu? Chyba obaj mamy dość, zważywszy, że to pierwsza nasza wizyta na komisariacie.

- Na komendzie*** - poprawił go jeden z policjantów. Tymczasem drugi wyszedł z pokoju. Po kilku minutach wrócił z plikiem papierów.

- To wasze zeznania i pańskie zgłoszenie - położył wydruki przed Harrym i Severusem.

- Przeczytajcie uważnie, a jak wszystko się zgadza, to podpiszcie i jesteście wolni.

- Wolni - prychnął Harry, kopiąc porozumiewawczo Severusa w kostkę.

Gdy złożyli ostatnie podpisy, ten sam aspirant, który ich tu przyprowadził, odstawił ich za szklane drzwi z klamką z jednej strony.

- Co teraz robimy? - zapytał Harry.

- Nie wiem. Ja mam dość. I chyba muszę się czegoś napić. Kawy. Albo czegoś mocniejszego.

- Chodź, profesorze - Harry klepnął Severusa w ramię - postawię ci najlepszą kawę w tym mieście! Byłeś kiedyś w "Denisenie"?

************************

Harry już miał zamykać za sobą drzwi komendy i wyjść za Severusem w zimowy mrok, gdy ktoś za nim zawołał:

- Młody, zaczekaj!

Odwrócił się zdziwiony, słysząc ochrypły głos "Szalonookiego".

- Tak, to ciebie wołałem! Zaczekaj!

Starszy policjant doczłapał do Pottera i podał mu karteluszek wizytówki.

- Weź. Tu masz moje namiary. - Pokazał wizytówkę z wykaligrafowanym "nadkom. Alastor Moody". - Z tyłu - obrócił wizytówkę, pokazując ciąg cyfr nabazgranych odręcznie - jest mój prywatny numer. Jeślibyś potrzebował pomocy, ty, albo ten twój...

- Profesor - podpowiedział Harry.

- Niech ci będzie profesor - cicho parsknął Moody. - Więc jeśli będziecie potrzebowali pomocy, to dzwoń. Albo niech on zadzwoni - i wskazał ręką na Snape'a.

- Dziękuję - odpowiedział Harry. - Do widzenia. - I pobiegł prędko za Severusem, który zdążył już przejść na drugą stronę ulicy i szedł teraz szybko, z dłońmi wepchniętymi głęboko w kieszenie płaszcza.








*Riopy, właśc. Jeane Philippe Rio-Py (ur. 1983) wybitny współczesny pianista i kompozytor, autor muzyki filmowej, samouk.

"Golden gate" Riopy
https://m.youtube.com/watch?v=b8y4Fmti2Hs&pp=ygUXcmlvcHkgZ29sZGVuIGdhdGUgaGFuZHM%3D

https://m.youtube.com/watch?v=5GVdQKDR0DY&pp=ygURcmlvcHkgZ29sZGVuIGdhdGU%3D

**oktawa - (łac.) octavus - ósmy; w muzyce odległość pomiędzy ośmioma kolejnymi dźwiękami ułożonymi według stałego schematu. W muzyce fortepianowej jedna oktawa obejmuje 12 klawiszy (7 białych i 5 czarnych). Standardowo fortepian składa się z 7 i 1/4 oktawy, licząc 88 klawiszy. Jest to najpopularniejszy model stworzony przez firmę Steinway & Sons w latach 80. XIX wieku.

***komenda policji może być miejska, powiatowa lub rejonowa. To jednostka nadrzędna wobec komisariatu i posterunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro