2. Dwa puste pokoje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry Potter poznał Ginny Weasley, jedną z najlepszych zawodniczek, jaką kiedykolwiek miała drużyna "Harpii" z Holyhead, trzy lata temu w dość niecodziennych okolicznościach, a mianowicie w związku z wyzwaniem, jakie uniwersyteckie "Anemosy"* rzuciły "Harpiom". Rozegrany wspólnie charytatywny mecz piłki nożnej okazał się sensacją dekady i przyciągnął do Holyhead tysiące kibiców obu drużyn.

Harry przyglądał się rywalizacji z czysto naukowym zainteresowaniem, pisząc serię tekstów poświęconych kulturowym aspektom gry w piłkę nożną, żeńskiemu futbolowi oraz kulturowej funkcji sportu jako takiego. Przygotowując materiały spotkał się z zawodniczkami obu drużyn, przeprowadzając serię wywiadów. Najwięcej uwagi poświęcił przy tym, rzecz jasna, samej gwieździe, czyli Ginny Weasley. Kontaktowali się kilka razy w celu wymiany informacji, a Ginny zdawała się być wyraźnie nim zainteresowana. Po kilku takich spotkaniach, aranżowanych dotąd przez agenta "Harpii", zapytała, czy chce numer jej telefonu.

Spodobał się jej ten młody kulturoznawca. Spodobał jak jasna cholera! Oczy też miał takie jasne! Zielone, błyszczące jak..., jak jakieś szmaragdy, na które rodzice szarpnęli się z okazji jej osiemnastki. Dwa małe złote kolczyki z zielonymi kamykami.

W jego oczach też paliły się takie złote iskierki.

Na szczęście wziął ten numer telefonu, choć tak się przy tym speszył, że o mało nie wybuchła śmiechem! Potrafił gadać z dziewczynami, bo każda panna z drużyny, z którą robił wywiad, wręcz się do niego śliniła, ale jak przyszło co do czego, był tak słodko nieporadny.

Czy on w ogóle umawiał się już z jakąś dziewczyną?

Może po prostu nie wie, jak to robić? Aż zadygotała z podniecenia. Czyżby trafiła jej się taka męska dziewica? W tych czasach? Nieprawdopodobne! Ale, jeśli jakimś cudem jej przypuszczenia się potwierdzą... Seks z kimś takim miałby zupełnie inny urok, niż pieprzenie się z facetami, którzy wyobracali już ze dwie drużyny!

Teraz pozostawało tylko czekać na ruch z jego strony.

Na szczęście znał dobrze zasady savoir-vivre'u i zadzwonił nawet szybciej, niż wymagał tego bon ton.

Nie wiedziała, ile go to kosztowało! Czym innym było bowiem poprosić o spotkanie przez jej agenta, a czym innym dzwonić bezpośrednio do niej! A jeśli nie odbierze? A jeśli się nie zgodzi? Bo przecież nie dzwonił, by rozmawiać o pogodzie!

- Cześć Ginny, tu Harry Potter. Pamiętasz mnie? - powiedział lekko zdenerwowany, dzwoniąc do niej ten pierwszy raz.

- Pewnie że pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć? Ciebie?! Po co dzwonisz?

Słowa płynęły z jej ust na niego jak krople ulewnego deszczu. Coraz więcej i szybciej.

- Wiesz, pomyślałem sobie...

- Tak? Harry? - przerwała jego wypowiedź dalekim śmiechem, płynącym gdzieś z drugiego końca miasta. Wyobraził sobie, jak siedzi przy jakimś stole i nawija na palce swoje rude loki.

- Pomyślałem, czy nie miałabyś czasu...

Myśl, kotku, szybciej! To nie atak pozycyjny! Powiedz to wreszcie! Powiedz! - Tak chciała do niego zawołać. Tak wołała w myślach. Na głos tylko zamruczała, zmysłowo przeciągając samogłoski.

- Taaak? Harry...

Zadrżał, słysząc ten głos.

- Może miałabyś ochotę pójść ze mną na... na randkę? - wydusił wreszcie z siebie to słowo.

- Proponujesz mi randkę, Harry Potterze? - roześmiała się w telefonie, wyraźnie zadowolona.

Nareszcie! Po całych piętnastu minutach wreszcie to powiedział!

Naprawdę trwało to aż piętnaście minut?! Ta wymiana tych góra dziesięciu zdań? Niesamowite! Goście, z którymi do tej pory się spotykała, załatwiali to w piętnaście sekund! Długodystansowiec się jej trafił, czy co? Zachichotała znowu. Ciekawe, czy w łóżku też tyle wytrzyma.

- Tak.

Tak? O święci pańscy! Czy powiedziała to głośno?! To o tym łóżku? Żenada!

Zaraz, zaraz! Potwierdził, że wytrzyma?

Znowu śmiech. Beztroski i zmysłowy.

- Jeżeli się zgodzisz.

Uff! Czyli nie powiedziała! Chyba dalej chodziło mu o zaproszenie na tę randkę.

- Dlaczego miałabym się zgodzić? - zapytała kusząco.

Nie mógł jej widzieć, ale i tak wydymała wargi, lekko zwilżając je językiem. Robiła tak często. Chyba odruchowo. Choć może świadomie, wiedząc, że ten erotyczny w sumie ruch języka może podniecać patrzącego.

- Dlaczego miałabyś się zgodzić..., pomyślmy... - Tym razem to on zamruczał, a jego niezaprzeczalnie seksowny głos pogłaskał ją gdzieś po szyi.

- Może dlatego, że o tym marzysz, chociaż nie przyznajesz się sama przed sobą? Chcesz mnie... - zawiesił głos na moment, a ją oblało gorąco. - Zobaczyć..., prawda, Ginny? - Odruchowo obniżył i ściszył ton wypowiedzi, jakby stała tuż obok, a on szeptał do jej ucha.

Jego głos zjechał po jej ciele. Czuła go gdzieś w dole brzucha, jak ciepłą pieszczącą dłoń.

- Chcesz spacerować ze mną po mieście i przytulić się, objąć mnie w pasie, a ja położę ramię na twoim ramieniu, jakbyś do mnie należała...

Dłoń wsunęła się pod koronkową bieliznę.

Po kilku takich randkach, na których dużo się obejmowali i przytulali, to Ginny, nie on, zapytała, czy chce pójść z nią do łóżka. Gdy odpowiedział twierdząco, bo w zasadzie chciał, nie wypadało do tego łóżka nie pójść.

Siedzieli wtedy nie na łóżku tylko na kanapie w salonie, w mieszkanku, które wynajmowała z koleżanką. Koleżanki nie było, bo był akurat weekend i wyjechała. Dokąd? Nieistotne. Istotne było to, że jedna ręka Harry'ego błąkała się po udach Ginny, a druga po jej brzuchu. Że ręka Ginny wślizgiwała się na plecy Harry'ego. Całowali się coraz głębiej i namiętniej, wymieniając coraz więcej śliny i bardziej splatając języki.

- Chciałbyś się ze mną kochać, Harry? - zapytała go w pewnym momencie gdzieś pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.

- Teraz?! - odpowiedział lekko przerażony, bo nie spodziewał się takiego obrotu sprawy akurat w tym dniu. I nagle zbeształ w duchu sam siebie. Idiota! Przedszkolak by się domyślił intencji dziewczyny, która zaprosiła go do siebie na dzisiejszy wieczór wyraźnie dając do zrozumienia, że jej współlokatorka wyjechała. Powinien wiedzieć, czego ona może od niego oczekiwać, gdy zaakceptował jej zaproszenie.

- Ginny, ja nie pomyślałem - próbował się tłumaczyć, pieszcząc jej piersi przez miękki materiał stanika. - Nie śmiej się ze mnie, nie wziąłem... - Czuł się bardzo niezręcznie, nie mogąc wydusić tego słowa. Niemal zawstydzony schował twarz na jej policzku.

- Prezerwatyw? Nie wziąłeś? - zaśmiała się wprost w jego ucho, liżąc i ssąc małżowinę.

- Tak. Nie. - Wyłuskał właśnie obie jej piersi ze skrywającej je koronki i, dotykając sutków palcami, zaczynał lekko plątać się w wypowiedzi.

- Ale kupiłeś chociaż? - zapytała, napierając nań biustem.

- Tak - wybełkotał coś niemal niezrozumiałego, bo właśnie w tym momencie wpychał swój język w jej usta.

- To nic - szeptała, wspinając się na jego kolana. - Ja mam, wiesz?

W odpowiedzi zdołał tylko wyjęczeć jej imię.

Jego dłonie kontynuowały pieszczotę jej sutków. Potem zaczęły rozpinać jej bluzkę w czasie, gdy ona, gładząc go po plecach, ściągała jego sweter. W trakcie tych dotknięć, muśnięć i uścisków jego otumaniona pożądaniem świadomość, upchnięta w jakimś zakamarku pod czaszką, zdała sobie nagle sprawę z sensu wypowiedzianych przez dziewczynę słów. Zaopatrzyła się w prezerwatywy... Czy z uwagi na dzisiejsze spotkanie z nim, czy dlatego, że uprawia seks...z innymi...

- A ja jeszcze nie! - krzyknął do siebie w myślach. - Jasna cholera, przecież ja nie do końca wiem, co mam robić! A jak się zbłaźnię przed nią? Jak ona to wyczuje?

Na szczęście w tym momencie jego penis przejął kontrolę nad świadomością i chyba nieźle mu poszło opanowanie sytuacji, bo Ginny sprawiała wrażenie co najmniej usatysfakcjonowanej działaniami Harry'ego. Ponieważ jego własne doświadczenie seksualne było zerowe, nie był w stanie ocenić, czy jej rozkosz była prawdziwa, czy udawana, ale wydawało mu się, że niezadowolona nie była na pewno.

On sam był wręcz w siódmym niebie. Orgazm osiągnięty wewnątrz czyjegoś ciała był do tego stopnia nieporównywalny z pieszczotami własnych dłoni, że emocje jeszcze nie zdążyły opaść, a on już pragnął doświadczyć tego ponownie.

- Może to powtórzymy? - wydyszał we włosy dziewczyny.

- Kiedy tylko zechcesz - w odpowiedzi owinęła się wargami wokół jego ust.

Miała rację! To był jego pierwszy raz! Ale i jej też. Pierwszy raz z kimś, kto jeszcze tego nie robił.

Poradził sobie całkiem nieźle - oceniła jakiś czas później, gdy już poszedł, a ona paliła cienkiego papierosa i rozmyślała o wszystkim. W skali od jednego do dziesięciu zasłużył na... osiem. Więcej dać mu nie mogła z racji jego niewyrobienia. Ale potencjał miał i to całkiem spory! Zaśmiała się lubieżnie. O tak! Spory potencjał. Niezła metafora na określenie tego, co chował w spodniach. Teraz wystarczy tylko odpowiedni trening. Już ona się postara, żeby wydobyć z niego to, co najlepsze!

Po kilkunastu takich treningach zapytała, czy chce, by zamieszkali razem i by miała oko na jego postępy sportowe.

Podłapał jej żart odnośnie ich seksu i ochoczo nazwał swoją trenerką personalną. Umawiał się na rozgrzewki i sparingi. Na treningi typu tabata i crossy. Na ABT albo FBW**. Ludzie spoza branży albo ci, którzy siłowni nie widzieli na oczy, patrzyli na nich dziwnie, gdy przerzucali się podobnymi fachowymi pojęciami, rozmawiając tak naprawdę o seksie, przykrytym płaszczykiem sportu.

*********************

Sama nie wiedziała, kiedy zawrócił jej w głowie do tego stopnia, że zaproponowała zamieszkanie razem. Ona to zaproponowała, nie on.

On... Właściwie to był trochę bierny. Sam nie wychodził z inicjatywą albo robił to rzadko. Tak jakby się czegoś bał albo nie był zbyt pewny siebie. Nawet w łóżku zdawał się czekać na jej pomysły i ruchy. Na szczęście okazał się zdecydowanym długodystansowcem. Poza tym, starał się ją zadowalać na wszelkie możliwe sposoby. Dzielnie uczył się wymyślnych pozycji seksualnych, które spokojnie mogła z nim i na nim testować, bo nie kończył po paru minutach i mogli bawić się, i bawić bez końca.

Nie mogła trafić lepiej! Choć mógłby przestać żartować w trakcie stosunku. To ją denerwowało. Niestety, miał duże poczucie humoru, a to nie była akurat cecha, którą Ginny ceniła najbardziej! Ratowało go to, że bardzo ładnie się śmiał i głos mu wtedy dźwięczał tak przyjemnie. Ale powinien być zdecydowanie poważniejszy! W końcu już był doktorem, a ona zamierzała doprowadzić go do profesury. Doktor to pikuś! Profesor - to dopiero coś!

Na pewno nie będzie miał nic przeciwko, bo najwyraźniej potrzebował silnej ręki i tego, by nim kierować. Przez moment nawet ją to zastanowiło - dlaczego dawał siebie prowadzić - ale szybko przestała zadawać takie pytania. Nie była psycholożką tylko piłkarką! I w sumie odpowiadało jej, że facet jest dość uległy. Nie stawia się, nie kaprysi. To była naprawdę miła odmiana po całej serii macho, którzy starali się ją zdominować. Teraz ona mogła to robić, a Harry wydawał się nie mieć nic przeciwko.

Tak naprawdę bardzo myliła się w ocenie swojego obecnego chłopaka, ale o tym miała przekonać się dużo, dużo później. Gdy było już za późno, by cokolwiek naprawić.

Harry był wówczas w fazie wewnętrznej przebudowy. Sam do końca nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co się w nim dzieje, a działo się naprawdę wiele. Niemal w jednym czasie zbiegły się bowiem: jego związek z Ginny i oferta pracy w Holyhead, a później w Hogwarcie. Nie mógł zaprzepaścić ani jednej, ani drugiej szansy, a tym bardziej trzeciej, ale to oznaczało konieczność znalezienia w sobie emocji i siły, których chyba dotąd nie miał. Które stłamsili w nim opiekunowie, a i on sam, w ramach samoobrony.

Dursleyowie wymagali bezwzględnego posłuszeństwa, a każdy przejaw własnej woli i każda próba buntu były dotkliwie karane. Po którymś z kolei laniu, gdy trudno mu było położyć się i usiąść, bo tak obito mu tyłek i plecy, postanowił schować dumę do kieszeni i po prostu to przetrwać z możliwie najmniejszymi stratami. Ciosów i tak nie uniknął, bo gdy odpuścili wujek z ciotką, zaczął go lać kuzyn, ale i tak było o niebo lepiej.

Nauczył się cicho siedzieć, zawsze przytakiwać i nie odzywać się. W udawaniu własnego nieistnienia był naprawdę dobry!

Potem doszła mu szkoła. Na początku był w szoku, że nauczyciel może, w majestacie prawa, znęcać się nad dzieckiem. Tak, jakby to prawo przysługiwało wyłącznie opiekunom! Na szczęście znęcała się nad nim tylko Dolores Umbridge, ucząca muzyki w holyheadzkim zespole szkół.
Początkowo trochę z nią walczył, ale przestał po tym, jak rozwaliła mu lewą dłoń, a dyrektor nawet nie zwrócił na to uwagi.

Kolejny raz pozornie ugiął się pod butem silniejszego czy raczej silniejszej od siebie. Tym razem jednak coś na tym zyskał. Na tej uległości. Nauczył się grać na fortepianie i to tak dobrze, że gdyby tylko chciał, mógłby zrobić karierę jako pianista.

To niemal wdrukowało mu pewien niebezpieczny schemat postępowania. Pokazało, że podporzadkowanie się osobie silniejszej czy raczej brutalniejszej, przynosi wymierne korzyści. A stąd był tylko krok do stania się ofiarą.

Przed tym uratowała go praca. Stanowisko lektora w szkole językowej to nie była, na pierwszy rzut oka, odpowiednia posada dla kogoś, nad kim przez lata znęcano się psychicznie. Przecież wymagała pewności siebie, zwłaszcza, że nauczało się ludzi w tak różnym wieku! Nawet dwa i trzy razy starszych od siebie! Nie było to łatwe dla chłopaczka, który dopiero co zdał maturę i który całe dotychczasowe życie był przymuszany do posłuszeństwa.
Ratowały go wybitne zdolności językowe. Brany za jakiegoś native'a, był słuchany nawet bez większego szemrania.

Chcąc zarabiać i być samodzielnym, i nie pozwolić sobie wejść na głowę - siłą rzeczy przeszedł wtedy przyspieszony kurs asertywności. Dokończył go, nauczając studentów na miejscowym uniwersytecie. Naukowe sukcesy podniosły jego samoocenę na tyle, iż zaczął stawiać na swoim. Wręcz musiał to robić, jeśli, stając naprzeciwko grupy studentów niewiele młodszych od siebie, chciał ujść z naukowym życiem.

Związek z Ginny dodał mu, do naukowej, również seksualną satysfakcję, a wszystko to razem sprawiło, że jego poziom zadowolenia z życia urósł ponad stratosferę.

Koniec końców zbudował sam w sobie jakiegoś nowego Harry'ego, którego tam wcześniej nie było. Ten nowy był dość pewny siebie, odważny i wyszczekany. Nie bał się ludzi ani sytuacji. Nad niektórymi panował, z innych wykręcał się zwinnie, jak śledź.

Tego właśnie, tej wewnętrznej przemiany, Ginny nie zauważyła, mimo że dokonywała się wprost na jej oczach. Gdyby tylko chciała, mogłaby codziennie śledzić jej etapy. Mogałby nawet jakoś wspierać Harry'ego, pomagać mu w pracy nad sobą. Ale do tego najpierw musiałaby zainteresować się jego przeszłością, a to jej w ogóle nie obchodziło.

Skupiała się na przyszłości, którą miała już zgrabnie zaplanowaną. Przystojny facet. Bogaty albo z widokami na kasę. Zamieszkanie razem, potem zaręczyny. Dzieci i ślub albo ślub i dzieci. Mieszkanie, później dom z wielkim ogrodem i przystrzyżonym trawnikiem, gdzie latem będzie urządzać garden party. Trenowanie innych zamiast zawodowej gry. Własna szkółka piłkarska.

Zielone oczy Harry'ego kolorystycznie bardzo pasowały do jej wizji zielonego trawnika okalającego rozłożysty biały dom. Pasowały do drzew w przyszłym ogrodzie i do świeżych kwiatów, jakie miały dekorować pokoje w tym domu. Jego zgrabne ciało idealnie wpasowywało się w wymarzone wnętrza.

Miał co prawda swoje dziwactwa. Lubił zbierać kasztany i robić z nich zwierzątka, ale akurat to mogłoby sprawdzić się przy przyszłych dzieciach. Potrafił zatańczyć albo zaśpiewać w kompanii z ulicznym grajkiem, chichotać z żartów, które opowiadał na ulicy ktoś obok niego. Reagował spontanicznie i śmiał się w głos, gdy coś go rozbawiło. A bawiły go rzeczy zupełnie nieśmieszne! Zderzenie się z kimś w drzwiach i upapranie nosa pianą z kawy na wynos. Zimna woda w morzu czy w rzece. Niektóre słowa w niektórych książkach.

Głaskał cudze psy, ekscytował się świątecznymi dekoracjami sklepów, ulicznym oświetleniem i spadającymi gwiazdami. Gubił niezliczone pary rękawiczek, co doprowadzało ją do szału.

Uwielbiał jogurty, którymi niepotrzebnie zaśmiecał lodówkę. I nadziewane czekoladki, kupowane na wagę. Jak dzieciak.

Na ogół wszystko to było dosyć słodkie, ale to nie znaczy, że się za to nie weźmie! Trzeba będzie go trochę utemperować. Ale to już po ślubie...

**********************

Na razie zamieszkali razem. Po roku sielanki ich związek dosłownie zawisł na włosku. Harry dostał angaż w Hogwarcie i postanowił z oferty skorzystać. Liczył się też z możliwością rozstania z Ginny. Kilometrów pomiędzy położonym w sercu Hogsmeade Hogwartem, a Holyhead było po prostu zbyt dużo, by można myśleć o związku na odległość, a nie sądził, by Ginny rzuciła grę w "Harpiach" i podążyła za nim.

Jakże się mylił! Nie po to się z nim związała, by teraz wypuścić go z rąk! Załatwiła sobie pracę trenerki hogwarckiej drużyny piłkarskiej i wspólnie wyruszyli na poszukiwanie nowego miejsca na ziemi.

Wynajęli dwupokojowe mieszkanie na tak zwanym Nowym Mieście - w eleganckiej, choć nie tak zabytkowej, jak Stare Miasto - dzielnicy Hogsmeade. Ginny niemal natychmiast zaczęła się urządzać. Harry nie hamował jej dekoratorskich zapędów. Wręcz przeciwnie! Aktywnie uczestniczył w przedsięwzięciu, któremu w dawnej literaturze nadawano romantyczną nazwę "wicia gniazdka". Doradzał, zastanawiał się, porównywał, oglądał, wybierał, komentował, nosił, woził, ustawiał, rozkładał, wypróbowywał i wszystko to, co robił, sprawiało mu przyjemność. Kulminacją tej przyjemności były oficjalne oświadczyny i piękny pierścionek z, rzecz oczywista, brylantem.

To Ginny zadała pytanie o wspólną przyszłość, a ponieważ on w zasadzie nie miał nic przeciwko przyszłości z nią, nie było powodu, żeby się ociągać. Zabrał ją więc któregoś dnia na rundkę po sklepach jubilerskich, by w jednym z nich wybrała sobie pierścionek. Wręczył go jej jeszcze tej samej nocy w trakcie upojnego seksu, gdzieś pomiędzy jedną czy piątą pozycją rodem z Kamasutry, które to pozycje Ginny z upodobaniem wypróbowywała. Miesiąc później odbyło się oficjalne przyjęcie zaręczynowe dla rodziny i przyjaciół.

Poznał wtedy cały klan Weasleyów, w tym nigdy dotąd nie widzianych trzech z sześciu starszych braci Ginny - informatyka czy raczej hakera Billa, o którym w rodzinie krążyły legendy, że tworzy oprogramowania dla jakiegoś banku i współpracuje z policją. Był tam jeszcze drugi starszy brat - Charlie. Zagorzały zielony aktywista, przykuwający się do pylonów na mostach i autostradach w obronie zagrożonych gatunków zwierząt. Ach, i jeszcze trzeci ze starszych braci - Percy. Niezwykle sztywny urzędnik, pracujący bodajże w kancelarii Korneliusza Knota, ministra kultury i nauki.

Freda i George'a, właścicieli domu handlowego "Weasley", słynnego dzięki logotypowi rudej łasicy, Harry na szczęście już znał. To z nimi najczęściej się spotykał, nigdy nie wiedząc, z którym tak naprawdę rozmawia. Jeden z bliźniaków kierował sklepem w Hogsmeade, a drugi w Holyhead, co było z ich punktu widzenia bardzo wygodne. I jeszcze bardziej zabawne.

Harry szczerze ich lubił i często wychodził na piwo z tym, który akuratnie był pod ręką. Jeden z nich trenował na siłowni, a drugi lubił od czasu do czasu grać w kręgle. Wkręcili też trochę Harry'ego w ten rodzaj sportu.

Minionej zimy urządzali regularne bitwy na śnieżki na pustym polu przy rodzinnym domu Weasleyów. Przed wigilią dołączył do nich Ron, najmłodszy z braci Ginewry. Dwugwiazdkowy podkomisarz o statusie oficera śledczego, pasjami rozwiązujący kryminalne zagadki.

Cóż to była za wojna! Harry uśmiechnął się na to wspomnienie. Zbudowali z Ronem prawdziwą śnieżną fortecę, nalepili kulek, a potem tłukli się z bliźniakami we czwórkę, jakby to był jakiś paintball. Ginny zerkała na nich z politowaniem, a Harry był zachwycony!

Właściwie to nigdy dotąd nie bawił się i to jeszcze tak dobrze w gronie rówieśników! Ron miał tyle samo lat, co on. Sprawiał wrażenie starszego z powodu szerokich barów, bujnego zarostu i policyjnego munduru, który dodawał mu powagi. Fred i George byli trzy lata starsi, ale wydurniali się jak chłopcy z podstawówki.

Harry ani w podstawówce, ani później nie miał żadnych kolegów. Zadbał o to kuzyn Dudley, który kpił z niego na oczach wszystkich i to dzięki Dudziaczkowi nikt nie chciał przyjaźnić się z Harrym. W gimnazjum, a potem w liceum chłopak trzymał się z boku. Dopiero uczył się, jak rozmawiać i spędzać czas z dzieciakami w swoim wieku. Dursleyowie tak skutecznie odizolowali go od świata, że temat koleżeńskich relacji musiał niemal studiować! Na szczęście opanował tę wiedzę i dobrze bawił się z braćmi Ginny.

Powoli stawali się także jakby jego braćmi. Zwłaszcza ta trójka najbliższa mu wiekiem. A rodzice Ginny, jowialny Artur i serdeczna Molly, dopisali go chyba do listy własnych dzieci, mimo iż wizualnie do nich w ogóle nie pasował.

Cóż, miał ciemne włosy, zielone oczy i lekko śniadą cerę, podczas gdy wszyscy Weasleyowie byli rudzi, bladzi i w różnym stopniu piegowaci. Byli również - przynajmniej ich męska część - po śródziemnomorsku głośni, entuzjastyczni i gadatliwi, podczas gdy on, mimo całego swojego życiowego optymizmu, w porównaniu z nimi wypadał jak rasowy introwertyk. Przy całej swojej wewnętrznej energii nie był w stanie dorównać pasji Weasleyów!

********************

W wynajętej sali bawiło się wtedy, na tych zaręczynach, ponad osiemdziesiąt osób i Potter miał przedsmak tego, co czeka go na ślubie.

Właśnie! Ślub. To Ginny po kilku miesiącach narzeczeństwa zaczęła pytać o ślub. Najpierw w żartach, delikatnie i aluzyjnie. Z biegiem czasu coraz bardziej natarczywie. A on, ku zdumieniu narzeczonej i samego siebie, powiedział wtedy: "nie".

Kiedy te głoski opuściły jego usta, zdał sobie sprawę z tego, że wszystko w nim sprzeciwia się wspólnej przyszłości z Ginny, że nie wyobraża sobie oglądania jej dzień w dzień przez następne lata swojego życia. Ba! Nie chce oglądać jej dłużej już nawet w tym tygodniu!

Niczym niebiańska iluminacja spłynęło nań objawienie, że życie z Ginny nie jest i nie będzie nigdy przyjemne, bo kobieta jest zaborcza, despotyczna, manipuluje jego emocjami i za grosz nie ma poczucia humoru, ani dystansu do samej siebie. Nie szanuje jego zdania, a nawet wręcz go poniża. Wykorzystuje. Seksualnie i emocjonalnie. Ustawia mu życie, nie biorąc pod uwagę jego oczekiwań i planów. Krytykuje jego zachowania i reakcje, traktuje z góry, jak dziecko a nawet jeszcze gorzej! Jak domowe zwierzątko albo pluszową maskotkę, która nie myśli ani nie czuje i z którą można zrobić, co się żywnie podoba.

Z takim podejściem do niego wpisywała się na listę dręczących go osób, zajmując miejsce w jednym rzędzie z Dursleyami i Dolores Umbridge. Właściwie... poza tym, że była młoda, ładna i uprawiał z nią seks - nie różniła się niczym od ciotki Petunii ani od Różowej Ropuchy. Cud, że jeszcze nie wpadła na pomysł, żeby go tłuc!

Dobrze, że przejrzał na oczy, bo nie po to uwolnił się od Dursleyów, nie po to przetrwał Umbridge, by wdepnąć w to samo gówno i to do końca życia!

Początkowo Ginny nie dowierzała, że Harry naprawdę nie chce brać z nią ślubu. Prośbą i groźbą, słowem i ciałem - walczyła z nim całymi tygodniami, próbując przekonać do zmiany zdania. Aż wreszcie, któregoś dnia udało mu się znaleźć argument, jakiego nie była w stanie zbić.

- Kochanie - szeptała wtedy, obejmując go za szyję - sam nie wiesz, co mówisz. - Całowała jego policzki, oblizywała ucho.

- Ginny, nie jestem pięciolatkiem czy innym gówniarzem i zapewniam cię, że bardzo dobrze wiem, CO mówię - mocno zaakcentował to, co mówił, odpierając ataki jej słów, rąk i ciała.

- Jeśli nie jesteś gotowy... - położyła rękę na jego kroczu - możemy poczekać. Ile będzie trzeba. - Pocierała jego penisa przez spodnie, zmuszając go do zaciskania zębów i pięści. - Miesiąc, pół roku, nawet rok. Wrócimy do tego później, dobrze? - zaglądała mu w oczy, nie przestając pieścić członka.

- Nie, Ginny. Nie wrócimy do tego ani za miesiąc, ani za rok, ani nigdy. I nie rób tak, proszę! - Odsuwał ją od siebie, bo jego świadomość nie miała najmniejszej ochoty uczestniczyć w tym, czego nagle zapragnęło jego ciało.

- Czego mam nie robić? - zapytała z tryumfującym uśmieszkiem, próbując usiąść mu na kolanach.

Z trudem opanował dłonie, które prężyły się do przyciągnięcia jej chętnego ciała na jego własne, równie podniecone.

- Zrozum, że ja po prostu nie mogę się z tobą ożenić! - Próbował być stanowczy, ale jego odmowa w sytuacji niemal pełnego wzwodu była dosyć żałosna.

- Dlaczego? - chichotem bagatelizowała jego próby wykręcenia się najpierw od ślubu, a teraz od seksu. - Przecież nie masz innej ani nie jesteś gejem.

I w tym momencie Harry'ego olśniło. To było to! Ostatnia deska ratunku. Jeżeli to nie zadziała...

Zrobił smutną minę, albo przynajmniej się starał, by na taką wyglądała. Oderwał od siebie jej ręce i zupełnie spokojnie powiedział:

- No właśnie, Ginny, problem w tym, że chyba jestem.

- Coo? - tego się nie spodziewała. - Ale że jak? że gej? - wybuchnęła śmiechem. - Ty chyba nie mówisz poważnie, Harry! Jaja sobie ze mnie robisz, prawda? Przecież ci stanął!

- I świętemu by stanął, jakby mu tak pocierali! - Odepchnął dziewczynę od siebie. - Weź, daj mi już spokój! Ja nie żartuję. Nie możemy się pobrać.

- Kurwa, Harry! - skrzywiła się z niesmakiem. - Odjebało ci, czy co? - Zawsze, gdy była zdenerwowana, zaczynała przeklinać. - Chcesz mnie za coś ukarać? dokuczyć mi czy mnie wkurzyć? - Wyraźnie nie traktowała poważnie jego deklaracji.

- Nie mówię tego, żeby zrobić ci na złość. Po prostu jestem gejem, czy to tak trudno zrozumieć?! - krzyczał, bo Ginny znowu robiła to samo: nie przyjmowała jego słów do wiadomości.

- Tak! - wrzasnęła na niego. - Wyobraź sobie, że nie rozumiem! Bo nie mam pojęcia jak, kiedy i gdzie miałbyś sobie znaleźć jakiegoś przydupasa?!

- Och, to całkiem proste - odparł nonszalancko, zakładając nogę na nogę i gładząc się dłonią po kostce. - Tylko w tym mieście są cztery knajpy dla gejów, w tym dwie z dyskotekami. - Zmyślał. Nie miał pojęcia, ile jest takich lokali ani czy w ogóle jakiekolwiek są. Ale też nie przypuszczał, by Ginny miała taką wiedzę. - Ale poznałem go w sieci, a nie w barze - dokończył.

Wyglądała tak, jakby miała ochotę mu przylać. Jego mięśnie spięły się odruchowo, w oczekiwaniu na cios. Ten jednak nie padł, a w zamian Ginny się rozpłakała. Chyba ze złości.

- Harry, nie rób mi tego! Ja cię kocham! - zawodziła. Próbowała go objąć, a w jej oczach miejsce wcześniejszego gniewu i obrzydzenia zajęła czysta rozpacz. - Może ci jednak przejdzie?!

Rozbawiła go tymi słowami!

- Ginny, przejść to mógłby mi katar albo angina - uśmiechnął się z politowaniem. - Homoseksualizm to nie jest choroba. Na to nie ma antybiotyku.

- A szkoda! - warknęła przez łzy. - Przydałby się. Choć może lepsza byłaby trutka.

- Hej! Nie bądź niemiła! - zawołał.

- A jaka mam być, Harry? Nie wiesz przypadkiem?! - zapytała już bardziej spokojnie, za to z większym jadem w głosie. - Jaka ma być kobieta, z którą narzeczony zrywa, bo podobno jest "gejem" - wykrzywiła się, mówiąc to słowo.

- Ciesz się, że nie zoofilem. Tak jak Nikola Tesla*** - odruchowo odbił piłeczkę.

Jej piwne oczy rozszerzyły się w niemym zdumieniu. Przez chwilę trwała w dziwnym stuporze**** i nagle, gdy dotarł do niej sens wypowiedzianych przez niego słów, wydała z siebie jakiś dziwny pisk, po czym uderzyła go w twarz i wybiegła z mieszkania.

Cios, który wyprowadziła, nie miał w sobie większej siły, a jednak go zabolało. Nie skóra, policzek czy żuchwa. Czuł ból gdzieś w głębi serca. Żal mu było i jej, i siebie samego. Przykro, że nie pozwalała mu odejść, nie traktowała poważnie jego słów i przekonań. I wstyd, że ją okłamał. Dobrze, że chociaż dała się nabrać!

Dobrze, że nie wpadł na pomysł ze zdradą, bo może by chciała przebaczyć. Tak, zdradę przebaczyć by mogła. Zawlekła ich na terapię, zmusiła do rozmów z psychologiem na temat skoku w bok, którego nie było, a potem udawała, że mu tego nie pamięta. I tak długo i nieszczęśliwie żyliby w gorzkim kłamstwie. Aż pewnego pięknego dnia to wszystko i tak musiałoby jebnąć, bo on na dłuższą metę nie dałby radę wytrzymać tego ciśnienia. Dlatego cieszył się, że ten homoseksualizm przyszedł mu nagle do głowy. Z tym raczej nie miała szans wygrać.

Próbowała za to się zemścić i, Harry musiał to przyznać, całkiem dobrze jej szło. A więc przespała się z innym. I to nie z byle kim! Z samym Cedrikiem Diggorym, napastnikiem "Borsuków z Hogsmeade". Przyprowadziła go jeszcze do ich wspólnego mieszkania, by oddać Harry'emu pierścionek zaręczynowy i ustalić termin wyprowadzki. Pierścionkiem rzuciła mu pod nogi. Potoczył się aż pod szafę. Terminu nie ustalała, komunikując po prostu, że najęła firmę przeprowadzkową na dwudziestego drugiego września. Przez cały czas pobytu w mieszkaniu mocno obejmowała Cedrika.

Nad ranem tej samej nocy dostał wiadomość z filmikiem, na którym pieprzyła się z tamtym. Nie wiedzieć czemu, obejrzał. To było lepsze niż wszystkie seks taśmy, które razem oglądali, by później próbować naśladować tamtych aktorów. Diggory wiedział, co robi. Harry widział tę pewność siebie i swojego ciała w każdym ruchu Cedrika, w każdym jego pchnięciu. Nie był nieśmiały ani, tym bardziej, spięty. Posuwał byłą już narzeczoną Harry'ego z wyraźnym samozadowoleniem i pewną nonszalancją. Widać po nim było wyraźnie, że robi to, co chce i tak, jak chce, sprawiając przy okazji prawdziwą rozkosz swojej partnerce.

Jakże to było inne od ich stosunków! Pod nim Ginny od dłuższego już czasu ani się tak nie wiła, ani tak nie jęczała. Miał wrażenie, że więcej niż wiele razy udawała, podobnie jak on. Wyglądało to trochę tak, że im częściej uprawiali seks, tym gorzej im to wychodziło. Ona naciskała na kolejne eksperymenty, a on tak bardzo skupiał się na technicznej stronie nowych pozycji, że niemal przestał odczuwać przyjemność z ich zbliżeń.

Mechaniczne ruchy penisa doprowadzały go do wytrysku, ale nie do orgazmu albo nie do takiego, jakiego by pragnął i potrzebował. Czasami lepiej mu było, gdy zwyczajnie się masturbował, nie patrząc przy tym na Ginny, nie czując jej ciała obok. Może ta gejowska deklaracja nie była wcale taka bezpodstawna, bo dotykając się, często myślał o Draconie Malfoyu. I bardziej podniecał się wyobrażeniem nieco już zapomnianej twarzy blondwłosego kolegi, niż widokiem swojej narzeczonej.

Jego myśli mimowolnie lub specjalnie popłynęły do tego chłopaka, z którym prawie byli parą w trakcie studiów prawniczych i z którym rozstali się niemal bezgłośnie. Co nie znaczy, że bezboleśnie. Teraz, po latach, Harry odczuwał ten ból nawet mocniej, niż wtedy. Może tamte uczucia powróciły jakby w reakcji na zerwanie z Ginny?

Rozstanie z Draconem było takie spokojne. Wręcz słodkie. Zwłaszcza że towarzyszył mu ich pierwszy i zarazem ostatni pocałunek! Miało w sobie żal, ale bez tego gniewu i złości, które wtórowały odejściu Ginny. Może dlatego Malfoy na powrót opanował teraz jego myśli...

Gdy słuchał wrzasków narzeczonej i patrzył na jej twarz, najpierw zapuchniętą od łez, a potem agresywnie wykrzywioną, uciekał wspomnieniem do cichej twarzy Dracona, do jego szeptu i miękkiego dotyku. Gdy Ginny rzuciła w niego pierścionkiem zaręczynowym, skupiał wzrok na płynnych liniach, które na wielkim obrazie układały się w wizerunek dwóch mężczyzn, złączonych w pocałunku. Gdy kobieta przypominała mu wszystkie jego grzechy i przewinienia wobec niej, wracał do tamtego ostatniego wieczoru i poranka z Draco, kiedy to mówiły ich usta i końce palców.

Odejście narzeczonej było tak głośne, jak ciche było rozstanie z Draconem. Tak jak tamto bolało go w całym ciele nawet do dziś, tak to przyniosło jedynie ulgę.

Po rozstaniu z Malfoyem został mu paryski akcent, rytuał parzenia kawy i dwa piękne obrazy. Po rozstaniu z Ginny został mu pusty pokój. Dwa puste pokoje.




*nazwy obu drużyn są znaczące i w zasadzie podobne: "anemos" oznacza po grecku wiatr, "harpia" zaś to grecki demon wiatru.

**tabata, cross, ABT, FBW - różne typy treningów i ćwiczeń, wzmacniających i budujących różne partie mięśni oraz wytrzymałościowych.

***Nikola Tesla (1856-1943), słynny serbski konstruktor i wynalazca, zanany szczególnie z wynalazku silnika indukcyjnego na prąd przemienny (1887). Deklarował miłość do pewnej białej gołębicy, którą hodował przez lata i której śmierć pozostawiła go w nieutulonym żalu. Gołębica może stanowić symbol i wskazywać na człowieka, którego kochał Tesla lub też rzeczywiście dowodzić obsesji naukowca na punkcie zwierząt.

****stupor - inaczej osłupienie, zdumienie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro