3. Pusty dom

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zważając na kosmiczne siły, które gdzieś w przestworzach zrównywały dzień z nocą, pryszczaty taksówkarz, kierujący autem z logotypem lotniska, skręcił z gwarnej alei w spokojną boczną uliczkę i zwolnił, respektując ograniczenia prędkości. Pozwalając samochodowi wolno toczyć się do przodu, śledził, jak nowoczesna zabudowa w pewnym momencie płynnie przeszła w zabytkowe kamienice. Nigdy jeszcze nie był w tej części miasta. Nerwowo spoglądał na monitor nawigacji, który sygnalizował koniec podróży za jakieś dwieście metrów. W okolicy nie było jednak nic, tylko niebotycznie wysoki mur, okalający cały kwartał ulicy.

- Proszę się zatrzymać - powiedział nagle pasażer, który dotąd zdawał się drzemać na tylnej kanapie taksówki.

- Tutaj? - zapytał kierowca, łapiąc we wstecznym lusterku spojrzenie idealnie czarnych oczu.

- Tak, tutaj. Zaczeka pan chwilę, otworzę bramę i wjedzie pan przed dom, a potem pomoże wypakować mi walizki - mężczyzna zarządził głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Ale że właśnie tutaj?

- A co w tym takiego dziwnego?

- Bo tutaj mieszka podobno ten słynny profesor, jak mu tam... Snape? A może Riddle? Ale jego teraz nie ma. Ich nie ma.

- Tak się składa, że właśnie wróciłem. Severus Snape we własnej osobie - wyjaśnił pasażer taksówki.

Kierowca aż rzucił głową do tyłu, prawie taranując krawężnik.

- Człowieku, opanuj się! - syknął profesor. - Nie chcesz trafić do gazet rozbijając nas przed moim domem!

Kierowca zaczął mamrotać pod nosem coś, co mogło brzmieć jako przeprosiny. Pasażer nie słuchał, tylko, wysiadłszy z taksówki, podszedł do metalowej furtki w masywnym kamiennym murze. Zadzwonił kilka razy domofonem, a gdy furtka się otworzyła, wszedł w zieloną czeluść, która nagle niemal wybuchła za uchylonym metalem. Po chwili zaczęła otwierać się wielka dwuskrzydłowa brama, której, kierowca mógłby przysiąc, że w murze nie było, tylko nagle się w nim zmaterializowała. Chyba miał omamy!

Uruchomił silnik i ostrożnie wjechał do środka. Szczęka niemal mu opadła na widok tego, co kryło się za murem. Pomijając piękny dwupiętrowy dom z fikuśnymi sztukateriami, był tam jeszcze ogród, rozmiarem przypominający mały park. Dom stał w środku zieleni drzew, krzewów i w powodzi kwiatów. Taksówkarz intensywnie mrugał oczami, jakby chcąc spowodować zniknięcie dziwnej wizji, bo przecież nie mogło być prawdą to, że niemal w środku miasta jest takie miejsce. I to prywatne!

Mężczyzna, który przedstawił się jako Snape, zapukał w szybę samochodu.

- Coś się stało? - zapytał, gdy taksówkarz otworzył drzwi.

- Nie wiedziałem, że w Hogsmeade można znaleźć coś takiego - odparł kierowca, nadal zszokowany napierającymi widokami domu i ogrodu.

- Widocznie słabo zna pan miasto - profesor uciął rozmowę.

Zaczęli wypakowywać bagaże. Gdy skończyli, Snape zapłacił i zamknął bramę za białym samochodem. Westchnął ciężko pośrodku piramidy walizek.

W głowie lekko mu się kręciło. Najpierw wielogodzinny lot samolotem z drugiego końca świata, potem niekończąca się odprawa, w trakcie której celnicy przekopywali jego bagaż święcie przekonani, że z pieprzonego Peru przywozi tysiącletnie inkaskie mumie albo chociaż niedozwolone psychotropy. Podróż taksówką przez miasto trochę go otumaniła, a seria skłonów, towarzyszących wypakowywaniu sprawiła, że krew niebezpiecznie pulsowała mu w głowie. Spocił się przy tym i marzył teraz o prysznicu, a potem o wypoczynku we własnym łóżku, którego miękkość przez ostatnie tygodnie wręcz śniła mu się po nocach. Już niedługo. Tylko kilka kroków i będzie mógł odpłynąć w ocean pościeli. Odpocząć. Tylko zdawkowe przywitanie z Bellą i... spać!

Drzwi wejściowe były otwarte. Wszedł do zalanego słońcem holu. Rozejrzał się trochę podejrzliwie. Dziwnie było znaleźć się tutaj po niemal rocznej nieobecności.

- Profesorze Snape? To pan? - z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos.

W głębi holu stała, w burzy czarnych, poprzetykanych srebrnymi pasmami, mocno kręconych włosów, ubrana na czarno kobieta w średnim wieku.

- Tak, Bellatrix, to ja. Wróciłem.

- Pan Riddle był tu tydzień temu. Zabrał swoje rzeczy... - odpowiedziała drżącym głosem, zamiast przywitać go, jak normalny człowiek.

Na dźwięk wypowiadanego przez nią nazwiska wszystkie jego mięśnie momentalnie się napięły, a usta samoczynnie wykrzywiły w grymasie ni to pogardy, ni to wściekłości.

- I dobrze - zamruczał pod nosem.

- Profesorze... - ciągnęła kobieta - czy pan Riddle się... wyprowadził?

- To chyba nie powinno cię obchodzić - zauważył opryskliwie.

Na te, w sumie niemiłe, słowa, zalała się łzami.

- Obchodzi. I to bardzo! - Szlochała.

- Pomyślałby kto, że jesteś w nim zakochana! - Snape parsknął pogardliwym śmiechem.

W odpowiedzi na jego słowa Bella zalała się łzami jeszcze bardziej.

- Nie wierzę! - wykrzyknął profesor. - Czegoś ty się naoglądała?! Romansów brazylijskich czy może tureckich? Chyba że przez ten rok jakaś inna moda nastała?! - Kpił z niej, śmiejąc się szyderczo. - Słyszysz sama siebie, jak to żałośnie brzmi?! Gosposia i pan domu! Brakuje jeszcze tego, żebyś z nim sypiała! - w jego głosie dźwięczała drwina, ale zmarszczone brwi, wraz z głęboką bruzdą między nimi wyglądały już całkiem groźnie.

Bellatrix spuściła oczy w podłogę, a na jej blade policzki wypełzł cień rumieńca.

- Ja pierdolę! - zaklął Snape.

Bez słowa poszedł do salonu. Stanął przy weneckim oknie* i niewidzącym spojrzeniem zapatrzył się w ogród. Zawroty głowy przybrały na sile. Ledwie wszedł do domu, a zaraz na progu został uraczony taką rewelacją! Bellatrix i Riddle? Jego własna gosposia i jego własny partner? Jakby nie wystarczyło mu to, czego o Tomie dowiedział się jakiś miesiąc temu, a co doprowadziło do zerwania z nim. Musieli mu jeszcze biseksualizmem dokładać?!

Pieprzona gosposia! Zatrudnił ją do prowadzenia domu jakąś dekadę temu wiedząc, że stanowi tak zwany "trudny przypadek". Wieloletnia, bezskuteczna terapia psychiatryczna, dwukrotny pobyt w szpitalu po próbach samobójczych. Nawracające epizody manii, przeplatane depresją. Niezdolna do podjęcia normalnej pracy, utrzymująca się z państwowej zapomogi. Piękna i inteligentna, do bólu pedantyczna. Kucharka natchniona. Snape przyjął ją do pracy, ale wyszukał ją Riddle.

Severus nigdy nie zainteresował się tym, z jakiego kapelusza jego partner wyciągnął tę kobietę. Nie mieszkała z nimi, lecz prawie codziennie pojawiała się na parę godzin. Prała, sprzątała, gotowała. Myła okna, odkurzała meble i dywany, podlewała kwiaty. Miała swoje klucze. Widywał ją rzadko, bo przychodziła najczęściej wtedy, gdy on był na uczelni. Wykonywała prace zaplanowane na dany dzień, a kiedy wracał do domu, prawie nigdy jej nie zastawał. Może raz czy dwa widział ją gawędzącą z Tomem.

W drzwiach salonu nagle zamajaczył czarny cień. Nieruchome powietrze przeciął zapach syntetycznego krochmalu, nadającego sztywność lnianej sukience i unosząca się z jej fałdów słodka woń domowego ciasta, a także soczystej pieczeni, która miała zostać podana mu pewnie na obiad oraz mocnej kawy, która obmywała brzegi porcelanowego kubeczka.

- Profesorze? - zapytała cicho, stając przed nim. - Napije się pan kawy? Świeżo zaparzyłam.

Jego czarne oczy zalśniły złowrogo na tę propozycję. Suka powinna się kajać, a nie podlizywać, udając, że nic się nie stało!

- Wypierdalaj stąd razem z tą kawą! Riddle'owi ją zanieś!

- Rozumiem, że jest pan zdenerwowany - wyszeptała - ale nie musi mnie pan obrażać.

- Nie?! - podniósł głos niemal do krzyku. - To co powinienem, twoim zdaniem, zrobić? Pogratulować ci? A może podziękować, że robiłaś ze mnie idiotę?!

- Nie robiłam z pana idioty - ośmieliła się odszczeknąć. - Kochałam pana Riddle'a. Kocham go.

- To świetnie się dla ciebie składa, bo my się rozstaliśmy, więc "pan Riddle" - kpiąco wyakcentował określenie, jakiego użyła - będzie już tylko twój...

Jeszcze nie skończył mówić, gdy znów zaczęła histerycznie płakać.

- Nie bądź żałosna! - powiedział z pogardą.

Starał się brzmieć pogardliwie, choć tak naprawdę odczuwał coraz bardziej narastający gniew. Próbował unormować oddech, ale szło mu to z trudem. Tym bardziej, że ciągle, uporczywie tu stała. Tu, przed nim, drażniąc jego zmysły ciepłem swojego ciała, wymieszanym z zapachem kawy. Ciekawe, czy Tom też ją tak wąchał. Jak zwierzę. Ciekawe, jak podchodziła do niego, kiedy to jemu przynosiła kawę. Może podawała wprost ze swoich ust...

Jego umysł zaczynał lekko szaleć, a wyobraźnia generowała kolejne obrazy, zahaczające już o pornografię. Widział ich tutaj. Dokładnie tu, przed tym oknem. Jak ona się wije w ekstazie, ociera go burzą włosów, smaruje się spermą po brzuchu. Jak Tom jej niemal dosiada, bierze od przodu i z tyłu, przygryza jej ciemne sutki. Snape'owi od lat tak nie robił! Może dlatego, że posuwał tę babę...

- Jak długo? - warknął. - Jak długo to trwało?

- Trzy... Prawie trzy lata... - wydusiła szeptem, nerwowo przełykając ślinę.

Od razu pożałowała wyznania, bo spadło na nią szaleństwo jego krzyku.

- Lata?! - rozdarł się. - Lata! - Jego pięść odruchowo wystrzeliła w stronę jej twarzy i zatrzymała milimetry przed policzkiem. Rozprostował zaciśnięte palce, chwytając jej żuchwę. - Ty!!...Ty.... - próbował coś do niej powiedzieć, znieważyć ją jakoś, lecz nie znajdował słów. Jedynie wbijał paznokcie w jej ciało i niemal opluwał, dysząc nad jej twarzą.

Przeklął kilka razy. Prostacko. Wulgarnie. W normalnych warunkach rzuciłby jakimś złośliwym epitetem, ale zmęczenie, połączone z szokiem i narastającą wściekłością niemal sparaliżowało jego mózg i język. Nie był w stanie twórczo i elegancko się wysławiać. Chamskie odzywki i rzucanie mięsem - oto na co było go teraz stać.

- Gdzie to robiliście? - zapytał, czując zalewającą go znów falę szału.

- Profesorze! - Bella prawie krzyknęła, oburzona obcesowością pytania.

Wbił dłoń w miękką firankę, żałując, że to nie jej gardło.

- Chyba się pani nie wstydzi, panno Lestrange? - zapytał kpiąco. - Umiałaś się pieprzyć z moim facetem, ale opowiedzieć o tym już nie?!

Bellatrix zacisnęła zęby i powieki, jakby pragnęła zatrzymać w głębi ciała głos albo łzy.

- Gdzie?! - Po prostu na nią ryknął, aż zadygotała na całym ciele.

- U mnie. Nie tutaj - wyszeptała.

- Jesteś pewna?

- Pan Riddle nie chciał tutaj, gdzie wy...

- Och, nie stawał mu tutaj?! - Severus zakpił ze złością.

Nie odpowiedziała. Niemal nie myślała. Stała tak, po prostu przyjmując uderzenia słów. Nie robiły jej krzywdy, mimo iż były niemiłe. Okrutne, złośliwe. Wypowiadane po to, by zranić, upokorzyć. Lecz nic nie mogły jej zrobić. Nie słowa Severusa Snape'a. On nie miał tej mocy, co profesor Riddle.

- Często? - zapytał, a w jego głosie oprócz wściekłości wyczuła także coś innego. Coś jakby... strach? I... zazdrość?

- Prawie... co wieczór...

Gwałtownie odwrócił się do niej. Jego dłonie znów odruchowo zwinęły się w pięści. Skuliła ramiona, jak w oczekiwaniu ciosu. Trzymane ciągle w dłoni porcelanowe naczynie zachybotało się na spodku. Pierdolona kawa! Bez udziału woli Severus zacisnął rękę wokół zgrabnego kubeczka. Porcelana chrupnęła, jak nie tak dawno zrobiły to kości Toma. Brązowy płyn pociekł pomiędzy palcami wprost na dywan. Chwilę potem dołączyły do niego czerwone krople krwi.

- Profesorze! Co pan robi?! - kobieta krzyknęła przerażona.

Trzask łamanego naczynia wdarł się w umysł Snape'a. Ze zdumieniem popatrzył na swoje dłonie, poplamione resztkami kawy i jego własną krwią. Bella ostrożnie wyjęła spomiędzy jego palców białe skorupki i, trzymając je w garści, wybiegła z pokoju. Po chwili wróciła z miedniczką, wodą utlenioną i jakimiś szmatkami. Bez słowa obmyła ręce Severusa, delikatnie otarła rozcięty naskórek, wyłuskała porcelanową drzazgę, która wbiła się w mięsień kciuka.

- I po co to było? - zapytała cicho, zaklejając rany plastrami.

- Ty mi powiedz, Bellatrix!

- Zakochałam się w panu Riddle'u, profesorze. Przepraszam... - usłyszał ciche wyznanie.

I co on miał teraz z nią zrobić?! Przecież nie udusi idiotki za to, że najwyraźniej miała jakieś serce, mimo iż biegły psychiatra twierdził co innego. A może powinien udusić ją, bo rozłożyła nogi przed Tomem? Ale wtedy dla równowagi powinien to samo zrobić z nim za to, co jej pomiędzy te nogi wsadził. Bo przecież chyba go nie zgwałciła! Już prędzej uwierzyłby w to, że Tom ją przymusił. Riddle lubił takie zabawy. Niestety, bo Severusowi nieszczególnie podobał się stosunek ocierający się o gwałt. Pozwalał na to z rzadka, zawsze niemile zaskoczony ekscytacją partnera, osiąganą aktem seksualnej agresji.

Nawet nie zauważył, kiedy Bella wyszła i zostawiła go w salonie samego. Tylko w towarzystwie coraz gorszych myśli.

Sam... znowu został sam... W tym wielkim pustym domu.

***********************

Pomimo mieszkających w nim na stałe dwóch mężczyzn, dom był pusty i to już od lat. Wiekowe ściany przyglądały się bezradnie, jak pomiędzy tą dwójką ludzi kiełkuje chwast pustki, jak podnosi ździebełka. Ostrożnie, nieśmiało. Jakby nie był chwastem lecz mądrym stworzeniem, które nie chce zginąć, więc najpierw przyczaja się, rośnie; mężnieje, nie zdradzając nikomu swojej obecności. A gdy już jest pewne siły swego życia, z dumą prezentuje swoje gibkie ciało.

Gdy pustka wreszcie odważyła się wykwitnąć pomiędzy tymi ludźmi, była już zbyt mocno zakorzeniona, aby ją wyplenić. Stary dom nie miał takiej mocy, by pozbyć się chwastu. Z bólem tylko mógł obserwować, jak wiotkimi mackami oplata ciała, umysły i serca mieszkańców. Jak wciska się pod powieki, w uszy, na języki. Jak usztywnia palce, by nie dotykały i zamyka usta, aby nie mówiły. Jak zalewa oczy, które już nie patrzą i zamraża mięśnie, które już nie drgają.

Kiedyś stary dom był rozgrzewany od środka żarem uśmiechów i pocałunków, wymienianych przez ludzi, którzy tu mieszkali. Kiedyś rozświetlał go blask ich oczu, płonących namiętnie, gdy na siebie patrzyli. Kiedyś wypełniała go radość tych ludzi, ich zadowolenie i rozkosz, które z nich wypływały z każdym ruchem ich ciał.

Z dwójki mieszkańców starego domu został tu tylko jeden. Ten młodszy. Ten, który od początku gorzej znosił oplatającą go pustkę, podczas gdy drugi zdawał się nie reagować na zakusy chwastu albo też wszedł z nim w symbiozę, z której czerpał profity. Ale ten młodszy wyraźnie się dusił i słabł z każdym rokiem. Jak kłos owijany powojem.

A teraz siedział tu, w tym salonie i chciał się upić. Nic innego mu nie pozostawało po tym, czego się dowiedział i jak się pod wpływem tej wiedzy zachował. Zawartość szklanki paliła przełyk i wyciskała łzy z oczu. Tak naprawdę tych kilka słonych kropel, które szczypały w policzki wypłynęło nie pod wpływem alkoholu, a poczucia krzywdy i odkrytej zdrady. I obezwładniającej samotności.

- Profesorze? - od drzwi salonu wionęło ku niemu pytanie wraz z zapachem tłuczonych ziemniaków i soczystej pieczeni. - Czy mogę podać panu obiad?

Otarł twarz wierzchem dłoni. Nie może pozwolić, by gosposia widziała go w takim stanie!

- Wybacz Bella, ale chyba nic teraz nie przełknę.

- Odgrzeje sobie pan później? Bo ja bym już poszła...

- Dobrze, Bellatrix. Odgrzeję. Idź. - Machinalnie powtarzał po niej kolejne słowa.

- Czy mam przyjść jutro, profesorze? - zapytała, wykonując kilka kroków w jego stronę.

- Nie wiem. - Potrząsnął głową zdezorientowany. - Chyba tak. Może... - Nagle podniósł na nią zbolałe czarne oczy i z obrzydzeniem wypisanym na twarzy zapytał: - Powinienem wywalić cię na zbity pysk, nie uważasz?

- Chyba tak... - odparła cicho. - Zrobi pan to?

- Chciałbym - westchnął z rezygnacją. - Ale kto by mi wtedy gotował?! - spróbował uśmiechnąć się kpiąco, ale wyszedł mu tylko jakiś dziwny grymas.

- Czyli... nie zwolni mnie pan?

- Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?! - Tym razem krzyknął na nią. - Nie zwolnię, przynajmniej nie teraz. Ale daj mi tylko jeszcze jeden powód... tylko jeden, Bella... I zejdź mi wreszcie z oczu!

Wyszła. Nareszcie! Wycofała się z salonu, a po chwili usłyszał głuchy trzask drzwi wejściowych. Odetchnął z ulgą i opróżnił szklankę z alkoholem. Jedna okazała się niewystarczająca, nalał więc ponownie. I ponownie wrócił myślami do wspólnej przeszłości z Tomem.

**********************

Na uczelni funkcjonowali jak naukowy tandem, a mieszkanie razem tylko potwierdzało ich związek. Oprócz swojego serca, ciała i umysłu, Severus zaoferował bowiem Thomasowi także swój dom.

Jakże był tu szczęśliwy, mając go przy boku! Przez lata byli nierozłączni, spędzając z sobą całe dnie i noce, odstępując od siebie w zasadzie tylko w trakcie zajęć, prowadzonych na różnych wydziałach. A potem, jakąś dekadę temu, wkradł się pomiędzy nich chłód. Temperatura ich zbliżeń znacząco się obniżyła, stwarzając idealne warunki do wykiełkowania pustki.

Ta pustka rosła stopniowo, niemal niezauważalnie. Pęczniejąc między nimi, odpychała od siebie ich ciała, odrywała dłonie od skóry, odklejała usta od ust. Mroziła pożądanie, zabijała spełnienie. Odwracała im oczy, by nie patrzyli na siebie, zamykała im uszy, by przestali się słuchać. W serca i myśli sączyła jad podejrzeń, truciznę wątpliwości, toksynę złości i żalu.

W reakcji obronnej na tę sytuację Severus zamykał się w sobie, z wolna przekształcając się w zgryźliwego cynika, który emocjonalną i seksualną frustrację wyładowywał na każdym, tylko nie na partnerze. Prawdę powiedziawszy, nie śmiał postawić się Riddle'owi. Nie umiałby z nim walczyć. Thomas był od niego z dziesięć lat starszy, ale niepewność Snape'a w relacji z kochankiem nie wynikała wcale z różnicy wieku. Riddle miał niezwykle silną i dominującą osobowość. Niemal przytłaczającą. Nie uznawał sprzeciwu i nie liczył się z cudzym zdaniem, a tych, którzy stawali mu na drodze, ignorował lub ścierał na proch. Severus z dwojga złego wolał ignorancję.

Niekomfortowa sytuacja emocjonalna i nieumiejętność wybrnięcia z niej sprawiła, że zaczął, po pierwsze, uciekać w pracę, a po drugie, wyżywać się na otoczeniu. To wtedy, w tych latach miłosnej posuchy napisał najwięcej i najlepszych swoich tekstów. Pozbawiony ust, dotyku i ciała kochanka, pieścił się ze słowami i zagłębiał się w teksty. Wtedy też zyskał opinię "postrachu Hogwartu". Bano się jego arogancji, ciętego języka, ironii ostrej jak brzytwa. Schodzono z drogi pogardliwym uśmieszkom, nie podejmowano rozmów w obawie o wyśmianie.

I tak z dnia na dzień i z roku na rok rósł wokół Snape'a mur z pogardy i lęku, ze wstydu i gniewu, żalu i rozpaczy. Zewnętrzna ściana muru - ta, którą prezentował otoczeniu - była tak najeżona kolcami wrogości i nieuprzejmości, że mało kto odważył się podejść, by nawiązać z nim bliższy kontakt. Wewnętrzna strona muru - ta, której nikt nie widział - była pokryta odłamkami tęsknoty i drzazgami samotności, które codziennie wpijały się w jego miękkie ciało i raniły do krwi.

Te rany stały się dotkliwsze w momencie, w którym Tom zaczął wyślizgiwać się z domu i życia Snape'a. Początkowo robił to rzadko - raz na kilka miesięcy. Potem coraz częściej - co miesiąc i co noc. Severus latami znosił dystans, który partner, nie wiedzieć czemu, konsekwentnie pogłębiał, aż wreszcie, jakieś pięć lat temu, w którymś tygodniu nadrannego przemykania Riddle'a do sypialni - wreszcie miał tego dość.

- Nie możesz tak dłużej robić, Tom! - powiedział, zaskakując starszego kochanka, który zajmował swoje miejsce w łóżku myśląc, że Severus spokojnie śpi.

- Czego nie mogę robić?

- Ignorować mnie.

Po drugiej stronie łóżka zapadła względna cisza. W tej ciszy nagle Tom zasyczał. Jak wąż.

- A zatem czujesz się ignorowany, ssss...Severusie... W jaki sposób, jeśli mogę sssspytać?

Severus podparł się na łokciu, nachylił w stronę Toma.

- Nie rozmawiasz ze mną, nie kochasz się ze mną, nie patrzysz. Nawet nie śpisz ze mną w jednym łóżku.

- A teraz co niby, twoim zdaniem, robię? Szydełkuję?

- Nie wiem. Może... Ale wślizgiwanie się do łóżka nad ranem to nie to samo, co spanie w nim!

- Och, ssss...Severus jest zazdrosny?! - Thomas znowu zasyczał, tym razem z drwiną w głosie.

- Tak, jestem zazdrosny i nie życzę sobie, żebyś mnie tak olewał. A w ogóle to wynoś się z mojego łóżka! Jeżeli nie możesz tu przespać całej nocy, to wcale nie przychodź!

Snape wykrzyczał te słowa pod wpływem impulsu, do żywego zraniony drwiną w głosie Riddle'a. Pragnął, by w odpowiedzi na jego gniew i smutek kochanek wziął go w ramiona, przeprosił i ucałował. Tymczasem Riddle złapał dłonią jego twarz, wbijając kciuk mocno pod żuchwę.

- Nie myśl sobie ssssskarbie - syknął i polizał wargi Severusa - że jak mnie wykopiesz ze swojego łóżka, będę spał na podłodze.

Jego język i usta zaplątały się we włosy czarnookiego partnera, który aż zadygotał pod wpływem tej, tak dawno nie doznawanej pieszczoty.

- Ssssą inne - mruczał Tom, trącając końcem języka powiekę młodszego mężczyzny. - Inne łóżka i domy. Pamiętaj o tym - dyszał pochylony nad jego twarzą i nagle ugryzł kochanka boleśnie w policzek.

Severus odruchowo złapał się za twarz. Tom zaś spokojnie wziął szlafrok, rzucony niedbale na podłogę i wyszedł, trzaskając drzwiami dla efektu.

Gdy nastał poranek, Riddle wyniósł swoje rzeczy z ich wspólnej sypialni i łazienki, i zajął pokój gościnny na parterze. Obydwaj dąsali się na siebie przez ponad miesiąc po tym incydencie. Gdy wreszcie zaczęli ponownie rozmawiać, starannie omijali temat wyniesienia się Toma z sypialni. Tak jakby nigdy nie miała miejsca ani ta wyprowadzka, ani wcześniejsze dzielenie jednego pokoju. Przez kolejne lata mieszkania pod wspólnym dachem nie odwiedzili się w swoich sypialniach w celu innym niż towarzyski, informacyjny lub naukowy.

Pojawiali się od czasu do czasu jeden u drugiego, żeby przynieść zapomnianą książkę, przekazać zawieruszoną korespondencję lub zadać niezobowiązujące pytania w stylu: "jesteś gotowy? za chwilę wychodzimy", "rektor na linii, odbierzesz?" albo inne, tym jakże podobne. Ponieważ w ciągu tych kilku lat żaden z nich nie śmiał nawet zachorować, nie było okazji ocierania sobie nawzajem potu z czoła, czuwania przy swoich łóżkach, poprawiania poduszek czy podawania lekarstw. Oddalali się coraz bardziej. Z namiętnych kochanków przedzierzgali w uprzejmych współlokatorów.

Kiedyś w równym stopniu stymulowali swoje umysły, tyłki i penisy. Potem już tylko umysły. I nagle Tom zaproponował ten wspólny wyjazd do Meksyku i Ameryki Łacińskiej, żeby badać jakieś indiańskie kultury i kulty. Podobno nad którąś z peruwiańskich odnóg Amazonki żyło nieznane indiańskie plemię, charakteryzujące się specyficznym stosunkiem do życia i śmierci. Riddle wprost trząsł się z ekscytacji - tak bardzo chciał sprawdzić, czy plemię to jest tylko mitem, czy też egzystuje naprawdę. A jeśliby rzeczywiście istniało..., chciał zbadać te na poły legendarne opowieści o przenoszeniu duszy, co podobno owi Indianie praktykowali.

Severus był prawdziwie poruszony. Patrząc w błyszczące oczy Toma gorąco wierzył, że ta wspólna wyprawa przyniesie im profity nie tylko naukowe, lecz także osobiste. Tak naprawdę wcale nie chciało mu się szukać żadnych dzikich plemion. Miał za to nadzieję, że gdzieś w tej amazońskiej dżungli odnajdą z Tomem nawzajem samych siebie. Niestety. Znaleźli tylko Indian.

A potem... pożarli się do tego stopnia, że żadne pojednanie, nigdy, nie będzie już możliwe! Potem kilka usłyszanych rewelacji, w połączeniu z jednym, niezwykle konkretnym żądaniem sprawiło, że kolano Severusa spotkało się z żebrami Riddle'a, ale nie w akcie fizycznej miłości. Dłoń Snape'a wywinęła się w stronę twarzy Toma, ale dotykanie twarzy pięścią było czymś nieporównywalnie innym od muskania jej opuszkami palców.

Ku zaskoczeniu kulturoznawcy, partner nie bronił się przed uderzeniami. Nie wyglądał również na zdumionego zachowaniem Snape'a. Jakby spodziewał się, że czarnooki kochanek kiedyś w końcu wybuchnie. Spod przymkniętych powiek obserwował jego poczynania, swoim szyderczym uśmieszkiem budząc coraz większą agresję.

Severus tymczasem miał ochotę płakać w poczuciu własnej bezsilności. Jako naukowiec bił się co najwyżej z myślami. Nie tłukł ludzi. Nawet nie wiedział, jak kto porządnie zrobić. A chciał w tym momencie, jeżeli nie zabić Riddle'a, to przynajmniej trwale go uszkodzić.

Działał wyłącznie instynktownie, nie mogąc podeprzeć się żadną techniką, ani też wiedzą. Udało mu się rozciąć tamtemu łuk brwiowy i rozbić nos, co samo w sobie było dość żałosne, bo takie efekty osiągały już dzieci w podstawówce. Odrobinę lepiej wyglądały złamane dwa żebra i palce lewej dłoni. Przy okazji ucierpiały jego własne palce oraz zmysły, bo chrupnięcie kości odbijało się zwielokrotnionym echem w jego czaszce po tym, jak zarejestrował je zmysł słuchu.

Tylko dlatego, że byli w pieprzonym Peru, Severus nie poszedł siedzieć. Tutejsze władze nie przejęły się zbytnio bójką dwóch zagranicznych pedałów!

Snape użył złotej karty kredytowej i zapłacił za kurację Toma w najlepszym szpitalu. A potem za ich osobne pokoje w dwóch różnych hotelach na dwóch krańcach miasta. I za przelot do kraju zupełnie innymi samolotami i w innych terminach.

Wrócili osobno. Każdy ze świętym przekonaniem, że więcej się nie zobaczą. Każdy z pragnieniem, by jakimś cudem można było cofnąć czas i nie dopuścić do ich spotkania się w przeszłości.

A jednak spotkali się wtedy i teraz Severus poszukiwał śladów ich wspólnego życia. Z jednej strony nie chciał tego widzieć i jak najszybciej zapomnieć. Z drugiej zaś - wręcz boleśnie tęsknił i tropił oznaki dawnego uczucia.

Tylko to pozostało - drobne skamieliny. Niemal nieuchwytne dowody czyjegoś istnienia. Odrobinę wytarty plusz w zagłówku i podłokietnikach fotela, w którym Tom zwykł przesiadywać. Nieco zmętniała politura biurka w miejscu, w którym przez lata układały się jego łokcie, gdy pisał swoje książki i artykuły, pozwalając palcom płynąć po klawiaturze komputera. Ukruszony blat stołu w kuchni, gdzie Riddle, w trakcie którejś z ich kłótni wbił w drewno ostry tasak do mięsa, zaledwie milimetry przed zaciśniętą pięścią Snape'a.

W zajmowanych przez Toma pokojach na parterze wciąż można było wyczuć zapach jego perfum...

Zbyt pijany, by wlec się po schodach na górę, Severus wsunął się pod narzutę na jego łóżku. W materacu wyczuwał delikatne wgłębienie w miejscu zajmowanym przez ciało byłego już partnera w ciągu ostatnich pięciu lat. Rozebrał się do naga pod tą narzutą, owinął w świeże poszewki i wcisnął w dolinę łóżka, jak między pośladki kochanka.

Zdawało mu się, że pod sobą ma jego ciało. Bardziej miękkie niż to prześcieradło i bardziej sprężyste niż ten materac. Miał wrażenie, że zamiast jedwabiu oplatają go ramiona Riddle'a, że to nie chłodny materiał drażni mu sutki, ale najpierw palce, a potem usta kochanka. Jego nogi plątały się nie między płatami kołdry, a między udami Thomasa, a jego penis nie tarł o prześcieradło, lecz o brzuch tamtego mężczyzny.

Przez zamknięte powieki widział palce Riddle'a, które przesuwają się po jego biodrach. Czuł, jak pełzną po kręgosłupie, każąc mu się wyginać pod dotykiem dłoni. Tuląc twarz do poduszki zanurzał się w ciepło jego policzków. Kochanek przygryzał mu wargi. Raz po raz, delikatnie, to znowu boleśnie. Oblizywał językiem. Ssał, jakby to był cukierek.

Nie było go tutaj. I Severus nie wiedział, nie chciał się nawet dowiedzieć, czy Tom był jeszcze w tym mieście, a nawet w tym kraju. Pod którym spał dachem i na jakim łóżku. Nie było go, a jednak to on scałowywał łzy, płynące z czarnych oczu; to on, utkany z rozszalałych pragnień, trzymał ramiona Severusa w momencie, w którym ten dochodził. I to w jego ciało wsiąkała sperma Snape'a, a nie w prześcieradło, nie w rozgrzany jedwab.

*********************

Obudziwszy się nad ranem w pokoju, w którym dotąd nigdy jeszcze nie spał, Severus poczuł skrajne zażenowanie tym, jak się wczoraj zachował. A nawet było to coś więcej, niż zażenowanie. Upokorzenie. Przez lata Riddle upokarzał go, odsuwając się od niego, zmuszając do żebrania o uwagę i każde zbliżenie; dozując mu siebie, jak narkotyk uzależnionemu. A teraz, na zakończenie, zrobił to ponownie. W sposób bardziej perfidny, niż kiedykolwiek przedtem. Samym wspomnieniem o sobie, śladem swej obecności, doprowadził byłego partnera do orgazmu na swoim własnym łóżku i w swojej własnej pościeli. Pieprzyć się z materacem - prychnął do siebie Snape - to chyba nawet gorzej, niż z gumową lalką! To szczyt - nie szczyt! to dno. Ostatni poziom niewyżycia, ostateczny dowód ogromu jego niezaspokojenia. Ogromu samotności.




*okno weneckie - znane też jako serliana - duży otwór okienny, przez który można wyjść np. na taras, oryginalnie zwieńczony na górze łukiem, z mniejszymi oknami umieszczonymi symetrycznie po bokach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro