12. Bez maski

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Lucjusz! Co w ciebie wstąpiło? Jak ty się zachowałeś? Jak zwykły wieśniak! - Narcyza krążyła po jadalni, zaciskając nerwowo pięści i wąskie usta. Na jej blade zazwyczaj policzki wypełzł rumieniec wstydu.

- A ty co?! - prychnął mąż pogardliwie. - Szlachcianka się wielka znalazła! Blackówna zasrana! - przyciągnął do siebie butelkę brandy, stojącą wraz z kilkoma innymi na środku stołu. Odkręcił ją i pociągnął z gwinta.

- Czemu to robisz, Lucek?! - Kobieta szlochała otwarcie. Srebrne łzy płynęły po jej białej twarzy, barwiąc się na czarno od tuszu do rzęs. - Najpierw naskakiwałeś na Severusa i tego biednego Pottera, a teraz na mnie?!

W odpowiedzi usłyszała uderzenie pięści w stół. Jakiś kieliszek z winem się zachybotał, a czerwony płyn rozlał się po białym obrusie jak posoka ubitego zwierzęcia. Rzuciła się na ratunek, chwytając pierwszą lepszą dekoracyjną ściereczkę, ale zyskała tylko tyle, że krwista plama wykwitła także na drugim kawałku materiału.

- Nie waż się wymówić więcej nazwiska Potter w tym domu! - Lucjusz rozdarł się tak bardzo, że aż skuliła się ze strachu.

- Ccco się stało, kochanie? - próbowała go ułagodzić, gdy wreszcie odzyskała rezon. - Przecież Dracon nam mówił, że się tylko kolegowali. Nic między nimi nie było... Zresztą, to było tak dawno temu - szeptała błagalnie, stojąc obok zdewastowanego stołu i nerwowo mnąc w palcach rąbek adamaszkowej ścierki. - Czemu aż tak się denerwujesz? - Zbliżała się do niego niepewnie, z drżeniem oczekując kolejnego wybuchu. Wreszcie położyła dłoń na jego ramieniu i zaczęła go uspokajająco głaskać. - Ten Potter nic nam nie zrobił. I nigdy nie zrobi, To dzieciak. Nic się stało...

- Mówiłem ci przed chwilą, żebyś nie wspominała tego nazwiska! - Malfoy krzyknął znowu. - Przecież masz jakiś rozum i tyle powinnaś pamiętać!

Zacisnął palce na butelce. Spiłby się chętnie, żeby ukoić nerwy, ale musiał się trzymać. Tym bardziej, że miał dziś spotkać się z kolegami i musiał być w miarę trzeźwy, żeby do nich dojechać.

Żona zdawała się śledzić wzrokiem jego myśli.

Kiedyś nawet ją kochał. Ale teraz... bywały momenty, gdy marzył, by skręcić jej kark. Urwać tę jasną główkę, jak narcyzowi na grządce. Był taki ładny i wiotki, miał taki duszący zapach...

Dusił się czasem w tym domu. Z tą żoną, wnukiem i synem. Z ludźmi, którzy nie znali prawdy. Którzy jej poznać nie mogli.

A on musiał wciąż grać. Codziennie, co rok, wciąż na nowo. Miał już dosyć tej pozy! Przykładny mąż i ojciec, członek miejscowej palestry. Nie dość, że w pracy codziennie więził go garnitur - nieważne, że szyty na miarę! - to jeszcze w domu wiecznie nosił uniform. Niewidzialny, co prawda, lecz uciskał go lepiej niż obręcze w gorsecie. Czasem nie łapał w nim tchu.

Gorset, tak jak garnitur był tylko symbolem. Zasad, reguł, konwenansu. Tego wszystkiego, czego musiał przestrzegać; czego wymagał od siebie i czego od niego wymagano. Był ceną. Sukcesu, grubego portfela, wygodnego życia, willi za miastem, kilku samochodów, własnego szofera. Czasami tym rzygał. Dalej nawet, niż patrzył. Czasami miał ochotę jebnąć tym wszystkim i... I zawsze wtedy przychodziła refleksja. Zapinała na nim krochmaloną koszulę, sztywną i nieprzyjemną. Ciężką, jak średniowieczna zbroja. Zaciskała mu pętlę krawata na szyi, a na usta kładła niewidzialny knebel.

************************

Tak naprawdę nie mógł żyć inaczej. Wychował się w domu zimnym i przesiąkniętym smrodem konwenansu. Zgrabne kaloryfery i stylizowane kominki nie dawały rady ogrzać wnętrza, podobnie jak świeże kwiaty i zapachowe świece nigdy nie stłumiły smrodu. Chłód zamrażał serca, a smród przenikał ściany. Nasiąkali nim żyjący tu ludzie.

Po raz pierwszy zadławił się tym smrodem w dniu, w którym z bekiem przyszedł do matki i powiedział, co zrobił mu wielebny Slughorn w zaciszu zakrystii. Matka wysłuchała go zimno i spokojnie, po czym zostawiła i poszła do ojca. To był jedyny raz, kiedy ojciec mu przylał. To był pierwszy raz, kiedy się dowiedział, że "nie wolno opowiadać bajek" ani "rzucać oskarżeń na szanowane osoby".

Wtedy zrozumiał, że w życiu nie liczy się prawda ani szczerość. Ta prawda, o której ksiądz Horacy tak pięknie mówił na kazaniach! Ta prawda jest tylko zapchajdziurą i w dziurę w dupie można sobie ją wetknąć. Wtedy również objawiło mu się kłamstwo - bo prawdę miał w dupie, więc ona się objawić nie mogła... Kłamstwo o tym, jak postrzegają nas inni. Nie sądzą nas po owocach, o czym również mówił ksiądz Slughorn, tylko po pozorach. Dlatego wystarczy zachowywać pozory - wiedzy, dobrego wychowania, szacunku, miłości, kultury... - a innym to wystarczy.

Tych kilka słów, rzuconych przez ojca uświadomiło Lucjuszowi, że wystarczy mieć status szanowanej osoby, a będzie mógł robić wszystko, co zechce. Będzie bezkarny. Byleby jego fasada była wystarczająco wiarygodna, a nikt nawet nie pomyśli, by zajrzeć pod podszewkę albo szukać brudu pod białym kołnierzykiem.

Ilekroć rozmyślał o tamtej sprawie, zastanawiał się, kto i co zadało mu wtedy większy ból. Kutas Slughorna w tyłku czy dłoń ojca na twarzy? Przemoc, jaką wywarł na nim jeden mężczyzna czy niewiara, z jaką potraktował go drugi?

Nigdy dobrze tego sobie nie przemyślał, bo zawsze, gdy zaczynało mu być po prostu przykro, zapijał te rozmyślania. Nie mógł zrobić inaczej, bo gdyby się, nie daj Boże, rozkleił, jeszcze by spadła ta maska, którą nosił od lat.

Zdejmował ją bardzo rzadko i nigdy w samotności, lecz zawsze z kolegami. W tym samym czasie, w którym oni zdejmowali własne. Jeden miał maskę komendanta policji, stróża porządku i prawa, obrońcy uciśnionych. Drugi, najważniejszy z tej trójcy, nosił przykrywkę genialnego naukowca, duszy towarzystwa i szczęśliwego kochanka. On sam miał maskę ojca, męża i pana domu. Piastuna rodowej tradycji, błyskotliwego adwokata i właściciela kancelarii prawniczej. Gdy już pozmywali z siebie politurę tych ról, które codziennie grali nawet sami przed sobą, wychodziły z nich bestie, kanibale, sadyści, gwałciciele, zboczeńcy, dusiciele, pijacy, narkomani, zabójcy.

Pozbawieni masek - szaleli. Musieli w miarę regularnie ściągać je z siebie, bo by się podusili. Musieli dawać upust swoim frustracjom poprzez spermę i krew. Musieli zabijać i gwałcić. O tym byli wprost przekonani - że nie można inaczej. Może jacyś inni ludzie uprawiali sport, chodzili na jakieś terapie, mieli pasje i hobby. Oni tak nie potrafili. Czy raczej - nie chcieli potrafić.

Połączyło ich najpierw wspólne doświadczenie molestowania przez powszechnie szanowanego i wręcz uwielbianego w parafii księdza Horacego Slughorna. Lucjusz, najmłodszy i bodaj najdelikatniejszy ze wszystkich ministrantów, najgorzej znosił wielebnego.

Pewnego dnia, czy raczej wieczoru, po jakimś szczególnie dla niego ciężkim zbliżeniu z Horacym, przybiegł zapłakany do Toma Riddle'a. Dobrze już wiedział, że nie ma po co iść do rodziców, poszedł więc do kolegi, u którego akurat siedział wtedy Karkarow. We dwóch najpierw go wysłuchali - jego bezradnego płaczu. Potem opowiedzieli każdy swoją historię, jakże do jego losów podobną. Potem ryczeli już razem. Z bezsilności i żalu, z wściekłości i poczucia krzywdy. Tom i Igor starli wtedy z niego ból, wstyd i strach. Wytłumaczyli, że może z tym żyć. A raczej - na przekór temu, co zrobił mu Slughorn.

Później za każdym razem, kiedy wielebny wzywał go na plebanię lub kazał zostać w zakrystii, Lucjusz szedł po wszystkim do Toma albo do Igora, by w ich ramionach znaleźć pocieszenie. Pomagali sobie tak, jak umieli. Snując coraz bardziej krwawe wizje tego, co mogliby zrobić Slughornowi; upijając się tanimi winami i jarając tanie skręty, a nawet pieszcząc się nieporadnie. Choć akurat to skończyło się równie szybko, jak się zaczęło.

Po pierwsze, Horacy tkwił między nimi zbyt mocno. Do tego stopnia, że każda intymniejsza sytuacja podnosiła im, zamiast penisów, setki wspomnień tego, co robił im duchowny. Poza tym, wraz z upływem czasu każdy z nich inaczej rozwiązywał kwestie swojej orientacji. Igor po tym wszystkim stał się aseksualny. Riddle zadeklarował się jako gej, a Lucjusz stwierdził, że jedyny kutas, jakiego ma ochotę oglądać, to jest jego własny i zwrócił uwagę na dziewczyny.

Zresztą, do scementowania przyjaźni nie potrzebowali własnej spermy. Skleili ją czymś mocniejszym. Cudzą krwią.

Bali się spuścić ją ze Slughorna, choć fantazjowali o tym więcej niż namiętnie. Koniec końców, postanowili jednak swoje wizje zrealizować na innym ciele.

**********************

Lucjusz do dziś pamiętał tamtą noc na obrzeżach hogsmeadzkiego parku, w miejscu, w którym sieć porządnych alejek zaczęła przychodzić w dzicz. Prowadził tędy skrót na pobliski przystanek autobusowy, z którego można było się dostać do kilku okolicznych miejscowości. W tamtą noc na ten przystanek spieszyła się młoda kobieta. Śledzili ją trochę z daleka, jak wilki na polowaniu. Szła najpierw z koleżankami. Kilkuosobową podpitą grupką wracały z jakiejś imprezy. W pewnym momencie pożegnała się z nimi, zerkając nerwowo na zegarek i modląc się, aby zdążyć na ostatni nocny autobus. Koleżanki obiecały poczekać i, gdyby jednak nie zdążyła, przewaletować ją w akademiku. Czekały do momentu, w którym usłyszały zgrzyt opon autobusu.

Żadna z nich nie zwróciła uwagi na to, że kierowca tylko zwolnił, ale się nie zatrzymał, bo na przystanku pod starym kasztanowcem nikt nie czekał na podwózkę. Były lekko pijane i nie rejestrowały takich niuansów. Autobus pojechał, a one poszły do akademika, nie zdając sobie sprawy, że kilkanaście kroków dalej, w ciemnych krzakach leży ich koleżanka z podciętym gardłem.

To Igor ją obezwładnił. Był z nich trzech najsilniejszy, a ona była grubo po dwudziestce. Lucjusz prawdopodobnie nie potrafiłby trzymać jej w imadle ramion i jeszcze zaciskać dłoni na ustach. Dał za to radę posunąć stygnące już ciało.

Riddle podciął jej gardło, gdy Igor wykręcił jej twarz. Tom przeruchał ją raz. Igora nawet widok krwi nie podniecał do tego stopnia, żeby był w stanie coś zrobić. Lucjusz za to rżnął ją jak oszalały. Zlizał jej krew jeszcze nie skrzepłą na szyi. Miał wtedy dziwne wrażenie: że albo się zaraz porzyga albo film mu się urwie, jakby porządnie się opił.

Widząc jego nieprzytomne spojrzenie, Karkarow strzelił go niemocno w zęby. Pomogło, bo oprzytomniał. W sam raz na czas, by usłyszeć rozkaz Toma.

- Schowaj kutasa Lucek i poszukaj portfela tej kurwy.

- Po co? - chłopak się zdziwił. - Przecież nie mieliśmy kraść, tylko jebać!

- Jebnę to ja zaraz ciebie, Malfoy! - Riddle ścisnął go pod samą szyją. - Dupochron trzeba zrobić! Żeby to wyglądało na napad rabunkowy, debilu!

Gdy Thomas się denerwował, przestawał być uprzejmy. Wypuszczał skurwiela i chama spod maski grzecznego chłopczyka. Ponieważ Lucjusz znał ten mechanizm, nie obraził się na kolegę, tylko bez słowa spełnił jego polecenie. Gdy znalazł i podał ten portfel, Riddle schował go do kieszeni, a lasce wbił nóż w brzuch, tuż nad włosami łonowymi. Przeciągnął ostrze w jedną i drugą stronę, aż coś zaczęło wypływać z rozciętego ciała.

Dwa dni później telewizja i prasa obszernie informowały o napadzie na tle rabunkowym i seksualnym, jakiego dokonali w miejskim parku trzej niezidentyfikowani sprawcy. Prawdopodobnie koczujący tam bezdomni. Po kolejnych dwóch dniach śledztwa jakiś gorliwy funkcjonariusz znalazł portfel z dowodem osobistym zabitej studentki w betach jednego z przesłuchiwanych żuli. Podejrzany był tak zaprawiony tanim jabolem, że nie tylko nic nie wiedział o żadnej dziewczynie, ale nawet nie pamiętał, jak sam się nazywa.

Po błyskawicznym procesie wsadzono go na dożywocie. W zasadzie wygrał los na loterii. Dostał wikt i opiekunek, dach nad głową i łóżko z jaką taką pościelą zamiast zaszczanych kartonów. Pod celą go szanowali, bo w końcu wielokrotny gwałt i wybebeszenie to nie byle co.

**************************

- Tato, co ty wyprawiasz? - Ten głos przywrócił Lucjusza do rzeczywistości. Rozejrzał się dokoła zdziwiony, że nie leży na martwej studentce, tylko siedzi w jadalni we własnym domu, a pytanie "co robisz" zadaje mu nie Igor ani Thomas, tylko własny syn, Dracon.

Młody Malfoy tymczasem po pożegnaniu najpierw z Harrym, a potem z Severusem zastanawiał się, czy nie dołączyć do Astorii na górze. Koniec końców krzyki ojca i płacz matki skłoniły go jednak do pozostania i włączenia się do dyskusji. Albo raczej do awantury.

- Jak ty się zachowujesz? - zapytał raz jeszcze.

- Och, wielki pan aplikant będzie mnie teraz pouczał! - Lucjusz bluzgnął jadem na syna. Przy okazji rzucił wzrokiem na przegub lewej dłoni. Która to godzina? Jak dobrze, że dziś mieli ustawione spotkanie z Tomem i Karkarowem! Przynajmniej odreaguje po tym obiadku, który kością w gardle mu stanął.

- Nie obrażaj mnie, tato!

- Bo co? Bo się rozbeczysz? Nie bój się, mamusia wytrze ci nosek! - Lucjusz znowu się napił.

- Lucek, nie jesteś dziś sobą... - wywołana przez męża, Narcyza wzięła na siebie ciężar dalszej kłótni. - Idź się połóż, odpocznij... Prześpij się... a rano zobaczysz! Znowu wszystko będzie dobrze.

- Nic nie będzie dobrze! - Lucjusz znów na nich wrzasnął. - Wy tego nie rozumiecie?! Nic!

Tumany! Nic tylko tumany! Synuś i ta żoneczka. Tacy spokojni i naiwni w błogiej nieświadomości. Nawet nie zdają sobie sprawy, że lada chwila wszystko, czym żyją, może jebnąć z takim hukiem, że ogłuchną od niego. Przez tyle lat był spokój... Przez ponad dwadzieścia lat... Dwadzieścia parę pierdolonych lat ciszy i nagle jeden dzień wywraca wszystko do góry nogami! Jeden człowiek wywraca wszystko do góry nogami... Człowiek? Żałosna imitacja, nie człowiek! Żywy trup, chodząca bomba z odbezpieczonym zapalnikiem. Harry-zasrany-Potter...

Draco i Narcyza popatrzyli po sobie skonsternowani. O czym Lucjusz mówił?

- Tak się składa, tato, że właśnie nie rozumiemy - próbował tłumaczyć Dracon. - Najpierw kpiłeś z Harry'ego. I z wujka Severusa. A teraz krzyczysz na matkę...

- A odpierdolcie się wreszcie ode mnie! - Wstał od stołu, nieznacznie się chwiejąc.

- Wychodzisz?! W takim stanie? Dokąd? Lucek!!

Narcyza goniła go zaniepokojonymi pytaniami, wymieszanymi z wyrzutem. Uchylał się przed nimi, jak żołnierz na polu bitwy odsuwa się z linii ognia. Nie zaszczycił jej jednym słowem ani nawet spojrzeniem, gdy wyprowadzał auto z garażu i odjeżdżał z piskiem opon.

***********************

Po kilkunastu kilometrach Lucjusz Malfoy zaczął odczuwać skutki prowadzenia pod wpływem alkoholu. Teraz wypił tylko ze dwa łyki brandy, ale za to przy obiedzie nie żałował sobie wina i w efekcie kręciło mu się w głowie. Otaczająca go ciemność, w połączeniu z ośnieżoną, a momentami i oblodzoną nawierzchnią, na której ślizgały się koła jego samochodu, wywoływały w umyśle pewne sensacje. Otaczająca go przestrzeń lekko pulsowała i załamywała się wokół niego na podobieństwo pętli. Takiej jak stryczek na szyję. Bardzo śmieszne, w istocie!

W zwolnionym tempie dojechał do centrum. Że też Thomas musiał się upierać przy tej pierdolonej krypcie! Ani tu zaparkować, ani być niewidocznym... Choć pewnie Tom miał rację twierdząc, że pod latarnią najciemniej. Kto by ich szukał, trzech seryjnych morderców, trzech zwyrodniałych gwałcicieli, pośrodku starego miasta, w najstarszym tutejszym kościele... Byli tu tacy bezpieczni - pod okiem Opatrzności, pod płaszczem księdza proboszcza, w cieniu tych pięknych ołtarzy.

Riddle jak zwykle miał rację, uspokajając Lucjusza, że nikt nie zwróci uwagi na ludzi idących do kościoła. Każdy przecież może wejść do takiego przybytku! Tym bardziej że u "Siedemdziesięciu Apostołów" była wieczysta adoracja. Jak kurewsko wygodnie! O każdej porze dnia i nocy, każdego pieprzonego dnia roku można tu było wejść pod pretekstem błagalnej lub dziękczynnej modlitwy. A to, że czasem niektórzy z tych, którzy tu weszli, pozostawali w świątyni na zawsze... Na to nikt nie zwracał uwagi.

Nikt przecież nie siedział gdzieś na uboczu i nie prowadził statystyk osób wchodzących i wychodzących. Nikt oprócz Alastora Moody'ego. Tylko on był zdolny do koczowania całymi nocami pod osłoną podcienia kamienicy naprzeciwko kościoła i śledzenia raz jednym, raz drugim zezowatym okiem kto wchodzi, a kto wychodzi ze świątyni. Ale o tym Lucjusz nie wiedział. Nie domyślał się tego nawet Karkarow, który z pogardą Moody'emu szefował, a tym bardziej nie był tego świadom Tom Riddle, który na takie robactwo jak Moody po prostu nie zwracał uwagi.

*********************

Blondwłosy prawnik zaparkował gdzieś na sąsiedniej ulicy i poszedł w stronę kościoła. Igor i Tom już na niego czekali. A razem z nimi czekał ktoś jeszcze. Szczupła brunetka w nieokreślonym wieku.
Leżała na kamiennej posadzce podziemnej krypty, patrząc szklistymi oczami w sklepienie. Przypominała tę dziewczynę z ciemnego parku sprzed lat. Gdyby Lucjusz nie wiedział, że to niemożliwe, pomyślałby, że to była właśnie tamta...

Thomas rozkładał nogi kobiety i gestem zapraszał Lucjusza do zbliżenia się do niej. Malfoyowi nie trzeba było dwa razy powtarzać! Komunikację niewerbalną rozumiał równie dobrze, jak słowa. Zimowy płaszcz zrzucił już wchodząc tutaj. Teraz rozpiął tylko spodnie i zsunął bieliznę.

Złość usztywniła mu wszystkie członki w ciele, na czele z kutasem. Szybko założył wyciągniętą z kieszeni prezerwatywę i wszedł w ciało brunetki jak w masło. Kurwa była gorąca i całkiem rozluźniona. To pewnie przez specyfiki, jakie dostała od Toma. Każda z jego zabawek dostawała takie. Indywidualnie dobrane przez Ogrodnika, oceniającego najpierw wiek i wagę, i na tej, między innymi, podstawie, dobierającego odpowiednią moc podawanego narkotyku.

Lucjusz szczytował jak zwierzę. To, co robił, było niemal całkiem mechaniczne. Miał wrażenie, jakby z wylaną spermą schodził zeń jego gniew. Za drugim razem zeszło jeszcze więcej. Trzeciej rundy nie skończył. Za bardzo go już bolało. Kolana bolały od szorowania nimi po twardym kamieniu krypty. Tyłek i uda od pchania się w miękkie ciało. I kutas - ten bolał najbardziej, bo walił nim jak kowal młotem.

- Co cię tak wściekło, Lucy? - zapytał go Riddle ze śmiechem.

- Twój były facet, a mój, pożal się Boże, kuzyn czy jakiś inszy pociotek i jego jebany przydupas! - odpowiedział Lucjusz, zsuwając się z wykorzystanej kobiety.

- Tylko się nie zapomnij, Malfoy i na sali sądowej nie wyjedź z takim tekstem, bo się pożegnasz z praktyką! - Ostrzegł go Tom. - Niby się uśmiechał, ale na wzmiankę o Snapie jego twarz lekko stężała.

- Igor, weźże rusz dupsko i pomóż! - krzyknął po chwili.

Wyoglądał kobietę rozciągniętą u jego stóp jak kawał mięsa na sklepowej ladzie i chyba podjął co do niej jakąś decyzję. Wspólnie z Karkarowem zarzucili bezwładne ciało na płytę sarkofagu pośrodku krypty. Ustawili kobietę w taki sposób, by Riddle mógł wejść w nią na stojąco i od tyłu.

- Jaki przydupas? - zapytał Riddle, wsuwając się w nią.

- Harry Potter. - Lucjusz niemalże wypluł z siebie imię i nazwisko, opadając na kamienną podłogę.

- Doprawdy... - wydusił z siebie Tom, sapiąc z wysiłku.

- Doprawdy, Tom! - parsknął Lucjusz. - Tradycja u nas, rzecz święta! Zawsze w pierwszy weekend nowego roku przychodziliście ze Snapem na obiad. Myślałem, że w tym roku Sev przyjdzie sam, ale nie! Przyprowadził tę gnidę, która mi kiedyś nerwów napsuła, mieszając we łbie Draconowi, a teraz najwyraźniej babrze się w Severusie!

- Co ty nie powiesz, Malfoy... - Riddle mówił lekko zduszonym głosem, pieprząc nieruchome ciało coraz szybciej.

- Może nie powinienem ci tego mówić, Tom... ale Severus chyba leci na tego gówniarza. I vice versa...

Malfoy doprowadził ubranie do porządku i stanął z boku, przyglądając się Riddle'owi, gwałcącemu brunetkę.

- Ta mała kurwa jest słodka, Tom... - Lucjusz wycedził przez zaciśnięte zęby. - Nie ta - lekceważąco rzucił głową w stronę kobiety, która leżała pod Tomem z wdziękiem gumowej lalki. - Tamta. Tamten - poprawił się Malfoy. - Harry Potter. - Westchnął ciężko i odsunął się nieco od płyty, by kolega miał więcej prywatności.

- Draco mi przysiągł, że tylko raz się z nim przelizał i to jakoś niemocno..., że nie spali ze sobą ani się nie macali, ale nie zdziwiłbym się, Tom, gdyby mój Smok czegoś próbował! Normalnie sam mógłbym zerżnąć tego Pottera!

- To czemu żeś tego nie zrobił?! - Riddle wyduszał słowa z trudem, mocno pracując biodrami na ciele brunetki. Słowa Lucjusza grzały mu krew. Poziom wkurwienia rósł w nim niebezpiecznie, a wściekłość niemal zastępowała pożądanie. Wbijał się w ciało nieznanej sobie kobiety ze złością, która go rozsadzała.

- Jak miałem to zrobić? - zapytał go Malfoy. - We własnym domu? Przy stole?!

- Pod stołem, Lucek - wtrącił się Igor. - Jakbyś wlazł pod serwetę, to by cię nikt nie widział.

Malfoy zaśmiał się na ten żart Karkarowa. Igor odpowiedział mu niezdarnym wygięciem warg w gęstwinie czarnego zarostu. Nie był zbyt towarzyski, rozmowny ani zabawny. Ale jak już rzucił sucharem, to boki zrywali ze śmiechu.

- Skupić się przez was nie mogę! - ryknął na nich Tom.

Tak naprawdę nie chodziło ani o Lucjusza, ani o Karkarowa, tylko o Severusa i tego Pottera! O ich rzekomą bliskość, którą przyuważył Lucek. Co Malfoy miał na myśli mówiąc, że Sev leci na tego chłopaka? Jak to "leci"?! Thomas zatrząsł się cały ze złości. Jakby miał go tutaj pod sobą, zamiast tej dupy, to by mu wybił z głowy jakiekolwiek myśli o kimkolwiek innym poza sobą. Wybiły mu...

Wysunął się z pochwy kobiety, którą nadaremno pieprzył przez ostatnie minuty, nie osiągając spełnienia. Mocno rozszerzył jej pośladki i wszedł ostro w jej tyłek. Zabolało go, ale ją pewnie bardziej. Gdyby nie była otumaniona prochami, pewnie by się rzucała. Pastwił się nad nią w milczeniu, wyobrażając sobie, że to Severus się wypina przed nim. Spuścił się w końcu, ale nie osiągnął zaspokojenia, jakiego oczekiwał. A wszystko przez tego Pottera! Dlaczego go kiedyś nie zarżnął, jak tych jego rodziców? Przecież gdyby zdarł mu wtedy skórę z głowy, bachor by się wykrwawił i byłoby po krzyku. A tak... żmija na własnej piersi... kurwa we własnym łóżku! Bo przecież mieszkał w jego pokojach...

- I jak, Tom? - zatroszczył się Lucjusz. - Nie była za dobra. Nie ulżyłeś sobie jak należy... - brzmiał na szczerze zmartwionego.

- Ulżę to ja sobie wtedy, jak położę tu tego Pottera! I Severusa w dodatku! Będę chodził od jednego do drugiego. Mózgi im obu wyjebię na drugą stronę!

Lucjusz mrugnął porozumiewawczo na Igora. W czasie, gdy Tom obrabiał kobietę rozciągniętą na kamiennej płycie, oni przygotowywali sprzęt na drugą część spotkania. Z przyniesionej przez Igora torby wyciągali białe malarskie kombinezony z kapturami, ochraniacze na buty, rękawiczki, okulary. Akcesoria niezbędne przy rozcinaniu czyjegoś ciała, by nie zaplamić się krwią. Po pierwsze, nie chcieli zostawiać śladów, po drugie nie mieli się tutaj gdzie umyć, więc zabezpieczenie ubrania i własnego ciała było zwykłą koniecznością.

Rozkładając ten osprzęt cicho dyskutowali na temat Lucjuszowych gości oraz ich niedawnej wizycie u Karkarowa na komendzie. Zastanawiali się, jak ugryźć temat donosu. Jak i kiedy powiedzieć o tym Tomowi.

- Chcecie? - zapytał Igor, pobrzękując butelkami w głębi sportowej torby.

Usiedli we trójkę pod wiotkimi kolumnami, podtrzymującymi sklepienie krypty. Wypili w sumie szybko. Zwłaszcza Tom był spragniony po niezbyt udanym ruchaniu. Wyciągnął dłoń po kolejną flaszkę.

Gdyby nie kombinezony, rękawiczki, a zwłaszcza cały zestaw myśliwskich i żołnierskich noży, jakim Karkarow spokojnie się bawił, scenka ta wyglądałaby tak niewinnie! Ot, trzech dobrych kumpli spotkało się na piwo. Gadają sobie, żartują. Zamówili sobie dziwkę dla jeszcze większej uciechy. Kto powiedział, że panienki mają umilać tylko wieczory kawalerskie?! Przelecieli ją, dając najpierw jakieś zioło, żeby się nie pruła, więc leży spokojnie. A oni teraz mogą się rozluźnić. Ciśnienie z nich schodzi, normują się oddechy, myśli się wygładzają...

- To co robimy? - Zapytał Karkarow.

- Na razie nic. Ciesssszmy sssię chwilą. - Tom zasyczał do niego. Rozluźnił się, odetchnął głęboko. Z rozkoszą napił się piwa. - Cieszmy się... - powtórzył.

- Jakby tu było z czego! - Karkarow westchnął ciężko. - Ją trzeba dokończyć, a potem posprzątać. A kto zwykle to robi? Igor! - Denerwował się nieco i zaczął delikatnie zaciągać tak z ruska. - Igor to, Igor tamto... - marudził.

Co robił z ciałami, było jego tajemnicą. Riddle się tym nie interesował, a tym bardziej Lucjusz. Karkarow, jako szef miejscowej policji, znał w mieście wiele ciekawych miejsc, które wykorzystywał do bardzo różnych celów. Znał na przykład zupełnie nieuczęszczaną drogę na dzikie miejskie wysypisko. Tam pojawiał się najczęściej.

Ogrodnik oprócz narkotyków potrafi kręcić różne mieszanki z wapnem czy innym kwasem, którymi Igor zasypywał ciało. Te specyfiki radziły sobie z tkankami miękkimi w ekspresowym tempie.

Był czas, że wrzucali zużyte ciała do sarkofagu w krypcie, ale wreszcie brakło im miejsca w środku. Żaden kosz na śmieci nie jest przecież z gumy! A tak traktowali tę kamienną skrzynię - jak pojemnik na odpadki.

- Panienki rączek nie chcą sobie brudzić... - Karkarow znowu zaczął zrzędzić.

- No, Lucy to taka prawdziwa panienka! - roześmiał się Riddle.

- Nie mów, tak do mnie, Tom! Wiesz, że tego lubię! Nie jestem babą, więc nie mów do mnie "Lucy"! - Malfoy podniósł się z podłogi, unosząc również głos.

- Ale kudły nosisz dłuższe niż ta twoja Narcyza! - zaśmiał się Riddle. Wstał w ślad za kolegą i przeczesał jego niemal platynowe pukle.

- Zmieniłeś szampon? - zapytał po chwili, zbliżając jedno z pasm do nosa.

- No nie! - ryknął Karkarow. - Psiapsiółki jebane! Jeszcze o hybrydzie zacznijcie teraz rozmawiać!

- A wiesz, że to jest myśl?! - zaśmiał się Riddle. Podszedł do rzeczy wypakowanych z torby Igora i spokojnie zaczął rozdzielać między kolegów białe malarskie kombinezony.

Karkarow był wyraźnie zdenerwowany odwlekaniem całej akcji. Raz po raz przekładał noże, rozłożone na brzegu kamiennej płyty.

- Możemy zaczynać? - zapytał, wciągając na buty gumowe ochraniacze.

- A sssspieszy ci się dokądś ssskarbie? - syknął Tom. - Zapomniałeś wyłączyć żelazko, że tak ci się w dupie pali? Przed nami cała noc.

- Dyżur mam na komendzie od pierwszej!

- Pieski wyprowadzasz na spacer po nocy? - zakpił Lucjusz, wybierając dla siebie jeden z noży.

- Pańskie oko... znasz to przysłowie, Lucek? Pamiętaj, że jeszcze będę musiał to wywieźć! - westchnął zrezygnowany, wskazując na nieruchomą kobietę.

- Załóż czepeczek, Lu - Tom zwrócił się do Lucjusza - bo ci się kudełki ujebią. - Naciągnął mu na głowę kaptur od malarskiego kombinezonu i upychał teraz jego długie włosy pod białawą syntetyczną materią.

- Żebym ja tobie nie jebnął, Tom! - Malfoy strzelił kolegę po łapach.

- Jak dzieci, kurwa... - zamruczał pod nosem Karkarow.

- Pamiętajcie, że serce... - zaczął Riddle, naciągając lateksowe rękawiczki.

- Tak, tak, pamiętamy! - Lucjusz z Igorem uspokoili go lekceważącymi machnięciami dłoni.

- Bierzcie się wreszcie do roboty! - zawołał Karkarow, pierwszy wbijając nóż w nieruchome ciało.

Leniwy spacerek, jakim okrążali dotąd sarkofag, zamienił się w dziwny taniec, połączony ze sprintem. Niemal wirowali wokół kamienia i leżącej na nim postaci, raz po raz zagłębiając noże w miękkim tłuszczu i mięśniach, tnąc skórę wszerz i wzdłuż. W ciszy podziemnej krypty było słychać tylko ich przyspieszone oddechy, skrzypienie plastikowych ochraniaczy i mlaśnięcia, z jakimi kawałki rozcinanego ciała spadały na podłogę.

Ciało jak zwykle było odpowiednio przygotowane, a to znaczyło, że nie bawili się na trupie. Specjalna autorska mieszanka narkotyków przygotowywana przez Ogrodnika, wyłączała ofierze świadomość, czyniąc ją całkiem bezwolną, pozwalającą robić ze sobą dosłownie wszystko. Ostatni ruch należał, jak zwykle, do Riddle'a. Zacząć zabawę mógł którykolwiek, ale nikt inny nie kończył, tylko Tom.

Dziś było tak samo, jak zwykle. Gdy całość przypominała już krwawą miazgę, mimo że jeszcze, jakimś cudem, żyła, Tom sprawnie otwierał klatkę piersiową i jednym ruchem, podpatrzonym u azteckich kapłanów, wyrywał serce. Podobnie jak tamci kapłani, długo opanowywał technikę. Nie było to bowiem proste. Mięsień sercowy był śliski, a lateksowe rękawiczki nie ułatwiały zadania. Poza tym, żyły utrzymujące serce w klatce piersiowej wcale nie były nikłymi nitkami. Już prędzej przypominały konopne sznury, a przerwanie ich jednym ruchem naprawdę było nie lada wyczynem. Rozgniótł co najmniej sześć sztuk, zanim opanował technikę i wyrobił sobie styl. Teraz ujmował śródręczem od spodu tę bryłkę, przypominającą kolorem i kształtem brudnego buraka. Zaciskał dokoła palce i przekręcał, jak żarówkę, a dopiero później rwał. Sekret tkwił właśnie w tym zakręceniu żyłami, ale, skąd mógł to wiedzieć! Wszystkiego musiał nauczyć się sam.

Kiedyś po wyrwaniu serca po prostu je wyrzucał. Czasem dodatkowo deptał po nim. Odkąd poznał pewien indiański rytuał pozwalający przenosić duszę, trzymał je w dłoni ze czcią i szacunkiem. Szeptał do niego magiczną formułę, która miała zapewnić mu nieśmiertelność.

Z jednej strony zgadzał się z Malfoyem, nie wierząc w tego typu pierdoły, jak te formułki zapewniające wieczne życie. Z drugiej zaś, kiedy trzymał w swojej dłoni ten mięsień zapewniający życie ciału, kiedy czuł, jak twardnieje i nieruchomieje między jego palcami, miał wrażenie, jakby życie, które właśnie komuś wydarł, wnikało w niego samego.

**************************

Wszystko zaczęło się od tej pierwszej, jak ją nazywał, ofiary, złożonej z Lily Evans i Jamesa Pottera.

Rok później była wrzaskliwa studentka z pierwszego roku kulturoznawstwa. Miała tak piskliwy głos, że przewiercał mu trzewia. I nazwisko adekwatne do głosu. Groan*. Z prawdziwą rozkoszą i poczuciem spełnienia niemal obywatelskiego obowiązku w pierwszej kolejności zmiażdżył jej tchawicę, na zawsze pozbawiając ją głosu.

Potem było dziesięć lat przerwy, w czasie których poznawał różne obrzędy i kulty. W kulturze i religii Mezoameryki natrafił na ceremonie i formuły pozwalające zapewnić duszy nieśmiertelność. Zafascynował się nimi i zaczął intensywnie praktykować. Wymagały składania krwawych ofiar i to w szczególnym stylu, a rwanie serca było tu kluczowym elementem.

Dopiero teraz miał wrażenie, że żyje tak na sto procent. Pan życia i śmierci. Ten, który rządził cudzą śmiercią, a uciekał od własnej. Ten, który wykradł życie z łap śmierci. Który wymykał się jej. Death slayer, Domitor mortis... Próbował brzmienia tego przydomka w różnych językach. Najlepiej brzmiał po francusku: Vol-de-mort**...


*groan (ang.) - jęczeć. A zatem musiała to być Jęczącej Marta.

**przydomek Lorda Voldemorta bazuje na języku francuskim i łacinie, a dosłowne tłumaczenie ma oznaczać kogoś, kto walczy ze śmiercią lub ucieka śmierci, ewentualnie "wykrada się" z rąk śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro