Rozdział 10 - Zwycięstwo należy uczcić biesiadą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja:

Dla wszystkich, którzy razem ze mną oglądają dziś o 20:00 "Iron Man 3" ❤️

~~~

Katerina

Z niezrozumieniem wpatrywałam się w błękitne oczy mężczyzny, który wciąż trzymał mnie w ramionach. Jego tęczówki, choć o pięknym odcieniu niebieskiego, miały w sobie małe, zielone punkciki. Dla niektórych ten szczegół stanowiłby skazę, ale według mnie sprawiał, że spojrzenie blondyna było wyjątkowe. Z łatwością odczytałam wszystkie emocje, które wyrażały: miłość, szok, strach, a także smutek. Uczucia wypełniające jego ciało były intensywne, a mężczyzna nawet nie próbował ich zamaskować.

Poluźnił swój uścisk, odsuwając się ode mnie o krok. Zatrzymał swoje dłonie na moich ramionach, wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego. Ja też nie miałam zamiaru tego zrobić.

- Przepraszam, ale kim jesteś? - szepnęłam, kręcąc lekko głową i mrużąc oczy. - Mam wrażenie, że cię znam, ale... - zawahałam się, kładąc dłoń na jego policzku pokrytym gęstym zarostem. Z zamyśleniem spojrzałam w to miejsce, pocierając kciukiem skórę blondyna. Nawet na brodzie miał kurz bitewny, a także kropelki potu. - Brałeś udział w bitwie? Jesteś jednym z Asgardczyków? Enchantress została pokonana? - wyrzucałam z siebie pytania z prędkością karabinu maszynowego. W końcu ominęła mnie większa część walki.

- Tak, wygraliśmy - odparł, odchrząkując lekko. Delikatnie złapał mnie za dłoń, a następnie zdjął ją ze swojego policzka. Opuścił na chwilę wzrok, wpatrując się w nasze złączone ręce. - Kate... ty, ty naprawdę nie pamiętasz? - zapytał, marszcząc brwi.

- Pamiętam... - powiedziałam, a moja twarz wygięła się w wyrazie skupienia. - Pamiętam bitwę. Walczyliśmy z Enchantress...

- Nie, nie - przerwał mi, kręcąc szybko głową. - Czy pamiętasz Avengers, Nowy Jork? - zapytał, a widząc moje zdziwienie odwrócił się w kierunku Sif. - Co Enchantress jej zrobiła?

Kobieta skakała poważnym spojrzeniem po naszych sylwetkach, aby w końcu wzruszyć ramionami.

- Nie wiem. Cały czas zachowywała się normalnie. 

- Czemu traktujesz mnie jakbym postradała zmysły? - zapytałam, wyrywając dłoń z uścisku mężczyzny. Tym razem to ja odsunęłam się od niego z wściekłym wyrazem twarzy. - Kimkolwiek jesteś, nie masz prawa mnie oceniać. Nic o mnie nie wiesz.

- Wiem więcej niż myślisz, Kate - zaczął, ponownie próbując zmniejszyć między nami dystans. Z rozdrażnieniem patrzyłam na jego daremne wysiłki.

- To czemu pytasz mnie o Avengers? - zapytałam. - Oczywiście, że ich pamiętam. Są dla mnie jak rodzina. No może poza Natashą, która naprawdę jest moją siostrą. A Nowy Jork? Przecież to na Ziemi. Pochodzę stamtąd, więc skąd te pytania, Asgardczyku? Kto ci w ogóle zdradził moje imię? Thor?  Loki?

- Nie, Kate, ty nie rozumiesz. Nie jestem Asgardczykiem - powiedział szybko, widząc moje zdenerwowanie, ale machnęłam ręką i odwróciłam się na pięcie.

Złośliwy uśmiech wdarł się na moje usta na dźwięk ciężkiego oddechu, opuszczającego płuca mężczyzny. Oj, Kapitanie. Nie powinno się zadzierać z kobietą, a zwłaszcza, kiedy ta,  mówiąc nieskromnie, jest jedną z najlepszych tajnych agentek na Ziemi. 

- To ja, Steve. Twój Steve - oznajmił z wyraźnym bólem. Poczułam delikatny dotyk jego dłoni na ramionach. Ponownie wchodząc całą sobą w odgrywaną rolę, z wściekłością odwróciłam się w kierunku Rogersa.

- Mam gdzieś jak masz na imię. Jeśli nie jesteś Asgardczykiem, to pewnie jednym ze Strażników, o którym zapomniałam - warknęłam, zrzucając z siebie jego ręce.

Tym razem to on odsunął się kilka kroków z wyraźnym bólem w oczach. Już długo nie mogłam ciągnąć tego przedstawienia, ale wciąż uważałam, że zasłużył. Kretyn powinien zostać na Ziemi razem z resztą matołów i się nie wtrącać. Co się stało z tym zaufaniem, o którym nas zapewniali, kiedy opuszczaliśmy bazę Avengers?

Widząc jak Steve odwraca się do mnie plecami, przeniosłam spojrzenie na Sif. Kobieta natychmiast złapała mój wzrok, patrząc na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Pokręciła głową jakby chciała mi poradzić zakończenie tej zemsty. W odpowiedzi przewróciłam oczami, ale zgodziłam się z nią.

- Wiesz co widzę, kiedy na ciebie patrzę? - zapytałam, a Rogers ponownie przeniósł na mnie bezradny wzrok. Nie czekając aż odpowie na to retoryczne pytanie, zaczęłam mówić dalej. - Widzę mężczyznę o wysportowanej sylwetce godnej greckiego herosa, może Adonisa albo innego Herkulesa - zaczęłam, nie mogąc pozbyć się z twarzy psotnego uśmiechu, który stopniowo stawał się coraz szerszy. W myślach przywoływałam słowa wypowiedziane do Natashy w trakcie słynnej rozmowy o Rogersie, podsłuchanej przez niego. - Twoje blond włosy przywodzą na myśl złoty piasek na słonecznej plaży, gdzie powinniśmy się kiedyś wybrać na wakacje, żebym mogła to dokładniej porównać. Co jeszcze, hmm... - udałam, że się zastanawiam, widząc jak na twarz Steve'a wstępuje niedowierzanie pomieszane z ulgą. Padł ofiarą psoty i już o tym wiedział. - No, tak!  - klasnęłam radośnie w dłonie. - Jak mogłam zapomnieć? Twoje oczy mają kolor spokojnej laguny, ale kiedy jesteś wściekły zmieniają się w rozszalałe fale na morzu...

Zanim kolejne słowa zdołały opuścić moje usta, Steve podszedł do mnie w dwóch krokach, a następnie uciszył gwałtownym pocałunkiem. Mruknęłam zadowolona, obejmując jego szyję i przyciągając bliżej ciało mężczyzny. Rogers ułożył swoje dłonie na mojej talii tak, jakby nigdy nie chciał mnie puścić.

- Dziękuję za to wspaniałe przedstawienie, a teraz pozwólcie, że pójdę zobaczyć ile zostało z Asgardu - usłyszeliśmy rozbawiony głos Sif obok nas, więc niechętnie odsunęliśmy się od siebie, patrząc na kobietę. - Nie, nie. Nie przeszkadzajcie sobie. Znam drogę do wyjścia, a wam nie jestem tu potrzebna. Jak już będziecie chcieli wyjść to korytarzem prosto i dalej schodami - poinstruowała nas szybko, po czym skierowała się do wyjścia.

- Pogadamy później, Sif! - krzyknęłam za nią. W trakcie ostatniego czasu zdążyłam nieźle dogadać się z asgardzką wojowniczką i szczerze liczyłam na lepsze poznanie się. Stanowiła naprawdę ciekawą osobę.

- Jasne - odparła zanim zniknęła w ciemnym korytarzu.

- To na czym skończyliśmy? - zapytałam, przenosząc wzrok na Steve'a. 

Wciąż staliśmy w ciasnym uścisku, a nasze twarze dzieliły milimetry. Żadnemu z nas nie przeszkadzał brud ani pot pokrywający ciała. Przecież bitwy są wpisane w nasze życia. Liczyła się tylko obecność drugiej osoby.

- Chyba na tym - mruknął Steve ponownie łącząc nasze wargi w czułym pocałunku. Pozwoliłam mu przejąć kontrolę, jednak oderwałam się po kilkunastu sekundach.

- Nie, czekaj - powiedziałam, wyginając lekko kręgosłup. Steve skakał wzrokiem od moich ust do oczu, jakby nie mógł się zdecydować czy chce usłyszeć to, co mam mu do powiedzenia, czy woli skraść mi kolejne pocałunki. - Twój uśmiech sprawia, że czuję przyjemne ciepło na sercu - oznajmiłam, na chwilę łącząc nasze usta. - Twój śmiech to najpiękniejszy dźwięk jaki w życiu słyszałam.

- Przestań - powiedział z widocznym rozbawieniem, ale pokręciłam głową.

- Jesteś urodzonym dżentelmenem - kolejny krótki pocałunek. - Zawsze walczysz o to w co wierzysz i jesteś gotów zrobić wszystko dla swoich przyjaciół, a przede wszystkim...

- Nawet się nie waż - ostrzegł mnie, ale to jeszcze bardziej zachęciło mnie do dalszego mówienia.

- Jesteś przewrażliwiony na punkcie kultury i szanowania języka ojczystego - oznajmiłam. 

Dopiero po tych słowach pozwoliłam aby nasze usta połączyły się w długim, namiętnym pocałunku.

Wciąż nie wiedziałam dlaczego Enchantress postanowiła mnie chronić, ale to już nie miało znaczenia. Została pokonana, więc nasze życia mogły wrócić do normy, co wcale nie napawało mnie radością. Pomimo tego sukcesu, wciąż czułam się zmęczona ciągłą walką. Podświadomie bałam się kolejnej utraty kontroli nad własnymi emocjami.

Steve musiał wyczuć chwilę mojego spięcia, bo odsunął się, patrząc mi prosto w oczy.

- Co się stało? - zapytał łagodnym głosem, ale pokręciłam szybko głową.

- Nic - uśmiechnęłam się lekko. - Powinniśmy dołączyć do reszty. Pomóc Thorowi i Lokiemu zapanować nad sytuacją. Jak się dalej potoczyła bitwa?

- Opowiem ci po drodze - zaproponował, na co skinęłam głową, po czym podniosłam z podłogi porzucone wcześniej bronie i ramię w ramię ruszyliśmy ku wyjściu z asgardzkiego więzienia.

***

Ceremonię pogrzebową, która miała miejsce tego wieczoru z pewnością zapamiętam na zawsze. Ciemność opanowała całą planetę, oddając przejmującą atmosferę. Na prawie całkiem czarnym sklepieniu nieba świeciły jasne gwiazdy, których blask lekko odbijał się na małych falach wody. Granicę pomiędzy taflą jeziora a nieskończonym kosmosem stanowiła szara mgła, dodająca aurę tajemniczości.

Cały dziedziniec był wypełniony ludźmi. Wokół mnie i reszty Avengers stali również Strażnicy, a bliżej zejścia do wody asgardcy wojownicy oraz Thor z Lokim. Pomiędzy głowami zebranych dostrzegłam ciemne sylwetki braci. Wiedziałam, że przy brzegu ciągnie się tłum ludzi, złożony z mieszkańców, pragnących oddać hołd poległym. Niektórzy z zebranych trzymali w dłoniach świecące kule, rzucające słabe światło na postacie dookoła nich. Bardziej efektywne oświetlenie stanowiły odkryte znicze oraz pochodnie, stojące pomiędzy tłumem. Blask ognia odbijał się w zbrojach zebranych. Całe królestwo było zjednoczone w żałobie.

Najdziwniejszy aspekt ceremonii stanowiła dla mnie całkowita cisza. Pomimo tak wielu uczestników, wokół panował spokój. Wszyscy zdawali się skupieni na uczczeniu pamięci poległych i wspomnieniach z nimi związanych. Spodziewałam się, że bliscy ofiar płaczą, ale żaden głośniejszy szloch nie opuścił ich gardeł.

Przycumowane na brzegu łódki po kolei odpływały po spokojnej tafli jeziora ku krańcu Asgardu. Każda z nich zabierała jednego z poległych w ostatnią podróż do wieczności i obiecanego odpoczynku.

Nagle, w niebo pofrunęła pierwsza ognista strzała. Przecięła mrok nieba jasną smugą aż w końcu opadła i wbiła się w najdalszą łódkę. Drewno od razu zaczęło płonąć, roztaczając dookoła blask. Dzięki temu wyraźnie widziałam jak wolno odpływa ku przepaści.

Za tą strzałą padły kolejne, a każda z nich znalazła swój cel. Nie minęła chwila, a całe jezioro pokryło się punktami, powoli trawionymi przez języki ognia.

Najdalej wysunięta łódka coraz bardziej zbliżała się do gęstej mgły. Z dziwnym napięciem czekałam aż spadnie, dołączając do nieskończoności kosmosu. Zanim to mogło się stać, po całej okolicy rozeszło się uderzenie. Dźwięk przypominał odgłos zderzenia włóczni z twardym podłożem. Dokładnie w tej chwili łódka przeszła przez mgłę, unosząc się w nicości. Kierowana instynktem, na moment przeniosłam wzrok na Thora. To on trzymał w swojej dłoni coś na kształt długiego berła.

Wróciłam wzrokiem do płonącej szalupy w samą porę by zobaczyć jak świecący pył unosi się ku górze. Połyskiwał i mienił się w powietrzu, przypominając gwiazdy, do których zmierzał. Łódka spadła w przepaść, ale drobne iskierki wciąż wzbijały się jeszcze wyżej. Wzięłam nagły wdech, zdając sobie sprawę z tego, że to dusza zmarłego oddala się aby znaleźć spokój i połączyć się z przodkami.

Choć nie wykonałam żadnego ruchu, poczułam jak Steve delikatnie splata nasze palce. Ścisnęłam lekko jego dłoń, nie odwracając się. Jak urzeczona obserwowałam kolejne szalupy docierające do mgły by następnie dusze zmarłych uniosły się ku gwiazdom.

Asgardczycy stopniowo zaczęli wypuszczać ze swoich dłoni świecące kule światła. Te powoli wzbijały się w powietrze, jakby wskazywały drogę uwalnianym ludzkim duchom. Po kilkudziesięciu sekundach asgardzkie niebo wypełniło się świecącymi punktami oraz srebrzystym pyłem, który kierował się coraz wyżej.

Każda wojna zbiera swoje żniwo. Zaczynając ją, ludzie mogą widzieć czekającą ich potęgę lub chwałę i zwycięstwo. Prawda jest jednak taka, że do końca nie wiadomo jak skończy się konflikt. Jedyne co jest pewne to ból niewinnych, którzy nie mieli jak się bronić lub po prostu wypełniali rozkazy. Dopóki wszystkie istoty na świecie tego nie zrozumieją, wojny nadal będą trwać, a członkowie grup takich jak Avengers, Tarcza, czy Strażnicy Galaktyki będą robić wszystko by ochronić jak najwięcej żyć. To jest nasze zadanie i choć nie wiem jak bardzo chciałabym się odwrócić, udając, że nic nie widzę, nie przestanę walczyć.

***

Po zakończeniu całej ceremonii, spotkaliśmy się ze wszystkimi Avengers i Strażnikami na wejściowym korytarzu do pałacu. Pomieszczenie oświetlały zapalone otwarte znicze, ustawione obok kolumn, podtrzymujących wysoki sufit. Wszystko wydawało się niezwykle przestronne, a jednocześnie bogato urządzone.

- Powinniśmy już wyruszać - oznajmił Quill, przerywając ciszę, która między nami zapanowała.

Atmosfera pogrzebu wciąż dawała nam się we znaki, pozostawiając uczucie pustki i żalu. Żadne z nas nie znało poległych, ale ta ceremonia była inna niż wszystkie, w których uczestniczyłam. Jakby sam sposób jej przeprowadzenia, a także magia unosząca się w powietrzu miały wpływ na każdego uczestnika.

- Quill ma rację - zgodziła się od razu Gamora. - Mamy kilka planet do odwiedzenia.

- I przedmiotów do świśnięcia - szop pracz uśmiechnął się iście diabelsko, ukazując swoje małe ząbki.

- Ty, kleptoman - Stark spojrzał na Rocketa swoim firmowym, sarkastycznym wzrokiem. - Pilnuj swojego ogona.

Zanim szop zdążył wpaść na jakąś ripostę, z oddali korytarza dobiegł nas znajomy głos Thora, odbijający się echem od ścian budynku:

- Przyjaciele! - krzyknął, biegnąc do nas z drugiego końca korytarza i szeroko rozkładając ramiona. - Wszędzie was szukałem - jego wzrok zatrzymał się na sylwetkach Strażników. - My się chyba nie znamy.

- Strażnicy Galaktyki, koleś - przedstawił ich Rocket, krzyżując ramiona na małej, futrzastej piersi.

- Na pewno słyszałeś - kręgosłup Quilla od razu się wyprostował. Nie mogłam powstrzymać rozbawienia na widok Gamory przywracającej oczami. Ciekawe ile razy słyszała już podobne słowa z ust mężczyzny. -  Może imię Star Lord coś ci mówi? - zapytał, uśmiechając się szeroko.

Thor wciąż wyglądał na zagubionego, a jego spojrzenie powędrowało na nas z desperacką prośbą ratunku.

- Jesteśmy najniebezpieczniejszymi wojownikami w galaktyce - oświadczył Drax, chociaż wyglądał jakby był znudzony całą tą wymianą zdań.

- Odbieramy biednym i dajemy bogatym - dodała Mantis z pewnym siebie wyrazem twarzy.

Zmarszczyłam brwi, a moja głowa opadła na bok po przeanalizowaniu słów kobiety. Po krótkiej obserwacji moich towarzyszy zrozumiałam, że nie tylko ja zareagowałam w ten sposób. No cóż, kosmiczne przeciwieństwa Robin Hooda. 

- Jestem Groot - dodało drzewko znad swojej gry.

- Tak, domyśliłem się co miała na myśli. Dziękuję - Thor posłał drewnianej istocie miły uśmiech, na co spojrzałam na niego w szoku. Naprawdę mógł zrozumieć cokolwiek z tych dwóch ciągle powtarzanych słów?

- Mówisz w jego języku? - zdziwił się Rocket, patrząc na Asgardczyka z wyraźnym podziwem.

- Znam większość języków - mężczyzna wzruszył ramionami jakby to nie było nic dziwnego. - Norweski, angielski, kree i jego dialekty...

- Dobra, załapaliśmy - przerwał mu Quill, po czym odwrócił się do Gamory, a ruch jego ust bardzo przypominał wymowę słowa "popisówka". Kobieta wzruszyła ramionami, ignorując tym samym przekaz Petera i odwróciła się ponownie do Thora.

- Więc skoro już wiesz kim jesteśmy, zdaje się, że chciałeś coś powiedzieć - przypomniała, unosząc lekko brwi w wyczekującym geście.

- A, tak - bóg piorunów klasnął w dłonie z uśmiechem. - Jestem wam wszystkim dozgonnie wdzięczny za okazaną pomoc i wsparcie. Naprawdę, nie wiem co by się stało z moim domem gdyby nie wy. Wiem, że to nie była wasza walka, ale mimo to wzięliście w niej udział. Asgard będzie wam na zawsze wdzięczny i jeśli kiedykolwiek będziecie potrzebować pomocy, nie wahajcie się do mnie zgłosić. Zarówno wy, znakomici Avengers, ale również waleczni Asgardnicy Galaktyki - Thor uniósł w górę zaciśniętą pięść, co chyba miało oznaczać gotowość do boju. Jego szeroki uśmiech psuł całą pozornie groźną postawę.

Niby znałam mężczyznę nie od dziś i doskonale wiedziałam jaką potęgą włada, ale na ten uroczy uśmiech czasami sama chciałam się nabrać. 

- Strażnicy Galaktyki - poprawił go od razu Quill, ale bóg piorunów zdawał się pozostać niewzruszony tą małą pomyłką.

- Tak, od czego są przyjaciele, prawda? - powiedział Stark, po czym przyjacielsko uderzył Thora w ramię. Jego humor znacznie się poprawił po usłyszeniu, że życiu Potts nic nie zagraża i już następnego poranka powinna się obudzić.

Uśmiechnęłam się lekko, przyglądając się Asgardczykowi. Wciąż wyglądał na zmęczonego i pełnego żalu, ale jego postawa znacznie się różniła od tej sprzed roku. Pamiętam nasze spotkanie na imprezie w bazie Avengers. Stres z tamtego dnia całkowicie go opuścił, pozostawiając tego samego mężczyznę, którego poznałam, zdawało się, tak dawno temu. Pomimo wszystkiego co przeżył, wciąż był tym samym Thorem, cieszącym się każdą chwilą spędzoną w gronie przyjaciół.

- Ty tak wiele razy uratowałeś Ziemię, że nie mamy o czym mówić - stwierdził Steve, wyciągając dłoń w kierunku Asgardczyka. Mężczyzna uścisnął ją bez wahania, a w jego niebieskich oczach zagościła prawdziwa wdzięczność.

- A my już walczyliśmy o galaktykę setki razy, więc pomoc jednej planecie więcej to nie problem - stwierdził nonszalancko Quill, podchodząc do Thora i powtarzając gest Steve'a. 

Nie mogłam powstrzymać rozbawienia, kiedy twarz Petera wygięła się w wyrazie bólu po otrzymaniu uścisku dłoni od boga piorunów. Z resztą nie byłam sama. Gamora w odpowiednim momencie opuściła głowę, ale zdążyłam zauważyć drganie kącika jej ust. 

- Teraz musimy znaleźć Thanosa - mruknął Drax, zwracając na siebie uwagę wszystkich.

Nigdy wcześniej nie słyszałam tego imienia, ale Stark musiał je kojarzyć. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając lekkie drgnięcie jego ciała na samo brzmienie słów Strażnika.

- Kim jest Thanos? - zapytał Steve, przerywając niepokojącą ciszę.

- To... - zaczął Rocket, ale szybko został uciszony.

- Mój ojciec - dokończyła Gamora ze stoickim spokojem.

Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia, dostrzegając mrok za spojrzeniem kobiety. Coś mi mówiło, że określenie "znaleźć Thanosa" wcale nie oznaczało przyjaznego, rodzinnego spotkania po latach albo chęci Quilla do poproszenia o rękę córki.

- To się nazywa kłopot w rodzinie - szepnął Lang, ale i tak wszyscy doskonale go usłyszeliśmy czym zyskał sobie całą serię spojrzeń pełnych niedowierzania od Avengers. - Tak tylko mówię - uniósł dłonie w geście poddania, po czym cofnął się o krok.

- Jeśli będziecie potrzebowali pomocy... - powiedział Steve, na co Gamora skinęła głową.

- To wiemy gdzie się zgłosić - dokończyła.

- Właśnie - Thor ponownie klasnął w dłonie, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych z uśmiechem. - W ramach podziękowania za uratowanie Asgardu, za tydzień odbędzie się uroczysta biesiada na waszą cześć. Zdaje się, że Stark nazwałby to huczną imprezą - odwrócił się w kierunku Tony'ego, który od razu uśmiechnął się lekko sarkastycznie. - Będę zaszczycony, mogąc was gościć w pałacu chociaż do tego czasu.

- Thor, dopiero odbył się pogrzeb poległych wojowników. Nie sądzisz, że to dobry czas na żałobę? - zapytałam, nie mogąc zrozumieć idei planowania przyjęcia tuż po takiej ceremonii.
Może nie zostałam wychowana w otoczeniu, w którym przykładało się wagę do śmierci wspólników, ale to nie znaczy, że wciąż czuję tak samo. Gdyby któryś z Avengers... Nie, nie mogłam o tym teraz myśleć. Wszyscy wyszliśmy z bitwy cało i to było dla mnie najważniejsze.

- Zwycięstwo należy uczcić biesiadą - Thor spojrzał na mnie z niezrozumieniem.

- Odpuść, laska. Na większości planet panuje taki zwyczaj - zwrócił się do mnie Quill, na co uniosłam wyżej brwi i zacisnęłam nerwowo pięść. Nienawidziłam tego określenia, a jeszcze bardziej braku szacunku z jakim je wymówił. Już wolałam "kotkę" Starka.

- Nie radzę - ostrzegł go Steve. Nawet nie musiałam się odwracać by wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia.

- Staniesz w obronie swojej panienki, bo nazwałem ją "laską"? - zdziwił się mężczyzna, skacząc po nas wzrokiem z zagubieniem.

- Oj, źle mnie zrozumiałeś - parsknął Rogers, a ja uniosłam kącik ust. - Sama potrafi o siebie zadbać.

- A ja to potwierdzę - dodała od razu Gamora, chwytając Quilla za ramię i odciągając go kawałek dalej ode mnie. - Nieważne jak bardzo chciałabym zobaczyć Kate kopiącą ci tyłek, teraz przydasz się sprawny.

Niechętnie rozluźniłam pięści i odwróciłam wzrok, który zatrzymał się na Starku. Wyglądał na szczerze rozbawionego zaistniałą sytuacją, ale nie marnowałam na niego myśli. Bardziej interesował mnie dumny uśmiech na ustach Steve'a kiedy wciąż na mnie patrzył.

- Więc, zgodzicie się zostać? - powtórzył Thor, odganiając gęstszą atmosferę sprzed chwili.

- Co powiesz, Kate? - zapytał Steve z błyskiem w oku. - Obiecane wakacje w Asgardzie nie brzmią jak bardzo zły pomysł - moje serce zabiło szybciej w wyrazie ekscytacji. Rzeczywiście, to był wspaniały pomysł. Tutaj mogliśmy odpocząć znacznie lepiej niż na Ziemi.

W tle usłyszałam dyskusję pozostałych, więc w pełni skupiłam się na Rogersie, zadowolona z braku publiczności.

- Myślisz, że Wilson i Barnes nie otrują mi kota? - zapytałam go, na co mężczyzna parsknął śmiechem.

- Nie wiem czy ci mówiłem, ale Bucky naprawdę polubił się z Trouble. Wiesz, że jeździł z nim na motorze po Nowym Jorku?

- Co zrobił? - oburzyłam się całkowicie zbita z tropu i odsunęłam od niego o krok.

- Przecież żartuję - zaśmiał się, a następnie przyciągnął mnie bliżej, wciągając w swoje objęcia. - A może nie...

- Rogers - ostrzegłam go, ale ten tylko zaśmiał się głośniej.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym odwróciłam się w kierunku Thora.

- Wchodzimy w to - oznajmiłam, wskazując na siebie i Steve'a.

- My też - dodał od razu Tony. Tuż obok niego stali Wanda z Visionem, więc założyłam, że miał na myśli ich całą trójkę. - Pepper i tak powinna zostać pod opieką waszych uzdrowicieli skoro zaczęli jej leczenie.

- Heimdall będzie nas informował, jeśli zobaczy zagrożenie na Ziemi? - upewnił się Steve.

- Oczywiście - uśmiech Thora bił teraz wszelkie rekordy, a jego oczy rzucały wesołe iskierki. - W razie potrzeby otworzy dla was Bifrost. Dostaniecie się do Midgardu w sekundę.

- I znowu zniszczymy nasz piękny trawnik? - prychnął Stark, krzyżując ramiona na piersi.

- A myślałam, że to Pepper jest zagorzałą ekolożką - wtrąciła Maximoff, a widząc jak zbiera się do powiedzenia jakiegoś ciętego komentarza, skierowała wzrok na Hope i Scotta. - Zostajecie z nami?

Para spojrzała na siebie, a kiedy znowu odwrócili się w naszą stronę, zobaczyłam ich przepraszające wyrazy twarzy. Już zanim te słowa opuściły ich usta, wiedziałam jaka będzie odpowiedź.

- Chcielibyśmy, ale musimy wracać - powiedziała Hope. - Pracujemy nad czymś z moim tatą i to czekało już wystarczająco długo.

- Ale bardzo dziękujemy za zaproszenie, Thorze. Naprawdę w innym przypadku bardzo chętnie byśmy skorzystali. Twój pałac jest, jest... - Lang zaciął się, rozglądając dookoła z wyraźnym podziwem. - Jest wspaniały jak cały Asgard. Wszystko jest takie magiczne...

- Scott - van Dyne spróbowała mu przerwać, ale wydawało się, że mężczyzna dopiero się rozkręca.

- Tu jest tyle różnych roślin, zwierząt. Ludność pewnie ma znacznie inne zwyczaje i sposób życia od mieszkańców Ziemi. To wszystko jest niesamowite...

- Scott! - Hope tym razem użyła głośniejszego tonu głosu,  ale i to nie powstrzymało mężczyzny.

- Nakręcił się jak jakaś zabawka dla dzieci - prychnął Rocket, chichocząc pod nosem.

- Jak Peter Parker - dodałam, nie mogąc się powstrzymać. Sam wyraz twarzy pozostałych Avengers wystarczył za potwierdzenie jak bardzo zgadzają się z moim porównaniem.

- Scott, myślę, że załapali - Hope podeszła bliżej Langa, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Tak, zrozumiałem - zgodził się od razu Thor, śmiejąc z entuzjazmu mężczyzny. - A wy, Asgardczycy Galaktyki?

- Po raz ostatni mówię, Strażnicy Galaktyki - powtórzył stanowczym głosem Quill, a następnie wziął głęboki oddech dla uspokojenia nerwów. - Niestety, tak jak już wspomnieliśmy, musimy odnaleźć Thanosa.

- Rozumiem - Thor skinął głową, wymieniając uściski dłoni z każdym ze Strażników i gałązki w przypadku Groota. - Nie pozostaje mi nic innego jak uszanować waszą wolę i mieć nadzieję, że to nie koniec naszych wspólnych przygód.

- Jestem Groot.

***

Z uczuciem błogiego spokoju obserwowałam jak dwa statki kosmiczne wzbijają się w powietrze, a następnie mkną po ciemnym niebie. Ich kształty robiły się coraz mniejsze aż w końcu całkowicie zniknęły w nieskończonej przestrzeni. Tym razem nie miałam wrażenia, że coś się właśnie skończyło, a ja znowu kogoś żegnam. To mógł być zaledwie początek przygód drużyny, która zawiązała się właśnie tutaj, w Asgardzie. Położyłam dłoń na rękojeści miecza, wciąż przytwierdzonego do mojego boku.

Tak, to nie jest pożegnanie. To dopiero początek.

- O czym myślisz? - zapytała Maximoff, stając tuż obok mnie. 

Steve, Stark, Vision i Thor szli kilka metrów przed nami, rozmawiając zawzięcie na temat technologii używanej w Asgardzie. Jeden rzut oka na postacie przed nami dał mi do zrozumienia, że nie zwracają na nas żadnej uwagi.

Wszyscy wracaliśmy już do pałacu po pożegnaniu Strażników, Hope i Scotta, ale ja postanowiłam zatrzymać się jeszcze na chwilę. To zwolnienie tempa życia dawało bardzo dobre odczucie. 

- O tym co jeszcze nas czeka - odpowiedziałam szczerze, odwracając się w jej stronę.

Kobieta od razu odwzajemniła spojrzenie i roześmiała się wesoło. Pokręciłam z rozbawieniem głową, widząc wypełniający ją dobry humor, a następnie objęłam ją za barki aby przyciągnąć bliżej siebie. Drugą dłonią potargałam jej zmierzwione od wiatru włosy co spotkało się z głośnym protestem. Obie oderwałyśmy się od siebie, nie przerywając głośnego śmiechu. Dobrze było widzieć ją taką beztroską i pełną życia jak w tej chwili.

Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że przez ostatni czas zarówno dla mnie, jak i Nat, Maximoff stała się kimś w rodzaju młodszej siostry. Takiej, której zawsze pomaga się w potrzebie, udziela rad, a także wytrzymuje cierpliwie wszystkie jej cięte komentarze. 

- Na pewno coś niesamowitego - odpowiedziała na pytanie, które wcześniej sama sobie zadałam.

- Tak, to na pewno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro