4. Kamienny krąg

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tej samej nocy, niemal w tym samym momencie, w którym upokorzony przez własne erotyczne wizje Severus Snape zasypiał w łóżku byłego partnera, Thomas Riddle szybkim krokiem przemierzał ulice Hogsmeade, kierując się w stronę jednej z jego najbardziej wiekowych świątyń.

Legendarna stolica kraju i pierwsze zagłębie uniwersyteckie było wprost naszpikowane starymi kościołami. A ten pod wezwaniem Siedemdziesięciu Apostołów* był spośród nich najstarszy. Wielebny Horacy Slughorn, tutejszy proboszcz z tytułem kanonika, czuł prawdziwą dumę administrując tak unikatowym miejscem.

Sława budowli, wymienianej we wszystkich opracowaniach z zakresu historii religii i sztuki sakralnej stanowiła pewną osłodę dla rozlicznych niedogodności lokalowych. Na starym mieście nie było bowiem co liczyć, tak jak to bywało na prowincji, na osobny budynek plebanii, ogródek, oddzielny garaż czy coś w tym stylu. Tutaj siedzibą duchownego bywała przybudówka przy kościele lub, jak w tym przypadku, część wolnostojącej kamienicy.

Thomas Riddle podszedł do okutych drzwi i zadzwonił. Raz, drugi i ponownie. Czekał dość długo, zanim usłyszał chrzęst rozsuwanych metalowych rygli. Kilkusetletnie drzwi zaskrzypiały i w smudze światła płynącej z zalatującego stęchlizną korytarza wyłonił się starszy mężczyzna w szlafroku.

- Witam księdza proboszcza - wycedził Riddle, przechodząc przez próg.

- Tom... - wyszeptał tamten. - Bałem się, że już nie przyjdziesz...

Riddle objął mężczyznę w szlafroku niemal czułym gestem. Ksiądz przytulił jego głowę do swojego ramienia i chwilę pieścił dłonią jego kark i włosy.

- Słyszałem plotki, że rzuciłeś Hogwart... - powiedział gdzieś ponad uchem Toma. - Potrzebujesz czegoś?

- Nie pierdol, Horacy! - odpowiedział Riddle, prostując się w ramionach kanonika. - Dobrze wiesz, czego od ciebie potrzebuję! Tylko jednego i tego, co zawsze! Dawaj! - wyciągnął rękę. - Czekam! - ponaglił mężczyznę, który stał bez ruchu. - Może mam sobie sam znaleźć? Aaaa, więc o to ci chodzi?! - zakpił z wrednym uśmieszkiem, słabo widocznym w marnym oświetleniu korytarza. - Mam cię obmacać... Znowu?! - Przesunął dłońmi po ciele księdza. - Jesteś żałossssny... - wysyczał mu do ucha, wyczuwając jego rosnącą erekcję. - Żałosny! - Nie przestawał jednak dotykać Slughorna.

W ciszy mrocznego korytarza przez chwilę słychać było tylko zduszony oddech starego kapłana.

- Przestań Tom... - klecha jęknął nagle. - Przestań to robić...

Jęk tylko się pogłębił, gdy pieszcząca ręka opuściła podbrzusze Horacego i opadła spokojnie w kieszeń płaszcza Riddle'a. Starzec wyszarpnął dłoń z tej kieszeni i położył z powrotem na swoim przyrodzeniu.

- Przecież miałem już przestać?! - zakpił Riddle.

- Nie to! - Slughorn niemal zaszlochał, gdy znów poczuł dotyk na członku. - Skończ to, co robisz w krypcie. Przecież możesz... - bełkotał niewyraźnie w miarę, jak jego podniecenie rosło.

- Nie mogę! - Tom warknął w odpowiedzi. - I nie chcę. Kto jak kto, ale ty powinieneś mnie dobrze rozumieć. Sam przecież robisz to samo.

- Ja nie zabijam - chicho odpowiedział Slughorn.

W kamiennym korytarzu rozległ się dźwięk mocnego uderzenia dłoni w twarz.

- A....? - Riddle wyszeptał coś do ucha księdza. - Już zapomniałeś?

- Nigdy go nie zapomnę... - Horacy westchnął głęboko. - Codziennie modlę się za jego duszę.

- Ty hipokryto jebany! - Thomas ponownie go spoliczkował. - W dupę wsadź sobie wszystkie swoje modły! Małemu i tak nic już nie pomogą!

- Musimy do tego wracać? - zapytał Slughorn zbolałym tonem.

- Nie, oczywiście, że nie musimy - warknął Riddle. - Daj mi tylko te klucze, a więcej mnie nie zobaczysz!

W odpowiedzi na te słowa starszy mężczyzna spojrzał na młodszego dziwnie żałośnie. Widząc błysk tego żalu, młodszy roześmiał się drwiąco.

- Bo jeszcze się wzruszę, Horacy! Tak bardzo chcesz mnie oglądać?! I co, jeszcze, ty zboku? Czego ci się jeszcze zachciewa? Masz już dość ministrantów? - zaśmiał się kpiąco. - Zamiast im wkładać, chcesz żeby tobie ktoś włożył kutasa?

Starzec tylko zajęczał, chwytając Toma za ramię.

- Za każdym razem to samo - mruknął Riddle. - Przyznaj się, że staje ci, kiedy w środku nocy słyszysz dzwonek do drzwi... Jak pies Pawłowa... - mówił, popychając równocześnie proboszcza na ścianę korytarza.

Uniósł poły szlafroka mężczyzny i zsunął jego piżamę.

- Nie pies, wielebny Slughorn. Nie jesteś psem. Nie zasługujesz na to, żeby cię tak nazywać. Jesteś świnią. Starym, tłustym knurem.

Każdym słowem obrażał duchownego, ale ten zdawał sobie nic z tego nie robić. Riddle dyszał mu do ucha słowa ociekające nienawiścią i równocześnie oblizywał to ucho sprawiając, że stary ksiądz wypinał się do tyłu, ocierając nagie pośladki o szorstki materiał spodni Toma.

- To ci się marzy? - zakpił Riddle napierając swoim ciałem na obnażony tyłek tamtego.

- Thomas! - starzec zajęczał i zadrżał na całym ciele.

- Najpierw daj mi klucze.

Duszpasterz wykonał gest w stronę kieszeni szlafroka, wyciągając z niej pęk wielkich starych kluczy, którymi otwierał bramę plebanii. Zalatywały ostrym zapachem rdzy i żelaza.

- Nie te, ty durna świnio! - krzyknął Tom, błyskawicznie wyszarpując metalowe pręty z dłoni księdza. - Choć i te mogą się przydać - zakpił, przesuwając zimnym przedmiotem po rozpalonej skórze Horacego.

Wsunął kolano między jego nogi i rozłożył je. Nacisnął dłonią na kark starszego mężczyzny, zmuszając go do pochylenia głowy i zachłyśnięcia się wonią stęchlizny starego korytarza.

- Może to powinienem ci włożyć! Jak myślisz?

To powiedziawszy, naparł jednym z wielkich kluczy na odbyt starca, wzbudzając tym jego jawne przerażenie. Slughorn próbował się wyrwać z uchwytu młodszego mężczyzny. W odpowiedzi na jego wierzgnięcie Tom z całej siły uderzył go metalem w biodro.

- Bądź grzeczny, Horacy! - ugryzł ucho księdza, wyrywając z jego gardła jęk bólu, a z oczu wyciskając krople łez. Równocześnie rozpinał spodnie. Chwilę pieścił własnego penisa, po czym sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął mały foliowy kwadracik. Rozerwał zębami.

- Grzeczny chłopczyk... - Gdy tylko jego usta znów były wolne, z powrotem zaczął mówić do mężczyzny przyciśniętego do ściany. - O tak, stój spokojnie, to nic złego ci się nie stanie. Nie będzie bolało. Tak mówisz do nich, prawda? - zadając to pytanie równocześnie nasuwał prezerwatywę. - Tak samo, jak do mnie kiedyś. I tak samo nic to nie daje. Bo boli... Prawda, Horacy, że boli?

Mówiąc to, wcisnął się w starca nabrzmiałym członkiem. Zrobił to bez żadnego nawilżenia i bez przygotowania partnera. Kanonik krzyczał z bólu, ale i z rozkoszy.

- Jesteś zboczoną świnią, Slughorn - dyszał Tom. - Zboczoną, pojebaną świnią - dodawał za każdym ruchem wewnątrz ciała starszego mężczyzny. - Tylko pojeb odczuwa przyjemność, kiedy się go gwałci. - Jesteś pojebaną świnią, pierdolonym knurem, cuchnącym wieprzem... - nie przestawał go obrażać, wbijając się w niego.

Gdy skończył, złapał duchownego za posiwiałe włosy i pociągnął mu głowę mocno do tyłu.

- Daj mi w końcu te klucze, bo następnym razem naprawdę wsadzę ci coś innego! Najlepiej kołek, tak jak wampirowi, tyle że od dupy strony. Może wtedy przestaniesz.

- W gabinecie..., w biurku. Środkowa szuflada z prawej strony - wycharczał Horacy.

- Nie można było tak od razu? - złośliwie zapytał Thomas, chwytając dłonią podbródek kanonika i gryząc go w dolną wargę.

- Tom... - wysapał Slughorn, patrząc na Riddle'a jakoś dziwnie miękko. Niemalże z czułością.

W odpowiedzi został pchnięty na ścianę.

- To koniec, gnoju! Pamiętaj! - ostrzegł go Tom, podduszając aż do utraty tchu. - Jeśli jeszcze raz spróbujesz jakichś sztuczek, sam skończysz na ołtarzu jako atrakcja wieczoru!

Poprawił ubranie i przeszedł przez zatęchły korytarz. Już miał się wspiąć na schody ukryte w jego głębi, gdy nagle odwrócił się i rzucił w stronę starego księdza pękiem starych kluczy. Metal nieprzyjemnie zadźwięczał, odbijając się od kamiennej podłogi.

Slughorn stał bez ruchu jak otępiały, ciągle z tym dziwnym, miękkim błyskiem w oku. Tom splunął, widząc ten błysk. Czułości zboczeńca. Też coś!

*******************

Był ministrantem przed pierwszą komunią. Słodkim szarookim chłopaczkiem z burzą czarnych loków na głowie. Z zapałem służył do mszy. Nie tutaj, w innym kościele. Przejęty rolą podawał flakoniki i powtarzał formuły. Rodzice puchli z dumy, obserwując go ze swoich miejsc w kościelnych ławkach. A potem biskup przydzielił ich starzejącemu się proboszczowi młodego wikarego.

Horacy Slughorn był pełen energii do pracy w parafii, a zwłaszcza z ministrantami. Organizował im spotkania formacyjne, ogniska, konkursy, wycieczki. Starszych przyuczał na lektorów. Tak pięknie wyglądali w długich białych albach, ze specjalnymi medalionami na piersi! Pod jego dłonią chodzili jak w zegarku. Tylko co niektórzy zaczęli spoglądać na świat dziwnie spłoszonym wzrokiem, rumienić się, spuszczać oczy. Niektórym zaczynały drżeć ręce, gdy nieśli flakoniki do ołtarza. Innym drżał głos, gdy odpowiadali księdzu, recytując wyuczone teksty. Dwóch zrezygnowało z ministrantury. Jeden z tych dwóch rozchorował się psychicznie, mimo iż miał niecałe dziesięć lat. Nie wiedzieć czemu, zaczął się ciąć i pewnego dnia przeciął żyłę zbyt głęboko. Wszyscy koledzy stali w równych rządkach nad jego grobem i dźwięcznymi głosami śpiewali psalm 23**.

Kilka dni po pogrzebie tego ministranta młody wikary poprosił Toma, by został po wieczornej mszy. Rodzicom obiecał, że odwiezie chłopca domu. Byli rozanieleni. Tom zresztą też. Bardzo lubił księdza Horacego. Był taki zabawny! Mądry i miły. Mrużył oczy mierzwiąc chłopcu włosy, gdy ten ubierał lub zdejmował komżę. Dawał do przeczytania dostosowane do wieku dziecka ilustrowane historie o świętych. Nawet takich, o których Tom nigdy nie słyszał. Uczył formuł mszy po łacinie.

Tego wieczora nauczył Toma czegoś jeszcze. Czegoś, czego Tom niekoniecznie chciał się nauczyć. A mianowicie: nieuciekania, niepłakania i nieruszania się w chwili, w której najpierw palce, a potem penis wikarego wchodziły w jego pupę. Potem tę lekcję powtarzali w kolejne wieczory, aż Tom bezbłędnie opanował wszelkie reguły.

Już po pierwszym wieczorze tych specjalnych lekcji z księdzem Slughornem chłopiec zrozumiał, dlaczego niektórzy z grona ministrantów mieli szkliste oczy i drżące dłonie albo pocięte przedramiona. Dlaczego przestawali się odzywać i zaczynali trzymać na uboczu ministranckiego kółka.

W miarę jak zaczął dorastać i z ministranta przekształcać się w lektora, coś zaczęło się dziać w nim i z nim. Przede wszystkim oczy przestały mu błyszczeć od długo wylewanych łez, a głos przestał mu się łamać. Z obrzeży koła ministrantów wrócił niemal w sam środek, stając się jego ozdobą, najjaśniejszą gwiazdą. Dniem jego wyzwolenia był ten dzień, w którym postawił się księdzu Horacemu. Wówczas już proboszczowi.

Slughorn miał do Toma wyraźną słabość, a ten doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Od kiedy zrozumiał, co tak naprawdę Horacy robi z nim i innymi dzieciakami, zaczął tych innych obserwować. Tych, którym ksiądz okazywał szczególne względy. Jedni byli starsi, za to inni młodsi. Wysocy i niscy, blondyni, bruneci... Szczupli albo okrąglejsi. Nie było reguły. Nie umiał odkryć klucza, którym kierował się Slughorn, dobierając sobie te żywe zabawki. Raz były to piękne oczy, to znowu kształtne usta. Słodki słowiczy głosik gardziołka przed mutacją. Pierwszy zarost na policzku... Tyle było powodów, ilu samych chłopców.

Rotacja była duża, bo ksiądz dość szybko tracił zainteresowanie aktualnym ulubieńcem i poszukiwał nowego. Wyjątkiem był Thomas Riddle. Slughorn obsypywał go prezentami i okazywał czułości częściej niż innym. Nie żeby Tom cieszył się z tego powodu! Marzył o tym, by wielebny dał mu wreszcie spokój. Niestety! Horacy na swój chory, wynaturzony sposób, lubił go. Być może nawet kochał. Uświadomiwszy sobie ten fakt, Tom najpierw dostał mdłości, a gdy później przeanalizował to sobie na chłodno, poczuł się nagle panem sytuacji.

Z każdym miesiącem i rokiem doskonalił umiejętności sterowania zauroczonym mężczyzną. W ostatnich latach swojej kariery w lektorsko-ministranckim kręgu zaczął sterować również kolegami, całkowicie wyrywając ich spod władzy proboszcza. W pewnym momencie spróbował bowiem go naśladować i sięgnął po kilku równolatków i kilku młodszych dzieciaków. Tak, jak robił to Horacy.

Posuwanie gówniarzy nie było wcale ekscytujące. Pomyślał, że być może do tego trzeba być dorosłym wieprzem, takim jak Slughorn. On sam był chyba zbyt młody na pedofila. Za to chłopcy podobni do niego... To spodobało mu się o wiele bardziej. Początkowo, co prawda, obawiał się, że brak różnicy wieku lub zbyt mała różnica będzie działać na jego niekorzyść i że koledzy po prostu go nie usłuchają, a głównie o to mu chodziło. O posłuch i poczucie władzy. O możliwość wprawienia kogoś w zakłopotanie, o rozedrganie czyjegoś ciała samym tylko spojrzeniem. O spełnianie jego woli.

Na szczęście jego obawy się nie potwierdziły. Koledzy słuchali go więcej niż chętnie, tym bardziej, że oferował namiastkę przyjaźni oraz iluzję bliskości.

Nie czuł tych emocji. Po zetknięciu ze Slughornem chyba już nie potrafił. Zwłaszcza gdy patrzył w jego zamglone rozkoszą ślepia, widział rozanielony uśmiech i słuchał słodkich słówek, a równocześnie wspominał własne łzy i krwawiące ciało. Gdy pochylał się nad studnią swojej pamięci i łowił w niej własne błagalne prośby sprzed lat... Prośby, by tamten go puścił, zduszone krzyki, że nie chce...

Teraz nie był w stanie wykrzesać w sobie żadnego z tych miękkich uczuć. Miłość, czułość, delikatność, troska. Co to było? Poza tym, że były to oczywiście słowa, brzmiące w określony sposób? On sam przestał rozumieć znaczenie tych słów, przestał umieć je odczuwać. Odkrył natomiast w sobie wybitne zdolności do odgrywania pewnych emocji. I chyba to udawanie wychodziło mu nawet lepiej od autentycznego przeżywania i odczuwania.

Gdy Horacy ośmielił się zwrócić pupilowi uwagę za niewłaściwe zachowanie, ten roześmiał mu się w twarz. Przyganiał kocioł garnkowi! Faktem jednak było, iż jako uczeń Tom nieporównywalnie przerósł swojego mistrza. Przy nim dzieciaki się nie cięły. Nie uciekały od niego, nie spuszczały oczu. Nie drżały im ręce, języki się nie plątały. Wybrańcy Riddle'a wodzili za nim rozanielonym wzrokiem i rozpływali się w uśmiechach na jego widok. Płakali zaś tylko w jednym momencie - gdy Tom odchodził z koła lektorów, oddając ich znowu na pastwę Slughorna.

Te oraz inne wspomnienia przelatywały Riddle'owi przez głowę za każdym razem, gdy widział księdza kanonika i bardzo często, kiedy o nim myślał. Lata temu irytował się na siebie za ten koncert wspomnień. Po jakimś czasie zrozumiał, że jego umysł w ten właśnie sposób radzi sobie z traumą molestowania i nie należy mu w tym przeszkadzać. Pozwalał więc wspomnieniom płynąć. Za każdym razem przepływały szybciej, pozostawiając po sobie coraz mniej emocji.

Teraz też. Fale wspomnień przelały się przez niego i odpłynęły w głąb, a on sam spokojnie wspiął się na schody ukryte w głębi korytarza.

*******************

Wszedłszy na piętro znalazł się jakby w innym świecie. Tu wszystko było wyremontowane, emanujące świeżością i spokojem. Ściany pomalowano na kremowy kolor, a na podłodze ułożono jasny granit. Niewielkie kinkiety rzucały łagodne światło na cichy korytarz i rząd drzwi po jednej, i po drugiej stronie. Riddle musiał być tu częstym gościem, gdyż bez wahania poszedł w lewo, nacisnął jakąś klamkę, sięgnął dłonią do włącznika światła.

Kryształowy żyrandol pięknie rozbijał światło żarówki na ścianach. Tom podszedł do biurka z palisandru. Stary skurwiel miał pieniądze na wszystko! Za kościelną kasę urządził tu sobie całkiem luksusowy antykwariat, skupując cenne bibeloty, stylowe meble i w miarę dobre obrazy.

Riddle przez chwilę wodził wzrokiem pomiędzy sprzętami w gabinecie proboszcza, zanim wyciągnął środkową szufladę z prawej strony biurka. Mimowolnie zadrżał.

Były tam. Trzy klucze. Dwa lśniące nowością i jeden stary, niemal zmurszały. Wszystkie zgrabnie przypięte do srebrnego kółeczka. Jego palce pożądliwie objęły kawałki metalu. Zacisnął je w pięści, jakby bał się, że znikną.

Otwierały drzwi do sekretnego miejsca głęboko pod fundamentami kościoła. Thomas miał zapasowe, ale w czasie jego rocznej nieobecności Slughorn wymienił zamki i Tom pocałował klamkę, przychodząc tu po powrocie. Potem musiał całować starucha po tyłku i po kutasie, zanim ten wreszcie obiecał oddać właściwy komplet. Po tygodniu płaszczenia się, gwałcenia, pieszczenia i obciągania - nareszcie miał je z powrotem!

*********************

Po wyjściu z gabinetu proboszcza Riddle przeszedł na drugą stronę korytarza i zastukał do innych drzwi.

- Co do kurwy nędzy?! - usłyszał po chwili wraz ze zgrzytem zamka.

- Zamykasz się? - zapytał Thomas, gdy drzwi lekko się uchyliły.

- Tom? To ty?! - za drzwiami rozległ się okrzyk niedowierzania, a po chwili w stronę Riddle'a wysunęły się czyjeś ręce i wciągnęły go do środka.

- Jest prawie druga w nocy. Co tu robisz o tej porze? Jak wszedłeś? - zapytał młody szatyn w niedbale narzuconym szlafroku.

- Ja też cię kocham Quirrell - westchnął Tom całując go prosto w usta. - Przyszedłem po klucze, jak zwykle.

- Przyszedłeś tu tylko po to? - cicho zapytał mężczyzna nazwany Quirrellem, obejmując Toma w pasie.

- Przecież wiesz... - wyszeptał Tom, przytulając się do szatyna i pozwalając, by tamten zaczął zsuwać z jego ramion płaszcz, a za nim kolejne elementy ubrania.

***********************

Jakąś godzinę później Riddle sięgnął do szafki przy łóżku, gdzie, jak dobrze wiedział, Quirrell trzymał papierosy. Zapalił jednego, podciągając się nieco na poduszce i przesuwając ramię Kwiryniusza, który, reagując na seks jak narkoman na działkę, po prostu odpłynął w świat snu. Riddle tymczasem myślał. Wspominał... Znowu wspominał szczenięce lata i ministranckie kółko Slughorna.

Zdobył w nim nie tylko kochanków, ale i wiernych przyjaciół. Dwóch. Nie potrzebował ich więcej. Ci dwaj, oddani mu ciałem i duszą, w zupełności mu wystarczali. Ponury jak ruska tajga Igor i sfrancuziały Lucjusz.

Igor był z pochodzenia Rosjaninem. Liznąwszy nieco historii carskiej Rosji, a później Związku Radzieckiego, Riddle widział w Igorze potomka czekistów, enkawudzistów, a nawet dziewiętnastowiecznych wieszatieli***. Już jako nastolatek Karkarow wykazywał się zadatkami na bezwzględnego oprawcę. Razem snuli ponure wizje tego, co mogliby zrobić Slughornowi. Od realizacji tych planów powstrzymywał ich lęk przed poprawczakiem albo nawet więzieniem, które na pewno by ich czekało po wcieleniu fantazji w życie. Riddle myślał sobie teraz, że gdyby wtedy byli trochę mądrzejsi, bardziej spokojni i umieli logistycznie opracować całe przedsięwzięcie, losy księdza Horacego i kilkunastu ministrantów mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.

Westchnął. Poszukał wzrokiem czegoś, w czym lub na czym mógłby zdusić niedopałek papierosa. Po cholerę Quirrell trzyma fajki, skoro nie ma popielniczki albo chociaż jakiegoś spodka?! Wyszedł z łóżka. Gasząc kiepa na parapecie, pomyślał o drugim z kolegów, którego znalazł dzięki Slughornowi.

Lucjusz Malfoy - wielbiciel wszystkiego, co francuskie, zwłaszcza tak zwanej "miłości"; sam używający języka z wprawą paryskiej kurtyzany. Przynajmniej do czasu, kiedy się nie ożenił.

Ironiczny los połączył w swoim czasie Riddle'a, Malfoya i Severusa Snape'a. Okazało się bowiem, że czarnooki kulturoznawca jest z Lucjuszem spokrewniony. Jakaś piąta woda po kisielu w rodzinnej hierarchii, a jednak na tyle gęsta, by Snape został ojcem chrzestnym Lucjuszowego jedynaka. Gdy Severus zabierał Toma na uroczystości w domu Malfoyów, na przykład na kolejne urodziny małego Dracona, Tom i Lucjusz wymieniali niejeden rozbawiony uśmiech nad stołem czy nad głową chłopca. Postarali się jednak, by Snape nigdy się nie dowiedział, co łączyło jego partnera oraz ojca jego chrześniaka. Obydwaj byli więcej niż dobrzy w zachowywaniu sekretów. Wielebny Slughorn nauczył ich tego przed laty.

*********************

Na myśl o Severusie ciałem Riddle'a wstrząsnął lekki dreszcz. Mimowolnie przypomniał sobie początki ich znajomości, w przedziwny sposób związane z tym miejscem, które dosłownie miał teraz w garści, pieszcząc palcami komplet kluczy do krypty pod kościołem Siedemdziesięciu Apostołów.

Jako religioznawca Riddle od dawna był zafascynowany tą świątynią, jej historią oraz, pogrążonymi w pomroce dziejów, patronami tego miejsca - w większości apokryficznymi apostołami, których Chrystus miał rozesłać w różne części świata, by głosili Dobrą Nowinę.

Przygotowując w ramach rozprawy doktorskiej monografię tego kościoła, natrafił w rozpadających się parafialnych kronikach na wzmiankę o ukrytej w podziemiach krypcie, w której pierwsi zainstalowani tu mnisi mieli uwięzić jakiegoś demona. Tych kilka zdań rozpaliło jego wyobraźnię do czerwoności.

Trzy lata studiów doktoranckich zajęły mu poszukiwania owej krypty. Setki nieprzespanych nocy, tysiące godzin żmudnego przedzierania się przez nieporadną łacinę dawnych zakonników, miliony sekund poświęconych analizie każdego zagłębienia w kościelnym murze, by wreszcie natrafić na niewidoczny niemal zarys zamurowanych drzwi.

A potem tygodnie walki ze starym proboszczem, poprzednikiem Slughorna, przeniesionego tutaj z jego wcześniejszej parafii w niedługi czas po otwarciu krypty. Z uniwersytecką sekcją archeologiczną, miejskim komitetem ochrony zabytków i samym ministrem kultury, zanim uzyskał zgodę na wejście do podziemnego pomieszczenia. Gdyby Armand Dippet, ówczesny rektor Hogwartu go nie poparł, nie miałby szans uzyskać potrzebnych zgód. Zbyt wiele osób oraz instytucji musiało dać kredyt zaufania młodemu naukowcowi. Zbyt wielu obawiało się to zrobić. Na szczęście, autorytet rektora w magiczny niemal sposób usunął wszelkie przeszkody i Riddle mógł przystąpić do działania.

Prasa zwietrzyła woń sensacji i pojawiła się tłumnie, utrudniając prace wykopaliskowe. Archeolodzy guzdrali się w ślimaczym tempie, lustrując ziarnka piasku i drobinki kurzu. Historycy sztuki ślinili się z nadzieją na zobaczenie nieznanych dotąd artefaktów, a patolodzy mieli nadzieję na znalezienie tysiącletnich lub starszych mikrobów i zarazków.

W dzień otwarcia krypty media okrzyknęły Riddle'a nowym Howardem Carterem****, a "kryptę siedemdziesięciu", jak zaczęto nazywać to miejsce, przyrównali do grobowca Tutanhamona. Całe miasto wstrzymało dech, oczekując na złote sarkofagi, naturalnie lub sztucznie zmumifikowane zwłoki, na rzeźby lub freski i oczywiście, drżąc na myśl o osławionym demonie, którego spodziewano się ujrzeć zakutego w łańcuchy.

Łowcy sensacji zostali nieprzyjemnie rozczarowani ponurą surowością otwartego wnętrza. Nie znaleziono tu żadnych artefaktów, skarbów, symboli religijnych ani nawet kości. Kryptę wykuto w litej skale, która po latach mozolnej kamieniarskiej obróbki zyskała kształt cegieł. Pośrodku znajdował się pusty sarkofag, pozbawiony jakichkolwiek ozdób, nie licząc wieńca dziwnych nacięć, obiegających go dokoła. Kamienne ściany pomieszczenia były nagie, nieozdobione żadnymi malunkami, za to siedemdziesiąt podtrzymujących strop wiotkich kolumn było pokrytych rdzawym nalotem.

- Ochra - ocenili historycy sztuki.

- Krew - stwierdzili patolodzy, nawet bez pobierania próbek.

- Ludzka - dodali kilka dni później, już po przeprowadzeniu odpowiednich badań. Tę informację przekazali prywatnie, tylko do Riddle'a.

Thomas domyślał się, że składano tutaj ofiary, upuszczano krwi i podrzynano gardła. Nie ograniczano się jedynie do skromnych rytualnych okaleczeń. Krwi musiało być dużo, skoro zabarwiła tysiącletnie kolumny. Te kamienne słupy musiały być wręcz w niej kąpane...

Myśl o zanurzaniu dłoni wewnątrz czyjegoś ciała i wyciąganiu ich stamtąd czerwonych od krwi, pulsowała niepokojąco w głowie Thomasa. Rozrastała się w niej i puchła. Co dziwne, w ogóle nie przerażała. Fascynowała raczej. Z upływem czasu zaczęła również podniecać. Niemal erotycznie. Gdy wyobraźnia podsuwała wizje przelewania krwi z ludzkich gardeł i brzuchów, Tom miał wrażenie, że unosi się nad ziemią. Tego uczucia nie dało się porównać z ekstazą orgazmu ani z naukową ekscytacją, ani z poczuciem dumy i władzy, jakie go ogarniało w trakcie publicznych wystąpień.

To, co czuł myśląc o wywlekaniu krwi z czyjegoś ciała, było większe, silniejsze, bardziej obezwładniające i tak niesamowicie prymitywne! Pierwotne. Krew i oddech. Życie i śmierć.

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej stawało się to jego obsesją. Pan życia i śmierci, władca cudzej krwi...

********************

Był moment, w którym wydało mu się, iż znalazł idealny obiekt do zrealizowania tych fantazji. Młody studencik, wyraźnie nim zainteresowany i to nie tylko w naukowy sposób. W ramach eksperymentu Riddle postanowił się z nim przespać, uzależniając jego dalsze losy od poziomu swojej erotycznej satysfakcji. Gdyby w łóżku student okazał się do bani, można go będzie użyć jako materiału do..., powiedzmy, że do badań naukowych. Zaśmiał się w duchu na to określenie, jakim obdarzył kiedyś tego studenta, który później stał się sławnym profesorem. Zaśmiał się wtedy i teraz, kiedy to wspominał.

Na szczęście dla siebie, student posiadał wrodzony łóżkowy talent, a Tom był więcej niż zadowolony po ich pierwszej nocy. Zręczne dłonie i niewyparzone usta, ciasny tyłek i wielki kutas... Tak..., to były argumenty nie do odparcia. Tom uparł się sam przed sobą, że potrzebuje więcej erotycznych testów i zaczął z chłopakiem regularnie sypiać. Częstotliwość zbliżeń zdawała się powiększać namiętność, nie mówiąc już o wpływie na umiejętności praktyczne studenta.

A potem okazało się, że student jest pieprzonym dziedzicem małej fortuny i właścicielem imponującej rozmiarami posiadłości na starym mieście w Hogsmeade. Przy okazji zaś jedynakiem, niemuszącym z nikim dzielić się majątkiem, a w dodatku jedynakiem samotnym, którego rodzice dawno temu zmarli - jedno na zawał, a drugie na raka; on sam zaś nie utrzymywał większego kontaktu z bliższymi czy dalszymi krewniakami.

Te informacje Riddle poznał w chwili, w której ów student, o wdzięcznym imieniu Severus, z rozkosznym rumieńcem na bladej twarzy, zaproponował mu, ni mniej, ni więcej, jak wprowadzenie się do jego domu. Jeżeli Tom jeszcze kiedykolwiek myślał o wykorzystaniu studenta inaczej niż w erotyczny sposób, natychmiast przestał po tej propozycji. Severus będący niemal bogiem seksu zasługiwał na co najmniej długie życie. Severus oferujący luksus i wygodę, i darmowe mieszkanie w jednym z najpiękniejszych zakątków miasta zasługiwał na to, by to jemu składać ofiary.

I Tom uczynił to z prawdziwą rozkoszą.

*******************

To była pierwsza, eksperymentalna ofiara, była też więc niechlujna i niedopracowana.
Złożył ją byle jak i w miejscu nienadającym się do takich celów. Jedną gdzieś pomiędzy kuchnią a salonem, a drugą przed salonową komódką, na której stały rodzinne zdjęcia i jakieś bibeloty. W miarę upływu czasu dostrzegał niewłaściwość swojego postępowania. Ofiara życia zasługiwała na godną oprawę. A spłowiała wykładzina, meble z odbitymi śladami dziecięcych rączek i przeciętny stolik kawowy zdecydowanie nie stanowiły właściwego tła.

Takim zaś była "krypta siedemdziesięciu", która spokojnie czekała na to, by poprzez śmierć tchnąć w nią nowe życie.

Korzystanie z niej okazało się zadziwiająco łatwe, od kiedy proboszczem "u Apostołów" został Horacy Slughorn. Riddle przedstawił mu wówczas propozycję nie do odrzucenia, aranżując uprzednio wyuzdane zbliżenie księdza z przekupionym ministrantem. Wszystko sprytnie zarejestrował ukrytą kamerą i miał Horacego w garści.

W zamian za milczenie ministranta, a i samego Toma, Slughorn miał pozwolić na używanie krypty na spotkania, które Riddle organizował dla swoich zwolenników - by nie powiedzieć: wyznawców. Wielebny zresztą sam z chęcią wziął udział w kilku, a przestał przychodzić, gdy dotarło do niego, czym tak naprawdę się kończą. Wtedy też zaczął zmieniać zamki w korytarzach wiodących do podziemi kościoła i namawiać Toma do zaprzestania tej działalności. Trząsł gaciami, bo pod bokiem wyrosło mu coś w rodzaju sekty, bardzo zresztą okrutnej i krwawej. Horacy zaś bał się możliwego skandalu, utraty pozycji i... kary. Nie umiał być jednak stanowczy albo nie chciał być takim naprawdę. Za cenę pieszczot lub seksu udostępniał klucze Tomowi, a stara krypta pulsowała życiem, śmiercią i krwią.

Regularnie gromadził się w niej zamknięty krąg wielbicieli Thomasa Riddle'a, występującego tutaj w roli niemalże religijnego przywódcy i pod zupełnie innym, niż oficjalne, imieniem, którego wymawianie było wszakże surowo zabronione.

Cykliczne spotkania miały postać orgii, w czasie której do woli korzystano z męskiego lub kobiecego ciała, podawanego do zużycia na kamiennej tacy wiekowego sarkofagu. Po fizycznym zaspokojeniu ceremonialnie zabijano ofiarę, a każdy z uczestników spotkania musiał zatopić w niej nóż.

Aby obrzęd przebiegał bez zakłóceń, wszyscy uczestnicy, łącznie z ofiarą, eufemistycznie określaną mianem "dawcy", zażywali odpowiednio dobrane środki odurzające. Przygotowywał je dla Riddle'a niejaki Hortulanus*****, który oficjalnie zarządzał siecią kwiaciarni i szkółek na południu kraju, a nieoficjalnie uprawiał nielegalne halucynogenne rośliny oraz preparował przeróżne używki. Na szczęście ochronny płaszcz, jaki rozpiął nad nim Riddle z Malfoyem i Karkarowem, pozwalał na niczym niezakłóconą działalność i eksperymentowanie.

Środki, które tworzył Ogrodnik, zapewniały całkowitą niewrażliwość na ból oraz niesamowicie sensualne wizje. Dzięki nim "dawcy" mogli ofiarowywać kolejne części swoich ciał będąc w pełni świadomości, a jednak nie odczuwając większego dyskomfortu gdy otwierano im brzuchy i wyciągano jelita, gdy odsłaniano mięśnie, zdejmując warstwy skóry; kiedy zrywano paznokcie i odcinano palce lub kiedy, dla odmiany, tylko ich gwałcono, za to na wszelkie możliwe sposoby.

Zupełnie inne preparaty podawano wielbicielom Riddle'a. Dla nich spotkania były dwuczęściowe, a każdy z etapów poprzedzano obowiązkowym wypiciem specjalnego wywaru. Thomas nie ufał tabletkom, które łatwo było wypluć lub udać ich połknięcie. A musiał mieć pewność postawy ludzi, którzy tu przychodzili. Pewność tego, że go nie wydadzą. W tym celu ich nagrywał, by w razie czego móc zaszantażować tych bardziej wrażliwych. W tym celu ich otumaniał, by nie pamiętali drugiej części spotkania. Tej, do której musieli założyć rękawiczki i specjalne ochronne tuniki, i która nie była już orgią, lecz zbiorowym mordem. Daniną życia i krwi.

*w Ewangelii św. Łukasza (Łk 10, 1-17) są wspomniani pierwsi uczniowie/apostołowie w liczbie 70. Jezus miał ich rozesłać do głoszenia Ewangelii. Czasami niektóre tłumaczenia Nowego Testamentu podają liczbę 72 apostołów, jednak z badań biblistów wynika, iż prawidłową wersją jest 70, a nie 72, zaś rozbieżności wynikają z różnych tłumaczeń oraz interpretacji zapisów greckiej wersji Ewangelii.

**Psalm 23 "Chociażbym chodził przez ciemną dolinę..."

***enkawudzista - funkcjonariusz NKWD - formalnie organu (komisariatu) spraw wewnętrznych ZSRR, a w rzeczywistości - komórki rządowej odpowiedzialnej za represje polityczne, przesiedlenia ludności, ludobójstwo, w tym za zbrodnię katyńską; czekista - członek tajnej policji rosyjskiej, działającej w latach 1917-22, stosującej wyjątkowo brutalne metody śledcze; wieszatliel - przydomek Michaiła Murawiowa Wileńskiego (1796-1866), generał-gubernatora wileńskiego, tłumiącego powstanie styczniowe na Litwie; jako metodę represji Murawiow szczególnie upodobał sobie wieszanie, stąd jego przydomek.

****Howard Carter (1874-1939), brytyjski archeolog, który, pracując w egipskiej Dolinie Królów na zlecenie lorda Carnavona, w 1922 roku odkrył niemal nietknięty przez rabusiów grobowiec faraona Tutanhamona. Otwarcie grobowca miało miejsce 26 listopada 1922 roku, a prawdziwą sensacją była nienaruszona przez ponad 3 tysiące lat mumia władcy z XVIII dynastii.

*****Hortulanus - (łac.) Ogrodnik.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro