8. Dwóch samotnych ludzi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jakieś dwa tygodnie po spotkaniu w kawiarni Harry Potter stał pośrodku holu w domu Severusa Snape'a i zdumiony rozglądał się dokoła. Mierząc wzrokiem niebotycznie wysokie ściany zastanawiał się, czy przypadkiem nie trafił do muzeum lub gorzej.

- Co to ma być?! Pieprzona katedra? - zawołał, budząc echo, ukryte gdzieś w kącie.

- Zaraz katedra, Potter! - obruszył się Snape. - Stare budownictwo. To nie ziemianka, tylko mieszkanie dla snobów, którzy mogli sobie pozwolić na marnowanie tlenu.

- Ile to ma metrów? - Harry zadarł głowę do góry.

- Cztery i pół.

- Dajesz radę to ogrzać? - młody kulturoznawca popatrzył na profesora z powątpiewaniem.

- Magia, Potter - Severus się uśmiechnął. - A całkiem poważnie..., w ścianach wszędzie są przewody grzewcze. Plus ogrzewanie podłogowe, grzejniki. No i kominki.

- Myślałem, że są tylko dla picu - Harry wzruszył nonszalancko ramionami, gładząc właśnie marmurową obudowę kominka, rzeźbioną w kwiaty, gryfy i owoce.

- Które są, to są. Ale w salonie i w sypialniach są prawdziwe.

- Nie mów, że jeszcze masz do tego jakiegoś sługę, który to rozpala - roześmiał się chłopak.

- Nie, Potter. Obawiam się, że będziesz musiał to robić sam.

- Co??! - Harry niemal zdenerwował się na tę sugestię. - Nie będę palił w kominku jak jakiś Kopciuszek!

- Będziesz, będziesz... - zapewnił go profesor. - Po pierwszym wieczorze przy własnym kominku, kiedy siądziesz w fotelu i będziesz pił wino czy wódkę, czy kawę, czy co tam pijesz i patrzył w płomienie..., gwarantuję ci, że będziesz. Nawet latem.

- Nie ma mowy!

- Załóż się - Severus uśmiechnął się z jakimś szelmowskim błyskiem w oku.

Mimo że Harry się nie założył - przegrał. Severus miał rację. Harry'emu udało się zachować zimną krew w salonie. Udawał, że kolacja przy świecach i rozpalonym przez Snape'a kominku wcale go nie rusza. Że siedzenie przy ogniu i przewracanie kartek, prześwietlonych miodowym blaskiem nie robi na nim wrażenia. Ale gdy Severus zrobił to samo w jego własnym pokoju, gdy Harry zobaczył ten sam ogień w swojej sypialni, gdy, leżąc w łóżku, czuł delikatne ciepło muskające jego ciało i zasypiał wpatrzony w migotanie płomieni - poddał się.

Zapytany następnie dnia o to, jak mu się spało, odpowiedział krótko:

- Wygrałeś.

Severus najwidoczniej od razu zrozumiał, że chodziło o kominek, więc tylko się uśmiechnął, trochę serdecznie, a trochę drwiąco:

- A nie mówiłem?

- Musisz mi teraz pokazać, jak się to obsługuje - zażądał Harry. - Tak żebym ci domu z dymem nie puścił.

- Dasz sobie radę, Potter. To nie powinno być trudniejsze od gry na fortepianie.

*************************

Ta pierwsza noc w domu Severusa, noc w świetle ognia płonącego na kominku wydarzyła się nieco później. Podobnie jak rozmowa, która miała miejsce po tej nocy. Było to tak gdzieś w listopadzie.

Teraz zaś był początek października i Harry Potter stał w domu profesora Snape'a, mierząc wzrokiem niebotycznie wysokie ściany.

Gdy już wymienili uwagi na temat ogrzewania, a Harry w duchu obiecał sobie, że nie ugnie się przed magią ognia płonącego w kominku, przed drzwiami wejściowymi zrobił się nagle mały rumor. Z piskiem opon zahamowało jakieś auto, dał się słyszeć jazgot przesuwnych drzwi dostawczaka i odgłosy szamotania się z jakimś ciężarem. Po chwili czyjaś dłoń otworzyła dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, by wpuścić do środka czarny fortepian, trochę niesiony a trochę popychany przez czterech mężczyzn w roboczych kombinezonach.

- Ostrożnie, panowie, tylko go nie uszkodźcie! Proszę za mną, o tu, do salonu - ciszę rozdarł wysoki kobiecy głos i w holu zmaterializowała się młoda kobieta o niemal idealnie białych włosach, spływających do pasa. Zobaczywszy ją, Harry lekko zwątpił w swoją kulturoznawczą tolerancję wobec stroju. Jeżeli myślał, że Dumbledore jest dziwny ze swoimi marynarkami i rasta mycką, jeżeli sądził, że on sam, ze swoimi haftowanymi butami i wężowym krawatem może być co najmniej niecodzienny, to znaczyło, że nie widział jeszcze ani dziwności ani niecodzienności.

Kobieta, która niczym dyrygent kierowała ludźmi dźwigającymi jego fortepian, a potem kartony z książkami, a także jego dwa obrazy, nosiła kolczyki zrobione z prawdziwych rzodkiewek. Pierwszy raz w życiu widział coś takiego i prawie otworzył usta ze zdumienia. Na szyi miała korale z kolorowych plastikowych nakrętek od butelek, a we włosy powpinane większe i mniejsze spinki w kształcie motyli, co sprawiało wrażenie, jakby całą jej głowę obsiadła chmara owadów. Była wysoka i bardzo szczupła, co pozwalało jej nałożyć na siebie z kilkanaście warstw bluzek i żakietów, i nie przypominać przy tym stogu siana. Chodziła boso, a każdy paznokieć u stóp i u rąk miała pomalowany na inny kolor. Harry'emu lekko zakręciło się w głowie od ilości barw.

- Pozwól tutaj, Luna - zawołał Snape, gdy kobieta przemknęła przez korytarz. - Przedstawię was.

Podeszła, uważnie mierząc Harry'ego wzrokiem od czubka głowy do koniuszka buta. Profesor zdawał się być rozbawiony lustracją, jakiej pod jego okiem poddawano jego towarzysza.

- To jest Harry Potter, o którym ci mówiłem - zwrócił się do kobiety.

- A to nasza dekoratorka, która pomoże ci się urządzić. Przy okazji dla mnie też zmieni to i owo. - Powiedział odwracając twarz do Pottera. - Luna Lovegood, córka przyjaciela naszego rektora.

Harry parsknął śmiechem, na co Luna spiorunowała go wzrokiem.

- Przepraszam, zakrztusiłem się - wyjaśnił grzecznie Potter.

Gdy Luna z powrotem poszła w głąb holu, śledząc poczynania pracowników taszczących kolejne pudła, Harry zauważył: - Z wyglądu to ona pasuje bardziej na córkę Dumbledore'a niż jakiegoś przyjaciela.

- Mówisz tak, bo nie widziałeś Ksenofilusa - odparł Snape, z trudem zachowując powagę.

- Kogo?

- Jej ojca.

Profesor nachylił się do Potterowego ucha i szeptem opisywał kolejne dziwactwa Lovegooda. W pewnym momencie Harry roześmiał się na cały głos, a zaraz potem teatralnie zakaszlał, udając, że wcale nie jest mu do śmiechu.

Dusili się obaj ze śmiechu, zachowując się raczej jak dzieciaki z podstawówki, niż poważni wykładowcy z uniwersytetu.

- Panowie! - nagle przed nimi pojawiła się wielce niezadowolona Luna. - Nie mogę tutaj pracować. Zakłócacie odczyt pola energetycznego!

- Ccco to jest? - zapytał Harry w stanie zdumienia absolutnego, wskazując palcem, jak małe dziecko, na dziwne gogle, jakie dekoratorka miała na nosie.

Przypominały trochę noktowizor skrzyżowany z okularami do nurkowania. Emitowały chyba podczerwień, bo co chwilę na ścianach pojawiały się rozbłyski tego koloru. Z jednej i drugiej strony oprawek, czy raczej obudowy tych dziwnych okularów były pokrętła, którymi Luna nieustannie operowała.

- To? Detektor pola energetycznego - odparła znudzonym tonem, jakby była to rzecz najoczywistsza w świecie. - Służy do wykrywania dobrej i złej energii w pomieszczeniach.

Wygłosiwszy to zdanie najwidoczniej uznała swoje wyjaśnienia za ukończone i zniknęła w bibliotece, podczas gdy Harry stał jak porażony prądem.

- Chodź, spadamy stąd - powiedział starszy mężczyzna. - Niech robi, co do niej należy. Pójdziemy gdzieś na obiad.

- To ta twoja Bella nie gotuje? - zapytał Harry, potykając się na schodach o porozwalane wszędzie pudła.

- Na czas remontu ma wolne. Za duży tu zamęt, jak na nią. - Odpowiedział Snape. - Przyszła tu dziś tylko po to, żebyś mógł ją poznać.

Harry nie był pewien, czy poznawanie Bellatrix Lestrange było dobrym pomysłem. Poczuł się cokolwiek nieswojo, taksowany jej przeszywającym spojrzeniem. Gdy profesor ich sobie przedstawiał i, niezrażony milczeniem kobiety, przez chwilę opowiadał im o nich samych, jakby byli muzealnymi eksponatami, Bella nie zaszczyciła go jednym słówkiem, a cała jej zamknięta postawa wyrażała dezaprobatę wobec nowego mieszkańca domu.

Gdy kobieta się pożegnała, a oni przeszli do salonu, Harry odważył się szepnąć: - Trochę straszna, jak na kucharkę. Coś z nią jest nie tak?

- Nieco psychiczna - równie cicho odpowiedział Snape.

- I nie boisz się jej tu trzymać? - zdziwił się młody kulturoznawca.

- Poczekaj, aż zjesz jej pierwszy obiad. Wtedy zobaczysz, dlaczego ją trzymam.

- A jak mnie otruje?

- Dlaczego miałaby to zrobić? - Snape wybuchnął śmiechem. - Nie wiesz przypadkiem?! Przecież poszłaby za to siedzieć.

- Jeżeli jest psychiczna, to nie. Wiesz, niepoczytalność i tak dalej - tłumaczył mu Harry. - Najwyżej w psychiatryku by ją zamknęli, ale do więzienia by nie poszła.

- Myślałem, że to tak działa tylko w amerykańskich filmach - odparł Snape, a w jego głosie zabrzmiało coś jakby zdziwienie.

- A co, planujesz mnie otruć?! - zielone oczy Harry'ego nagle się przeraziły

- Nie żartuj, Potter! - warknął Snape. - Nie jesteś na planie "Kolacji z arszenikiem"! To życie, a nie kryminał klasy B. Nic ci tutaj nie grozi!

Tak wyglądała ich rozmowa na temat Belli i pierwsze spotkanie z nią Harry'ego. Gdy już zamieszkał na dobre u Severusa przekonał się, że w kuchni Bellatrix rzeczywiście nie miała sobie równych. I może sprawiły to komplementy Pottera, a może kobieta po prostu się z nim oswoiła, ale patrzyła na niego zdecydowanie dużo życzliwiej niż na początku, a i sam Harry przestał snuć ponure wizje na temat strychniny dodawanej mu do obiadu.

***********************

W rodzinnym domu Snape'a profesor i jego asystent spotkali się dopiero po zakończonym remoncie. Harry do końca października został w wynajmowanym mieszkaniu, a Severus skorzystał z zaproszenia Dumbledore'a. Gdy w pierwszych dniach listopada weszli z powrotem do przearanżowanych przez Lunę pomieszczeń, obaj nie mogli powstrzymać okrzyków zachwytu.

Harry stwierdził, iż zupełnie niesłusznie obawiał się, że dekoratorka zaproponuje im wystrój z rzodkiewek i plastikowych kapsli, a jego pieniądze, które włożył w ten remont, uparłszy się, iż podzieli koszta z Severusem, bezpowrotnie przepadną. Wybierając meble, farby, tapety i dodatki Luna trzymała się, dominującego już we wnętrzu budynku stylu klasycznego, który umiejętnie przełamała.

Hol pozostał, tak, jak go Harry zapamiętał, biały. Jednak zamiast po prostu odświeżyć ściany pokrywając je nową warstwą farby, Luna zdecydowała się na położenie pomiędzy gipsowymi sztukateriami, tworzącymi na ścianach dekoracyjne panele, białej, mocno tłoczonej tapety. Pozorny nadmiar dekoracji i faktur w istocie cieszył oko, gdyż światło słoneczne, wpadające ochoczo przez oszklone drzwi wejściowe oraz światło sztuczne, spływające z, o dziwo, całkiem nowoczesnych industrialnych kinkietów, załamując się na licznych wypukłościach i wgłębieniach, ożywiało biel pomieszczenia.

Kremowy salon zdawał się stanowić przedłużenie holu. Na jasnym tle ścian Steinway nowego lokatora prezentował się niezwykle elegancko. Dopiero po chwili Harry odkrył, że farba, jakiej użyto do pomalowania pomieszczenia ma dokładnie ten sam odcień, co kremowe klawisze fortepianu. Luna usunęła wiszące tu do tej pory pejzaże w ciężkich złoconych ramach, a miejsca po nich wypełniła płótnami przywiezionymi przez Harry'ego. Dla kontrastu oprawiła w ramę wielki telewizor, któremu kazała udawać obraz naprzeciwko pluszowej kanapy.

Bibliotekę pozostawiła nietkniętą, pełną brązowych skórzanych mebli i rzeźbionych regałów wypełnionych książkami. Jedynymi znakami upływu czasu były tutaj komputery stacjonarne i laptopy stojące na dwóch biurkach, umieszczonych na tyle daleko od siebie, by osoby przy nich pracujące nie przeszkadzały sobie nawzajem.

Najbardziej zdecydowane, by nie rzec, radykalne zmiany w wystroju wnętrza dotknęły sypialnię Severusa i pokój gościnny na parterze, w którym ongiś zamieszkiwał Riddle, a który zajął teraz Harry Potter. Zanim w końcu to zrobił, wahał się trochę, wybierając w tym nowym domu kąt dla siebie. W ofercie znajdował się bowiem właśnie ten nawet nie pokój, lecz mały apartament złożony z sypialni, łazienki z garderobą oraz malutkiego saloniku oraz taka sama przestrzeń na piętrze. Ponieważ tamte pokoje były ulokowane dokładnie naprzeciwko sypialni Severusa, Harry zdecydował się na zajęcie parteru, stwierdziwszy, że mniej niezręcznie będzie się czuł w sypialni dawnego kochanka, niż pod bokiem swojego gospodarza. Poprosił tylko o usunięcie jakichkolwiek śladów bytności swojego poprzednika. Luna wywiązała się z tego zadania więcej niż dobrze. Urządziła jego pokoje w głębokim granacie i delikatnych szarościach. Severusowi, dla odmiany, zafundowała dużo ciemnych szarości, eleganckiej czerni i złota, otulając ściany szarą tapetą, po której pięły się wiotkie czarne gałęzie drzew, przetykane tu i ówdzie złotymi liśćmi.

- Skąd ty bierzesz takie rzeczy, Luna? - zapytał Snape z podziwem, gładząc wypukłe tłoczenia.

W odpowiedzi posłała mu jakiś rozmarzony uśmiech.

- Pan Potter też zadowolony? - zapytała.

Harry z uznaniem pokiwał głową.

- Wspaniale! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Niech się wam dobrze mieszka, panowie. Żadna zła energia nie powinna was nękać.

- Odprawiłaś te swoje egzorcyzmy? - ironicznie zapytał Snape, a do Harry'ego zwrócił się z wyjaśnieniami:

- Nasza pani dekorator pali jakieś kadzidełka, stosuje kryształy, odwracanie mocy... Tak to się nazywa, Luna?

- Niech pan nie ironizuje, profesorze - prychnęła. - Nawet pan nie wie, ile złej energii tu się skumulowało! Cały tydzień ją zdejmowałam, zanim mogliśmy zacząć prace.

- Chyba wiem, Luna, chyba wiem, ile tego tu mogło być... - Snape pokiwał głową. - Tym bardziej ci dziękuję.

Po wyjściu Luny zaczęli dosłownie zwiedzać dom.

- Niby mój, a jednak zupełnie inny - dziwił się Snape.

- Ale ci się podoba? - chciał wiedzieć Harry.

- Tak. I to nawet bardzo.

- Uff, kamień z serca!

- Że co, Potter?

- Gdyby ci się nie podobało, mógłbym mieć wyrzuty sumienia, bo w końcu to podobno przeze mnie robiłeś ten remont. Nie pamiętasz? Sam mi tak powiedziałeś!

- Może przez ciebie, a może nie... - zastanawiał się Snape. - Na pewno twoja obecność dała mi przysłowiowego kopa, bo kto wie, czy bym się na to zdecydował już teraz...

Snape chodził po odnowionych pomieszczeniach, miął w palcach zasłony, lekko muskał farbę na ścianach. Jak ślepiec nad pismem braille'a, tak pochylał twarz i przykładał palce do nierówności tapet, badając ich fakturę.

- Człowiek na ogół woli znane już rzeczy, sytuacje, dekoracje... - dodał. - I nawet jeżeli bardzo pragnie zmiany... bywa, że trudno mu się jest na nią zdobyć.

Harry zgodził się w duchu z tymi słowami profesora. Chciał nawet rozwinąć w swoich myślach to stwierdzenie, gdy nagle z salonu przywołał go donośny głos Severusa:

- Co to ma być, Potter?!

Gdy Harry znalazł się w salonie, zastał Snape'a przyglądającego się obrazom podarowanym niegdyś przez Dracona.

- Skąd masz obrazy Malfoya? - zapytał Snape.

- Skąd wiesz, że on to malował? - Harry odpowiedział pytaniem na pytanie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, najwyraźniej zaskoczeni nazwiskiem, które okazało się być im obu znane. Pierwszy odezwał się Harry.

- Dostałem.

- Od kogo? - profesor najwyraźniej nie zadowolił się tą zdawkową informacją i żądał konkretów.

- Draco Malfoy mi dał. Kiedyś.

Snape lekko uderzył się dłonią w czoło.

- Czyli to właśnie ty byłeś tym Harrym, o którym Dracon mówił przez lata?! Świat jest naprawdę mały! - w głosie profesora słychać było autentyczne zdumienie całą sytuacją.

- Kiedy studiował prawo - wyjaśniał dalej - Draco na okrągło opowiadał o jakimś Harrym, z którym chodził na te same wykłady i był na Erasmusie w Paryżu. A jak patrzę na TEN obraz - w tym momencie Snape pokazał ręką na fioletowo-zielone płótno - to myślę sobie, że chodził z nim nie tylko na zajęcia, ale po zajęciach też. Mam rację, Potter?

Harry gwałtownie złapał oddech w odpowiedzi na to pytanie. Słów nie znalazł żadnych, by cokolwiek Snape'owi wyjaśnić. Zamiast tego zadał swoje pytanie:

- A skąd ty znasz Dracona?

- To mój chrześniak.

- Poważnie?

Seveus zaśmiał się w odpowiedzi. Po chwili, siadając na nowej kanapie, postanowił wrócić do interesującego go tematu z początku rozmowy.

- Powiedz mi, ale teraz szczerze, po co była ta szopka, że nie jesteś gejem? Wiesz, wtedy w kawiarni, kiedy się poznaliśmy?

- Bo nie jestem.

- Och, czyżby? - zakpił z niego Snape. - To dlaczego Draco namalował dwóch facetów, którzy się całują? I dlaczego ci faceci to on i ty?

- Bo..., bo się całowaliśmy! Trochę... Tak naprawdę, to tylko raz...

- Byliście razem? - zaciekawił się Snape.

Młodszy mężczyzna wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: "a bo ja wiem?".

- Od początku było wiadome, że Draco pójdzie w ślady ojca i obejmie kancelarię. - Severus zdaje się, że chciał coś Harry'emu wyjaśnić. Utkwił w nim czarne oczy i bacznie obserwował reakcje na swoje słowa. - Odkąd pamiętam, było też mówione, że ożeni się z Astorią. Znali się od pieluch, chodzili ze sobą w liceum.

Harry westchnął w odpowiedzi na słowa profesora.

- Spałeś z nim kiedyś? - Snape kontynuował przesłuchiwanie nowego współlokatora.

Gdy usłyszał przeczącą odpowiedź, zapytał znowu:

- Żałujesz, że do tego nie doszło?

Naprawdę zaintrygowała go dziwna ralcja pomiędzy tymi chłopakami. W co te dzieciaki pogrywały ze sobą?! W jakąś platoniczną miłość się bawili, czy może w coś innego? Dracon rzeczywiście kilka lat temu opowiadał z entuzjazmem o koledze imieniem Harry. Powróciwszy ze studiów, przestał jednak wypowiadać to imię, a temat jakiegoś Harry'ego umarł śmiercią naturalną. Potter z kolei reagował przesadnie emocjonalnie na wzmiankę o Draconie. Tak jakby był zaangażowany w coś... kiedyś... A może nawet teraz...

- Żałujesz? - Snape ponowił pytanie.

Młody kulturoznawca najpierw zarumienił się po same uszy, potem uciekł wzrokiem gdzieś w bok, a dopiero na koniec wymamrotał niewyraźnie: - Niee...

- Ty mały kłamczuchu! - Severus się roześmiał. - Takiś niby święty, a myślisz o kutasie w tyłku?! To znajdź sobie jakiegoś faceta i spróbuj! - zakpił, nieco zdenerwowany. - Przynajmniej nie będziesz żył mrzonkami!

Wstał z kanapy, na której do tej pory siedział. Przeszedł się po salonie, trącając palcami oparcia pluszowych mebli. Sam nie wiedział, dlaczego irytuje go wiadomość o tym prawie związku pomiędzy nowym współlokatorem, a własnym chrześniakiem.

Wbił baczne spojrzenie w Harry'ego i zadał kolejne pytanie, tym razem nieco delikatniej: - Chciałbyś go znowu zobaczyć?

Harry spojrzał na niego z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

- Zawsze chodziliśmy z Tomem do Malfoyów na noworoczny obiad w pierwszy weekend stycznia - wyjaśnił Snape. - To dopiero za dwa miesiące, ale jeśli masz ochotę, możemy pójść razem.

*************************

W ciągu dwóch miesięcy, jakie oddzieliły tę rozmowę od proszonego obiadu u Malfoyów, wiele się zmieniło we wzajemnym stosunku mieszkańców starego domu, który Severus Snape odziedziczył po rodzicach, a właściwie po matce.

Można by rzec, iż w ich relacji zmieniło się wszystko i dwaj mężczyźni, którzy poszli razem na wieczorny obiad w styczniową sobotę byli dla siebie wtedy już kimś znacznie więcej, niż nie do końca przypadkowymi współlokatorami oraz kimś zupełnie innym niż kumple, a nawet przyjaciele.

Każdy z nich z osobna niekiedy zdumiewał się tym, z jaką łatwością weszli w tę trochę dziwną, aczkolwiek pozytywną relację, choć nie do końca wiadomo, na czym w istocie opartą.

Jak na dwóch zupełnie obcych ludzi, których połączyło wspólne miejsce pracy, zamieszkawszy razem dogadywali się więcej niż nieźle. Będąc zaś dodatkowo, ludźmi samotnymi, którzy mniej więcej w podobnym czasie zerwali ze swoimi drugimi połówkami, dogadywali się jeszcze lepiej. I spędzali ze sobą coraz więcej czasu.

Również ich naukowa współpraca, co do której Harry żywił pewne wątpliwości, natury powiedzmy moralnej, przebiegała bez zarzutu.

Mimo początkowych obietnic, czy może raczej pogróżek, Severus wcale nie kradł pomysłów swojego asystenta i Harry szybko polubił wymienianie się z nim poglądami i przemyśleniami. Poza tym, pod względem naukowym Snape wcale na Potterze nie żerował, czego Harry początkowo się obawiał, sądząc, iż to jemu przyjdzie odwalać czarną robotę opracowywania i analizowania materiałów przywiezionych z zagranicznej wyprawy. Severus jednak ogarniał to wszystko sam i było to jak najbardziej logiczne, zważywszy na fakt, iż sam te materiały pozyskiwał wiedząc, dlaczego wybiera akurat takie, a nie inne i już na etapie ich gromadzenia planując, w jaki sposób je wykorzysta.

Rola Harry'ego w naukowych przedsięwzięciach hogwarckiego profesora polegała na ogół na wyrażaniu własnych opinii na dany temat i krytykowaniu pomysłów swojego pracodawcy. Posiadając zupełnie odmienny od Snape'owskiego warsztat i styl pracy, Harry zwracał uwagę na inne niż Severus aspekty analizowanych problemów i wprowadzał tak zwane świeże spojrzenie.

*****************************

Po tygodniu wspólnego mieszkania Severus zauważył, że jego ponad dwuwiekowy dom znacząco się ożywił, a przyczyną tego ożywienia był nie tylko lifting wnętrz, dokonany przez Lunę, ale także obecność w tych wnętrzach pewnego młodego człowieka.

Dwa tygodnie później profesor był pewien, iż zmiany w atmosferze domu nie mają tak naprawdę nic wspólnego ze zmianami dekoracji, lecz są wyłącznym skutkiem obecności Pottera.

Po miesiącu mieszkania z nim zdumiał się, że kiedyś mogło go tutaj nie być.

Po miesiącu "Potter" coraz częściej zaczynał być "Harrym". Działało to też w drugą stronę, bo "Snape" stawał się "Severusem".

***************************

Mniej więcej pod koniec listopada zaczęli na siebie czekać. W te dni, w które Harry wracał później do domu, znający jego grafik Severus przesiadywał w salonie i tam też zawsze Potter przychodził. Miękko i bezszelestnie. Wymieniali uwagi o wydarzeniach na uczelni albo o planach na wieczór i szli do kuchni na obiad lub kolację.

Okazjonalnie zdarzało się, że wracali razem: po zebraniach katedry albo spotkaniach w redakcji "Przeglądu". Severus najbardziej jednak lubił te dni, a właściwie wieczory, bo w listopadzie i grudniu zmrok zapadał coraz wcześniej, kiedy to Potter zdawał się czekać na niego.

Już w progu witały go wtedy jego kurtki, płaszcze i buty. Czasami ustawione w równym rządku, a czasami bezładnie rozrzucone. Odwieszał je i odstawiał na miejsce, przewracając oczami nad niedbalstwem gówniarza. Nazywając tak w myślach Pottera usprawiedliwiał się, że przecież był on dwadzieścia lat młodszy. Całkowity gówniarz zatem!

Pozbywszy się własnych okryć i butów, które z każdym dniem stawały się coraz bardziej przemoczone, a nawet zaśnieżone, bo przecież listopad zbliżał się ku końcowi, Severus szedł, przyciągany dźwiękiem lub też jego brakiem, do salonu albo do biblioteki, czyli do miejsca, w którym w danym momencie przebywał Potter.

Już w listopadzie kilka razy został bowiem powitany przez fortepian, rozbrzmiewający w salonie i właśnie te fortepianowe powroty do domu stały się dla niego najbardziej niezwykłe. Dźwięki, wydobywane z czarnych i białych klawiszy były tak niecodzienne w tym miejscu i w ogóle w całym życiu Severusa, że nie mógł przestać się w nie wsłuchiwać i analizować ich ukrytych znaczeń.

Początkowo drzwi salonu pozostawały zamknięte. W któryś z ostatnich dni listopada nuty swobodnie wypływały do holu, bo drzwi zostały otwarte. Tak jakby Potter zdecydował się zaprosić go do uczestniczenia w tym małym koncercie.

Severus nie odważył się wówczas zasiąść na prywatnej widowni fotela czy kanapy. Stanął w progu, przyglądając się pianiście. Od tego dnia zawsze obserwował Harry'ego, kiedy ten grał. Zauważył, że wykonując niektóre kompozycje, chłopak zamykał oczy. Robił tak z całą pewnością wtedy, gdy znał utwór na pamięć i nie musiał patrzeć w nuty. W te rzędy czarnych pasków i kropek, które dla Severusa były niemal czarną magią, a które Potter, niczym absolwent szkoły czarodziejstwa, bezbłędnie odczytywał, odzierał z tajemniczości i zamieniał w dźwięki.

Jeżeli nie grał na fortepianie ani nie pracował przy komputerze, wieczorami Harry zwykle zalegał na kanapie w salonie czytając lub oglądając telewizję. Rejestrując kroki Severusa, wychylał się w jego stronę z krótkim "cześć" i lekko odsuwał, robiąc miejsce obok siebie. Zapraszając do zagłębienia się w miękki plusz.

Pewnego wieczoru, jakoś w połowie grudnia, był tak zaabsorbowany programem telewizyjnym, że nawet nie zauważył Snape'a, który stanął za jego plecami i przyglądał mu się z góry.

Chłopak wyciągnął się swobodnie, tak, że jego głowa leżała na oparciu kanapy. Gdyby Severus odrobinę przesunął palce, mógłby poczuć końce jego włosów... Zapragnął nagle szarpnąć za te włosy, żeby Harry'ego to zabolało. Odciągnąć jego głowę jeszcze bardziej do tyłu, by nie mógł przełknąć śliny.

Patrząc na niego z tej pozycji widział kawałek nagiego obojczyka, wyłaniający się spod szarej bluzy. Widział, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w równomiernym oddechu. W przytłumionym świetle ekranu telewizora i ognia na kominku jego skóra miała bursztynowy odcień i wyglądała na tak miękką i ciepłą jak polerowany kawałek tej pachnącej żywicy. Dłoń Severusa odruchowo wyciągnęła się, by dotknąć tego żywego bursztynu.

W tym momencie Harry wyczuł jego obecność. Wygiął głowę do tyłu jeszcze mocniej - tak bardzo, że szyja napięła się jak cięciwa łuku, a jego oczy spojrzały na Severusa pod nowym kątem i chyba nigdy nie były jeszcze tak wielkie ani tak błyszczące, jak wtedy.

A potem poruszył ustami, mówiąc coś, czego Snape nie usłyszał, zbyt bowiem się skupiał na kształcie i kolorze tych ust. W półmroku pokoju przypominały swoim wyglądem ciemne czereśnie. Lśniąca, jakby lakierowana skórka, a pod nią bordowe wnętrze, ociekające sokiem. Już, już się prawie nachylał, by musnąć je swoim oddechem, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, co ma zamiar zrobić i gwałtownie się wyprostował.

Jeszcze mocniej zacisnął palce na oparciu i drżącym głosem zapytał: - Co robisz, Harry?

Gdy podekscytowany chłopak z ożywieniem opowiadał, jaki to program ogląda, Severus opadł na fotel ustawiony obok kanapy i, machinalnie kiwając głową udawał, że słucha. Tak naprawdę zaś próbował dojść do ładu z tymi oszałamiającymi pragnieniami, które zgasły niemal w tej samej chwili, w której w nim zapłonęły. Siedząc w tym fotelu i patrząc na Pottera coraz przytomniejszym wzrokiem zastanawiał się, czy naprawdę zapragnął utonąć w jeziorach jego oczu i skosztować owocu jego warg. Czy rzeczywiście to poczuł, czy też to było złudzenie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro