Rozdział 3 - Nigdy więcej tego nie mów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja: 

Dla wszystkich, którzy razem ze mną oglądają dziś o 20:00 "Avengers: Endgame" ❤️

~~~

Wydarzenia po epilogu "Walcz o przyszłość"

Skrzyżowałam ramiona na piersi, opierając się wygodniej o ścianę za moimi plecami. Wszyscy siedzieli przy stole w sali obrad, ale ja nie potrafiłam po prostu zająć swojego miejsca i bezczynnie czekać aż Loki zbierze się do wytłumaczenia nam swojego nagłego pojawienia. Zmierzyłam wzrokiem wszystkich Avengers, zauważając zdenerwowanie na ich twarzach. Nikt nie wiedział co właściwie się stało dwie godziny temu.

Moje spojrzenie zatrzymało się na wyraźnie wykończonym Asgardczyku. Chociaż wyglądał znacznie lepiej niż wcześniej, to ślady walki wciąż były widoczne. Jego czarne włosy nie lepiły się już krwią, jednak cięcia na policzkach odznaczały się wyraźnie na bladej skórze nordyckiego boga. 

Zaraz po jego pojawieniu się, wezwaliśmy do kwatery doktor Cho. Kobieta przyleciała w ekspresowym tempie i profesjonalnie opatrzyła rany Lokiego. Nawet pomimo szybszej regeneracji, potrzebował pomocy medycznej. Ciężko było mi wyobrazić sobie istotę tak potężną by zadać mu tyle ran.

- Asgard jest w niebezpieczeństwie - Loki przerwał w końcu denerwującą nas wszystkich ciszę, odchylając się na krześle z zamkniętymi oczami.

Mimowolnie przewróciłam oczami, czując lekkie rozdrażnienie. Po postawie Asgardczyka wiedziałam, że sam nie wie od czego zacząć, ale naprawdę wolałam aby powiedział wszystko prosto z mostu. Nawet jeśli sam nie do końca rozumie jak wydarzenia mogły potoczyć się w ten sposób.

- Mówisz? - parsknął Tony z widocznym powątpiewaniem. Zamknęłam na moment oczy, przeczuwając prawdziwy atak sceptyzmu Starka. - I dlaczego my mielibyśmy ci ufać?

W sali zapadła ciężka cisza w trakcie której wciąż powtarzałam w głowie to jedno zdanie: Asgard jest w niebezpieczeństwie. Z każdą chwilą nabierało dla mnie więcej znaczenia. Zdołałam poznać Lokiego wystarczająco by wiedzieć, że nie szukałby pomocy gdyby to nie było naprawdę poważne. Problem polegał na braku zaufania do mężczyzny. Niby starał się naprawić swoje winy, jednak dla Avengers to wciąż było mało.

Czasami zastanawiam się czy gdyby nie moja więź ze Stevem, to czy daliby szansę mi. Może traktowaliby mnie tak jak Lokiego - mordercę bez cienia sumienia. Pewnie właśnie przez te myśli spojrzałam prosto w oczy nordyckiego boga. Nie zauważyłam w nich ani śladu podstępu. Wiem, że jest mistrzem oszukiwania, jednak nie sądzę aby robił to w tej chwili. Pokonał własną dumę, prosząc nas o pomoc. Byliśmy coś winni jemu i Thorowi.

- Bo pomógł mi rok temu rozprawić się ze Scarlottim - oświadczyłam stanowczym głosem, łapiąc kontakt wzrokowy z Lokim. - Czas abym wreszcie spłaciła ten dług.

W jego oczach dostrzegłam cień ulgi, który starał się zamaskować. Nie ulegało wątpliwości, że naprawdę martwił się o swój dom, mieszkańców, a zwłaszcza o brata i Walkirię. Zdążyłam poznać uczucie, kryjące się za tym. Sama nie wiem co bym zrobiła gdyby ktoś najechał na kwaterę Avengers i moją rodzinę, nie wspominając o całej planecie.

Po tych słowach, zgromadzeni odwrócili się w moim kierunku, ale nie skomentowali tego co powiedziałam. Wiem, że nie wszyscy traktowali jego pomoc za najlepszą. Przez moment w oczach Steve'a dostrzegłam wspomnienie bólu jaki wtedy przeżył.

- Pomógł mi, chociaż tego nie chciałam. Nalegał na to i prawdopodobnie uratował mi życie - zaznaczyłam dobitnie, kierując swoje słowa do Rogersa. Nie chciałam przyznać tego wszystkiego głośno, ale tylko to mogło w tej chwili pomóc Lokiemu.

- Co z Thorem? - zapytał Stark, krzyżując ramiona na piersi. Jego pytanie oderwało spojrzenie innych ode mnie. Ostatnim, który się odwrócił był Steve.

- Wciąż jest w Asgardzie pod urokiem Amory - oznajmił Loki, chowając twarz w dłoniach. Na dźwięk nowego imienia poświęciłam całkowitą uwagę Asgardczykowi. Nie mogłam przywołać w swojej głowie ani jednego wspomnienia o kimś takim. - Walkiria i Heimdall zdołali się przed nią ukryć zanim było za późno. Przysłali mnie tutaj po pomoc.

- Kim jest Amora? - zapytał Steve na pozór spokojnym głosem.

Siedział tyłem do mnie, ale mogłam dostrzec jego profil. Widziałam, że zaistniała sytuacja go zdenerwowała. To już nie była zwykła, ziemska misja. Mówiliśmy o ewentualnym wylocie na zupełnie inną planetę. Nigdy wcześniej nie braliśmy czegoś takiego pod uwagę.

- Czarodziejką i to wyjątkowo podstępną - odparł Loki, podnosząc spojrzenie na zgromadzonych wokół stołu Avengers.

- I kto to mówi - prychnął Rhodey.

- Nazywamy ją również Enchantress. Gdziekolwiek się nie pojawiła, zawsze sprowadzała ze sobą problemy. Ja i Thor byliśmy pewni, że zginęła w trakcie wojen już dawno, jednak byliśmy w błędzie. Rok temu wróciła do Asgardu, opowiadając o tym jak z trudem zbierała siły przez te wszystkie lata. Od początku miałem wątpliwości do jej intencji, ale Thor powtarzał, że powinniśmy dać jej szansę. Widział w niej kogoś takiego jak ja i... - Loki zatrzymał się, ponownie nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

- I ja - powiedziałam za niego, wypuszczając powietrze z płuc. Powoli podeszłam do pustego krzesła obok Steve'a, które zazwyczaj zajmowałam i pochyliłam się, kładąc ramiona na oparciu. - Thor uwierzył, że też chce się zmienić.

- Tak. Naiwnie posłuchał każdego fałszywego słowa, które wypowiedziała. Razem z Walkirią próbowaliśmy znaleźć dowody na jej podstęp, jednak Amora nie dała nam się zaskoczyć. Po pewnym czasie przyłączył się do nas Heimdall. On również wyczuł, że coś jest nie tak.

- Jest wystarczająco silna by rzucić urok na Thora? - upewniła się Wanda, patrząc z zainteresowaniem na Lokiego. Do tej pory była jedyną znaną nam istotą zdolną do manipulowania czyimś umysłem. Nie wliczam w to programu Zimowy Żołnierz, gdyż to nie miało związku z magią.

- Na Thora i na każdego innego mężczyznę, którego zapragnie w swojej armii. Zwykłym pocałunkiem robi z innych swoich niewolników na około tydzień. Po tym czasie musi odnawiać urok. Jej magia jest potężna, choć jak każda ma swoje ograniczenia. Potrafi się teleportować, latać, posługiwać iluzjami, rzucać zaklęcia i wiele, wiele innych. Przynajmniej tak było, kiedy miała pełnie sił. Aktualnie rządzi Asgardem, a Thora trzyma wyjątkowo blisko siebie. Przez rozstanie ze śmiertelniczką jest wyjątkowo podatny na jej manipulacje.

- Co się właściwie stało? - zapytał Wilson, marszcząc z niezrozumieniem brwi. - Tak po prostu owinęła go sobie wokół palca, chociaż wiedział jak bardzo jest niebezpieczna?

W skupieniu przyswajałam każdą nową informację. Ta cała Enchantress wydawała się wyjątkowo trudną do pokonania przeciwniczką. To zdecydowanie nie był poziom walk ludzkich organizacji szpiegowskich, do których byłam przyzwyczajona. Bitwa z istotą, potrafiącą się teleportować, latać czy manipulować umysłem? Dajcie mi całą zgraję agentów Hydry, a stanę przeciwko nim z kpiącym uśmiechem, ale to...

- Nie wiedział. Tak naprawdę żadne z nas nie wiedziało. Amora utrzymała nas w przekonaniu, że jest zbyt słaba by wykonać jakiekolwiek zaklęcie. Pobyt w Asgardzie pomógł jej odzyskać moc, a gdy to się stało, nie zatrzymała się przed nikim. Zniewoliła Thora i całą armię. Próbowała zrobić to samo ze mną, ale jestem na nią odporny. Rzuciłem zaklęcie na Walkirię oraz Heimdalla aby nie mogła ich znaleźć, jednak pewnie domyśla się, że któreś z nas będzie szukało tutaj pomocy.

Podniosłam na niego zdezorientowane spojrzenie, czując ucisk w klatce piersiowej. Co jeśli sprowadził na Ziemię ogromne zagrożenie?

- Więc dlaczego jeszcze nie zaatakowała? - zapytał Bucky.

- Nie słyszałeś co powiedziałem? - zapytał Loki ze zniecierpliwieniem. - Zbiera armię, ma po swojej stronie Thora. Osiągnęła to wszystko w zaledwie kilka godzin bez prawdziwej walki. Ona chce czegoś więcej. Czeka na spektakularną wojnę.

- W takim razie dlaczego mielibyśmy z tobą lecieć? To jak lot po pewną śmierć - stwierdził Rhodey. Jego głos zrobił się szorstki, czym najpewniej próbował ukryć uczucie bezradności widoczne na jego twarzy. Thor był przyjacielem nas wszystkich. Każdy z pewnością chciał mu pomóc, ale sytuacja rzeczywiście wydawała się beznadziejna. 

- Musi być jakiś sposób. Coś co możemy zrobić - powiedział Steve pewnym głosem. Odwróciłam się w jego stronę z delikatnym uśmiechem. Potrzebowaliśmy tego optymizmu. Ja potrzebowałam. Zwłaszcza, że kawałki układanki Lokiego powoli znajdowały swoje miejsce w mojej głowie. - Nie zostawimy Asgardu w potrzebie. 

- Więc musimy wymyślić plan - oznajmił Stark, drapiąc się po głowie. - Znaleźć sposób na zaskoczenie tej flirciary, jeśli i tak wie, że przylecimy.

- Możemy zebrać więcej sił. Zadzwonić do Scotta i Hope - zaproponował Wilson.

- A Doktor Strange? - zapytał Vision.

- Niestety, wątpię, że się zgodzi. Strange'a interesuje obrona Ziemi, a nie innych planet - odparł Steve, marszcząc czoło w wyrazie zamyślenia.

Już po chwili w sali obrad zapanował prawdziwy chaos. Vision chłodno kalkulował nasze szanse; Wanda analizowała moce Amory w skupieniu, patrząc na czerwoną mgiełkę wokół jej prawej dłoni; Rhodey prowadził rozmowę z Wilsonem i Buckym, w trakcie której wymieniali się różnymi pomysłami, a Steve robił to samo ze Starkiem.

Pomimo tego hałasu, miałam wrażenie kompletnej pustki. Głosy stopiły się w jeden szum, a ja nie potrafiłam wyłapać ich treści. Powoli podniosłam głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z Lokim. Poza mną był jedyną osobą, która nie zabierała głosu w tym chaosie. Przyglądał mi się ze skupieniem, jakby sprawdzał czy już domyśliłam się tego, czego nie powiedział wprost. Smutno uniósł kącik ust i skinął głową po kilku sekundach. Wiedział, że już zdałam sobie sprawę z prawdy, a to wcale nie pomogło mi zapanować nad zdenerwowaniem. Wręcz przeciwnie. 

Czułam, że moje ciało chce wypełnić się przerażeniem, więc skupiłam się na opanowaniu. Zanim coś powiem musiałam być pewna, że odzyskałam pewność siebie i spokój.

Dziwna postawa Lokiego i niecodzienny brak złośliwości nie wypływał tylko z wyczerpania, obrażeń fizycznych czy prośby o pomoc. To było coś innego. Wiedział po jak wielką przysługę przybył i przewidział, że zrobię wszystko by ją spełnić. Nawet za cenę nieuniknionej kłótni oraz niewiarygodnego zagrożenia. Chciałam wyrównać wszystkie rachunki, a wobec Thora i jego brata miałam ich dość dużo.

- Nigdzie nie polecicie - powiedziałam głośno i wyraźnie, wiedząc, że siedzący obok mnie Steve, usłyszy każde słowo. Odwróciłam się w stronę Rogersa, zauważając kompletne zdezorientowanie na jego przystojnej twarzy.

- Czekaj, dlaczego? - zapytał, marszcząc brwi. Z poczuciem winy obserwowałam jak w jego błękitnych oczach pojawia się niedowierzanie.

- Właśnie, co jest? - wtrącił się Stark z podobnym zdziwieniem. - Zamknijcie się! - krzyknął i wcale nie zdziwiłam się, kiedy wokół zapadła gęsta cisza.

Czułam na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych, jednak ani na chwilę nie przerwałam kontaktu wzrokowego ze Stevem. Bałam się jego reakcji. Mogłam tylko liczyć na to, że po pierwszym szoku i złości, znajdzie w sobie siłę by mnie wesprzeć. Nie byłam pewna czy sama dam sobie radę.

- Katie, o co chodzi? - zapytał Wilson głosem pełnym zdenerwowania.

- Nigdzie nie polecicie, bo to nie będzie miało sensu - oznajmiłam spokojnie, nie podnosząc tonu głosu. - Amora może manipulować mężczyznami - powtórzyłam, dając nacisk na ostatnie słowo.

Na twarzy Steve'a pojawiło się zrozumienie, jednak zaledwie po chwili zmieniło się w złość i stanowczość. Moje serce ścisnęło się, przez co poczułam fizyczne ukłucie bólu. Już wiedziałam, że będzie znacznie trudniej niż przewidywałam.

- Nie ma mowy - warknął wściekle, wstając z krzesła tak szybko, że ledwie zdążyłam zarejestrować jego ruch. - Nie wierzę, że w ogóle o tym pomyślałaś.

Przetarłam ze zmęczenia twarz, czując zbliżającą się kłótnię. Już dawno nie sprzeczaliśmy się o nic tak poważnego. Z resztą, nie wiem czy tak naprawdę kiedykolwiek mieliśmy podobny problem. Nasza spokojna bajka nie mogła trwać wiecznie, ale przecież oboje to wiedzieliśmy. Chcieliśmy bawić się w bohaterów, więc czas ponieść prawdziwe konsekwencje. Nie wycofam się.

- Steve, pomyśl tylko...

- Nie zrobisz tego - przerwał mi stanowczo, uderzając palcem wskazującym w blat stołu. 

Zacisnęłam nerwowo pięści, patrząc po twarzach zgromadzonych. Wszyscy cierpliwie czekali na rozwój sytuacji, jednak nie miałam zamiaru dawać im darmowego widowiska. Ugryzłam się w język zanim kolejne słowa mogły opuścić moje usta.

- Kate ma rację - powiedziała cicho Wanda, wstając z krzesła i podchodząc do mnie.

Na jej twarzy zagościło zestresowanie, ale starała się utrzymać dumną sylwetkę, kiedy stanęła obok mnie. Idąc za jej przykładem, wreszcie sama się wyprostowałam, opierając jedną rękę na biodrze i mierząc wszystkich spojrzeniem pełnym pewności siebie. Avengers byli bardzo opiekuńczy względem nielicznych kobiet w swoich szeregach. Jeśli naprawdę chciałyśmy pomóc w Asgardzie, musieli uwierzyć, że damy radę.

To nie było tak, że nie wierzą w nasze możliwości, ale wszyscy stanowią drużynę. Żadne z nich nie chce iść na bitwę bez świadomości wsparcia reszty. Tacy już są, a przez ostatni rok, ja również taka się stałam. Moim instynktem była obrona rodziny, jednak wiedziałam, że u mężczyzn ma to trochę inne podłoże względem kobiet. Przez wiele stuleci byłyśmy uważane za słabszą płeć, którą trzeba chronić. Coś z tego wciąż zostało w ludzkich umysłach.

- Amora pewnie właśnie na to liczy. Jeżeli znajdziecie się teraz w Asgardzie, wejdziecie w skład jej armii i będziecie walczyć z nami. Taka pomoc nie będzie ani trochę potrzebna - powiedziałam, szukając poparcia u kogokolwiek innego skoro nie mogłam liczyć na wsparcie Steve'a.

- Wiedziałeś o tym, prawda? - warknął Stark w kierunku Lokiego. - Ty i ci, którzy Cię tu wysłali. Wiedzieliście, że chodzi o wsparcie samych kobiet.

- Tak, a płeć piękniejsza przecież nie oznacza płci słabszej - powiedział Loki, puszczając oko do mnie i Maximoff.

Ignorując na moment oblicze grozy, które pojawiło się w mojej najbliższej przyszłości, parsknęłam na ten gest. Przynajmniej odrobinę wracał do siebie.

- Stark, lepiej uważaj na słowa, bo wyjdziesz na szowinistę - ostrzegłam go, na co przewrócił oczami.

- Ale wiedziałeś, że wywołasz tym kłótnię! - krzyknął Wilson, mordując wzrokiem Lokiego.

- Więc miałem spokojnie patrzeć jak mój dom popada w ruinę i nie szukać pomocy od kogoś, kto podaje się za przyjaciół Thora? - odparował Loki głosem pełnym sarkazmu. - Co ty byś zrobił na moim miejscu, hmm? Uskrzydlona imitacjo bohatera.

- Loki, cieszę się, że wracasz do sił, ale chociaż raz w życiu, zamknij się - powiedziałam, widząc złość na twarzach wszystkich w pomieszczeniu.

Poczekałam kilka sekund, dopóki nie byłam pewna, że emocje opadły chociaż odrobinę.

- Ja, Wanda i Loki polecimy do Asgardu - zdecydowałam pewnym głosem, ale w odpowiedzi usłyszałam huk uderzenia w ścianę. Odruchowo odwróciłam się w kierunku nieprzyjemnego dźwięku, widząc wyraźne wgniecenie i stojącego obok Rogersa.

- Nigdzie nie lecicie - oznajmił niskim głosem, patrząc prosto w moje oczy z jawną wściekłością.

- Nasi przyjaciele potrzebują pomocy, Steve - powiedziałam, podchodząc dwa kroki bliżej niego.

Jego pokaz siły ani trochę mnie nie przeraził. Wiedziałam, że pod tą osłoną wściekłości i bezradności krył się mój Steve. Ten, który każdej nocy tulił mnie do swojej klatki piersiowej aby odpędzić wszelkie koszmary; łapał mnie za rękę, kiedy czułam się samotna; przenosił na łóżko i przykrywał kocem, gdy zasnęłam przed telewizorem; zasypiał z głową na moich kolanach w trakcie "czytelniczych wieczorów"; rzucał mi swoją tarczę na wspólnych misjach, kiedy miałam problem w walce; całował jakby od tego zależały nasze życia; pozwolił mi poczuć czym jest miłość...

- A co jakby Loki i Thor wypięli się na nas, kiedy Ziemia byłaby w niebezpieczeństwie? Co gdyby Thor nie walczył z wami o Nowy Jork? Nie próbował pokonać Ultrona? Co gdyby nie przylecieli, kiedy ja, Cooper i Bucky byliśmy w Hydrze? Mogę wymieniać i wymieniać...

- Więc lecimy razem, pamiętasz? Jesteśmy drużyną...

- I dlatego chcesz, żebym zginęła z twojej ręki i patrzyła w twoje puste oczy, kiedy Enchantress rzuci na ciebie urok?! - krzyknęłam wściekle, nie mogąc odpędzić od siebie tej przerażającej wizji.

W pomieszczeniu zapadła ciężka cisza, przez którą uświadomiłam sobie co właściwie powiedziałam. Odruchowo odsunęłam się o krok co nie umknęło uwadze Rogersa. Przed oczami stanęła mi scena opisana przed chwilą. To był niebezpiecznie prawdopodobny scenariusz gdybyśmy wszyscy lecieli. Nie wiem które z nas przeraził bardziej.

Usłyszałam ciche gwizdnięcie, więc posłałam Wilsonowi mordercze spojrzenie.

- Steve, wiem, że świadomie nigdy byś mnie nie skrzywdził - zaczęłam cicho, szukając choć odrobiny zrozumienia, ale odwrócił wzrok. - Barnes nie panował nad swoimi czynami przez tyle lat... - spojrzałam przepraszającym wzrokiem na Bucky'ego. Uśmiechnął się smutno w moim kierunku, w geście niemego przyznania racji.

- Romanoff ma rację, Steve - oświadczył cichym głosem. - Nasza obecność przyniesie więcej straty niż zysków. Nie możemy ryzykować. Uwierz mi, że manipulacja umysłem to nic przyjemnego.

- Sam się dziwię, że to mówię, ale zgadzam się - oznajmił Stark, patrząc to na Lokiego, to na mnie i Wandę.

Steve prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- To najrozsądniejsze wyjście - zgodził się Vision, choć z niepokojem wpatrywał się w Maximoff.

- Vision poleci z wami? - zapytał Wilson, patrząc na syntezoid z zamyśleniem. - Bez obrazy, ale jesteś sztuczną inteligencją. Amora może nie mieć na ciebie wpływu.

- To nie jest dobry pomysł - zaoponowałam od razu, przypominając sobie naszą wcześniejszą rozmowę o emocjach. Kto wie czy Amora właśnie tego nie chciałaby wykorzystać.

- Kate ma rację, Vision zaczął ewoluować. Zabranie go, stanowiłoby zagrożenie - poparł mnie Stark.

- Zadzwonimy po Hope - zaproponowałam. - Może zgodzi się na małą wycieczkę.

Ledwie to powiedziałam, a po pomieszczeniu rozległ się głośny trzask zamykanych drzwi. Bez odwracania się wiedziałam, że Steve opuścił spotkanie. Dostrzegłam zaniepokojone spojrzenia Barnesa i Wilsona. Patrzyli na zamknięte przejście, nie wiedząc czy powinni przemówić do rozumu przyjaciela, czy dać mu czas dla siebie.

- Porozmawiam z nim - powiedziałam, patrząc na Starka z niemą prośbą.

- Leć. My postaramy się wymyślić jak najbezpieczniejszy dla was plan i skontaktujemy się z Osą - zapewnił mnie, więc nie czekając na nic innego, skierowałam się do wyjścia. Zatrzymałam się jednak w przejściu, przypominając sobie o pewnym bardzo ważnym aspekcie.

- Jeśli któreś z was powie chociaż słowo o tym Nat, to gwarantuję, że któregoś ranka obudzi się z zawartością kuwety Trouble na twarzy - oznajmiłam, mierząc wszystkich ostrzegawczym spojrzeniem. Siłą woli powstrzymałam parsknięcie śmiechem, widząc zdegustowane wyrazy twarzy zgromadzonych. Tak, to była trafna groźba.

- Dopilnuję, żeby Missouri dowiedziało się dopiero po waszym powrocie. Możesz być spokojna - zapewnił mnie Rhodes, zgadzając się ze mną skinieniem głowy. 

Uśmiechnęłam się delikatnie w podzięce do mężczyzny, po czym wreszcie opuściłam pomieszczenie. Może wciąż nie mieliśmy zbyt przyjacielskich stosunków z Rhodesem, ale zachowywaliśmy się względem siebie profesjonalnie. Nawet zdarzały się momenty kulturalnych wymian zdań na co dzień. Wiedziałam, że jest odpowiedzialny i dotrzyma tego, co przed chwilą powiedział.

Szybkim krokiem weszłam na odpowiedni korytarz. Nie pytałam Friday gdzie znajdę Steve'a. Znałam tylko jedno miejsce, do którego chodził zawsze, kiedy był wściekły. Nie wyobrażam sobie aby mógł w tej chwili czuć coś innego poza czystą złością i bezradnością. 

Cisza panująca na korytarzach po raz pierwszy napawała mnie coraz większym zdenerwowaniem. Znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji i chociaż wiem, że nie ma innego wyjścia, zrobiłabym wszystko by nie lecieć bez niego. Mieliśmy podejmować wspólne decyzje. Wątpię aby w tej mógł mnie wesprzeć w mojej.

Już kilka metrów przed wejściem na salę ćwiczeń, do moich uszu dotarły głuche dźwięki uderzeń o worek treningowy. Czując ucisk w klatce piersiowej, zatrzymałam się w przejściu. Steve stał w odległości zaledwie pięciu kroków. Dostrzegłam jego napięte mięśnie, opuszczone spojrzenie i zaciśniętą szczękę. Nieprzerwanie oddawał kolejne uderzenia, jakby to nie stanowiło dla niego bólu. Pięści nie przykrył żadnymi rękawiczkami czy chociaż bandażem. Z tej odległości z łatwością mogłam zauważyć czerwień na odkrytej skórze.

- Jeszcze nie wyruszyliście na wycieczkę? - zapytał napiętym głosem, nie odwracając się w moją stronę. Zamiast tego, przesunął się kawałek, przez co nie mogłam dostrzec jego profilu.

- Steve, proszę cię - powiedziałam zmęczonym głosem. - Nie zgrywaj się.

W odpowiedzi usłyszałam jego zdenerwowane prychnięcie, przez które poczułam się jeszcze gorzej.

- Myślisz, że chcę tam polecieć bez was? Naprawdę uważasz, że to sprawia mi jakąś radość? - pytałam z niedowierzaniem, nie ruszając się z miejsca. Jedyną reakcją Steve'a były jeszcze mocniejsze uderzenia. - Dlaczego nie potrafisz postawić się na moim miejscu?! - krzyknęłam w końcu wściekle, tracąc resztki cierpliwości.

Steve na chwilę złapał ze mną kontakt wzrokowy. Ogrom bezradności w jego błękitnych oczach przytłoczył mnie całkowicie.

Znajdowaliśmy się w beznadziejnej sytuacji. Oboje wiedzieliśmy, że najrozsądniejszą decyzją będzie podróż samych kobiet, a jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa tej misji. Odkąd postanowiłam dołączyć do Avengers przyzwyczaiłam się do polegania na drużynie, a teraz znowu przyjdzie mi stanąć do walki bez nich. Oczywiście, ogromnym pocieszeniem będzie obecność Wandy i Lokiego u boku, jednak teraz mogłam myśleć tylko o tym kto nie zjawi się na polu bitwy. Zwłaszcza, że jeśli nam się nie powiedzie, Steve nigdy nie dowie się co dokładnie miało miejsce. Gdybym zginęła, moje ciało zostanie w Asgardzie, z dala od domu.

Przełknęłam nerwowo ślinę, próbując obudzić się z pesymistycznych myśli. Muszę wrócić, bo mam o co walczyć. To mój obowiązek aby nie zostawić tych których kocham. Ktoś musi codziennie podnosić im ciśnienie. Zwłaszcza Steve'owi.

- Bo chcesz lecieć na niebezpieczną misję i znowu narażać życie, w dodatku na innej planecie - oznajmił, ponownie odwracając się tyłem do mnie. - Dlaczego to ty nie potrafisz się postawić na moim miejscu? Wiesz dla jak wielu ludzi jesteś ważna? Natasha nie wybaczy sobie, jeśli coś ci się stanie. Ja nie wybaczyłbym sobie puszczenia cię na tę misję. Znowu podjęłaś decyzję sama, nawet nie pytając mnie o zdanie.

- Nie podjęłam żadnej decyzji tylko zauważyłam coś, na co wy byliście ślepi - powiedziałam, krzyżując ramiona na piersi. 

Postanowiłam zignorować uwagę o Nat aby w pełni skupić się na mężczyźnie przede mną. Ona i tak będzie chciała mnie zabić jak tylko spotka mnie następnym razem.

Steve wymierzył silny cios, przez co łańcuch, na którym wisiał worek, zadźwięczał ostrzegawczo.

- Wspaniale - prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Graj dalej obrażoną księżniczkę. Może jak rzeczywiście nie wrócę z Asgardu to coś zrozumiesz - powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Kolejne uderzenie posłało worek treningowy na drugą stronę sali. Łańcuch zerwał się z głośnym brzękiem, a przedmiot trafił w ścianę około siedem metrów dalej. Niewzruszona kolejnym pokazem siły, stałam nieruchomo w tym samym miejscu, kiedy Steve odwrócił się wściekle w moją stronę.

- Nigdy więcej tego nie mów - powiedział surowo, wyciągając oskarżycielsko palec w moją stronę.

- Ale czego, Steve?! Co? Czego do cholery?! - zaczęłam krzyczeć, zmniejszając dystans między nami. 

Sama nie wiem jakim cudem z tego ogromu przerażenia i poczucia winy przeszłam na taką złość. Dziwna energia nagle pojawiła się w moim ciele, rozkazując mi wykrzyczeć wszystko mężczyźnie przede mną. Wściekle odepchnęłam jego wyciągniętą dłoń i sama uderzyłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową. 

- Dlaczego nie widzisz, że dla mnie to też nie jest łatwe? Co daje ci prawo sądzić, że możesz być na mnie wściekły i się wyżywać? Mieliśmy podejmować decyzje wspólnie, pamiętasz? Więc co teraz? Pierwsze trudności a my od razu nie potrafimy się dogadać?

- Kate...

- Nie! - krzyknęłam, uderzając go pięściami w klatkę piersiową niczym rozwścieczone dziecko. Nie potrafiłam dłużej powstrzymać nagromadzonego się żalu i złości. - Dlaczego mi to robisz?! - zapytałam, wykonując kolejne ciosy i napierając mocniej na jego niewzruszone ciało. - Jesteś taki ślepy! - Steve zaczął się odsuwać, ale ja wciąż uderzałam jego klatkę piersiową. Nie wiem ile kroków wykonaliśmy, kiedy jego plecy uderzyły w ścianę, a Rogers złapał moje nadgarstki. - Dlaczego znowu zostawiasz mnie z tym samą?!

Szarpnęłam mocniej całym ciałem, chcąc wydostać się z jego uścisku, ale mój wybuch zadziałał na niego jak kubeł zimnej wody. Następne co poczułam były jego silne objęcia, przyciągające mnie bliżej i dające wsparcie którego potrzebowałam od samego początku. Moje spięte ciało powoli zaczęło się rozluźniać pod wpływem jego dotyku. 

Wykończona tym wszystkim, przestałam się szarpać i schowałam twarz w zagłębieniu szyi Steve'a, czując zapach jego perfum. Właśnie to dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Mężczyzna uspokajająco masował moje plecy, dając czas na opanowanie złości.

- Nie jesteś sama. Jestem tu. Z tobą - zapewniał mnie cichym głosem, całując moją głowę. - Przepraszam cię - objęłam ramionami jego szyję, chcąc nacieszyć się tą chwilą spokoju. - Kocham cię i nie chcę żebyś zniknęła. Nie dam sobie rady bez ciebie.

- Nie stracisz mnie - zapewniłam go, chociaż oboje wiedzieliśmy, że są to tylko puste słowa. - Kocham cię.

Odsunęłam się kawałek tylko po to, aby złożyć na jego ustach czuły pocałunek. To był najlepszy sposób na pokazanie mu jak się czuję. Prawą dłoń położyłam na jego policzku, czując pod palcami szorstką brodę. Drugą wciąż trzymałam za karkiem Steve'a. Mężczyzna oddawał moje pocałunki z równym zaangażowaniem, ciasno trzymając mnie w ramionach. Tak jakby nigdy nie chciał wypuścić mnie ze swoich bezpiecznych objęć.

- Obiecaj mi coś - szepnął, odsuwając się po chwili na bardzo małą odległość. - Wiem, że to nam nie wychodzi, ale muszę to od ciebie usłyszeć - jego błękitne oczy kryły w sobie desperacką prośbę. 

Widziałam, że walczył z samym sobą. Po części wciąż nie chciał pozwolić mi na wylot i całkowicie go rozumiem. Byłam raczej pełna podziwu, bo potrafił spojrzeć na szerszy obraz. Pomimo wcześniejszego wybuchu, był gotów zaufać mi całkowicie i uwierzyć, że kocham go wystarczająco by nigdy nie zrobić niczego przez co mógłby zostać sam. Nie mogłam na to pozwolić. Steve stracił już wystarczająco ludzi w swoim życiu. Musiałam pomóc przyjaciołom, ale jednocześnie nie mogłam zawieść mojej miłości. To dla niego wciąż walczę. Steve daje mi nieustającą siłę. Bez niego byłabym nikim, a skoro moje uczucie jest tak silne i nie mogę wyobrazić sobie teraz życia bez niego, to muszę pamiętać, że on czuje się podobnie.

- Obiecaj mi, że zrobisz wszystko aby to przetrwać i do mnie wrócić.

- Obiecuję, że zrobię wszystko by pokazać Enchantress gdzie jej miejsce i do ciebie wrócić - powiedziałam cicho, na co Steve uśmiechnął się smutno.

- Nie o taką obietnicę mi chodziło.

- Wiem, ale nie potrafię inaczej - oznajmiłam, składając krótki całus na jego ustach.

- Wiem - odparł zanim ponownie złączył nasze usta w czułym pocałunku.

***

Kolejny dzień przywitał nas wszystkich obfitą ulewą. Wpatrywałam się za okno sypialni, obserwując krople deszczu uderzające w zasypany śniegiem trawnik. Tak jakby pogoda doskonale wiedziała o tym jaki humor panuje w kwaterze i idealnie się dopasowała.

Decyzja o jak najszybszym wylocie moim, Wandy i Lokiego z bazy wpłynęła nerwowo na wszystkich. Całe popołudnie poprzedniego dnia obserwowałam jak zwykle pełen hałasu oraz dobrego humoru budynek zmienia się w miejsce ciszy oraz napięcia. Stark zniknął w pracowni; Rhodes nagle przypomniał sobie o spotkaniu, więc wyjechał na jeden dzień, choć przeczuwałam, że w ten sposób chciał uniknąć panującej atmosfery; Wilson zgubił gdzieś swój zwykły, dziecinny humor; Barnes trenował w samotności; a Wanda z Visonem postanowili spędzić popołudnie w swoim towarzystwie. Z resztą, ja zrobiłam dokładnie to samo ze Stevem. 

Myśl, że nie wiem kiedy znowu go zobaczę, napawała mnie determinacją do przeżycia z nim idealnego dnia. Wiedziałam, że Loki dochodził do siebie w części szpitalnej, więc nawet tam nie zaglądałam. Dla kogoś takiego jak on, osłabienie mogło stanowić powód do upokorzenia.

Uparcie wpatrywałam się w okno, widząc czerwono-złoty statek kosmiczny. Ten sam, którym Thor, Loki i Banner przylecieli ponad rok temu. Dobrze, że wtedy go zostawili. Przynajmniej mieliśmy transport do Asgardu. Żołądek podchodził mi do gardła na myśl o tak dalekiej podróży, ale wolałam patrzeć na statek niż na walizkę za moimi plecami. Została godzina do wylotu. Wiedziałam, że Scott i Hope już przylecieli, ale nie spieszyło mi się by ich powitać. W końcu nie byłam z nimi za bardzo zżyta.

Słysząc dźwięk otwieranych drzwi i ciche kroki, odwróciłam się w stronę wnętrza pokoju. Steve podszedł do mnie powoli z nikłym uśmiechem na ustach, który od razu odwzajemniłam. Byłam mu wdzięczna, że starał się mnie wspierać, choć ciągły cień w jego błękitnych oczach dawał mi jasny sygnał o nieustającej walce z samym sobą. 

Bez słowa ujął moją twarz w dłonie aby nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Wiem, że szukał chociaż odrobiny zwątpienia aby nie dopuścić do wylotu, ale nie znajdzie go. Pomoc w Asgardzie była właściwą decyzją. Uśmiechnęłam się szerzej, chcąc przekazać mu odrobinę pokrzepienia, jednak moje oczy miały inne plany.

Nie wiem skąd wzięło się we mnie tyle emocji związanych z tą sytuacją. Powinnam potraktować tę misję jak każdą inną. Wyruszamy, walczymy, wygrywamy, wracamy. To działało przez cały ostatni rok. Czy naprawdę podświadomie sądziłam, że żegnam się na tak długo? 

Z jakiegoś powodu poczułam wilgoć pojawiającą się w oczach. Przez chwilę miałam nadzieję, że tylko mi się wydaje, a ja nie pozwoliłam sobie na ponowne pokazanie przy Steve'ie moich słabości, jednak jego smutne spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu co zrobiłam.

Najwidoczniej za często pozwalałam sobie na zdjęcie przy nim wszystkich masek. Nawet kiedy chciałam udawać, już nie potrafiłam. Mój umysł i ciało rozluźniały się przy nim za bardzo, odbierając mi kontrolę nad samą sobą.

Steve przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej opiekuńczym gestem. Czułam jak jego silne ramiona oplatają moje ciało, dając uczucie bezpieczeństwa i... domu. Bezradnie schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi, nabierając głębszy wdech. Chciałam jak najlepiej zapamiętać jego zapach, bo nie wiem kiedy znowu go poczuję. Woń męskich perfum wypełniła moje nozdrza, powodując powrót uśmiechu na ustach. Te perfumy wyjątkowo do niego pasowały. Przywodziły mi na myśl styl retro, klasycznego dżentelmena. Nie były na tyle silne aby uderzać do głowy jak kosmetyki Starka, którymi czasami pachniała cała jego pracownia. Perfumy Steve'a odznaczały się większą subtelnością.

- Nie wiem co się ze mną dzieje, ale nie przejmuj się tym. W Asgardzie będę gotowa aby skopać wszystkim tyłki i szybko wrócić - powiedziałam cicho, chcąc rozładować atmosferę głupim żartem. Nie mogłam stwierdzić czy mi się udało, ale lekkie poruszenie klatki piersiowej Steve'a dało mi znak o jego cichym parsknięciu śmiechem.

- Wiem - powiedział. Poczułam jak rusza swoją głową, a następnie składa pocałunek na mojej skroni. - I cieszę się, że już nie ukrywasz przy mnie jak się czujesz.

Jego słowa spowodowały, że dziwny ciężar, który czułam w środku, nagle zniknął. Jeśli Steve wciąż we mnie wierzył, choć tak często widział mnie w momentach słabości, to było najważniejsze.

- Tony dokładnie sprawdził maszynę do lotu. Wygląda na to, że wszystko gotowe. Pewnie zaraz będziecie się zbierać - oznajmił, ale zamiast poluźnić uścisk, wzmocnił go. Zaśmiałam się cicho, choć wylot był coraz bliżej.

- Wiesz, że będziesz musiał mnie puścić? - zapytałam, odchylając lekko głowę aby złapać z nim kontakt wzrokowy.

- Nigdy - odpowiedział, na co pokręciłam głową z rozbawieniem.

Nasza relacja przeszła długą drogę aby w końcu osiągnąć to, co mamy teraz. Każdy wysiłek, który w nią włożyliśmy był tego wart. Nigdy nie będę żałować ani chwili tej walki.

***

- Bierzemy misia w teczkę i na wycieczkę - powiedział Stark, opuszczając pokład statku kosmicznego. - Loki jak włos z głowy spadnie którejś z nich to ty zapłacisz - dodał mierząc czarnowłosego ostrzegawczym spojrzeniem.

Asgardczyk spojrzał na Tony'ego jakby ten postradał zmysły.

-A myślałem, że jesteś inteligentny i wiesz czym jest wojna - powiedział, po czym nie czekając na jego odpowiedź, wszedł dalej na pokład.

- Nie jesteś bazyliszkiem, więc wzrokiem go nie zabijesz - oznajmiam, widząc pełne nienawiści spojrzenie Starka.

- Dobrze jest pomarzyć - warknął, po czym odwrócił się do mnie z kpiącym uśmiechem. - Pilnuj ich, jasne?

Z rozbawieniem puściłam mu oko, starając się trochę bardziej zagrać mu na nerwach. Nie byłabym sobą gdybym tego nie zrobiła.

- Pod warunkiem, że zaopiekujesz się Trouble - powiedziałam, na co mężczyzna przewrócił oczami.

- Jasna sprawa - zapewnił mnie, choć jego lekceważące machnięcie ręką nie dało mi wielkiej pewności. Dobrze, że Steve obiecał mi to już wcześniej. - Chodź tu - powiedział, po czym zamknął mnie w szczelnym uścisku.

Z rozbawieniem również go przytuliłam, czując ostre perfumy Axe. Tak, to zdecydowanie był jego styl.

- Powodzenia i szybko wracajcie - powiedział cicho, na co skinęłam głową, odsuwając się.

- A tobie szczęścia z Potts - wyszczerzyłam się szeroko, przypominając sobie jego plany zaręczynowe. Na moje słowa spiął się ledwo zauważalnie, ale nijak tego nie skomentował. Nie chcąc zagłębiać się teraz w ten temat, odwróciłam się w kierunku pozostałych.

- Też chcę przytulasa - przypomniał się Wilson.

- A ja niekoniecznie - prychnęłam, ale to nie miało żadnego sensu. Mężczyzna i tak zamknął mnie w swoich ramionach, potrząsając wyjątkowo mocno.

- Kretyn - mruknęłam kiedy w końcu mnie wypuścił, a ten tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Tuż obok niego stał Bucky. Jego spokojne spojrzenie skanowało dokładnie moją twarz, ale na ustach cały czas błąkał się lekki uśmiech.

- Barnes - skinęłam do niego głową, na co mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń. Bez zastanowienia uścisnęłam ją i przyciągnęłam go trochę bliżej, klepiąc w plecy.

- Wracaj szybko, bo zabraknie mi przeciwniczki na sparingach - powiedział. W odpowiedzi parsknęłam śmiechem.

Celowo ominęłam Steve'a, wiedząc, że z nim pożegnam się na końcu. Zauważyłam jego napiętą sylwetkę chociaż starałam się to zignorować.

- Rhodey, Vision - skinęłam do obu głową. Mężczyzna odwzajemnił się tym samym, a syntezoid posłał mi uśmiech, na chwilę przerywając rozmowę z Maximoff.

Moje spojrzenie zatrzymało się na Langu i Van Dyne, ale nie podeszłam bliżej. Nie czułam potrzeby pożegnania się z kimś kogo ledwo znam.

Wolnym krokiem wróciłam do Steve'a, od razu składając na jego ustach czuły pocałunek. Ułożyłam dłoń na jego szorstkiej brodzie, jednak zanim zdążył mnie objąć, odsunęłam się.

- Nie próbuj się żegnać - ostrzegł mnie zanim zdążyłam coś powiedzieć. - Niedługo wrócisz, więc nawet nie zaczynaj.

- Może to i dobrze, bo jestem słaba w pożegnaniach - parsknęłam, po czym pozwoliłam mu ukraść sobie kolejny pocałunek.

Miał rację. Zaraz wracam.

Chyba...

Steve

Z ciężkim sercem obserwowałem jak czerwono-złoty statek wzbija się w powietrze i znika na tle zachmurzonego nieba. Pół godziny temu przestało padać, jednak szare obłoki nad naszymi głowami wciąż nie napawały nikogo optymizmem.

Nie wiem jakim cudem znalazłem w sobie wystarczająco siły albo głupoty aby pozwolić na ten wylot. Oczywiście, chciałem udzielić Thorowi wszelkiej potrzebnej pomocy, jednak bałem się za jaką cenę.

Czas naprawić ten błąd.

- Mówili kiedy będą? - zapytałem Starka, który oderwał wzrok od nieba i skierował go na mnie.

- Na nasz czas jutro pod wieczór - powiedział napiętym głosem, odstawiając żarty na bok.

- Steve, to nie jest dobry pomysł - wtrącił się Bucky, ale nie umiałem na niego spojrzeć. 

Wiem, że się martwił i miał rację, ale nie potrafiłem myśleć racjonalnie. Moja ukochana właśnie wyleciała w kosmos, a ja nie miałem pojęcia kiedy znowu ją zobaczę.

- Tony, wiesz, że będziemy tego żałować - ostrzegł Rhodey, stając tuż obok Bucky'ego.

Złapałem kontakt wzrokowy ze Starkiem, potrafiąc bezbłędnie odczytać upór na jego twarzy. Wiedziałem, że moja wyraża dokładnie to samo. Decyzja zapadła.

- Przygotujmy się na gości - powiedział, po czym nie oglądając się na nikogo innego, skierował swoje kroki do kwatery.

Oby nie było za późno. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro