Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zakończeniu rozmowy z Chejronem poszedłem do swojego domku odpocząć. Ta rozmowa dużo mnie kosztowała, nie tylko sił ale przede wszystkim nerwów. Dziwne było, że pamiętałem wszystkie, najdrobniejsze szczegóły. Nie opowiedziałem mu jednak dokładnie jak to było z Leonem. A raczej nawet mu nie wspomniałem o cichym zajściu między nami. Wstydziłem się tego bardzo. Samego wyobrażenia, że tak mogło być. Ale na szczęście nie było. Tego ostatniego nie byłem jednak pewien. Tylko jak mógłbym sprawdzić czy nadal jestem prawiczkiem? Miałem rany a raczej blizny po niedoszłej misji przez co mam podstawy twierdzić, że jednak miała miejsce. Postanowiłem jednak teraz odpocząć. Mam jeszcze całe życie by się nad tym zastanowić, o ile nie spotka mnie to co większość herosów. Śmierć za młodu w okropnych męczarniach. Z drugiej* strony miałem już prawie 80 lat, biorąc jednak pod uwagę, że czuje się 15 latkiem wole się tak nie postarzać.
Udałem się do swojego domku. Położyłem do łóżka i postanowiłem zdrzemnąć. Ostatniej nocy nie spałem zbyt dobrze, więc sen dobrze mi zrobi.

Obudziłem się popołudniu, grubo po obiedzie. Promienie dojrzałego słońca wkradały się do pomieszczenia muskając ciepłymi językami moją bladą twarz. Przysłoniłem oczy by mnie nie ślepiło i poszedłem się przemyć.

-Cześć Nico- zawołał do mnie Will z daleka kiedy tylko stanąłem za progiem mojego domku.

-Cześć- odpowiedziałem gdy podbiegł do mnie. Jego jasne włosy rozsypały się w nieładzie wokół jego twarzy co tylko dodało mu uroku i wyglądy dziecka słońca. Albo dzieła sztuki, stworzonego przez samego pana tej dziedziny. Skarciłem się w myślach za te stwierdzenia.

-I jak?- uśmiechnął się do mnie radośnie stając na przeciw mnie, twarzą w moją stronę przez co zatorował mi drogę do odrobiny cienia pod lasem.

-Jak co?- uniosłem charakterystycznie brew przyglądają się mu. Dopiero teraz dostrzegłem, że był ubrudzony błotem i krwią, lekko poraniony i posiniaczony.

-No rozmowa z Chejronem- wywrócił oczyma zakładając ręce na piersi.

-Nijak, powiedział, że musi to przemyśleć- wzruszyłem ramionami.

-A jak się czujesz?- odgrodził mi przejście i sam ruszył ze mną w stronę drzew.

-Dobrze tylko jestem troche zmęczony- szedłem przed siebie nie patrząc na niego.- A Ty?

-Jestem wykończony, przez te upały mamy sporo roboty- potarł dłoń o dłoń.

-Nie dziwie się. Wszystkim, w taką pogodę, bywa słabo a nadmierny wysiłek tylko pogarsza sprawę- westchnąłem. Kątem oka zobaczyłem jak blondyn spogląda na mnie uważnie z uśmiechem.

-Masz racje- spodziewałem się dłuższej wypowiedzi po tym rozgadanym synu Apolla.

-A ogólnie co u ciebie?- nie wierze, że posunąłem się do tego pytania.

-Solace, Solace- dobiegło nas z oddali czyjeś wołanie. Will odwrócił się i popatrzył na zdyszanego Percy'ego.

-Co się stało?- zapytał piegowaty.

-Leo, L... L... Leo- dyszał stając tuż orzy nas.

-LEO?- wykrzykneliśmy oboje jak na komende.

-Jest w okropnym stanie ale żyje, Will wszyscy są zajęci. Chodź szybko.

Chłopcu zerwali się do biegu. Zaintrygowany pobiegłem za nimi, jednak ze względu, że nie szczyce się kondycją dogoniłem ich dopiero fmgdy zbierali Valdeza z ziemi.

.............
*kolejne słowo które sprawia mi kłopoty -.-

Jesli chcecie kolejny rozdział oczekuje pod tą notą 4 konentarze na temat rozdziału ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro