17. Jad węża

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marcowa noc, kończąca trzydniową hogwarcką konferencję kulturoznawczą nie dość, że była zimna, to jeszcze deszczowa. Następnego poranka na niebie miało zaświecić jasne słońce, lecz około drugiej nad ranem drobny, ledwo wyczuwalny deszcz osiadał mokrą powłoką na nielicznych już o tej porze samochodach, na dachach i ścianach kamienic.

W chłodzie tej nocy na płycie hogsmeadzkiego rynku pojawił się nagle mężczyzna w czarnym płaszczu. Gdyby ktoś jeszcze znajdował się wówczas w tym miejscu, mógłby się nieźle przerazić nagłym zjawieniem się tego człowieka! Wyglądało to bowiem tak, jakby zmaterializował się za sprawą jakichś czarów. W rzeczywistości wyszedł po prostu z podziemnego lokalu, ulokowanego w piwnicach jednej z kamienic, otaczających rynek.

Prawie każdy z budynków na starym mieście w Hogsmeade miał takie podziemia. W połowie z nich mieściły się różne kluby. Mniej lub bardziej tajne, mniej lub bardziej legalne. Niektóre ogólnodostępne, słynące z organizowanych koncertów albo dyskotek, rozpoznawane po markach serwowanych alkoholi. Inne znane tylko wtajemniczonym. Aby do nich wejść, należało wypowiedzieć specjalne hasło lub dotknąć konkretnej cegły w murze, która tak naprawdę wcale nie była kawałkiem wypalonej gliny, lecz sprytnie zamaskowanym przyciskiem domofonu.

Człowiek w czarnym płaszczu, który pojawił się właśnie w zachodniej pierzei rynku, wyszedł z całkowicie legalnej podziemnej dyskoteki. Stanął niedaleko drzwi wejściowych i zaczął palić papierosa. Wydmuchując biały dym ustami i nosem patrzył w jedną z ulic, odchodzących od rynku, w której właśnie zniknęli dwaj mężczyźni. Starszy i młodszy.

Obserwował ich przez chwilę. Zdawało mu się, że nawet z tej odległości, czuje napięcie narastające między tamtymi ludźmi. Szli obok siebie, nie dotykając się nawet połami swoich płaszczy, a jednak powietrze między nimi zdawało się iskrzyć. Ręce człowieka z papierosem zacisnęły się w pięści. Zdeptał butem niedopałek, splunął pogardliwie na mokry bruk i coś pod nosem zasyczał, niemal jak wąż:

- Ssseverusss...

Odwrócił się tyłem do kierunku, w którym poszli tamci dwaj i skierował ponownie do klubu, z którego wyszedł, by spalić papierosa. Bramkarz tylko łypnął na niego przekrwionym okiem. Mężczyzna zostawił płaszcz w szatni i poszedł do baru. Zamówił mocnego drinka, a potem kolejnego i jeszcze jednego.

Barman polewał mu, nie zastanawiając się, kim jest ten człowiek - zwykłym pijakiem, czy może światowej sławy religioznawcą, a tym bardziej nie roztrząsając, dlaczego pije. Dopóki płacił i nie wszczynał awantur, barman nie widział problemu w napełnianiu kolejnych szklanek.

Tak więc mężczyzna siedział i pił, zupełnie nie przejmując się tym, czy ktoś rozpozna w nim profesora Thomasa Riddle'a. To, co robił poza uczelnią, było jego prywatną sprawą! Tak przynajmniej sam uważał.

Jeszcze pół roku temu pracował w Hogwarcie. Wraz z pierwszym dniem nowego semestru przeniósł się na drugi z hogsmeadzkich uniwersytetów. Hogwart był co prawda najstarszy, ale nie był jedyny. Ani w tym mieście, ani też w tym kraju, a Riddle miał już dość zatęchłej atmosfery tej nobliwej uczelni. Jeszcze bardziej dosyć miał swojego byłego partnera, Severusa Snape'a, który nauczał w Hogwarcie, kierując katedrą kulturoznawstwa.

Co ciekawe, mimo opryskliwości, którą dotąd zrażał do siebie ludzi, cały Hogwart, jak jeden mąż, wziął stronę Snape'a po jego rozstaniu z Riddle'em! Wywołana przez Severusa bójka z partnerem w peruwiańskim hotelu urosła do rangi legendy, a ich konflikt kochanków został rozdmuchany do starcia naukowych tytanów. Wizerunkowo ten pojedynek wygrał Snape. Hołubili go teraz, niemal wycierali łezki, które ochoczo ronił i pocieszali jego złamane serduszko. A ten kutas pławił się w swojej krzywdzie jak celebryta w lajkach na instagramie! Był nawet na tyle sprytny, by sprawić sobie maskotkę. Kociaka, który przyciągał wzrok i koił wzburzone ego.

Riddle mimo woli podziwiał spryt Severusa. Przystojny, dużo młodszy facet przy boku windował akcje Snape'a do góry. Podobno ich relacja była czysto naukowa, ale nie do końca pewny status tego "asystenta" dodawał pikanterii całej sytuacji. Ludzie zastawiali się, czy ta dwójka sypia ze sobą, czy nie, a wyobrażając sobie możliwe konfiguracje ich związku, odmieniali imię Severusa na wszelkie możliwe sposoby. I znów był na ustach wszystkich.

Ten "asystent" wręcz rozbawił Thomasa. Ironia losu wywołała u niego prawdziwy atak śmiechu w chwili, w której zidentyfikował gówniarza jako syna Jamesa Pottera i Lily Evans, a więc syna tych ludzi, których tak dogłębnie kiedyś poznał.

Po tylu latach pamiętał każde drgnienie ich duszonych gardeł, każdy krzyk, wytargiwany wraz z kawałkami ciała. Pamiętał smród rozpruwanych jelit, miękkość zdzieranej skóry, słodycz ich języków i gorycz ich łez.

Kto by pomyślał, że dzieciak, którego niegdyś oszczędził, znacząc go tylko swym nożem, znów wejdzie na jego drogę?! Że tym razem to on, ten gówniarz, zaatakuje, budząc w Severusie emocje, które powinny pozostać uśpione.

Tom Riddle śledził bachora, a przy okazji i Snape'a. Podglądał ich uśmiechy, podsłuchiwał słowa, rejestrował gesty, notował spojrzenia. Po prostu musiał wiedzieć, czy i jak jest zdradzany, czy i jak ośmieszany. I nie miał najmniejszego znaczenia fakt, że nie byli już parą ze Snapem! Dla Toma były partner nadal pozostawał jego własnością, którą nie miał zamiaru się dzielić, nawet jeżeli od lat już z niej nie korzystał.

Nie widział może zbyt wiele, a jednak wystarczająco. Wstęp na konferencję był wolny, więc słuchał niektórych prelegentów, a przede wszystkim przyglądał się zachowaniu byłego kochanka i jego obecnego asystenta.

Musiał przyznać, że sprawnie ogarniali ten młyn. Zwłaszcza młody dwoił się i troił, bo profesorowi pewnych rzeczy po prostu nie wypadało robić. A więc uspokajać histeryków, którzy zapomnieli zabrać wydruków swoich wystąpień lub trzeźwić pijaków, który zabalowali poprzedniej nocy do tego stopnia, iż byli w stanie wydać z siebie jedynie bełkot, zamiast głosu. Pacyfikować kłótników, którzy skakali sobie do oczu z powodu tej czy innej teorii albo interpretacji przekładu. Gówniarz radził sobie dobrze i nawet miał posłuch w tym barwnym tłumie, jaki zjechał się z różnych stron. Tu zamienił słówko, tam rzucił jakiś żarcik, komuś uścisnął dłoń, kogoś w dłoń pocałował. Co jakiś czas pojawiał się w okolicy Severusa. Nie częściej, niż wymagała tego sytuacja. Przekazywał informacje i znikał na drugim końcu sali lub w innym pomieszczeniu.

Ale Riddle trząsł się z oburzenia widząc, jak Potter szepce do ucha Snape'owi, jak razem coś ustalają, schyleni nad kartką papieru albo ekranem tabletu. Zaniepokoiła go scena, w której Snape przytrzymał dłoń chłopaka, piszącą na urządzeniu, odłożył ją gdzieś pomiędzy ich biodra niemal przytulone do siebie na sąsiednich krzesłach, by wprowadzić poprawkę w pliku, który pokazywał mu Harry.

Z równowagi wyprowadził go inny epizod, podejrzany tego dnia przed południem, przy konferencyjnym bufecie. Potter stał pod ścianą, porównując jakieś dane z tabletu ze swoim zegarkiem. Był bardzo skupiony, ale też widać było po nim zmęczenie tej kilkudniowej imprezy. Nagle pojawił się przy nim Severus. Położył dłoń na jego ramieniu i lekko to ramię uścisnął. Powiedział coś, co sprawiło, że kąciki ust zielonookiego uniosły się lekko do góry. W odpowiedzi na ten uśmieszek, Snape pogłaskał go po włosach.

Patrząc na ten gest, Riddle miał wrażenie, że szlag go trafi na miejscu. Jego nie tak dawny partner, nie tak dawny kochanek dotykał innego mężczyzny! Innego młodszego mężczyzny! Pieścił jego włosy w krótkim co prawda, lecz czułym geście. A potem zrobił coś jeszcze. Podszedł do osoby obsługującej ekspres do kawy i przyniósł Potterowi parującą filiżankę ciemnego napoju. Dzieciak uśmiechnął się z wdzięczności i od razu zaczął pić, a Snape raz jeszcze musnął jego ramię i poszedł.

Obserwując z zewnątrz zachowanie byłego  kochanka, Tom zauważał przede wszystkim spontaniczność i pewną odruchowość tego gestu. Z pewnością nie było to pierwsze takie pogłaskanie chłopaka po włosach czy po ramieniu. I z całą pewnością dlatego bachor przyjął to tak naturalnie, jak rzecz oczywistą. Co ciekawe, nie było w tym geście żadnej protekcjonalności. Snape nie gładził Pottera z wyższością profesorskiego autorytetu, ani też z powagą człowieka dwadzieścia lat starszego. Dotykał go jakoś tak serdecznie, choć w niewiadomym celu.

W spojrzeniach, jakie wymieniali, patrząc sobie wprost w oczy, była uwaga i troska. Za to spojrzenia, jakie rzucali na siebie nawzajem, kiedy ten drugi nie patrzył... płonęły tajoną namiętnością.

I były jak sztylety, które kłuły Thomasa gdzieś pod żebrami. Nie chciał, by Snape się pocieszył! A na pewno nie tak szybko i nie kimś tak bardzo młodym! Chciał, by partner, którego sam przez lata odpychał, teraz tęsknił za nim i cierpiał z powodu jego nieobecności. Pragnął jego bólu! Tym bardziej, że sam odczuwał coś na kształt cierpienia.

Na początku wstrząsnęła nim wiadomość o zajęciu przez kogoś jego apartamentu w domu Snape'a. To Bella przyniosła tę rewelację. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo go to zraniło. Doprawdy, Severus chyba w ogóle go nie cenił, skoro pozwolił przybłędzie zająć pokoje Thomasa i jeszcze zrobił tam remont! Usunął, jeśli wierzyć szurniętej Bellatrix, wszelkie ślady bytności Riddle'a. I to po tych wszystkich zapewnieniach o dozgonnej miłości!

Po tylu wspólnych latach Riddle musiał tułać się po mieście i gdzieś wynajmować jakiś marny kwadrat, po to, by w jego dawnym pokoju panoszył się jakiś gówniarz?! To było tak wkurwiające, że aż mroczyło mu wzrok.

Podpatrzona intymność relacji Snape'a z przybłędą dolała oliwy do ognia wściekłości. Severus ośmielał się być miły, opiekuńczy i czuły wobec innego człowieka, podczas gdy winien rezerwować tego typu emocje i zachowania wyłącznie dla Toma! Riddle nie znosił czułych gestów - zbyt mocno kojarzyły się z księdzem Slughornem - co nie znaczy, by pozwalał Snape'owi na tego typu zachowania wobec kogokolwiek innego. To powinno być przeznaczone tylko dla Toma!

I jeszcze teraz, dosłownie kilka minut temu, przyuważył ich, Severusa z Potterem, jak szli razem przez noc. Śledził ich dyskretnie w tym klubie. Towarzyszył Snape'owi, gdy Dumbledore ciągnął go na parkiet i pokazywał tańczącego Pottera. Przyglądał się młodemu oczami Severusa i krew się w nim gotowała podwójnie. Raz z czystego erotyzmu ruchów chłopaka, a dwa, z powodu reakcji Snape'a. Reakcji, której powinno tu nie być, a jednak była i to zbyt potężna. Świadcząca o jakimś uczuciu do bachora.

Pomiędzy głowami ściśniętymi przy barze, Tom widział starcie między Severusem, Potterem, a jakimś facetem, z którym Potter wcześniej tańczył. A potem Snape wręcz wyrwał dzieciaka z łap tego drugiego mężczyzny i pociągnął za sobą przez zatłoczony klub. Zniknęli Riddle'owi z oczu, choć ruszył od razu za nimi. Jakby się schowali pod peleryną niewidką!

Zrezygnowany nieudanym poszukiwaniem, wyszedł na zewnątrz i wtedy ich zobaczył - niknących w wylocie ulicy. Szli w stronę domu Severusa. Tak samo, jak on ze Snapem chodzili setki razy. Jakże często te nocne spacery kończyły się seksem! W łóżku, pod prysznicem, już na korytarzu. Zacisnął zęby z wściekłości zastanawiając się, czy ten spacer Snape'a z Potterem też będzie miał taki finał.

Gdyby jego wzrok mógł zabijać! Och, jak czasem pragnął mieć taką moc! Ponieważ jednak nie miał, musiał znaleźć inny sposób, by dopiec Snape'owi i zgnoić tego Pottera, którego ocalił przed samym sobą dwadzieścia cztery lata temu.

Pożałował teraz, że wtedy go nie zdusił. Przypomniał sobie, jak trzymał dłoń na jego gardziołku. Teraz musiałby użyć dużo większej siły i na pewno obu rąk, nie jednej, bo szyja Pottera nie była już wątłą łodyżką. Miała w sobie twarde kręgi i mięśnie ponad dwudziestopięcioletniego mężczyzny, a nie roczniaka. Ciekawe... jak długo musiałby ją ściskać... Jak długo młody by się bronił i jak by to robił? Może by kopał, próbował uderzyć w ciało Riddle'a... Jak jego ciało drgałoby w śmiertelnym skurczu?

Niemal podniecił się, wyobrażając sobie te sceny. Duszenie niezaprzeczalnie miało w sobie coś erotycznego! Usta, łapiące ostatni oddech, były tak podobne do tych, uchylonych w ekstazie. Przedśmiertne drgawki mięśni przypominały skurcze orgazmu i oczywiście - erekcja. Niby zwykła fizjologiczna reakcja organizmu. I wytrysk - tak częsty u wisielców, duszonych pętlą sznura, zapładniający ziemię u podnóża szubienicy, dający życie magicznym roślinom*.

Teraz był już zdecydowanie pobudzony i to tylko samym wyobrażeniem sceny duszenia młodego mężczyzny. Nie mogąc zrealizować tych fantazji na ciele Pottera, powinien znaleźć jakiś substytut.

Rozglądając się po klubie nie mógł nie zauważyć młodego, całkiem przystojnego szatyna, najwyraźniej upijającego się kolejną wódką. Czyżby los uśmiechnął się do Riddle'a i to tak szybko? Czy będzie mógł już tej nocy położyć ręce na czyjejś szyi?

Jedno bystre spojrzenie wystarczyło, by ocenić, iż młody upija się na smutno. Podchodząc bliżej, Tom rozpoznał, że był to ten sam mężczyzna, który chwilę temu tańczył z Potterem. Jak interesująco! Teraz trzeba to odpowiednio rozegrać.

Nachylił się, trącił swoją szklanką jego kieliszek i zapytał:

- Wystawiła cię czy wystawił?

Znad kieliszka uniosła się ku niemu smutna twarz i spoczęło na nim lekko mętne spojrzenie niebieskich oczu. Zmoczone wódką usta ułożyły się w gorzkie słowa:

- Gorzej. Zakpił ze mnie.

- Idiota - uwodzicielsko mruknął Riddle, obrysowując palcem brzeg kieliszka stojącego przed szatynem.

- Nie. Nie tak się nazywał. Nie idiota. Harry Potter - niewyraźnie odparł tamten.

- Nie chciałbyś się zemścić?

- Coo? - młody wybełkotał lekko nieprzytomnie.

- No, wiesz... - Tom zakołysał alkoholem w swojej szklance. - Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Tak się składa, że pan Potter i mnie zalazł za skórę. Może połączymy siły - mówiąc te słowa, nakrył dłoń tamtego swoją dłonią - i dokopiemy typowi?

Niebieskooki nie odpowiedział, próbując najwyraźniej zrozumieć, co ten obcy facet mówi do niego. Riddle tymczasem dotknął palcem jego wargi i powiedział ściszonym głosem:

- Zemsta jest słodka... słodsza niż pocałunki - oblizał palec, którym dotykał ust szatyna. - Słodsza, niż seks...

Przysunął się do swojego towarzysza i wyszeptał mu do ucha pytanie, sycząc cichutko:

- Jak się nazywasssz?

- Barty Crouch - odpowiedział tamten, lekko rozchylając wargi.

*********************

Kilka godzin później, gdy poranne słońce zaczęło zaglądać do mieszkania wynajmowanego przez Riddle'a, chodne promienie odnalazły w łóżku tymczasowego właściciela tego mieszkania kogoś zupełnie innego niż Tom Marvolo Riddle. Promienie, które ostrożnie dotykały to włosów, to skóry nieznanego mężczyzny, próbowały unieść jego powieki lub gładziły policzki - te promienie nie wiedziały, jak się nazywa człowiek, którego pieściły. Co robi w tym łóżku i jak się tutaj znalazł. Te kwestie prawdopodobnie mógłby wyjaśnić ten, który go tu sprowadził.

Ku swojemu zdumieniu, Riddle nie przeleciał szatyna, spotkanego przy barze. Gdy na resztę tej nocy zaoferował spitemu Crouchowi łóżko, naprawdę miał na myśli wyłącznie miejsce do spania. Co nie znaczy, że nie zamierzał go wykorzystać! Ale liczył na coś mocniejszego i bardziej intensywnego od seksu. Dlatego teraz, o tym bladym poranku, siedział w pomieszczeniu, które właściciel mieszkania szumnie nazywał salonem, a które było niczym innym, jak przedłużeniem kuchni i dzwonił do jednego ze swoich dwóch przyjaciół.

- Witaj, Igorze - powiedział do telefonu, gdy w ucho wpłynął mu głos wybudzonego ze snu Karkarowa. - Potrzebuję tego twojego hakera.

Uśmiechnął się w reakcji na słowa inspektora policji.

- To będzie coś specjalnego - tłumaczył do telefonu. - Powiedz, że zapłata będzie ekstra. Pojutrze. Tam, gdzie zawsze. - Dodał, kończąc rozmowę.

Rozłączywszy się z Igorem, wybrał w telefonie kolejny numer.

- Hortulanie, chcę złożyć zamówienie - mówił do człowieka, którego prawdziwego imienia jeszcze nie poznał, mimo ich wieloletniej współpracy. - Na pojutrze. Dasz radę?

Odpowiedź Ogrodnika musiała być satysfakcjonująca, gdyż Riddle skinął głową, jakby niewidoczny rozmówca stał przed nim.

- To samo, co zwykle - dodał jeszcze, uściślając zamówienie - ale może ciut mocniejsze. Będzie więcej akcji i uczestnicy nie mogą zawieść. Zwłaszcza główni aktorzy....

*********************

Dwa dni po owym finale hogwarckiej konferencji miejskie zegary biły właśnie jeden przez drugiego godzinę dwudziestą drugą, gdy w bocznej uliczce przy kościele Siedemdziesięciu Apostołów zaparkował granatowy van. Wysiadł z niego chudy mężczyzna w skórzanej kurtce. Gdy przeszedł kilka kroków do bocznego wejścia kościoła nikłe światło samotnej latarni ulicznej rozpaliło czerwienią jego rude włosy zebrane w długi kucyk. Pomiędzy kosmykami, jakie wymknęły się z fryzury, zamigotał na srebrno kolczyk w kształcie wilczego kła, noszony przez mężczyznę w prawym uchu.

Rudzielec podszedł do drzwi w kościelnym murze i nawet w nie nie zastukał, tylko po prostu stał i czekał. Po kilkunastu sekundach drzwi się otworzyły. Procedura chyba była ustalona na konkretną godzinę, dlatego nie było potrzeby pukania.

W otwartych drzwiach pojawił się Thomas Riddle. Uścisnęli sobie dłonie z rudowłosym przybyszem.

- Witaj, Bill - usłyszał rudzielec.

- Tylko bez nazwisk, nie pamiętasz, profesorze? - odburknął.

- Spokojnie, hakerku - Thomas nie zniechęcił się ograniczeniami wprowadzanymi przez przybysza. - Jeśli nie zauważyłeś, użyłem imienia, a nie nazwiska.

- Nie wkurwiaj mnie, Mistrzu! - mężczyzna nazwany imieniem Bill wykrzywił się, wypowiadając to tytularne określenie. - Bo sam sobie będziesz kręcił to swoje porno!

- Nie zapominaj, z kim rozmawiasz, Weassssley! - zasyczał na niego Riddle. - To nie jest jakieś tam porno! To będzie mistrzowska animacja, a ty dostaniesz Oscara za zdjęcia i montaż.

- Spróbuj jeszcze raz użyć moich danych, to... - z ust rudowłosego wypłynął ochrypły szept, a jego palce zacisnęły się jak szpony na ramieniu Riddle'a.

- To co? Williamie Weassssley? Co mi zrobissssz?! - zakpił Riddle, sycząc, jak wąż. Świetnie się bawił, wkurzając rudego. Wiedział więcej niż dobrze, że z racji zadań wykonywanych legalnie oraz nielegalnie, Bill miał lekką obsesję na temat utrzymywania tego, co robi, w absolutnej tajemnicy. Dlatego do szczególnej pasji doprowadzali go klienci, używający jego personaliów. Czyli dokładnie trzej klienci, którzy nie respektowali reguł.

Jego własny szef, nadinspektor Igor Karkarow; blondwłosa papuga Lucjusz Malfoy, oslaniający swoją kancelarią dupę hogsmeadzkiej policji i ten oślizgły typek, bawiący się w węża! Syczący Thomas Riddle. Quetzalcoatl** pierdolony! Weasley nazwał tak kiedyś Riddle'a, myśląc, że go tym wkurzy, lecz wywołał tylko wybuch śmiechu.

Teraz profesor religioznawstwa śmiał się ponownie, wyprowadzając Billa z równowagi. Nagle jednak spoważniał.

- Pożartowaliśmy, bracie - zwrócił się do Weasley'a - ale już dosyć. Bierzmy się do roboty! Pomogę ci - zadeklarował.

Razem zaczęli wnosić do kościoła zawartość niebieskiego vana. W mroku korytarza, ukrytego za kościelną furtką, niknęły kolejne skrzynki, przypominające wyglądem sprzęt elektroniczny i oświetleniowy z planu filmowego.

Rzeczywiście, w czarnych walizach i skrzynkach znajdowały się miksery, statywy, głośniki, wzmacniacze, lampy i klika kamer. Zniósłszy je niezwykle ostrożnie po stromych i śliskich schodach do położonej dwadzieścia kilka metrów pod poziomem gruntu "krypty siedemdziesięciu", Weasley z Riddle'em zaczęli wszystko rozstawiać. Sprawność ich działań dowodziła, iż nie robią tego po raz pierwszy, ale nawet mimo bezbłędności ich ruchów, cały proces ustawiania i podłączania sprzętu trwał grubo ponad godzinę. Dochodziła północ, gdy skończyli. Zmęczeni, usiedli obok siebie pod ścianą sarkofagu. Riddle wyciągnął jointa z kieszeni, zapalił i podał hakerowi. Przez chwilę palili w milczeniu.

- Dobry towar - pochwalił rudowłosy. - Co to?

- Speciale de la maison - zakpił Riddle. - Mieszanka Ogrodnika. Da nam siłę na dzisiejszą noc.

- Obyśmy tylko nie odlecieli! - Bill wydawał się być sceptycznie nastawiony do produktów Ogrodnika.

- Spokojnie - uciszył go Tom. - Odlatywać będą inni. My musimy mieć pełną świadomość tego, co będzie się działo. Ty musisz nakręcić zajebisty film, a ja muszę pilnować scenariusza. Ogrodnik zrobił dla nas zioło poprawiające koncentrację i blokujące zmęczenie. To może potrwać do rana.

- Oby mi pamięci starczyło! - nonszalancko zawołał rudzielec.

********************

Po trzech godzinach nagrywania orgii pomyślał, że jego żart nie był tak całkiem bezpodstawny. Uczestnicy spotkania zwołanego przez Riddle'a w starej podziemnej krypcie rżnęli się bez opamiętania i nie zanosiło się na rychły koniec.

Bill tym razem nie nagrywał z ukrytych kamer po to, by dać Tomowi materiały do ewentualnego szantażowania swoich "wyznawców". Tym razem nagranie miało charakter jawny, a jego kamery były nakierowane na niebieskookiego szatyna, którego właśnie pieprzyło dwóch gości na raz. A raczej to on się pieprzył na nich, pochylony nad ich przytulonymi do siebie ciałami, i biorąc w siebie ich dwa penisy. Gdyby Bill nie widział tego na własne oczy, nigdy by nie uwierzył, że coś takiego było możliwe. Ale jeżeli chwilę wcześniej ktoś inny wepchnął w odbyt szatyna całą pięść, to dwa kutasy nie były czymś strasznym.

A nawet jeżeli w jakiś sposób były, niebieskooki nie dawał poznać, że odczuwa jakikolwiek dyskomfort. Wręcz przeciwnie! Im brutalniej sobie z nim poczynano, tym większą zdawał się odczuwać rozkosz. Jęczał i krzyczał, i wyginał się w takiej ekstazie, że Bill momentami obawiał się o jego życie. Kilka razy zemdlał, a serce mu tak waliło, jakby miał poważną arytmię. A jeśli rzeczywiście coś ma? A jeśli teraz dostał za dużo i nagle tu wykituje? Weasley wiedział, że organizator tej imprezy nie tylko by się tym nie przejął, lecz nawet ucieszył, spuszczając krew z mężczyzny i smarując nią kolejne kolumny.

Riddle był bowiem jebnięty - jak nikt, kogo Bill znał. Ale płacił więcej niż dobrze, a spotkania, których filmowanie zlecał, były tak... odjechane! Tak chore i nieprzyzwoite, jak filmiki z darknetu, które Bill namiętnie śledził. Tom zapewniał mu seanse na żywo, a rudzielec za nic nie przegapiłby takiej okazji!

Dlatego teraz siedział w tej wilgotnej krypcie, prześmierdłej zapachem spermy, krwi i podniecenia. Dlatego sterował zza swojego pulpitu pięcioma kamerami i dziewięcioma reflektorami, chcąc jak najlepiej uchwycić moment wejścia dwóch penisów w rozciągnięty do granic możliwości odbyt, czerwony w środku od kolorowego lubrykantu a może od krwi. Dlatego niemal zaglądał kamerą w dupę tego szatyna, chcąc zobaczyć barwę podrażnionych tkanek i dlatego macał się po własnym fiucie, gdy z innych tryskała sperma na brzuch albo na twarz bohatera orgii.

Wreszcie nawet sam Riddle chyba uznał, że będzie już dość tej zabawy i królewskim niemal gestem rozgonił całe towarzystwo pod ściany. Niewidoczni pod swoimi maskami, Igor Karkarow i Lucjusz Malfoy przyprowadzili, czy raczej przywlekli kogoś, szczelnie okrytego czarnym płaszczem. Położyli na płycie sarkofagu, jak na ołtarzu czy stole. Teraz zdjęli płaszcz, odsłaniając nagie ciało, drżące z zimna lub strachu albo ilości podanego narotyku. Jeszcze nie do końca dorosłe, jeszcze mające całkiem wyraźne ślady niedawnej dziecięcości. Te dopiero budujące się mięśnie, nieproporcjonalnie długie kończyny, ten puszek na twarzy zamiast męskiego zarostu... Bill wzdrygnął się za swoim laptopem. Tego się nie spodziewał po tym samozwańczym "Mistrzu"... To zagranie było tak mocne, że powalało szantażowanego od razu na kolana. Wybór takiego właśnie ciała pozwalał rzucić oskarżeniem o molestowanie nieletnich, a to się równało z zawodowym i osobistym samobójstwem.

Bill dobrze wiedział, kto jest przedmiotem brutalnego ataku Riddle'a. Znając nazwisko tej osoby, ochoczo Thomasowi przyklaskiwał. Osławiony Harry Potter! Żmija, wyhodowana na piersi Weasleyów!..... Kutas, który zakpił z całej ich rodziny, zrywając zaręczyny z Ginewrą...

Bill, jako najstarszy z braci Ginny, poczuwał się w obowiązku ukarania typa, utarcia mu nosa, oszpecenia albo owstydzenia na całe życie, a na najlepiej zrobienia wszystkich tych rzeczy na raz. Dlatego z prawdziwą radością przyjął to zlecenie i zamierzał szczególnie się przyłożyć. Ale patrząc teraz na otumanionego narkotykami jasnowłosego nastolatka, zaczął się lekko niepokoić.

Dotychczasowy bohater wieczoru, czyli Barty Crouch, którego ciało użyczało miejsca na głowę Pottera w filmie Weasleya, miał teraz zerżnąć chłopaka. Równie dobrze mogłaby trafić mu się dziewczyna. Dla Riddle'a płeć ofiary była bowiem nieistotna. Liczyły się usta, w które można było się spuścić i tyłek, który można było pieprzyć. W przypadku kobiet oczywiście pochwa, którą należało przeruchać, a u facetów kutas, którego należało zwalić. Wszystkie rzeczy, jakie robiono tym ciałom, miały być jak najbardziej ostre, maksymalnie brutalne, bez cienia czułości.

Patrzenie na takie sceny - bo Bill mógł tylko patrzeć - czasami go zniesmaczało. Fakt, że dzisiaj po wielokrotnym wykorzystaniu ciała miało dojść również do morderstwa, nagle go zaniepokoił.
Ten chłopak był taki młody! Tak, to chyba fakt jego wieku tak poruszył Weasley'em. Gdyby na płycie leżał jakiś stary dziad, Bill nie kiwnąłby palcem. Teraz też tego nie zrobił, ale chociaż pomyślał! A to też się liczy! To świadczy, że ma jakąś duszę! I serce...

Rozmyślania przerwał mu głośny jęk ofiary, rozciągniętej na kamiennej płycie. Nawet otumaniony prochami, chłopak nie mógł powstrzymać reakcji w momencie, gdy Crouch wbił zęby w jego szyję, tuż nad lewym barkiem. Wygryzł kawałek mięsa i wypluł go na podłogę. Ze świeżej rany popłynęła krew. Bill struchlał. Teraz się zaczynało! Ta prawdziwa zabawa.

Niezauważalnie, jak duch, pojawił się zamaskowany mistrz ceremonii. Podał Crouchowi nóż. Szatyn właśnie wbijał swój napuchnięty członek w nastolatka. Klęczał na kamiennej plycie, a nogi chłopaka miał założone na ramiona. Jego źrenice były nienaturalne rozszerzone z powodu przyjętego narkotyku. Wydawał się nie odczuwać ani zmęczenia, ani bólu, który nie tak dawno temu mu zadawano. Teraz role się odwróciły i to on był źródłem cierpienia dla ciała, leżącego pod nim. Ciekawe, czy odczuwał jakąś przyjemność z pieprzenia chłopaka?

Zachowywał się tak, jakby był pod wpływem hipnozy albo jak zaprogramowany robot. Wdrukowane komendy kazały jego biodrom wykonywać posuwiste ruchy, a dloni przyjąć nóż, podsunięty przez Riddle'a. Uniósł ostrze do góry. Lewą rękę zacisnął mocno w talii pieprzonego, a może gwałconego chłopaka - Bill już sam nie wiedział, jak zakwalifikować akt, którego był świadkiem. Crouch z każdą chwilą zdawał wbijać się mocniej w ciało, leżące pod nim. Nagle do swojego penisa dodał też nóż.

Ostrze weszło w brzuch chłopaka aż po samą rękojeść, ukrytą w zaciśniętej pięści Croucha. Szatyn na moment znieruchomiał, zobaczywszy swoją dłoń, pokrywaną przez krew, wypływającą z nastolatka. Wolno wyciągnął nóż. Krew zaczęła się lać, a Crouch uderzył ponownie, nieco ponad pępkiem szczupłego blondyna. Biodra mu się szarpnęły i chyba zaczął szczytować, bo przyspieszył pchnięcia, dokładając kolejne uklucia nożem. Doszedł, upadając na ciało leżące na płycie, wbijając nóż w odrobinę mięśni pod barkiem ofiary. Jego własne pośladki drgały, popychając penisa do wnętrza chłopaka, a jego dłoń kurczowo zaciskała się na nożu, jak dłoń alpinisty na czekanie wbitym w skałę.

Leżał teraz nieruchomo na nieruchomym bladym ciele, z którego sączyła się krew, razem z treścią przebitego żołądka i jelit. Smród nagle uderzył w nozdrza Billa. W czasie, gdy Crouch szlachtował chłopaka, Weasley zdawał się nie odczuwać żadnego zapachu. Teraz z trudem powstrzymywał odruch wymiotny. Zastanawiał się, czy może już przerwać nagrywanie, zwłaszcza że uczestnicy spotkania zaczęli wychodzić, gdy nagle Crouch zaczął się poruszać.

Samozwańczy rudowłosy reżyser odruchowo przesunął touchpadem i nakierował jedną z kamer na twarz szatyna, a dwie na jego boki. Barty wsparł się na lewym przedamieniu. Puścił nóż, do tej pory ściskany prawą ręką i, pomagając sobie obiema dłońmi, uklęknął nad zmaltretowanym ciałem. Spojrzał na rozpruty przez siebie brzuch chłopaka nieprzytomnymi oczami. Musiał dostać jakiś preparat na potencję, bo jego penis nadal był w pełnym wzwodzie. Nie zważając na to, że ma pod sobą trupa, ponownie wbił się w jego odbyt.

Bill zakończył nagrywanie.
Teraz czekała go najtrudniejsza część zadania, czyli odpowiednie spreparowanie materiału. Musiał zastąpić twarz Croucha twarzą niedoszłego męża swojej siostry.
Napisany dawno temu program pozwoli mu wykorzystać pozyskane w sieci dane biometryczne tego doktorzyny, pochodzące z jego zdjęć, do stworzenia modelu twarzy. Doklei później tę twarz do ciała Croucha, tworząc iluzję, że to Potter bierze udział w wyuzdanej orgii, a później gwałci i wreszcie morduje nastolatka.

Gdy ten filmik znajdzie się w sieci, były prawie-szwagier Billa zaliczy wizerunkowy zgon.



*według legendy, z nasienia wisielca kiełkowała mandragora, znana też jako pokrzyk wilcza jagoda; jedna z ważniejszych roślin, wykorzystywanych do uprawiania magii, zaklinania i tworzenia rozmaitych eliksirów

**Quetzalcoatl - jeden z najważniejszych bogów w panteonie plemion indiańskich, zamieszkujących Amerykę Środkową; stwórca świata przedstawiany jako upierzony wąż. Porównanie Riddle'a do Quetzalcoatla wydaje się jak najbardziej uzasadnione - Thomas syczy jak wąż i uważa się za równego dawnym bóstwom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro