18. Trucizna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To był kolejny dzień, kiedy Severus obudził się absolutnie szczęśliwy. Całkowicie zadowolony. Ten niedzielny poranek zaczęli z Harrym tak, jak prawie każdy inny. Od seksu. Kochali się leniwie, powoli. Dokładnie i długo.

Od ich pierwszej nocy minął ponad miesiąc. Miesiąc zachwycania się sobą, poznawania siebie, docierania się. Dosłownego. Niemal wybuchnął śmiechem, gdy to słowo zabalansowało na krawędzi jego świadomości. Tak, zdecydowanie docierali się z Harrym i szło im to bardzo dobrze. Znali swoje ciała już na tyle dobrze, by wiedzieć, gdzie nacisnąć, dotknąć, pocałować. Czasami wybuchy nie były potrzebne. Czasami, tak jak dzisiaj, orgazm nie powalał, lecz snuł się leniwie po wszystkich komórkach, otulał tak miękko, jak wełniany koc. I błogo usypiał zaspokojone ciało i umysł.

Profesor przeciągnął się w chłodnej jedwabnej pościeli. Z przyjemnością leżałby tak co najmniej do południa i rozkoszował się odczuwanym szczęściem, ale jeszcze chętniej zobaczyłby osobę, która była sprawcą tego cudownego samopoczucia. Uśmiechnął się sam do siebie.

W ciągu ostatniego miesiąca seksualnego i emocjonalnego zżywania się, poznali swoje zachowania na tyle dobrze, że Severus nie smucił się ani nie panikował po obudzeniu w pustym łóżku. Wiedział, że jeżeli nie znajdzie Pottera przy swoim boku, zastanie go w kuchni, czekającego z porannym posiłkiem.

Jeszcze zanim zaczęli ze sobą sypiać, przygotowywali dla siebie nawzajem śniadania albo chociaż kawę. W ciągu miesiąca zmieniło się w zasadzie tylko tyle, że teraz ten, który budził się pierwszy, częściej przynosił to śniadanie do łóżka, niż czekał z nim przy kuchennym stole. Jeżeli oczywiście nie leżał nadal w pościeli, czasem czytając, częściej drzemiąc, a najczęściej wpatrując się prawdziwie maślanym wzrokiem w partnera. Gapiąc się z takim zachwytem, jakby miał przed sobą co najmniej ósmy cud świata, a nie rozespanego faceta ze zmierzwionymi włosami i szwem poduszki odciśniętym na policzku, śladem zadrapania czy ugryzienia na szyi.

I cóż pięknego mogło być w takim widoku? Chyba tylko... czysta miłość, jeszcze niewyznana. Nienazwana słowem, lecz bez skrępowania okazywana uśmiechem i gestem, i każdym spojrzeniem, nawet tym najbardziej zmęczonym i zaspanym. Żeby ją zobaczyć, warto było ponudzić się w łóżku, czekając cierpliwie, aż partner się zbudzi. Albo warto było skradać się cichutko przez cały dom, jak robił to Severus właśnie w tej chwili, podchodząc niepostrzeżenie do zamyślonego Pottera i obejmując go od tyłu.

Zamknąwszy go w uścisku, jeszcze trochę wilgotnym od szybkiego prysznica, przechylił głowę pod jego szyją i czule go pocałował. Po chwili, nie przerywając pocałunku, przysunął sobie kuchenne krzesło, usiadł i kontynuował całowanie, tym razem już w zdecydowanie wygodniejszej pozycji.

- Dobrze spałeś? - zapytał, gdy wreszcie nasycił się ustami młodszego mężczyzny.

- Jak noworodek - odparł Harry z uśmiechem.

- Noworodki nie sypiają dobrze.

- Ekspert się znalazł!

W odpowiedzi na przytyk Harry'ego, Severus wzruszył ramionami i, wyciągając dłonie po chleb i masło, wygłosił złotą myśl:

- No co? Przecież każdy wie, że budzą się co trochę, bo albo są głodne, albo narobiły w pieluchę.

Harry nie podjął rozmowy. Nie dlatego, że był niezainteresowany głupim w istocie tematem, lecz dlatego, że dość mocno zakręciło mu się w głowie. Znowu. To trwało już kilka dni. Mniejsze lub większe zawroty i wrażenie umysłowego otępienia. Bywały takie momenty, kiedy nie rozumiał, ani nie słyszał, co do niego mówiono i nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje. Do tego dochodziły bóle brzucha i nudności. Choć i tak dzisiaj, w tę niedzielę, było lepiej niż dwa tygodnie temu.

Wtedy musiał odwołać zajęcia, bo niemal całe dnie wymiotował. Severus na początku rzucił rozbawione:

- Czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży, kochanie?

Gdy jednak przyjrzał się skręconemu z bólu Harry'emu, przeszła mu ochota do śmiechu.

W poniedziałek zostawił go pod opieką Belli. We wtorek sam odwołał kilka zajęć i wrócił do domu wcześniej. Po drodze kupił w aptece jakieś super mocne elektrolity, lecz patrząc na Harry'ego zwątpił, czy ten w ogóle da radę coś przełknąć. Potter leżał w swoim pokoju na parterze, przykryty kołdrą i kocem aż po same uszy i szczękał zębami, nie reagując w ogóle na ciepło rozpalonego kominka.

Severus położył dłoń na jego czole.

- Ty masz gorączkę.

W odpowiedzi na te słowa Harry z zadziwiającą, jak na swoje osłabienie, szybkością, wygrzebał się z łóżka i pognał do łazienki, by tam zwymiotować kolejny raz tego dnia.

- Musiałeś się czymś zatruć - ocenił Snape.

- Bella! - zawołał. - Co Harry dziś jadł? Co mu dałaś? - zapytał, gdy przyszła.

Zdawało mu się, że lekko zadrżała, odpowiedziała jednak ze zwykłą obojętnością:

- Zrobiłam rosół i bitki, ale pan Potter właściwie nic nie jadł. Tylko jogurt.

- Pokaż mi ten jogurt. Może był już stary?

Przyniosła zgniecione opakowanie i znów jej ręka jakby zadrżała.

Snape studiował nadruk na wieczku, jak jakiś cenny manuskrypt. Analiza jednak nic nie wykazała. Jogurt nie był przeterminowany.

- Może ty masz uczulenie na mleko? - zwrócił się do Pottera.

- Pogięło cię, Sev? Kpisz ze mnie, że mam jogurt zamiast krwi, bo to jem, a ty mi mówisz o jakimś uczuleniu?

- Nietolerancja pokarmowa może powstać w każdym momencie. To po pierwsze. A po drugie, może właśnie żresz tego za dużo i ci zaszkodziło. Od jutra masz szlaban na jogurty. I musisz jeszcze zrobić testy alergiczne.

- Muszę? - Potter wywalił na Severusa swoje wielkie oczy w taki sposób, że profesor aż zachwiał się pod naporem ich zieleni.

- Tak, musisz.

- Dlaczego? - zielone oczyska lekko się zmarszczyły. Lecz nie było w nich gniewu.

- Bo nie będę się martwił, Harry, jakimiś pierdołami! Chyba wiesz co to jest wstrząs anafilaktyczny? Jak jesteś na coś uczulony i nie daj Boże, to zjesz, możesz mi się przekręcić! A nie chcę - dodał już całkiem miękko - żeby coś ci się stało! Żeby coś cię bolało... - Pogładził go po policzku. - Ty myślisz, że się nie martwię tym, co się z tobą dzieje? - Ujął jego wymizerowaną twarz w dłonie i muskał ją delikatnie kciukami. - A jak nie pójdziesz na te testy, to każę ci zrobić płukanie żołądka! - zagroził.

Siedząc następnego dnia w gabinecie lekarza, który siekał mu naskórek lancetem ostrzejszym od brzytwy, Harry syknął do Severusa:

- Chyba wolałbym płukanie żołądka.

Severus spiorunował go wzrokiem:

- Uważaj, czego sobie życzysz!

****************************

Wszystkie testy były negatywne. Żadnej alergii pokarmowej. Ani na laktozę, ani na gluten, cytrusy, ryby czy orzechy.

- A może przypadkiem zjadł pan coś... innego? I nie chodzi mi tu o żadną potrawę. - wyraził swoją obawę lekarz.

- Tylko o co? - zainteresował się Harry.

- Mówiąc szczerze - powiedział lekarz - wygląda to na typowy objaw zatrucia jakimś detergentem. Albo lekami.

Obydwaj, i Snape, i Potter wybałuszyli oczy.

- Czym??

- Może... wypił pan jakiś... środek czystości? - Lekarz sam wyglądał na zażenowanego, mówiąc takie głupoty do tego dorosłego mężczyzny. Ale, niezależnie od poziomu niekomfortowości, jaką wszyscy trzej odczuwali w tym momencie, musiał to wyjaśnić.

- Albo może wziął pan za dużo, powiedzmy, paracetamolu? Wie pan, że tym można się zatruć? Śmiertelnie.

- Panie doktorze - warknął Snape. - Czy pan sugeruje, że jesteśmy idiotami?

- Nie, proszę pana. Sugeruję tylko, że mogła się wydarzyć nieszczęśliwa pomyłka, bo nie przypuszczam, że ktoś mógłby zrobić to specjalnie. Któryś z panów lub ktoś, kto u was bywa. Jakiś gość, czy krewny..., na przykład.

Lekarz patrzył na obydwu siedzących przed nim mężczyzn badawczym wzrokiem. Intensywnie myślał, lecz gubił się w swoich przypuszczeniach. Ten starszy facet zdawał się być przerażony stanem zdrowia młodszego. Nie wyglądał na zdolnego do podtruwania partnera. A młodszy? Może sam coś łyknął? Jeżeli tak, to raczej nieprzypadkowo. Tak robią małe dzieci, gdy grzebią w szafkach pod zlewem i próbują zawartości stojących tam butelek. Albo gdy mylą lekarstwa z cukierkami. Jeżeli ten młody mężczyzna "zażył" coś takiego, musiał to zrobić świadomie. Truł się, czy co? A jeżeli to robił... to dlaczego? Lekarz głośno nie wyraził tych wątpliwości, lecz w zamian wygłosił kilka cennych porad.

- Proszę przejrzeć zawartość szafek w kuchni. Szczególnie tych ze środkami do mycia naczyń. Sprawdzić butelki z sokami, z mlekiem, czy nie pachną... jakimś środkiem chemicznym. Ale też cukiernice, solniczki. Przejrzyjcie, panowie. Sproszkowany paracetamol można pomylić z cukrem pudrem albo z mąką... - wyjaśniał lekarz, a jego słowa brzmiały co najmniej niepokojąco.

Gdy wracali wtedy do domu, Severus przez całą drogę uparcie milczał, pilnie nad czymś rozmyślając. Gdy tylko zapakował Harry'ego do łóżka, poszedł do kuchni, gdzie Bella akurat mieszała w garnku jakąś pachnącą potrawę. Oparł się o kredens.

- Słuchaj, Bellatrix - zaczął trochę niepewnie. - Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby cię nie urazić... Ale lekarz, który badał Harry'ego zasugerował, że on mógł się zatruć jakąś chemią, która znalazła się nie tam, gdzie trzeba. Albo że..., ktoś utarł paracetamol i dosypał mu do jedzenia... Nie podejrzewam ciebie..., ale... ja wiem, że ty masz swoje problemy. I co kiedyś robiłaś... - mówiąc te słowa Severus miał nadzieję, że kobieta zrozumie aluzje do jej niejednej próby samobójczej. - Może próbowałaś tego znowu i... sytuacja wymknęła ci się spod kontroli?

Bella pobladła jeszcze bardziej, niż zwykle. Wzdrygnęła się. Na koniec pozieleniała.

- Co się dzieje? Ty też będziesz rzygać?

- Nie, profesorze. Nie będę i niczego nie próbowałam. Nie, odkąd u pana pracuję. I przykro mi, że posądza mnie pan o coś takiego.

- Przepraszam, Bella - Severus uniósł dłoń, jakby chciał ją poklepać po ramieniu, lecz w końcu nie wykonał żadnego gestu. Ciężko opadł na kuchenne krzesło i oparł czoło na zwiniętych dłoniach. - Chyba trochę ci nie ufam.

Jego słowa, stłumione splecionymi palcami, zabrzmiały nieco niewyraźnie, ale Bellatrix i tak pojęła ich sens.

- Nie ufa mi pan? Dlaczego? Przecież ja nic nie zrobiłam!

- Ale jesteś tutaj, a ostatnio nikt do nas nie przychodził. Jestem tylko ja, ty i Harry.

- I dlatego mnie pan posądza?! Bo nikt tu nie przychodzi? Więc od razu ja muszę być winna! - zaperzyła się. - A może to właśnie pan Potter coś bierze?! - próbowała rzucić podejrzenie na gówniarza.

- Zwariowałaś, kobieto?! Czemu miałby to robić?

- Och, nie wiem - zaśmiała się złośliwie. - Może też ma "swoje problemy", tak jak ja?

Wparła w Severusa rozgniewane oczy, przypominając mu to, co kilka minut temu do niej powiedział. Skoro wypomniał jej, jak targała się na własne życie i oskarżał o chęć otrucia Pottera, nie wiedząc, jak bardzo się nie myli, równie dobrze ona mogła odwrócić kota ogonem i zaprezentować tego, pożal się Boże, asystenta, jako niezrównoważonego samobójcę.

- Może chce zwrócić na siebie uwagę? - sączyła jad podejrzeń.

- Nie pozwalaj sobie, Bellatrix! - podniesiony głos Severusa momentalnie ją otrzeźwił.

- Przepraszam, profesorze - powiedziała z udawaną skruchą w głosie.

Wcale nie chciała przepraszać! Wiedziała jednak, że powinna powiedzieć takie właśnie słowa. One zamydlały oczy przeciwnika. Dzięki nim była bezpieczna.

- Martwię się o niego - powiedział Severus. - Nie mogę patrzeć na to, jak cierpi. Kocham go... - wyszeptał.

Wyznanie było bardzo ciche. Severus mówił to tylko do siebie, lecz Bella odczytała te słowa z ruchu jego warg.

Oparła się mocno o kredens. Splotła palce za plecami i z całej siły wbiła paznokcie prawej dłoni w nadgarstek lewej. Tępy ból nieco ją otrzeźwił. Nie spodziewała się tego! Nie wyznania miłości. Była przekonana, że tylko się pieprzą. Już samo to było obrzydliwe i należało za to ukręcić im łby, jak kurczakom, i za to karała Pottera, dozując mu pewne substancje. Ale żeby tak od razu... miłość?!

Ile ten gówniarz tu mieszka? Nerwowo liczyła na palcach. Pół roku z jakimś hakiem. A od kiedy śpią razem? Ponad miesiąc. Miesiąc dupczenia i już? Miłość? Ale jak? Jakim prawem? Jak profesor może twierdzić, że kocha Pottera?! Jego serce powinno na wieki należeć do pana Riddle'a. Tak jak majątek i ciało.

- Bardziej niż pana Riddle'a? - z ust Bellatrix wyszedł cichy świst, który w istocie był pytaniem.

- Słucham?!

Czyżby usłyszała to, co mówił do siebie?

- Pytałam, czy kocha pan pana Pottera bardziej niż pana Riddle'a?

- Tak - odpowiedział odruchowo, w istocie ciesząc się, że mógł komuś przyznać się do tego uczucia.

To jedno jego słowo ugodziło Bellę w samo serce. Jak śmiał to powiedzieć?! Jak śmiał czuć coś takiego?!

Szaleńcze zakochanie w Thomasie Riddle'u nie przeszkadzało Bellatrix Lestrange pragnąć, by taki, na przykład, profesor Snape również pana Riddle'a kochał. Uważała nawet, że był to jego obowiązek.

Mimo iż nie mieli ślubu, Severus Snape winien kochać oraz czcić Riddle'a do grobowej deski! Służyć mu, wielbić go, wspierać i pomagać. Pana Riddle'a nie można było nie kochać, nie pełnić jego woli, nie bać się go. A już na pewno nie wolno było go zastępować zielonookim gówniarzem i jeszcze deklarować względem przybłędy jakichś uczuć!

Odwróciła się w stronę stylizowanej na antyk kuchenki i zamieszała sos, zanim zdążył przywrzeć do garnka. W środku gotowała się tak samo, jak ta breja. Tylko że z jej wnętrza zamiast aromatu ziół i warzyw unosił się smród wściekłości. Parowała chęcią zemsty, bulgotała złorzeczeniem. Tężała od gniewu.

Już od dawna ich śledziła. Na co dzień milcząca, nierzucająca się w oczy, krążąca po domu jak cień. Kontaktowali się w znikomym stopniu, bo na ogół godziny jej pracy w domu Severusa pokrywały się z godzinami ich zajęć na uczelni. Niby ich nie widywała, a jednak podglądała, chwytała każdą poszlakę i składała w jedną całość. Każde wygięcie pościeli i każdą świeżą plamę, każdy oderwany guzik. Wszystko rejestrowała ze skrupulatnością śledczego.

Oceniała stopień nieużywania łóżka Harry'ego Pottera i poziom nadużycia łóżka Severusa Snape'a. I natężenie obcego zapachu w sypialni na piętrze, którą w ciągu ostatnich pieciu lat wypełniał zapach tylko jednego mężczyzny.

Teraz pojawiła się tutaj woń intruza. Pomiędzy dobrze znany cedr, trawę cytrynową i paczulę wniknął palony karmel i bergamotka ze słodką wanilią. Nie sposób było nie odczuć cuchnącej słodyczy tego nowego zapachu! Ociekały nim poduszki, unosił się znad prześcieradeł. Wtargnął nawet do garderoby, w której, zwabiona dobywającą się z niej obcą wonią, Bella znalazła kilka koszul i par spodni oraz bieliznę zdecydowanie nienależącą do profesora Snape'a.

Intruz zawłaszczał przestrzeń tego domu, a jego właściciel zdawał się na to pozwalać. W łazience na piętrze pojawiła się nowa szczoteczka do zębów i płyn do soczewek, a na wieszakach zawisły dodatkowe ręczniki. Niby nic, niby niewiele. Na pierwszy rzut oka niemal nie do zauważenia, a jednak te zmiany tam były. Nowe przedmioty, świadczące o stałej obecności kogoś nowego, kto najpierw zagarnął dawny pokój Thomasa Riddle'a, a teraz wyciągał dłoń po jego dawną własność - Severusa Snape'a.

Bella paliła się ze złości, widząc te poczynania, demaskując perfidny plan, zmierzający do przejęcia wszystkiego, co kiedyś należało do Riddle'a. Intruz pragnął to zdobyć. Uzurpator chciał zająć miejsce, które mu się nie należało. Niech próbuje! Niech myśli, że wygrał i zdobył to, o czym marzył - ciało i dom Severusa. Gdy będzie się pławił w swym szczęściu, zaślepiony do tego stopnia, że na nic nie będzie już zwracał uwagi, wtedy Bella uderzy ostatecznie. Pomści swojego pana. Nie pozwoli, by ktokolwiek go zdradzał i z niego kpił.

Severusem Snapem zajmie się później. On też zapłaci! Za swoją głupotę i zdradę, jakiej się dopuścił, przyjmując pod swój dach tego chłystka, wpuszczając go do swojego łóżka i do swojego ciała. I zakochując się w nim.

Biedny profesor Snape! W duchu nawet zaśmiała się z politowaniem. Nie przypuszczał, że tych kilka słówek, nieopatrznie wypowiedzianych do własnej gosposi, definitywnie przypieczętuje los jego kochanka.

Po co machał tym ozorem? Chciał się chwalić? Tak jakby Bellę interesował stan jego serca! Wystarczyło, że widziała stan jego łóżka po nocach z Potterem! Naprawdę z chęcią zatrzymałaby się na poziomie pościelowym. Nie prosiła, by ją wtajemniczać w kwestie uczuciowe. Ta niepotrzebna wiedza jeszcze bardziej rozjątrzyła jej rany i umocniła motywację.

Jeśli przedtem jeszcze się wahała, chcąc przede wszystkim zabawić się cierpieniem gówniarza, durne wyznanie profesora tylko utwierdziło ją w przekonaniu, iż nie ma co bawić się w półśrodki. Gnoja trzeba zlikwidować! Nie dziś, to jutro. Nie prędzej, to później, ale trzeba go zniszczyć. Zetrzeć go na proch.

Pierwsza runda została znienacka przerwana. Pora zatem na drugą. Lecz najpierw chwila oddechu. Po to, by kolejny cios wydał się bardziej zaskakujący. Uśmiechnęła się do siebie złośliwie. Zabawa trwa!

*******************

Po incydencie z mdłościami sprzed dwóch tygodni wszystko powoli wróciło do normy. Harry zaczął normalnie jeść, a jego pobladłe policzki znów się zaróżowiły. Usta ponownie były w stanie się uśmiechać, a nie tylko boleśnie zaciskać lub wykrzywiać. A teraz... znowu coś zaczęło się dziać. Zawroty głowy i dziwne sensacje z postrzeganiem czasoprzestrzeni.

Siedzieli właśnie w kuchni przy niedzielnym śniadaniu. Obrazek, jaki sobą przedstawiali, był niemalże sielankowy. Eleganckie wnętrze urządzone w neutralnych barwach, jasne światło poranka czule pieszczące nowoczesne kuchenne sprzęty i starodawną zastawę.

Światło mogło swobodnie topić się w filiżankach z kawą lub rozmazywać na talerzyku z brzoskwiniowym dżemem, ślizgać po plasterkach wędliny, zaglądać w mikroskopijne otworki, jakie pęcherzyki powietrza pozostawiły w pieczywie, załamywać na srebrnych sztućcach. Może było to prawdziwe, tak zwane rodowe srebro, a może zwykła stal. Nieważne! Delikatnie wygięte widelce i noże pięknie błyszczały, odbijając w sobie promienie słońca oraz dwie ludzkie twarze.

Jak w każdej dobrej scenie rodzajowej, także i tutaj nie mogło bowiem zabraknąć bohaterów. A więc siedzieli przy wspólnym stole. Szkoda, że nie naprzeciwko siebie - tak byłoby bardziej symetrycznie, a kompozycja obrazu byłaby lepsza. Światło poranka nie miało jednak mocy portrecisty, nie mogło zatem zbyt wiele wymagać od tych ludzi, którzy zasiedli za stołem.

Gdyby jeszcze tak jeden z nich był kobietą..., byłoby bardziej romantycznie. Można by mu dodać koronkowy negliż, a nawet zsunąć go całkiem z ramienia. Odsłonić trochę ciała... Nogę, może nawet pierś. Och, światło poranka z przyjemnością popieściłoby słodkie różowe sutki. Niestety! Nie można mieć wszystkiego! Zresztą, karminowe usta młodszego mężczyzny też były słodkawe.

Bo przy tym stole siedzieli obok siebie dwaj mężczyźni. Starszy i młodszy. Obaj czarnowłosi. Poza kolorem włosów i bielą koszul różnili się jak ogień i woda. I to akurat pozwoliłoby osiągnąć ciekawy efekt na obrazie, gdyby ktoś zechciał taki namalować. Kontrastowali barwą oczu, budową ciała, kształtem twarzy, karnacją. Tylko wymieniane uśmiechy i spojrzenia, jakie sobie posyłali, były takie same - pełne miłości, pożądania i zachwytu.

Młodszy mężczyzna, co bardzo dziwne, wyglądał gorzej od starszego. Był taki jakiś... mizerny, zmęczony, a przy tym rozkojarzony. I nie przypominało to niewyspania ani znużenia upojną nocą. To było coś innego. Jakiś inny rodzaj osłabienia. Jego dłoń, unosząca filiżankę z kawą zakołysała się, a na jasnym blacie stołu wykwitła ciemna plama. Starszy mężczyzna zauważył chybotanie się filiżanki i ostrożnie przytrzymał dłoń młodszego.

Gdy Severus dostrzegł nieobecne spojrzenie Harry'ego, jego dobry humor momentalnie ustąpił miejsca podejrzliwości. Przyglądał się przez chwilę. Wytarł palce, którymi przebierał po półmisku z wędliną i uniósł brodę Pottera do góry. Badawczo popatrzył mu w oczy.

- Hej! Co tym razem się dzieje?

- Kręci mi się w głowie.

- Upiłeś się z samego rana?

- Severus! - w głosie Harry'ego brzmiało święte oburzenie na taką insynuację.

- No to chyba naprawdę jesteś w ciąży.

- Nie kpij sobie! Chociaż od ilości twojej spermy mógłbym zajść nawet bez macicy i jajników.

- A nie mówiłem?! - Severus zaśmiał się nerwowo. I dodał już całkiem poważnie: - Boli cię głowa, czy tylko ci się kręci?

- Tylko kręci, ale nie przejmuj się, nie jakoś bardzo mocno.

- Umówię cię na tomografię - stanowczo powiedział Snape.

- Zwariowałeś? Po co? Nie pójdę na żadną tomografię! - zdenerwował się Harry.

- Pójdziesz - spokojnie odparował Snape. - Albo po dobroci, albo zawlokę cię tam siłą.

- Ale po co? Przecież nic mi nie jest!

- Nic?! Najpierw rzygasz jak kot, potem masz zawroty głowy. Jeśli to nie ciąża...

- A ty znowu swoje!

- Nie przerywaj, gówniarzu!

- Coś ty do mnie powiedział?!!

- Gówniarz. Bo tak się zachowujesz! I słuchaj mnie, a nie czepiaj się słówek! Z takimi objawami możesz mieć tętniaka albo coś gorszego!

Severus wstał gwałtownie z krzesła, kucnął na podłodze przed Harrym, złapał jego dłonie i uwięził w swoich, wspierając się na kolanach Pottera.

- Harry, zaczynałem studia, gdy moja matka umarła na raka. Nie miała żadnych dolegliwości, nic. Tylko pewnego dnia zaczęło się jej kręcić w głowie i było jej niedobrze. Chodziła po gastrologach, ginekologach, neurologach i nic. Nikt nic nie znalazł. Dawali jej różne leki, ale nic nie pomagało. Gdy wreszcie jakiś mądrzejszy konował kazał oznaczyć markery nowotworowe, było już za późno. Zrobili jej chemię dla świętego spokoju, ale od początku było wiadomo, że to na nic. Umarła w ciągu miesiąca. Więc teraz ty mi nie mów, Potter... - mocno zaakcentował jego nazwisko, właściwie sam nie wiedział dlaczego. Może, by dać wyraz swojemu zdenerwowaniu? Potrząsnął jego dłońmi.

- Nie mów mi, że nie pójdziesz na jakąś pieprzoną tomografię! I że nic ci nie jest! Moja matka umarła, a było jej niedobrze i miała zawroty głowy. A ja nie chcę, żeby mój facet mi umarł, bo też ma te same objawy, a ja z tym nic nie robię! Wtedy byłem głupim dzieciakiem i nie wiedziałem za bardzo, co robić. Ale teraz już wiem i po prostu cię tam zawlokę. Koniec tematu!

- "Mój facet"? - zainteresował się Harry.

- Tak. Mój. - Odpowiedział gniewnie Severus. - A niby czyj miałbyś być?!

Puścił dłonie Harry'ego i, wróciwszy na swoje miejsce przy stole, kontynuował robienie kanapki. Nie skończył jej przygotowywać, bo Harry wyjął sztućce z jego rąk i bezceremonialnie wlazł mu na kolana, zwijając się w jego ramionach. Siedział tak chwilę bez ruchu, po czym zaczął go delikatnie całować po szyi i lewym policzku, tuż koło ucha. Szeptał też coś, najpierw niemal bezgłośnie, przykładając swoją twarz do twarzy Snape'a.

Severus poczuł najpierw jedynie ciepło oddechu i ruch powietrza, które zdawało się wibrować, splatając się w dwa słowa. Jedno trochę dłuższe, drugie bardzo krótkie. Potem zawirowania powietrza stały się głośniejsze i ułożyły się w słowa "kocham cię".
Harry powtarzał je raz po raz, przeplatając wyznanie pocałunkami.

Profesor słuchał tego z niedowierzaniem. Po chwili odsunął Harry'ego na odległość wyprostowanych ramion i uważnie patrzył na poruszające się usta. Nakrył je swoimi i wciągnął słowa mówione przez kochanka pomiędzy swoje wargi. Zlizał je drżącym językiem, przełknął wraz ze swoją i jego śliną, i pozwolił, by ciepłą falą rozeszły się po całym jego ciele.

Nie odwzajemnił wtedy tego wyznania. Przytulił tylko Harry'ego mocno do siebie i długo kołysał w swoich ramionach. Był zaskoczony. Nie tyle samym wyznaniem miłości, bo wzrok ukochanego mówił mu to już od dawna, lecz okolicznościami, w jakich do niego doszło. Przy prozaicznym śniadaniu, w trakcie kłótni o badania lekarskie!

Sceneria zdecydowanie nie nastrajała do takiego wyznania! Spodziewałby się go prędzej w trakcie lub po stosunku albo w chwili błogości, gdy po prostu siedzieli lub leżeli wtuleni w siebie, rozkoszując się swoją obecnością. W takich momentach było bardziej romantycznie.

Teraz było nerwowo, a niepokój o zdrowie Harry'ego zżerał ich obu. Snape wręcz na chłopaka krzyczał, myśląc, że podniesionym głosem osłoni swój lęk o niego. Tymczasem ten krzyk jeszcze bardziej go zdradzał. To, jak się martwi i jak bezsilny się czuje.
A jednak właśnie w tym momencie Harry wyznał mu miłość. Niebywałe...

*************************

Tomografia niczego nie wykazała. Ani też seria badań kardiologicznych, do których Snape zmusił Harry'ego, rezerwując mu miejsce w prywatnej przychodni.

Przerażony do granic możliwości i wyedukowany przez internetową wyszukiwarkę, bezbłędnie identyfikującą Potterowe objawy jako przejaw tej czy innej choroby, Severus zaordynował jeszcze wykonanie profilaktycznych testów na serię śmiercionośnych wirusów oraz zarządził badania pozwalające potwierdzić lub wykluczyć zatrucie bakteriami i pasożytami. Na szczęście dla nich obu, jedynym efektem tych badań były tylko lekko zszargane nerwy. Choć włóczony od jednego lekarza do drugiego, kłuty igłami jak poduszeczka do szpilek, oglądany i obmacywany na wszelkie możliwe naukowe sposoby, Harry wykazywał momentami żądzę mordu.

- Jesteś pieprzonym okazem zdrowia! - prychnął Snape, gdy wychodzili ze szpitala uniwersyteckiego po ostatniej serii badań.

- Wspaniale! - odpowiedział Harry. - To dlaczego tak gównianie się czuję?

**************************

Żaden z nich żadnym sposobem nie mógł się dowiedzieć, że za samopoczucie Harry'ego i jego dolegliwości zdrowotne była odpowiedzialna Bellatrix Lestrange, realizująca prywatną krucjatę wymierzoną w Harry'ego Pottera. Jako samozwańcza mścicielka Thomasa Riddle'a wstrzyknęła Potterowi najpierw trochę roztworu paracetamolu do ulubionego jogurtu. Nie było to specjalnie trudne, choć wymagało podjęcia odpowiednich działań.

W sieci załatwiła receptę na paracetamol do iniekcji i kupiła zestaw igieł do strzykawek, by mogła niezauważalnie przebić wieczko jogurtu. Gdy Snape zażądał opakowania i zaczął je badawczo oglądać, na moment struchlała, obawiając się, że profesor odnajdzie miejsce wkłucia. Na szczęście strach o tego głupka zaślepił go do tego stopnia, że nic nie zauważył.

Potem musiała wymyślić coś innego. Zarówno środek, jak i narzędzie. Coś, co zadziałałoby tylko na Pottera... Na tego pierdolonego intruza, który zajął miejsce pana Riddle'a! To dlatego jogurty były tak dobre! Snape nie tknąłby nigdy takiego gówna. Ona zresztą też.

Z produktów spożywczych nadających się do zatrucia, najlepszy wydawał się cukier, którym Potter obficie słodził kawę. Snape zaś cukru nie używał. I bardzo dobrze! To przecież "biała śmierć". W duchu śmiała się do siebie, wysypując do cukiernicy bezwonny proszek. Pod jej palcami ta piękna metafora właśnie się urzeczywistniała!

Tym razem postawiła na inny specyfik. Stary dobry diklofenak sodowy o niby przeciwbólowym, ale też otumaniającym działaniu. Znała ten środek ze swojego doświadczenia, jako składnik olfenu i postanowiła trochę zabawić się na kimś innym. Preparat w postaci proszku można było dosypać do cukru albo soli, doprawić nim ulubioną sałatkę. Och, było tyle zastosowań! Nie rozpuszczał się w wodzie, więc na to musiała uważać, podobnie jak na gorące potrawy - żeby przypadkiem temperatura nie zneutralizowała leku. Ale sama ilość dawek, nieświadomie przyjmowanych przez intruza, działała na jej korzyść.

Na szczęście nigdzie jej się nie spieszyło. Mogła bawić się do woli! W zanadrzu miała też tramadol, który kupiła, oczywiście nielegalnie i utarła na pył w starym moździerzu, zdobiącym kredens w kuchni profesora. Postanowiła trochę eksperymentować i zmieniać Potterowi składniki. Poza tym, należało jej się trochę rozrywki, gdy będzie obserwować jego reakcje!

Niezauważalnie szprycowany dawkami tego czy innego leku, "doktor", pożal się Boże, Potter, powinien w krótkim czasie zacząć się zataczać jak rasowy pijak i mieć dziwne omamy wzrokowe oraz trudności w wysławianiu się. I bardzo dobrze!

Może go wyleją z tej uczelni, stwierdziwszy, że pije. Może jakiś skandalik z jego udziałem się przydarzy? W czasach, w których wszyscy mają komórki z dostępem do Internetu, kompromitujące zdjęcia lub filmiki obiegną sieć w mgnieniu oka! Bardzo, bardzo dobrze! A może dostanie udaru albo zawału... Jeszcze lepiej!

Miała plan. Genialny w swej prostocie. Lekarstwa pozostawały prawie nie do wykrycia. Na początku myślała o klasycznym arszeniku, cyjanku albo strychninie, ale samo zdobycie tych preparatów w odpowiednim stężeniu nie było proste. Podobnie jak zakup rycyny. Podobno już jeden miligram zabijał. Podobno wystarczyłoby jedno ziarenko soli, pod warunkiem, że byłaby to rycyna, a nie sól. Ale zakup rycyny można by namierzyć. Byłby o wiele bardziej podejrzany, niż zakup przeciwbólowego olfenu. Albo aspiryny czy witaminy D. Szukając informacji na temat popularnych leków, którymi można zabić, zdumiała się niektórymi. Zwłaszcza zaś wspomnianą witaminą. Podobno w trutkach na szczury też była. A w trutkach na ludzi? Zaśmiała się sama do siebie. Szkoda, że oficjalnie nie robiono czegoś takiego. Miałaby o tyle łatwiej! Nie musiałaby wysilać się, kombinować. Ale i tak nic jej nie powstrzyma!

Będzie działać niestandardowo. Zmieniać środki, zwiększać dawki. Aż do upragnionego końca...

Tymczasem los zdawał się od niej odwracać, bo w końcu kwietnia Severus stanowczo nakazał jej wzięcie wolnego.

- Nie ufam ci, Bella - powiedział wprost. - Na razie masz tu nie przychodzić. I oddaj mi klucze.

Z trudem powstrzymała się od rzucenia nimi w twarz Severusowi. Zmęłła w ustach przekleństwo i bez słowa opuściła na jego wyciągniętą dłoń srebrny pęczek, wydobyty z kieszeni. Odchodząc upewniła się, że w kuchennej szafce stoi niewinnie opakowanie cukru odpowiednio przez nią doprawione. Jako dobra gospodyni musiała przecież sprawdzić, czy jej podopiecznemu, jak z ironią myślała o Harrym Potterze, niczego nie zabraknie. A gdyby zabrakło... uśmiechnęła się złośliwie, wymacując w kieszeni kolejny pęk kluczy.

Profesor był taki głupi w swojej naiwności! Nawet nie pomyślał o tym, że Bella mogła dorobić sobie klucze do jego domu. Że pierwszy lepszy ślusarz mógł rozmnożyć dla niej te klucze do ilości pozwalającej obdzielić nimi całe Hogsmeade. Naprawdę był głupi - śmiała się w duchu. A za głupotę trzeba płacić, jak mówią.

- Oj, zapłacisz profesorze - mamrotała, opuszczając przydomowy ogród i zmierzając w kierunku furtki. - Zapłacisz....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro