23. Feniks

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alastor Moody wlókł się wolniutko ulicami Hogsmeade. Majowe wieczory były coraz dłuższe, a jego cień zbyt wyraźnie odznaczał się na tle mijanych kamienic. "Szalonooki" rzucał więc baczne spojrzenia na prawo i lewo, w poszukiwaniu ewentualnych wrogów. Nigdy nie wiadomo, kto i gdzie się czaił!

Miał paranoję na punkcie bycia branym na cel. Nabawił się jej w trakcie którejś z wojen w tym dziwnym "stanie"*, w którym większość kobiet zakrywała twarze, a większość mężczyzn walczyła w imię jakiejś ideologii. On sam w tamtych czasach też był zwolennikiem niejednej i dlatego zgłosił się na ochotnika wierząc, iż bycie zawodowym żołnierzem zobowiązuje go do udziału w różnych misjach.

Zapędy misjonarskie wraz z lewym podudziem wyrwała z niego mina, na której nieopatrznie stanął. Dostał rentę, odprawę i medal, którym nawet dupy nie mógł sobie podetrzeć, bo był metalowy, a że po niezbyt miłych doświadczeniach z początków wojskowej kariery nie lubił wkładać czegokolwiek do tyłka, wypierdolił tę blaszkę do śmieci.

Blach z lewej nogi tak potraktować nie mógł, mocowały bowiem protezę, pozwalającą mu chodzić. Chodzić? To, co teraz robił, to jakaś żałosna imitacja była! Parodia i kpina, ale nie chód! Ale było to jedyne, co mu pozostało...

Siąknął nosem, bo jakaś nieprzyjemna wilgoć osiadła mu na twarzy. Przesunął po niej rękawem. Na deszcz się chyba zbiera... deszcz pod powiekami...

Gdyby tylko chciał, mógłby się starać o refundację bardziej nowoczesnej protezy. Sęk w tym, że jednak nie chciał, uważając poniekąd, że kuśtykanie to słuszna kara losu za głupotę przekonań. Poza tym, nie miał go kto motywować do zmiany wizerunku. Większość ludzi odstraszało jego kalectwo i wada wzroku. A tych nielicznych, którzy deklarowali chęć zbliżenia się do niego pomimo ułomności..., tych odstraszył sam.

Nie potrzebował litości, a w miłość przestał już wierzyć. Została mu więc tylko sprawiedliwość. Też miała zaburzenia wzroku... No dobrze, była ślepa! I może dlatego pasowali do siebie. Zezowaty policjant i ociemniała Justicja**.

Od lat pracował jako policjant i dochrapał się nawet nadkomisarza. Na więcej nie miał co liczyć, zwłaszcza w Hogsmeade, gdzie komendą udzielnie zarządzał Igor Karkarow. Nie mógł jednak przenieść się do innego miasta, zbierał bowiem informacje na temat zwierzchnika, działając na zlecenie organizacji "Feniks".

Grupa ta funkcjonowała na dwóch poziomach. Oficjalnie była organizacją pozarządową, poszukującą osób zaginionych oraz udzielającą wszechstronnej pomocy tym, którzy się odnaleźli. W jej szeregach pracowali prawnicy, lekarze, psychologowie, detektywi, graficy, nauczyciele, księża. Większość poświęcała swój czas i siły z czystej potrzeby serca, wynagrodzenie otrzymywali bowiem symboliczne. Prawie cała kasa, zdobywana od przeróżnych sponsorów, szła na akcje poszukiwawcze, druk plakatów i ulotek, wykup czasu antenowego oraz najnowocześniejszy sprzęt elektroniczny, pozwalający tropić i znajdywać.

Pewna część z tych ludzi, wykonujących zadania oficjalne, pracowała dla "Feniksa" również na drugim, całkowicie tajnym poziomie.

Aby wejść do tej części grupy, należało zostać osobiście zaproszonym przez samego założyciela. Stawiwszy się kiedyś na spotkanie z nim, Moody doznał jednego z większych zaskoczeń w życiu. Nigdy bowiem nie spodziewał się, że mózgiem takiej organizacji będzie szef jednego z wydziałów tutejszego uniwersytetu!

Ale, jak to mówią, pozory mylą, a Moody przekonał się, że ten dobroduszny z wyglądu i pajacowaty z zachowania dziadziuś, jest w rzeczywistości pozbawionym skrupułów skurwysynem, który osobiście nie bawi się w przemoc tylko dlatego, że ma od tego odpowiednich ludzi i nie chce sobie ubabrać tych swoich białych rączek albo kolorowych marynarek.

Albus Dumbledore, bo o nim była mowa, skrzyknął paru kumpli i założył "Feniksa" po tym, jak któregoś dnia odkrył, że z wydziału zniknął mu kolejny student. Rozpłynął się w powietrzu albo wyparował... Dość że ślad po nim zaginął. Albus za to się wściekł. Przejrzał rejestry i odkrył, że w ten sam, magiczny niemal sposób, w ostatnich dziesięciu latach zniknęło z uczelni osiem osób, z czego aż sześć z jego wydziału! A kto wie, ile było ich wcześniej!

Jakaś kurwa podbierała mu dzieciaki, jak jabłka z koszyka!

W przypływie szału dobroduszny na ogół Trzmiel zdemolował swój gabinet, rozbijając szklane rzeźby, którymi obstawiał wszystkie półki. Potem wezwał na dywanik kierowników katedr i cały dziekanat, i zbluzgał wszystkich tak, że jedna z sekretarek zasłabła. Potem poszedł do rektora i chciał złożyć rezygnację, której sędziwy Dippet nie przyjął, zasugerowawszy sięgnięcie do alternatywnych metod. To wtedy na uczelni pojawiły się białe marsze i wieczory pamięci w intencji zaginionych, a grupa znajomych Albusa poprzysięgła sobie wyjaśnienie tajemniczych zaginięć.

*********************

Od tamtego dnia minęły już lata, a lista zaginionych niepokojąco wydłużyła się w tym czasie. Na szczęście w ciągu tych lat zebrali dosyć dowodów i poszlak, by wiedzieć, kogo mają tropić. A dzisiaj, podsłuchawszy przypadkiem rozmowę na komendzie, Alastor zyskał pewność, że wysiłki całej grupy, a zwłaszcza jego szalone śledztwo i wysiadywanie pod murem słynnego kościoła na Starym Mieście, nie poszły na marne.

Rozmyślał o tym, stojąc pod pewnymi drzwiami, prowadzącymi do jednego z mieszkań na którymś z bezosobowych blokowisk Nowego Miasta Hogsmeade.

- Moody?! Ty tutaj? Skąd... Jak... Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - gospodarz mieszkania przewracał błękitnymi oczami, nie dowierzając temu, co widzi.

- Weasley! - nadkomisarz wykrzywił się pogardliwie. - Rusz tę swoją informatyczną dupę i pozwól mi wejść, bo sąsiedzi zaczynają podglądać! Twój adres jest przecież w aktach - dokończył już całkiem cicho.

- Ale... one są tajne... - wyszeptał mężczyzna nazwany Weasleyem. - Jak je zdobyłeś?

Moody łypnął zezowatym okiem na młodszego kolegę i przeszedł przez próg.

- To on, prawda? - natarczywy głos Weasleya dopadł Moody'ego na końcu miniaturowego przedpokoju wraz z dłonią, zaciskającą się na ramieniu. - On dał ci moją teczkę...

- On? - zdziwił się Alastor.

Informatyk nie odpowiedział, intensywnie myśląc nad tym, co mogło się stać. I dlaczego.

Jeżeli Moody sięgnął do tajnych akt Williama Weasleya, to oznaczało, iż sprawa zaczynała się sypać. Albo że ktoś sypał. Karkarow? Tak... Komendant zrobiłby to w mgnieniu oka! Poświęcił Billa jak zwierzę ofiarne, by samemu uniknąć przesłuchania albo więzienia.

Za to ten drugi... Thomas Riddle, przez jednych zwany "Panem", a przez innych "Mistrzem"... Ten by go wypatroszył na jednym wydechu. Jak Hannibal Lecter w scenie mordu we florenckiej Signorii***.

- Nieprzytulnie tu, Rudy - zrzędził tymczasem nadkomisarz. - Ile lat tutaj mieszkasz? Pięć? I jeszcze nie zdążyłeś się rozpakować?! - mówiąc to, Alastor trącał stopą pudła porozstawiane pod ścianami i na środku pomieszczeń.

- Szykujesz się do wojny czy będziesz podbijał kosmos? - "Szalonooki" znów zakpił, omiatając wzrokiem proste, niemal szkolne ławki z ośmioma komputerami i kilkoma laptopami. Kulejąc, przechodził między stanowiskami i zaglądał w monitory, jakby były gablotami w muzeum i skrywały w swoich wnętrzach wiekowe artefakty.

Dwa z ekranów w mieszkaniu Billa rzeczywiście pokazywały coś w rodzaju skarbów, wyświetlając podgląd stanu kont i lokat w największym krajowym banku oraz rejestr bieżących operacji giełdowych.

- Nieźle - mruknął Moody. Bardziej do siebie, niż do młodszego kolegi.

Kolejne ekrany pozwalały zajrzeć do kasyn oraz na sale aukcyjne. Jeszcze inne informowały o aktualnym zapotrzebowaniu na broń i środki psychotropowe w różnych zakątkach świata. Najbardziej rozgrzane były plazmy z pornografią. Na drugim miejscu pod względem tempa przesyłania danych oraz wysokości wyświetlanych kwot były te, które prezentowały w czasie rzeczywistym handel żywym towarem. Na oczach Alastora dokonywano właśnie transakcji sprzedaży jakiegoś dzieciaka.

Aukcję prowadzono w języku angielskim, choć cechy etniczne uczestników nie pozostawiały złudzeń co do tego, że angielski jest językiem nabytym przez nich w procesie edukacyjnym, nie zaś wyssanym z mlekiem matki.

Zminimalizowane ekrany boczne pokazywały sumy, oferowane przez licytantów wraz z ich zapytaniami i komentarzami. W pewnym momencie Bill ostro odsunął z drogi Alastora, usiadł przy komputerze i zaczął zawzięcie pisać. Najwyraźniej odpowiadał licytującym oraz przesyłał komentarze i zapytania do właściciela, gdyż ilość wpisów zaczęła się mnożyć.

Po kilkunastominutowej wymianie mniej lub bardziej kulturalnych tekstów oraz propozycji finansowych, jedna z ofert została zaakceptowana, a ekran przed oczami Moody'ego zaczął pokazywać przebieg transakcji. Suma wpłacona na jednym końcu świata obiegła pół globu, sprytnie przeskakując pomiędzy bankami oraz kontami, by wreszcie wylądować u właściwego odbiorcy. Chwilę potem Bill otrzymał informację o wysokości prowizji od sprzedaży. Ta suma również wyruszyła w drogę po świecie, by zaanonsować swoje przybycie na konto bankowe Weasleya dźwięcznym sygnałem smsa.

- Sprzedajesz taki towar, Bill? - Moody zacmokał z udawanym podziwem.

- Nie sprzedaję. Jestem tylko moderatorem - odburknął rudzielec.

- I jaki procent wyciągasz? - Tym razem zainteresowanie Alastora było szczere, nieudawane.

- Dwa, trzy.

- Nie za mało? - zdziwił się Moody.

- Przy zakupach idących w setkach tysięcy to całkiem ładne sumy - odparł Weasley, uzupełniając formularze potransakcyjne.

- Mówisz o tym tak, jakbyś sprzedawał kartofle, a nie jakieś dzieci...

- Stary, sprzedaje się to, na co jest popyt. Jak będzie na kartofle, to będę zarabiał na tym - prychnął rudzielec. - Choć te czasy, kiedy zabijano dla kartofli, bezpowrotnie minęły.

Zabić to by należało tego sukrwiela! - pomyślał Moody.

Tak jak przed wiekami, wrzucić do morza z kamieniem u szyi. Choć z drugiej strony wiadomym było, że od razu przyszliby po nim następni, a potem jeszcze kolejni.

- Powinieneś się douczyć, Rudy - Alastor zwrócił swojemu rozmówcy uwagę. - Zabijano to dla cebulek tulipanów w Holandii w siedemnastym wieku. To się nazywało tulipanowa gorączka. Kartofle nigdy nie były aż takie chodliwe.

- Ty mi nie rób tutaj wykładów z historii, Al! - Weasley nieznacznie podniósł głos na starszego kolegę po fachu. - I gadaj, po co mi wbijasz na kwadrat. Chcesz mieć udziały? Będziesz mnie szantażować?

- Harry Potter. Coś ci mówi to nazwisko?

- Czekaj, czekaj! To ten niewyruchany naukowiec z Hogwartu?

- I przy okazji twój prawie szwagier? - nadkomisarz nadal krążył między komputerami, przewracając oczami nad tym, co wyświetlało się na ekranach.

- Na szczęście nie, Al. Nie wiem, co bym zrobił, mając takiego chuja w rodzinie!

- Może mógłbyś nakręcić prawdziwe porno z jego udziałem, zamiast robić efekty specjalne.

- Co ty pierdolisz, Moody?! - oburzył się informatyk.

- Prawdę, Bill. Prawdę. Zapłaciłeś komuś za ten mord i rżnięcie?

- Odjebało ci, Al?! Jaki mord?

- Dobrze wiesz, jaki. Ten, który wrzuciłeś dziś rano na hogwarckie serwery.

Bill nie był pokerzystą. Nie umiał zachowywać niewzruszonej twarzy. Nawet pracując w policji nie miał zbyt wielkiego kontaktu z ludźmi, już raczej ze sprzętem elektronicznym. A ludzi oglądał przez pryzmat tego sprzętu właśnie.

Jako biegły sądowy z informatyki śledczej oceniał prawdziwość tak zwanych dowodów cyfrowych. Czasami wzywano go na salę rozpraw, by przedstawił swoją opinię, ale najczęściej poprzestawano na wersji pisemnej. Nie musiał zbyt wiele kontaktować się z ludźmi. Nie nauczył się dobrze, jak przed nimi grać.

Przed Moodym też nie zagrał jak należy, udając, że nie wie, o co chodzi.

- Nie pozuj na niewiniątko, Bill! - Moody wyraźnie dał do zrozumienia, że na wylot przejrzał rudzielca. - To ty zmontowałeś jeden i drugi filmik z Potterem!

- Nie masz żadnego dowodu! - Bill uśmiechnął się z wyższością. - Naskoczyć mi możesz!

- Naskoczą to tobie kumple pod celą, jak pójdziesz siedzieć za stalking! A dowody mam! - Machnął koledze telefonem przed nosem. - Byłem dziś na spacerku na piątym piętrze komendy i usłyszałem tak ciekawą rozmowę, że aż musiałem to nagrać - zaśmiał się złośliwie.

- Śledziłeś nas?! Podsłuchiwałeś?

- Jakich "nas" Weasley? Czyżbyś to ty był jednym z tych rozmówców?! - Alastor świetnie się bawił, podpuszczając Billa, który niemal sam wszystko wyśpiewywał.

- Ale oczywiście, ciebie tam wcale nie było! - nadal szydził z hakera. - Ani komendanta Karkarowa. I wcale nie kłóciliście się o błąd reżysera filmiku z morderstwem. Nawiasem mówiąc, dałeś, Bill, dupy!

Weasley zbladł, a potem nagle poczerwieniał. Wściekłość i strach na zmianę przejmowały władzę nad jego twarzą.

- Żeby aż tak prześlepnąć i dziary nie zauważyć... - Moody cmokał z dezaprobatą. - Monitory ci wzrok wypaliły, czy jak?

- Co z tym zrobisz? - głos informatyka zdawał się być spokojny i obojętny. Tylko przyspieszony oddech zdradzał niechciane emocje

- Na razie nic - odpowiedział nadkomisarz. - Ale tanio nie będzie. - Zaśmiał się.

- Ile? - zapytał Bill, na co Moody znów się roześmiał.

- Złe pytanie, Bill. Poprawne brzmi: "co", a nie: "ile".

Po chwili ciszy haker nie wytrzymał.

- No dobra, ślepaku! CO mam zrobić, żebyś nie obrobił mi dupy?

- Co też ci chodzi po tej rudej głowie Weasley?! - Alastor gruchnął śmiechem na grę słów w wypowiedzi kolegi. - Nic ci nie będę obrabiał, choćbyś nie wiem jak chciał! A co masz zrobić... - z jego głosu zniknął kpiący ton, a w zamian pojawił się tłumiony gniew.

- Tak samo elegancko jak ujebałeś Pottera, tak teraz masz go odjebać! - krzyknął na młodszego policjanta. - Odkręcić masz wszystko. Wybielić gnojka, ozłocić. Jak dotąd ludzie pluli na niego po twoich filmikach, tak teraz mają go hołubić i wielbić.

- Tak ci zależy na tym szczeniaku? - zdziwił się Bill.

- Komuś, nie mnie. Komuś zależy - odparł Moody. - Ja tam do niego nic nie mam, ale nie powiem, żeby mi się podobało niszczenie kogokolwiek bez powodu.

- Poza tym - ciągnął, wlokąc się przez całe mieszkanie aż pod drzwi wejściowe - mój zleceniodawca chce przez Pottera dojść do twojego zleceniodawcy. Do tego, który kazał spreparować ten film. Powiem ci, Weasley, wprost. W Azkabanie już wietrzą celę dla niego i teraz to kwestia czasu, kiedy skurwiel tam trafi. Jeżeli nie chcesz zająć sąsiedniej trumienki, odkręć tę sprawę z Potterem! A potem się dobrze zastanów, po której stronie chcesz być.

************************

Opinia publiczna zawsze jeździła na koniu bardziej pstrym niż ten, którego wykorzystywała pańska łaska. Była też, jak ten koń, narowista. Łatwo zmieniała kierunki oraz obiekty sympatii i jak rozszalały tabun tratowała wszystko na swojej drodze. Chodziła na lonży opinii i dziennikarskich sądów, a nosząc klapki na oczach, łatwo dawała sobą powodować. Z racji swego niemal permanentnego zaślepienia, była szczególnie podatna na bodźce wizualne oraz nie umiała ich oceniać. Dlatego tak łatwo było Billowi najpierw wmówić opinii publicznej winę Harry'ego Pottera, a teraz całkiem nietrudno obmyć go z nieistniejącego grzechu.

Harry rozpoczynał właśnie drugą dobę swojego zatrzymania na hogsmeadzkiej komendzie, gdy w sieci pojawił się kolejny, trzeci już filmik z jego rzekomym udziałem. Z jednej strony spodziewano się eskalacji zbrodni w wykonaniu hogwarckiego naukowca. Z drugiej - nie wierzono, by cokolwiek mogło pobić ostatni film. Przecież nic nie mogło wygrać z brutalną zbrodnią na żywo! A jednak reżyser nie zawiódł! Co więcej! Zaskoczył widownię do tego stopnia, że nie dowierzała w to, co widzi.

Ludzie różnie reagowali w trakcie i po emisji tego filmiku. Hogwarccy studenci formalnie zaniemówili, a tym, którzy kiedyś proponowali doktorowi Potterowi seks, zrobiło się głupio. Jeszcze bardziej zażenowani poczuli się ci, którzy komentowali jego tyłek lub rozmiar genitaliów. Osoby domagające się samosądu na rzekomym mordercy i gwałcicielu dzieci miały ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

Starsze panie, odsądzające dotąd Harry'ego od czci i wiary, teraz zaczęły ubolewać nad tym, jak go potraktowano.

- No jak tak można, pani kochana! Sama pani powiedz! Takie świństwo człowiekowi zrobić!

Pod jednym ze spożywczaków toczył się taki dialog.

- Ja to sobie tak myślę..., bo wie pani, ja to mam wnuka w jego wieku, tego Pottera znaczy, jakby tak jemu ktoś tak zrobił..., temu mojemu wnukowi...

- Ani mi nie mów, złociutka!

- Ten mój wnuk to chodzi na Hogwart, studiuje, wie pani. I tego Pottera to często widywał na uczelni i mówi, że taki dobry człowiek. Z tego Pottera znaczy.

- A to nie ten, pani kochana, co jemu ojca zabili?

- I matkę też, jak był całkiem malutki.

- To on sierota jest?!

- Biedak...

- I tak, że się jakoś uchował.

- I wyszedł, kochana, na ludzi.

- Patrz pani, doktorem został...

- Tak?! Bo w telewizorze mówili co innego...

- Bo to nie taki doktor, co leczy, tylko naukowiec. Taki, co uczy studentów. Ten mój wnuk to mi wyjaśnił. Wie pani, bo on to na Hogwarcie studiuje. Ten wnuczek mój.

- Ale kto jemu to zrobił? No temu Potterowi?

- A może, złociutka, ten, co tych rodziców mu zabił?

- Ani mi, pani, nie mów! Jak mogła, menda...

*************************

Hogsmeadzkie ulice szalały z emocji po publikacji najnowszego filmiku z Potterem. Igor Karkarow miotał się po całej komendzie, bluzgając przekleństwami na prawo i lewo. William Weasley nie przyszedł do pracy, podobnie jak Alastor Moody. Obydwaj wzięli urlopy na żądanie, dostarczając kolegom tematów do plotek.

Karkarowowi udało się ściągnąć Billa dopiero kolejnego dnia wczesnym rankiem. Wtedy też rudzielec sporządził prawdziwy elaborat, w którym ocenił prawdziwość najnowszej produkcji z Potterem w roli głównej. Potem pokazano ten film Harry'emu. Następnie kazano hogwarckiemu kulturoznawcy podpisać kilka świstków papieru, z których dwa dostał na drogę.

Klepnięto go w ramię nawet mocniej, niż było to potrzebne, a zamiast przeprosin za niesłuszne oskarżenie i niepotrzebne zatrzymanie, rzucono ostre: "Rusz się" i: "Wychodzisz".

Wyciągnięto go z przyziemia komendy, gdzie oprócz magazynów mieściły się cele dla krótkoterminowo zatrzymanych i poprowadzono na poziom parteru. Tam, gdzie za szklanymi drzwiami czekał nań Severus Snape.

Profesor niemal się postarzał przez te dwie długie doby. Oczy miał podkrążone, a policzki lekko zszarzałe. Między brwiami i koło ust pojawiły się zmarszczki, których tam wcześniej nie było.
Harry wyglądał jeszcze gorzej. I wcale nie chodziło o to, że nie mył się ani nie przebierał przez ten czas, lecz o wyraz bólu i przerażenia na jego twarzy.

Gdy Severus objął go, oddychając z ulgą tak głęboko, jakby całe trzewia miał z siebie wyrzucić, Harry rozpłakał się w jego ramionach.

Snape sam czuł łzy wzruszenia, wymieszane z kroplami gniewu, które zbierały mu się niebezpiecznie blisko kącików oczu. Wtulił twarz w szyję Harry'ego, chcąc otrzeć te łzy jego miękką skórą.

Zamiast słodko-świeżej woni cytrusowego szamponu, którym chłopak zawsze mył włosy, czuł zaduch niewietrzonej celi. Na jego policzkach nos Snape'a odnalazł osad smrodu z plastikowego materaca, rzuconego na pryczę dla zatrzymanych. Dłonie przesiąkły Potterowi wonią metalowych drzwi i krat. Tych nowoczesnych, lekko chromowanych dla ochrony przed zniszczeniem oraz tych starych, żelaznych, których zużycie maskowano kolejnymi warstwami olejnej farby. Gdzieś w zagłębieniu dłoni Harry'ego Severus znalazł odprysk takiego burego lakieru, wycieranego przez lata dziesiątkami rąk.

Zrobiło mu się tak niesamowicie przykro, gdy patrzył na swojego cudownego chłopca, tak zmienionego przez te dwie długie doby. Chyba najdłuższe w Severusowym życiu!

Harry niemal schudł przez ten czas. Zmizerniał. Jego skóra straciła swoją miękkość, a z oczu uleciał ich wewnętrzny blask. Severus miał wrażenie, że patrzy na kwiat, który wyrwano z ziemi i rzucono precz, by usechł. A choć po jakimś czasie wetknięto z powrotem w doniczkę i nawet powiązano jakimiś sznurkami, roślina nie miała siły udawać, że nic jej się nie stało.

Tulił go do siebie ostrożnie, nie chcąc urazić niewidzialnych ran duszy.

*************************

Harry prawie się poddał. Nie był w stanie dłużej grać bohatera albo chociaż twardziela. Smutne lub przerażające sytuacje sprawiały, że w jego umyśle i sercu budził się mały chłopiec z komórki pod schodami z ulicy Privet Drive pod numerem czwartym. Ten chłopiec, który przez lata był bity i wyśmiewany, zastraszany i upokarzany na wszelkie możliwe sposoby. Który równie mocno, co szyderstw i ciosów, bał się pogardliwego milczenia, ignorowania go i udawania, że wcale nie istnieje.

Chłopiec był mały i chudy, ale miał siłę mitycznej hydry. Z każdym kolejnym bolesnym wydarzeniem w życiu Harry'ego wysuwał ze swojej komórki kolejną zapłakaną buzię. Nie miał potwornych łbów, jak ta antyczna stwora, tylko słodkie skrzywdzone twarzyczki, którymi wzbudzał litość w sercu Harry'ego. Ten właśnie niewinny wygląd sprawiał, że walka z nim była tak trudna! Była to bowiem w istocie walka z samym sobą. Z własnymi lękami i pragnieniem ucieczki przed światem.

Harry przez całe życie odcinał z samego siebie kolejne łby tego dziecięcego bólu i strachu, lecz tak wiele ich jeszcze zostało!

Czuł się wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony chciał bowiem uciec do tej wewnętrznej komórki i tam płakać nad sobą. A z drugiej - chciał im wszystkim wpierdolić! Tym, którzy go niemal zniszczyli. Pokazać im, że nadal jest silny i nawet jeżeli nie panuje nad losem, to panuje nad sobą.

Niestety, tym razem okiełznanie chłopca z komórki okazało się trudniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej! Ale też od czasu Dursleyów nie doznał jeszcze tak ogromnej krzywdy. To, co teraz mu zrobiono, było nawet gorsze od tego, czego doświadczał pod dachem ciotki.

Najpierw słowne szykany, które wywoływany ból gorszy niż uderzenia pięści. Potem obojętność.

Gdy cudem znaleziony tatuator z certyfikatem biegłego sądowego potwierdził jego niewinność, zaczęto traktować go jak powietrze. Jeżeli spodziewał się jakichś wyjaśnień i może słowa "przepraszam" - nie doczekał się tego. Wściekł się, to oczywiste! Ale ten mały chłopiec, który w nim w środku siedział, wygiął usta w podkówkę i prawie się rozpłakał. Powstrzymał go siłą woli.

Siebie samego powstrzymał przed płaczem ze złości, żalu i bezsilności. Nie pozwolił sobie na łzy nawet po tym, jak obejrzał ten ostatni filmik.

Obraz, który miał go zrehabilitować, zabolał najbardziej, a słowa wyświetlone na ekranie na koniec projekcji przeorały mu twarz gorącymi łzami.

Ponownie oglądał sceny z nagim sobą, posuwanym przez kilku zamaskowanych gości. Nagle piksele na jego twarzy zaczęły odskakiwać, odsłaniając inną twarz spod spodu. Harry przeraził się, gdy ją rozpoznał. Znał bowiem tego człowieka! Znał krótko, lecz intensywnie. To z nim tańczył w marcu w jednym z hogsmeadzkich klubów. To z nim prawie się pocałował. Z Bartym Crouchem... A teraz oglądał, jak ten jednorazowy parter do tańca podszywał się pod niego w scenach zwierzęcego seksu! Jak gwałcił nastolatka i jak go mordował...

Dlaczego to robił?

W scenach orgii, gwałtu i prucia brzucha blondwłosego chłopaczka program komputerowy kilkukrotnie nakładał na siebie obie twarze, Harry'ego i Croucha, jakby chcąc pokazać widzom techniki graficzne oraz ich możliwości. Wreszcie wyświetlił na tle twarzy Harry'ego neonowy napis: "Koniec psot".

"Psot"??! Jak ktoś mógł nazwać "psotą" zamordowanie chłopaka?! Brutalne zgwałcenie i ostre, bydlęce pieprzenie... Jak? Kto był tak całkowicie pozbawiony moralności i serca, by zrobić coś takiego?

Trzęsąc się z nerwów w ramionach Severusa, Harry nie przestawał zadawać tych pytań.

**********************

- Wszyscy chyba dobrze wiemy, czyje nazwisko powinno pojawić się jako odpowiedź na twoje pytanie, Harry - powiedział Albus Dumbledore, mrużąc oczy w świetle ognia płonącego na kominku w salonie w domu Severusa.

Bezczelnie wprosił się na wieczór, ignorując uwagi profesora, że Harry jest zmęczony i nie ma potrzeby dokładać mu emocji po przetrzymaniu na komendzie. Rektor pozostał nieugięty. Miał jakąś wielce ważną sprawę, która nie mogła czekać ani chwili.

Majowy wieczór był ciepły, ale Harry wyglądał tak niezdrowo po dwóch dobach w celi, że Snape rozpalił ten ogień i trzymał chłopaka prawie przed samym paleniskiem. Mimo to Harry drżał, a policzki i oczy płonęły mu jakby z gorączki.

- Daliśmy dupy, panowie - mówił tymczasem rektor.

Severus parsknął śmiechem.

- Wiesz, Al, gdyby sytuacja nie była tak chujowa, to twój żart byłby nawet śmieszny. Bo tak się składa, że każdy z nas tu obecnych dosłownie daje dupy. Ale, przypuszczam, że nie o takie dawanie ci chodziło?

Dumbledore rzucił swojemu pracownikowi niemal mordercze spojrzenie spod okularów połówek.

- Mądrość ludowa mówi, że pod latarnią najciemniej - rektor zdjął okulary i otarł je mankietem, po czym mówił dalej.

- Pamiętacie, jak po tym pierwszym filmiku rozmawialiśmy u mnie w gabinecie? I jak ty, Severusie powiedziałeś, że byłbyś sklonny kogoś podejrzewać o przeprowadzenie takiej intrygi?

Czarnooki profesor skinął potakująco głową.

- Otóż Alastor Moody potwierdził te podejrzenia.

- Ten zezowaty policjant? - upewnił się Harry. - Kiedyś obiecywał nam pomoc. Jeszcze zanim pojawiły się filmy. Miał kontakt z jakimś super hakerem i ten miał sprawdzić, kto za tym stoi. Ale, koniec końców, nie odwzwał się wcale. Pewnie ten haker nie był wcale taki dobry...

- Muszę cię zmartwić, chłopcze - powiedział Dumbledore. - Był i jest najlepszy, ale nie mógł zrobić nic przeciwko sobie.

Obaj kulturoznawcy zmarszczyli brwi, wyraźnie nie rozumiejąc, co rektor właśnie stara się powiedzieć.

- Człowiek, który najpierw wysyłał tobie pogróżki i który miał zidentyfikować nadawcę tych sms-ów, to jedna i ta sama osoba.

- Cooo?! - Harry i Severus zdumieli się razem w tej samej chwili.

- Co więcej - kontynuował Albus. - Ten sam człowiek nagrał obydwa filmiki z twoim rzekomym udziałem, Harry.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Profesor i jego asystent próbowali zrozumieć, co się do nich mówi, ale nie bardzo dowierzali temu, co słyszą.

- Co gorsza... - Albus zakrył oczy dłonią. - To mój własny pracownik.

- Nie mówisz poważnie, Al! - Zawołał Snape.

- Niestety... - rektor smętnie pokiwał głową. - Niestety. Powinno zwrócić moją uwagę to, że nie umie odblokować serwera. A tymczasem on wcale nie próbował, tylko kpił ze mnie w żywe oczy!

- Skąd wiesz, że to właśnie on? - zapytał Severus.

- Moody to sprawdził.

- I nie ma wątpliwości?

- Najmniejszej.

- Wyjebiesz go teraz na zbity pysk, czy może już to zrobiłeś? - Severus chciał się upewnić.

- Nie mogę. - Rektor spuścił wzrok.

- Nie możesz?! - Snape aż zerwał się z fotela. - Jak to nie możesz?! Dyscyplinarkę powinieneś mu rzucić prosto w pysk!

Czarne oczy profesora rzucały gromy na Albusa. Powinien kutas już spłonąć od gniewu, jaki wzbudzał w tym towarzystwie!

- To delikatniejsza sprawa. - Albus pogładził się po brodzie. - On nie wie, że ja wiem.

- Wzruszające! - Snape zakpił teatralnym szeptem.

- Nie wie i się nie dowie, bo jest szansa, że doprowadzi nas do swojego szefa. A właściwie do dwóch szefów. Bo tak się, moi kochani, składa - w głosie rektora zabrzmiał jego typowy mentorski ton - że człowiek ten pracuje dla komendanta naszej policji.

- Co? Dla Karkarowa? - zawołał Harry.

- Tak, ale nie tylko - przytaknął Albus. - Karkarow to płotka w porównaniu z prawdziwym mózgiem tej operacji.

- A kto to jest? - gorączkował się Snape.

- Ktoś, kogo bardzo dobrze znasz, Sev - powiedział rektor.

- Nie! Nie mów mi, że to prawda! - Severus opadł na fotel i schował twarz w dłoniach.

- Niestety, twoje podejrzenia były ze wszech miar słuszne. To Thomas Riddle stoi za tym wszystkim! To on odpowiada za ataki na Harry'ego! Ale nie tylko za to.

- Co masz na myśli? - zapytał Snape.

- Znacie na pewno organizację "Feniks"?

- To ta, która szuka osób zaginionych i pomaga tym, które się odnajdą? - zapytał Harry.

- Dokładnie ta - przytaknął Albus. - Ale to tylko przykrywka. "Feniks" od lat tropi też skurwiela, który pod bokiem miejscowej policji urządził sobie w Hogsmeade małą prywatną rzeźnię.

- Od ponad dwóch dekad z miasta znikają ludzie w różnym wieku, choć najczęściej w miarę młodzi. Mężczyźni i kobiety, rudzi i piegowaci, biali i kolorowi. Nie ma reguły. Ktoś nagle znika i nie pozostaje po nim najmniejszy nawet ślad. Nie ma żadnych poszlak ani też dowodów. Żadnych podejrzanych. Policja niby coś tam sprawdza i niby coś tam tropi, ale jest bezradna wobec super sprawcy. Tak przynajmniej pieprzy Karkarow i ten jego pion medialny, rzecznik czy kogo oni tam mają. Dziwnym trafem, panowie, aż dwanaście z tych zaginionych osób było... - tu Albus zawiesił głos dla większego efektu. - Studentami Hogwartu, z czego aż osiem chodziło na kulturoznawstwo!

Obydwaj naukowcy, i Severus, i Harry zrobili wielkie oczy, słysząc tę rewelację.

- Śmiem twierdzić - powiedział rektor, ostrożnie dobierając słowa - że zaczęło się to od pary z naszego uniwersytetu, którą obaj dobrze znacie. Choć może ty, Harry, nie poznałeś ich nigdy tak dobrze, jakbyś tego chciał.

- Tak, chłopcze - dodał, widząc badawcze spojrzenie Pottera. - Chodzi o twoich rodziców. Oni co prawda nie zaginęli, ale zaledwie rok po nich zniknęła z kulturoznawstwa jedna studentka. Severusie - zwrócił się do Snape'a. - Może pamiętasz pannę Martę Groan***? Była na pierwszym roku, więc nie znałeś jej osobiście, ale pewnie słyszałeś o jej sprawie?

- Coś mi zaczyna świtać - odpowiedział Snape. - "Jęczydusza", prawda?

- Tak. Zniknęła bez śladu. Dwa lata po niej pod ziemię zapadł się chłopak z twojego rocznika i chyba nawet z twojej grupy. Był przed magisterium, za tydzień miał mieć egzamin. Oficjalna wersja była taka, że nie wytrzymał psychicznie i po prostu uciekł. Widzę, że sobie przypominasz?

Profesor pokiwał głową.

- A jaki to ma związek z obecną sprawą? - zapytał.

- W pewnym momencie zacząłem podejrzewać Riddle'a. Ale nie miałem pewności, dopóki kilka miesięcy temu nie powiedziałeś mi o tym, co zrobił rodzicom Harry'ego.

- Nie masz żadnych dowodów - cicho skomentował Snape.

- Skąd wiesz, że nie mam?

- W sprawie Potterów nie było żadnych śladów. Policja nic nie znalazła. A wtedy kto inny był szefem komisariatu.

- Masz rację, Sev. I z tym komendantem sprzed lat i z tym brakiem dowodów. Ale, nie wiem, czy wiecie, że nasz obecny komendant policji i Thomas Riddle dość dobrze się znają?

- Poważnie? - Snape wyglądał na zszokowanego.

- Tak, mój drogi chłopcze. Za dzieciaka jeden i drugi był ministrantem. Riddle powiedział kiedyś w jakimś wywiadzie, że przez tę ministranturę zainteresował się religią jako taką i to później skłoniło go do pójścia na profilowane studia, i do badań naukowych w tym kierunku. Kiedy znalazłem tę informację, zacząłem szukać po hogsmeadzkich parafiach, oczywiście nie sam, bo nie dałbym rady. Wielu członków "Feniksa" mi przy tym pomagało, ale znaleźliśmy w końcu parafię, w której Riddle przez lata był ministrantem, a później lektorem. I na zdjęciach w ichniejsztch kronikach znaleźliśmy też Karkarowa i... zdziwisz się Severusie! Lucjusza Malfoy'a.

W pokoju zapadła dość nerwowa cisza, w której rozbrzmiało niepokojące pytanie rektora.

- Nie uważacie, że to dość interesujący zbieg okoliczności?







*chodzi o Afganistan i wojnę toczącą się tam od 2001 roku.

**Iustitia (łac.) sprawiedliwość.

***scena z powieści Thomasa Harrisa "Hannibal" , w której Hannibal Lecter jako doktor Fell wyrzuca przez okno florenckiego ratusza (tzw. Signorii) inspektora policji Rinaldo Pazziego, przecinając mu powłoki brzuszne, tak że trzewia wypadają na zewnątrz.

***groan - (ang.) jęczeć (nazwisko w sam raz dla Jęczącej Marty).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro