Rozdział 6 - Ty i ja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja:

Dla wszystkich, którzy razem ze mną oglądają dziś o 20:00 "Iron Man" ❤️

~~~

- Spodziewałem się trochę więcej złota w Złotym Królestwie - usłyszałam kpiący głos Starka po mojej lewej stronie. Z trudem przeniosłam na niego spojrzenie, czując, że ciśnienie podnosi mi się coraz bardziej. - O, cześć Jelonku - powiedział, mijając Lokiego i poklepując go przyjacielsko po plecach. - Dzięki za zaopiekowanie się naszymi nieocenionymi paniami.

- Vis! - krzyknęła Wanda z radością, rzucając się czerwonemu syntezoidowi na szyję.

Nie minęła chwila, a Hope poszła w jej ślady. Bez zastanowienia przytuliła się do Langa, jakby nie widziała go przez kilka lat. 

Nie rozumiałam skąd znalazły w sobie siłę na radość z powodu widoku ich drugich połówek po tym co dzisiaj zobaczyły. Jak mogły tak po prostu zapomnieć o tragedii młodych zakochanych? Enchantress udowodniła do jakiego okrucieństwa jest zdolna. Dlaczego nie myślały o tym co się stanie, kiedy rzuci urok na ich ukochanych? Przecież skoro są tutaj mogła to zrobić z łatwością.

Czułam na sobie wyczekujące spojrzenie Rogersa, ale nie miałam zamiaru reagować w żaden sposób. Nie taką podjęliśmy decyzję. Powinien był mi zaufać i dać działać samej. W tej chwili, przez niego, koszmar z dzisiaj mógł odbić się na nas. Choć za nim tęskniłam, nie mogłam po prostu cieszyć się jego obecnością.

- Cześć, Kate - powiedziała Pepper, kiwając mi głową na przywitanie.

- Potts - odpowiedziałam sztywnym gestem. - Miło cię widzieć w naszych szeregach, was też Gamoro i strażniczko z czułkami...

- O, ja! Ja jestem Mantis! - przedstawiła się żwawo wspomniana kobieta, przypominająca mi kosmitę z fantastycznych filmów, które ogląda Parker. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, który, w połączeniu z całkowicie czarnymi oczami, wyglądał dość przerażająco, a jednocześnie ładnie. 

- Mantis, jasne - skinęłam głową w jej stronę. - Nie wiem jak mam się odnieść do pluszaka i drzewka...

- Ej, tylko nie pluszaka! Ja tu jestem! - futrzak zwrócił na siebie uwagę obrażonym tonem, przez co nie mogłam powstrzymać przewrócenia oczami. Jeżeli co chwilę będą mi tak przerywać, to nigdy nie powiem tego co miałam zamiar.

- A ja potrafię zrozumieć, Kotkę. Mi od początku przypominasz Build-A-Bear - wtrącił się Stark, jak zawsze nie mogąc się powstrzymać.

- Daruj sobie, Kate - powiedział Loki, patrząc na mnie ze złością kryjącą się za szarymi tęczówkami. - Nie są zainteresowani tym co mówisz. Najwyraźniej nie biorą tego na poważnie. Mówiłem żeby nie prosić o pomoc Avengers - tym razem zwrócił się do Heimdalla.

- Dziewczyny dawały radę całkiem nieźle - Walkiria wzruszyła ramionami. Wiedziałam, że nie miała na myśli mnie, ale próbowała jakoś uspokoić Lokiego.

- Tak, ale ci kretyni zawsze lecą za nimi z pseudo pomocą. Przez was, matoły, cała akcja może być zaprzepaszczona - warknął wściekle, patrząc prosto na Starka.

Zmierzyłam spojrzeniem zgromadzonych w pomieszczeniu, czując jak coś ciężkiego opada na moją klatkę piersiową. Cały plan polegał na tym aby nie dostarczać Enchantress więcej potencjalnych marionetek do armii. Teraz, patrząc na przytulonych Hope i Scotta, Wandę i Visiona, mężczyznę z czerwonymi pasami na szarej skórze, Lorda, Pepper obok Tony'ego oraz Steve'a, robiło mi się słabo. Nawet nie wiedzieli jak lekkomyślnie postąpili albo, co gorsza, wiedzieli, ale mieli to gdzieś.

- Pff, jesteśmy Strażnikami Galaktyki, wygramy każdą potyczkę, co nie, Gamora? - oznajmił nonszalancko Lord, patrząc na zielonoskórą kobietę. Z pewnością oczekiwał od niej wsparcia, ale ta przewróciła oczami i pokręciła z politowaniem głową.

- Dajcie mi, Draxowi, złoczyńcę, a zaraz z nią skończę - powiedział mężczyzna z czerwonymi pręgami na skórze. Nie wiem skąd, w jego dłoniach pojawiły się dwa ostrza, którymi zaczął wymachiwać bez większego celu. Otworzyłam szerzej oczy nie wiedząc czy powinnam mu przeszkodzić, czy dalej obserwować ten wybryk natury.

- Skończysz to zaraz swój żywot, jeśli nie odłożysz zabawki na miejsce - warknęła w jego stronę Walkiria.

- To gdzie ta bijatyka? - zapytał pluszak, a jego drobny pyszczek uformował coś, co przypominało chytry uśmiech.

- Czekamy na odpowiedni moment do ataku - powiedział Loki, najwidoczniej mając dość tej bezsensownej wymiany zdań, która prowadziła donikąd. - Radzę odpocząć dopóki jest czas i nie wychodzić poza twierdzę. Moja magia ukrywa was tylko tutaj.

Minęło zaledwie kilka sekund, a wszyscy rozeszli się we własnym kierunku. Stark, Potts, van Dyne i Scott zabrali się za rozkładanie przywiezionych łóżek polowych; Strażnicy wrócili na pokład swojego statku; Loki razem z Walkirią zniknęli w ich części twierdzy zagospodarowanej przez nich, a Wanda, Vision oraz Heimdall usiedli przy ognisku, pełniąc wartę. 

Nawet nie obejrzałam się za siebie, kiedy żwawym krokiem ruszyłam w stronę czerwono-złotego statku kosmicznego. Miałam cichą nadzieję, że Steve da mi spokój i zostanie z resztą Avengers, ale porzuciłam ją, słysząc jego kroki za sobą. Zacisnęłam nerwowo pięści, hamując wybuch złości. Nie chciałam dawać pozostałym dodatkowej rozrywki w postaci kłótni na środku wspólnej kryjówki. Już teraz wiedziałam, że bez nerwów się nie obejdzie.

- Kate... - zaczął jak tylko weszliśmy do oddzielnego pomieszczenia na pokładzie.

- Nie! - krzyknęłam, odwracając się gwałtownie w jego stronę. Byłam pewna, że w tej chwili moje oczy rzucały w niego ostrymi sztyletami, ale nie potrafiłam powstrzymać ogromu napływającego gniewu. - Steve, po prostu nie. Zamknij się i stąd wyjdź. Teraz.

Spojrzałam na jego twarz, ale zamiast zranienia dostrzegłam tylko troskę. Był tak bardzo przejęty moim stanem, że nawet nie zwrócił uwagi na to jak bardzo chciałam go zranić. Pragnęłam zrobić wszystko byle tylko zebrał resztę i razem z nimi wrócił na Ziemię.

- Kochanie...

- Steve, do cholery, zamknij się! - wrzasnęłam, uderzając pięścią w stół obok siebie. Poczułam tępy ból po zetknięciu z twardym blatem, ale nawet to nie powstrzymało mojego wybuchu. - Nie chcę cię tu widzieć, rozumiesz?! Wracaj do domu i to szybko. Zostaw mnie w spokoju.

- Nie zostawię cię - powiedział, swobodnie wzruszając ramionami. - Nigdy cię nie zostawię.

- Ale ja nie chcę żebyś tu był! - krzyknęłam, wymachując wściekle rękami. - Twoja obecność, tak samo jak reszty półgłówków jest zbędna. Przez was zawalimy całą misję.

- Mamy ze Starkiem plan. Pomożemy wam - zapewnił mnie, na co prychnęłam wściekle.

- Stark ma plan, co? - zapytałam sarkastycznie, krecąc głową z niedowierzaniem. - Powtórzę ostatni raz. Wynoście się stąd dopóki możecie.

- Kate, kocham cię - powiedział spokojnie, jakby uważał, że właśnie to wróci mi równowagę, której potrzebowałam. - I właśnie dlatego nigdy nie zostawię cię samej na polu bitwy.

Szkoda, że nie wiedział jak bardzo te słowa napawały mnie strachem, a jednocześnie złością. Nie chciałam by nasza historia skończyła się podobnie do tamtych Asgardczyków. Nikt na to nie zasłużył. Może Wanda, a także Hope znalazły w sobie siłę by odepchnąć pesymistyczne myśli i cieszyć się z obecności ich ukochanych, ale ja nie potrafiłam.

- Jesteś skończonym egoistą - warknęłam, odwracając się do niego plecami. - Zawsze musi być tak jak ty postanowisz, prawda, Kapitanie? - zapytałam złośliwie.

Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, ale zamiast tego poczułam jego obecność tuż za moimi plecami. Wzięłam głęboki oddech, zamykając na chwilę oczy, kiedy objął mnie ramionami i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Przez krótki moment mogłam usłyszeć jego lekko przyspieszone bicie serca, dające mi jasny sygnał jak bardzo obecna sytuacja go stresowała, denerwowała albo po prostu przejmowała. Trwało to zaledwie ułamki sekund, po których gwałtownie odwróciłam się w jego stronę i wyswobodziłam z uścisku, odpychając Steve'a od własnego ciała. Chłód, który poczułam wbrew sobie, zwiększył moją wściekłość jeszcze bardziej.

- Nie dotykaj mnie - ostrzegłam go, stawiając kilka kroków w tył. - Chcę być sama, Rogers. Czego tu nie rozumiesz?

Mężczyzna zmarszczył brwi, dokładnie mi się przyglądając. Jego niebieskie spojrzenie uważnie zeskanowało całą moją postawę aż w końcu zatrzymało się na oczach. Zrównał ze mną kontakt wzrokowy, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Pomimo wszystkich słów, które do niego powiedziałam, mimo odepchnięcia go od siebie, jemu wciąż zależało tylko na poprawie mojego samopoczucia.

- Twoje usta mówią jedno, a oczy zupełnie coś innego. Nie chcesz zostać sama. Już wiele razy obiecałem ci, że do tego nie dopuszczę i mam zamiar dotrzymać słowa - oznajmił cichym, spokojnym głosem, ostrożnie stawiając krok w moją stronę. Zatrzymał się od razu, kiedy tylko zauważył, że zaczęłam się odsuwać.

- W tej chwili jedyne czego pragnę to abyś stąd zniknął - upierałam się, krzyżując ramiona na piersi.

Steve głośno wypuścił powietrze z ust, tym samym wysyłając sygnał o wyczerpaniu cierpliwości. Uparcie odwzajemniałam jego spojrzenie, chcąc go przekonać, że się mylił. Naprawdę nie podobał mi się jego widok tutaj, teraz. Naprawdę.

- Świetnie, jeśli jesteś pewna, że tego chcesz - powiedział szorstko, mrużąc oczy. - Pójdę do reszty i nie będę ci wchodził w drogę, ale żadne z nas nie opuści Asgardu dopóki misja nie zostanie zakończona.

Po wypowiedzeniu ostatnich słów dał mi kilka sekund abym przemyślała swoją decyzję. Powietrze między nami nagle zaczęło mi ciążyć, jednak nawet gdybym chciała coś powiedzieć, nie wiedziałam co. Powoli z jego oczu znikała wcześniejsza nadzieja, wypierana przez smutek i odrzucenie. Coś w środku boleśnie ścisnęło mnie na ten widok.

Pewnie właśnie dlatego, kiedy w jednej chwili odwrócił się za siebie z zamiarem wyjścia, dogoniłam go w dwóch krokach. Kompletnie nie myśląc nad konsekwencjami, chwyciłam przegub jego dłoni. Steve odwrócił się do mnie, nie kryjąc zaskoczenia, ale nie pozwoliłam mu dojść do słowa. W końcu zrobiłam to, na co miałam ochotę od wylotu z siedziby Avengers. Wspięłam się lekko na palcach, wolną dłonią objęłam go za szyję i przyciągnęłam bliżej siebie aby wreszcie złączyć nasze usta w wyczekiwanym pocałunku.

Miałam wrażenie, że całkowicie instynktownie, Steve pozbył się chwilowego zdziwienia i od razu przejął kontrolę. Choć próbowałam go znowu zdominować, składając na jego ustach namiętne pocałunki, aby w ten sposób pokazać mu co naprawdę czuję, on mi na to nie pozwolił. Dłonie Rogersa wreszcie znalazły swoje miejsce na mojej talii, przyciągając moje ciało bliżej niego. Sama, po puszczeniu jego ramienia, ułożyłam dłoń na szorstkim policzku Steve'a, rozkoszując się każdym dotykiem. Obejmowaliśmy się niemal desperacko, nie zostawiając żadnej przestrzeni między nami. Żadne z nas nie chciało puścić drugiego.

Nieświadomie zrobiłam kilka kroków w tył, ale cały czas znajdowałam się w ciasnych objęciach Steve'a. Zatrzymałam się dopiero po uderzeniu plecami w ścianę. Zaskoczona tą nagłą przeszkodą, syknęłam cicho pod nosem, co od razu zostało stłumione przez niezwykle miękkie wargi mężczyzny. 

Mój oddech przyspieszał z sekundy, na sekundę, a rytm serca zdawał się temu dorównywać. Steve zaczął schodzić pocałunkami po linii mojej szczęki, na co od razu mruknęłam z zadowoleniem. Nie mogłam zapanować nad coraz szybszym unoszeniem się klatki piersiowej, która z powodu prawie nieistniejacej odległości, zderzała się z jego ciałem. 

Nagle, poczułam jak Steve podnosi mnie za uda, więc bez zastanowienia objęłam go nogami w biodrach. Mężczyzna obrócił nas w powietrzu, po czym posadził mnie na blacie stołu. Położyłam dłonie na jego kostiumie, czując lekką irytację z powodu nieprzenikalnego materiału, z którego zostały wykonane nasze stroje. W walce były idealne, ale teraz zmniejszały intensywność uczucia dotyku drugiej osoby co doprowadzało mnie do szału. Wciąż nie opuściłam nóg, mając pewność, że Steve nie odsunie się nawet na kawałek.

- Jeśli Enchantress rzuci na ciebie urok to najpierw zabije ją, a potem ciebie za to, że mnie nie posłuchałeś - ostrzegłam poważnym, a jednocześnie zdyszanym głosem.

Mój wzrok bezwiednie uciekał z roziskrzonych oczu mężczyzny na jego lekko spuchnięte od pocałunków usta. Właśnie przez ten szczegół wypowiedziane przed chwilą słowa traciły swoją nutę groźby, a wargi mężczyzny rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu. Położył swoją dłoń na moim policzku, kciukiem pocierając rozgrzaną skórę. Sama uśmiechnęłam się szczerze, pozwalając wreszcie by pochłonęło mnie szczęście spowodowane jego obecnością. To mogło się wydawać żałosne, ale rzeczywiście tylko on był w stanie pomóc, kiedy zewsząd czaiła się beznadzieja, chcąca ogarnąć moją wolę walki.

- Zgadzam się, pod warunkiem, że zrobisz to właśnie w tej kolejności - odpowiedział, nie tracąc swojego uśmiechu. Drugą dłoń położył w dole moich pleców, a następnie przycisnął mnie bliżej tak, że ponownie nie było choćby najmniejszej przestrzeni między naszymi klatkami piersiowymi. Chcąc utrzymać wzrok na jego twarzy musiałam unieść głowę, podczas gdy Steve patrzył na mnie z góry. - Przynajmniej będę wiedział, że ty jesteś bezpieczna.

Przewróciłam oczami, śmiejąc się cicho.

- Bohater się znalazł - prychnęłam, a następnie objęłam jego kark dłońmi, łącząc nasze usta w gorącym pocałunku, w którym całkowicie się zatraciliśmy. 

Mruknęłam z niezadowoleniem, kiedy odsunął się ode mnie odrobinę, ale zaraz o tym zapomniałam. Powodem tego były subtelne, a jednocześnie namiętne pieszczoty szyi, którymi Steve zaczął mnie obdarowywać. Powoli schodził pocałunkami niżej pobudzając wszystkie nerwy w moim ciele. Westchnęłam cicho, czując jak zatrzymuje się w czułym punkcie i zaczyna lekko zasysać moją skórę. Zamknęłam oczy, czując pojawiające się skurcze w brzuchu.

- Tęskniłem - szepnął, odrywając się ode mnie na chwilę, a jego gorący oddech owiał moją skórę, powodując przyjemny dreszcz.

- Ja też - odparłam, a następnie lekko przygryzłam jego wargę. Steve natychmiast zaczął mnie całować, kierując swoje dłonie do zamka od mojego stroju. Zadowolona z tego dokąd zmierzaliśmy, skupiłam się na pełnym oddawaniu pieszczot. Z napięciem czekałam aż w końcu zdejmie ze mnie denerwujące ubranie bym w końcu mogła poczuć intensywniej każdy jego dotyk.

Niestety, oboje zapomnieliśmy o ważnym szczególe. . .

- Ludzie, nie widzieliście się zaledwie dwa dni. Opanujcie się trochę - usłyszeliśmy rozbawiony głos Maximoff. Zaskoczeni nagłym pojawieniem się osoby trzeciej, oderwaliśmy się od siebie i zdziwieni przenieśliśmy spojrzenia na rudowłosą.

- Wanda! Bo, my, właśnie...

- Nie masz czasem zmiany straży razem z Visonem? Ognisko to dość romantyczna sceneria. Jestem pewna, że nawet syntezoid ją doceni - powiedziałam swobodnie, nie czując się szczególnie zażenowana sceną sprzed chwili. Jeśli już, to byłam wyjątkowo zirytowana, że nam przerwała, jednak zawstydzenie na twarzy Rogersa prezentowało się wyjątkowo zabawnie.

- Tak, siedzimy ze Strażnikami. Gamora wpadła na pewien pomysł, więc przyszłam zobaczyć czy już śpisz. Powinnam się spodziewać, że ten chłód na powitanie skończy się w ten sposób - parsknęła, mierząc nas znaczącym spojrzeniem.

Lekko zmrużyłam oczy, zaskakując ze stołu i szykując się na odbicie piłeczki w jej stronę, ale to Steve pierwszy zabrał głos.

- Na jaki pomysł wpadła? - zapytał na pozór opanowanym tonem, choć lekka chrypa zdradziła jego grę. Parsknęłam pod nosem, opuszczając na chwilę wzrok i uśmiechając się sama do siebie.

- Jesteś pewien, że chcecie wiedzieć teraz? - Wanda wykonała szybki gest, wskazując na wyjście z pokładu. - Ja mogę zniknąć i powiedzieć reszcie, że już śpicie a wy sobie dokończycie, skończycie, dojdziecie... do wniosków jak bardzo chcecie poznać pomysł Gamory...

- Maximoff! - warknęłam, mając dość tej złośliwej gry.

- Dobra, mam dość. Jak tylko wrócimy do bazy, masz obowiązkowe treningi od piątej rano przez tydzień - zarządził stanowczym głosem Steve, krzyżując ramiona na piersi.

- Warto było - zaśmiała się Wanda, po czym odwróciła na pięcie. - Jeśli chcecie poznać ten pomysł, to chodźcie! - krzyknęła, nie odwracając się w naszym kierunku.

Jak tylko zniknęła z naszego pola widzenia parsknęłam szczerym śmiechem, opierając się o stół, na którym jeszcze przed chwilą siedziałam.

- Chyba powinniśmy iść - powiedział Steve, a jego głos brzmiał dziwnie szczęśliwie w porównaniu do naszej poprzedniej rozmowy. 

Podniosłam na niego wzrok, zderzając się z błękitnym spojrzeniem, w którym radośnie tańczyły jasne iskierki. Skinął głową w stronę wyjścia, po czym chciał wykonać pierwszy krok, ale po raz kolejny dzisiaj, bez wahania złapałam go za nadgarstek.

- Czekaj - zatrzymałam go, a następnie prawą ręką objęłam jego szyję, zmuszając do pochylenia się. Namiętnie pocałowałam lekko już opuchnięte usta Steve'a, niechętnie odsuwając się po kilkunastu sekundach. - Wyglądasz uroczo, kiedy jesteś zawstydzony - szepnęłam, na co przewrócił oczami i po raz kolejny spróbował udać się w kierunku wyjścia. Znowu byłam szybsza. Złożyłam na jego ustach ostatni, gorący pocałunek, a następnie przerwałam go równie szybko i spojrzałam mu w oczy. - I cholernie seksownie, kiedy przyjmujesz pozę stanowczego Kapitana.

- Jesteś okropna, wiesz o tym? - zapytał, mierząc wzrokiem moje ciało. Uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem, widząc jak tęczówki Steve'a robią się o odcień ciemniejsze. Zbliżyłam twarz do jego i kiedy nasze usta dzieliły milimetry, zatrzymałam się.

- Mamy obok towarzystwo, które na nas czeka, a przecież nie chcemy, żebyś zmienił się w uroczego, zawstydzonego Steve'a Rogersa - szepnęłam, uśmiechając się psotnie.

Mężczyzna jęknął żałośnie pod nosem, a ja pozwoliłam naszym ustom na subtelny kontakt, który bardzo szybko przerodził się w kolejną walkę o dominację.

- Rogers! - usłyszeliśmy głośny krzyk Tony'ego z zewnątrz.

Dopiero wtedy, niechętnie opuściliśmy pokład.

Pierwszym co rzuciło mi się w oczu po wyjściu, była czerwona poświata okalająca część twierdzy, w tym statki kosmiczne oraz ognisko, przy którym siedziało dość specyficzne towarzystwo. Nie uważam się za osobę o niskiej elokwencji, ale naprawdę miałam problem by prawidłowo określić grupę ludzi, a raczej istot, przede mną. Zdawało się, że pomimo różnic, szybko nawiązali wspólny język.

- No wreszcie, nasze gołąbki postanowiły się zjawić - prychnął Stark na nasz widok. 

- Jestem Groot.

- Jak będziesz starszy to ci wyjaśnię - padła odpowiedź szopa pracza na coś, co powiedziało drzewko.

Heimdall i Strażnicy prychnęli śmiechem, z pewnością rozumiejąc osobliwy język rośliny, która jak gdyby nigdy nic, wróciła do swojej gry.

- Po co ta osłona? - zapytałam, patrząc na Maximoff z niezrozumieniem. Kobieta przewróciła oczami w odpowiedzi, ale z odpowiedzią przyszedł ktoś inny.

- Wanda oddzieliła nas od księcia Odinsona i wojowniczki Walkirii, żeby nasze rozmowy im nie przeszkadzały - wyjaśnił uczynnie Vision, o którego bok opierała się Maximoff.

- Jestem Groot.

- Kłócą się - wyjaśnił szybko szop pracz.

- A ty się nie podpalisz? - zapytał z zainteresowaniem Lang, wskazując na mówiące drzewko.

- Jestem Groot.

- Groot! - padło z gardeł wszystkich Strażników Galaktyki.

- Co on tam bełkocze? - Stark zmarszczył brwi, przechylając z niezrozumieniem głowę.

- Że ten tam mężczyzna-mrówka, którego imienia zapomniałem to imbecyl - powiedział szop swobodnym tonem.

Zaraz po tych słowach, Gamora przechyliła się przez Lorda i lekko szturchnęła zwierzątko w łapkę.

- No co? - zapytał, sprawiając wrażenie całkowicie zdezorientowanego. - Przecież ocenzurowałem! Nie moja wina, że nastoletnie drzewo ma wybuchy jakichś hormonów roślinnych - tłumaczył się.

- Język, Groot - powiedział Steve, zajmując wolne miejsce obok Pepper.

Tym razem to Avengers parsknęli głośnym śmiechem, łącznie ze mną i samym Rogersem. Mężczyzna wyciągnął dłoń w moją stronę, więc bez zastanowienia ujęłam ją, siadając między nim a Gamorą.

- Uważaj, Badylak. Jeszcze jeden taki numer, a razem z Kapitanem zrobimy sobie drugie ognisko. Aua! - krzyknął Stark, pocierając sobie pośpiesznie ramię, które uderzyła Pepper. Muszę jej przyznać, że siły nie żałowała. - Za co? Ja tylko wspieram kulturę języka!

- A ja jestem zagorzałą ekolożką - prychnęła kobieta, odwracając się do swojego mężczyzny plecami.

- A dwóch tłumoków i Rhodesa gdzie zgubiliście? - zapytałam, zauważając brak ich specyficznych, dziecinnych kłótni, a także głupich żartów.

- Okazało się, że to właśnie oni zachowali resztki rozsądku, ufając nam. Postanowili zostać, bo im więcej mężczyzn w zasięgu Amory, tym większe niebezpieczeństwo dla nas - wyjaśniła mi van Dyne, której już musieli wytłumaczyć brak pozostałych członków drużyny.

- Chociaż ktoś w tej drużynie jeszcze myśli - uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc oburzone okrzyki pozostałych mężczyzn.

Poczułam jak Steve obejmuje mnie ramieniem w pasie i kładzie dłoń na moim biodrze.

- Nie myśl, że to coś zmieni, Rogers. Zdania nie zmienię - powiedziałam, na co Stark roześmiał się złośliwie.

- Popieram Kate, Tony - oznajmiła od razu Potts, więc posłałam jej lekki uśmiech. - Tylko dlatego, że wy nie umieliście cicho siedzieć na tyłkach w kwaterze i nie pozwoliliście kobietom zająć się kryzysem, zostawiłam firmę w rękach zastępcy.

- Męska duma - prychnęła Gamora, patrząc wymownie na Lorda.

- Czekajcie! - krzyknęłam nagle, ściągając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Nie przyłożyłam do tego jednak zbyt dużej uwagi. Coś innego pochłonęło moje myśli bez reszty, podsycając mój gniew z sekundy na sekundę.

Powoli odwróciłam twarz w kierunku Rogersa, który śledził moje ruchy z niezrozumieniem. Jego oczy, pod wpływem mojego wściekłego spojrzenia, zaczęły wypełniać się paniką. Wiedział, że coś przeskrobał, a teraz szukał w głowie tego o czym najwyraźniej zapomniał.

- Steven Grant Rogers! - warknęłam, odpychając od siebie jego dłoń i oskarżycielsko wyciągając palec wskazujący. - Anthony Edward Stark! - błyskawicznie odwróciłam się w kierunku bruneta. Zainteresowany zmarszczył z niezrozumieniem brwi, a następnie uniósł jedną z nich, w spokoju czekając aż podzielę się z nimi powodem mojego nagłego wybuchu.

- Użyła drugich imion, nie jest dobrze - usłyszałam konspiracyjny szept, który, jeśli miałabym zgadywać, należał do Lorda. Nie obchodził mnie jednak w tej chwili na tyle, abym miała to sprawdzić.

- No co ty, kretynie - prychnął pluszak.

- Myślę, że wypowiada im wojnę - powiedział ktoś niskim tonem.

- Uuu będą się bić - rozległ się rozmarzony, kobiecy głos, a zaraz po nim nastąpiły pojedyncze oklaski. - Użyjcie noży! 

Całkowicie zignorowałam niepotrzebne komentarze Strażników Galaktyki, skupiając wzrok na dwójce mężczyzn. Mój oddech coraz bardziej przyspieszał, a fakt, że zarówno Steve, jak i Stark mieli miny pełnych niezrozumienia niewiniątek, dolewał oliwy do ognia.

- Jak mogliście zostawić Trouble na pastwę tych nieodpowiedzialnych gamoni?! - krzyknęłam, wprawiając w osłupienie wszystkich zebranych. - Mieliście się nim zająć do cholery! Przecież oni go tam zagłodzą albo zamęczą.

- Kochanie...

- Nie kochaniuj mi tutaj! - ucięłam go krótko, co spotkało się z parsknięciem kilku przysłuchujących się osób. Od razu skierowałam na nich wściekły wzrok co zmusiło niektórych do mizernego ukrywania rozbawionych wyrazów twarzy. - Co. Zrobiliście. Z Trouble? - wycedziłam z siebie, skacząc spojrzeniem od Steve'a do Starka.

- Spokojnie, jest bezpieczny. Nie bój się o swoją kupkę sierści, przecież z gamoniami jest jeszcze Rhodey - Tony wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. - Poza tym, na czas naszej nieobecności, Fury z Hill chcieli zatrzymać się na trochę w kwaterze i popracować nad swoimi sprawami - machnął dłonią jakby odganiał od siebie natrętną muchę.

- Zarówno Bucky jak i Sam zapewnili, że się nim zajmą - wtrącił się Steve z lekkim uśmiechem na ustach. - Przecież wiesz, że uwielbiają tego kota, zwłaszcza po obejrzeniu nagrania z ostatniego treningu Parkera.

Na samo wspomnienie wydarzenia sprzed kilku dni, wróciła do mnie część dobrego humoru. Rzeczywiście, to była niezapomniana wpadka bohatera z sąsiedztwa. Dobrze, że Friday nagrała każdą sekundę.

- Jeśli mogę się wtrącić, Lady Romanoff - zaczął Heimdall, kładąc nacisk na moje nazwisko. Wstrzymałam na chwilę powietrze, odwracając się w kierunku mężczyzny. Miałam nadzieję, że powstrzyma podobne komentarze w obecności Rogersa. - Ten kot, o którym mowa, wygląda na całkiem zadowolonego. Aktualnie bawi się z jakimiś uzbrojonymi kobietami w Midgardzie, w królestwie Wakanda.

- Że co robi?! - krzyknęłam równo z Maximoff i van Dyne. Wszystkie trzy spojrzałyśmy na resztę Avengers w kompletnym szoku, nie wiedząc czy Heimdall sobie z nas nie żartuje.

- No, tak... - Steve podrapał się z zakłopotaniem po karku. - Niespodzianka? - bardziej zapytał niż oznajmił, starając się posłać mi uspokajający uśmiech.

- Umówili spotkanie z T'Challą w Wakandzie. Rąsia ze Skrzydlatym chcieli tam polecieć - wyjaśnił w skrócie Stark, wzruszając z obojętnością ramionami. Jakbym wcale właśnie nie usłyszała, że mój pupil wylądował na innym kontynencie z parą nieodpowiedzialnych, wiecznie się kłócących dzieci.

- Zabije was - powiedziałam tylko, odsuwając się nieznacznie od Steve i spoglądając z zainteresowaniem na kobietę obok mnie. - Podobno chciałaś ze mną rozmawiać - zaczęłam prosto z mostu, chcąc jak najszybciej opuścić ten obóz skautów. 

Muszę pamiętać by nigdy więcej nie powierzać opieki nad Trouble żadnemu z Avengers. W tych czasach już rzeczywiście nikomu nie można ufać, ale żeby zabrać kota do Afryki?

- Chodź ze mną - oznajmiła, od razu wstając ze swojego miejsca. Przystałam na tę propozycję bardziej niż chętnie. Energicznie podniosłam się na nogi, idąc śladem Strażniczki.

Nawet się nie zdziwiłam, kiedy zaczęłyśmy wchodzić po platformie prowadzącej do ich statku kosmicznego. Już z zewnątrz maszyna wyglądała na wyjątkowo zadbaną, nowoczesną, a przede wszystkim doskonałą do walk w przestrzeni. Nie brakowało w niej uzbrojenia, jak w naszej, a w dodatku miała znacznie trwalszy pancerz. Został zaprojektowany w zwykłych, metalicznych barwach, które rozświetlały nowoczesne lampy. To była miła odmiana od czerwono-żółtej maszyny.

Gamora poprowadziła mnie do jednej ze ścian statku, przyglądając mi się z tajemniczym wzrokiem.

- Dzięki - zaczęłam, machając dłonią w kierunku zejścia z pokładu. - Za wyciągnięcie mnie stamtąd.

- Nie ma problemu - wzruszyła ramionami. - Mężczyźni często nie myślą zanim coś zrobią. Uwierz, wiem coś o tym. Chyba poznałaś już Quilla?

Zmarszczyłam z niezrozumieniem brwi, przekrzywiając na bok głowę. Usilnie starałam się przypisać do kogoś usłyszane nazwisko, ale za nic nie potrafiłam tego zrobić. W ciągu ostatnich kilku dni poznałam zdecydowanie zbyt dużo ludzi.

- Kogo? - zapytałam wreszcie, unosząc jedną brew w górę.

- Ten roztrzepany laluś, mający się za wojownika galaktyki - oznajmiła Gamora, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech.

- Lord! - krzyknęłam, klaszcząc dłońmi. Przynajmniej to zapamiętałam.

- Star-Lord, a przynajmniej tak lubi się przedstawiać, żeby podnieść swoje ego. Tak naprawdę nazywa się Peter Quill i pochodzi z Ziemi, choć jest tylko w połowie człowiekiem. Nie będę ci tłumaczyć całej historii, bo raczej nie mamy na to aktualnie czasu - powiedziała, nie tracąc swojego uśmiechu.

Uniosłam lekko brwi w geście zdziwienia na tę informację. Nie spodziewałam się, że któreś z nich może okazać się ziemianinem. 

- A reszta z was? - zapytałam zaciekawiona.

- Drax Niszczyciel jest wojownikiem z Kylos. Stracił swoją rodzinę, a teraz szuka zemsty na sprawcy. Groot to drzewo w okresie dojrzewania, które nigdy nie rozstaje się ze swoją grą. Rocket jest zmodyfikowanym szopem oraz z pasji kieszonkowcem, więc na twoim miejscu uważałabym w jego towarzystwie. Mantis poznaliśmy niedawno. Ma zdolność wpływania na psychikę innych istot - powiedziała szybko, machając od niechcenia dłonią i nie dając mi szansy na przerwanie jakimkolwiek pytaniem. Z każdym kolejnym usłyszanym zdaniem miałam ich coraz więcej. - Wiem, wszyscy urwali się z innej bajki i najprawdopodobniej jesteśmy jedną z najbardziej chaotycznych drużyn w galaktyce, ale to działa - wzruszyła ramionami.

- Nawet nie miałam zamiaru tego kwestionować. Sama się czasem zastanawiam jakim cudem Avengers jeszcze się nie pozabijali - stwierdziłam, przypominając sobie scenę sprzed kilkunastu dni. Dobrze, że Friday wyłączyła piekarnik zanim Barnes i Wilson spalili całą kwaterę chcąc zrobić ciasto czekoladowe z alkoholem. - A ty? - zapytałam po chwili, wyrywając się ze wspomnień o zadymionym pomieszczeniu.

- Co ja?

- Loki dziwnie zareagował na twój widok, więc jestem ciekawa. Jaka jest twoja historia?

Wydawało mi się, że przez chwilę ciało kobiety zesztywniało a oczy stały się odległe. Najpewniej wróciła wspomnieniami do odległych chwil, o których starała się zapomnieć w codziennym życiu. W jej bystrym spojrzeniu czaiła się mroczna tajemnica.

- Ja...

- Dobra, nie mów - zatrzymałam ją szybko zanim zdążyła powiedzieć choć słowo. - Ledwo się znamy, więc naprawdę nie musisz odpowiadać. Wystarczy mi świadomość, że nie wbijesz mi ostrza w plecy w trakcie bitwy.

Gamora zaśmiała się z lekką ulgą, a następnie otworzyła coś, co okazało się szafą wbudowaną w ścianę statku. Wyjęła z niej broń, przypominającą połączony miecz i sztylet. Nie musiałam jej dotykać by zauważyć, że została wykonana z wytrzymałego, a jednocześnie ostrego metalu.

- Pewien Tytan zabrał mnie z mojej rodzinnej planety i wychował na wojowniczkę. W końcu się zbuntowałam, a teraz utknęłam z bandą matołów - powiedziała, wpatrując się w ostrze w jej dłoniach. - To powinno ci wystarczyć. No i moje zapewnienie, że nie planuje wbić ci miecza w plecy.

Skinęłam lekko głową, w pełni rozumiejąc dlaczego nie rozwijała się bardziej na temat swojej przeszłości.

- Dzięki, że przyleciałyście z Mantis nam pomóc - powiedziałam po krótkiej chwili ciszy. - Co do reszty, nie wiem czy sami nie wystawiają się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

- Znają ryzyko - zapewniła mnie, przybierając poważny wyraz twarzy. - Już ustalili, że nie zbliżą się do tej całej Enchantress, ale chcą zająć się armią i Thorem. Słyszałam sporo historii o jego mocy.

- Tak, a jego aktualne wypranie mózgu gra na naszą niekorzyść - skrzywiłam się lekko, wyobrażając sobie jak to będzie spotkać się na polu bitwy twarzą w twarz z Thorem. Wydawało mi się, że tak niedawno widziałam go w kwaterze w pełni dobrego humoru.

- A ty chcesz walczyć ze swoimi zabawkami z Ziemi? - zapytała, na co mimowolnie zesztywniałam.

- Coś z nimi nie tak? - skrzyżowałam ramiona na piersi, czując jak wypełnia mnie złość. 

Dlaczego cały czas wszyscy powtarzali mi, że nie mam szans w tej walce? Nawet nie znali moich możliwości, a już na starcie uznali mnie za najsłabsze ogniwo.

- Są dość prymitywne - odpowiedziała mi z obojętnością jakby w ogóle nie zauważyła wściekłości w mojej postawie. - Nie zrozum mnie źle. Słyszałam, że jesteś świetną wojowniczką, ale potrzebujesz lepszego sprzętu i tu pojawia się moja propozycja.

Uniosłam z zaskoczeniem brwi, jeszcze nie wiedząc do czego zmierzała. Kobieta z podstępnym uśmiechem wcisnęła mały przycisk wbudowany w ścianę, dzięki czemu ukryty schowek otworzył się z cichym kliknięciem. Z zainteresowaniem obserwowałam jak Gamora wysuwa pionową szufladę i gestem dłoni przywołuje mnie do siebie. Niepewnie stanęłam obok niej, dopiero teraz mogąc zauważyć co takiego ukrywało się w środku. 

Do płaskiego blatu szuflady zostały przymocowane różnego rodzaju bronie białe. Nie mogłam powstrzymać zachwytu na widok tak precyzyjnie wykonanych ostrzy. Każde z nich prezentowało się wspaniałe. Kusiły swoją pięknością pomieszaną z niebezpieczeństwem do chwycenia za rękojeść i ruszenia w walkę. Niektóre z nich miały wręcz przesadnie zdobione uchwyty. Pojawiały się na nich motywy roślinne, wyżłobione płomienie czy krople. Nie mogłam sobie wyobrazić jak możnaby zwinnie walczyć, mając niepotrzebne metalowe wstęgi, oplatające dłoń.

- W trakcie naszych podróży zdołaliśmy zgromadzić niezły zapas - wyjaśniła Gamora, widząc moją minę. - Nikt ich nie używa, ale to nie powstrzymuje Rocketa przed kolekcjonowaniem. Wykonano je z różnych metali. Niektóre są na pewno bardziej kruche od twoich broni - ze zdegustowaniem wskazała na ozdobną, cienką szablę, połyskującą błękitnym światłem. Jej złotą rękojeść oplatały tego samego koloru liście, przypominające krzew winorośli. Rzeczywiście, wyglądała jakby została zabrana z jakiegoś sklepu z zabawkami.

- Rozumiem, że ty walczysz tym? - zapytałam, patrząc na ostrze, które wciąż trzymała w dłoni.

- Godslayer'em, tak - przyznała krótko, przenosząc na nie spojrzenie. - Stoczyłam z nim wiele bitew i nigdy mnie nie zawiódł, dlatego tobie chcę polecić coś podobnego. Słyszałam, że świetnie sobie radzisz z różnymi stylami walki, więc miecz nie powinien stanowić problemu - uśmiechnęła się tajemniczo, po czym podeszła bliżej wystawy broni białej. Bez wahania zdjęła z niej miecz oraz sztylet, które od początku zwróciły moją uwagę.

Dłuższe ostrze było smukłe i długie na trochę ponad pół metra. Metal był nieskazitelnie czysty, jakby nigdy nie używany. Obie strony miecza wydawały się ostre niczym brzytwa, a rączka nie zawierała zbędnych zdobień. Miała czarny kolor, przeplatający się z ciemno fioletowymi smugami. Jedyny dodatek stanowił nieznany mi symbol wykuty tuż nad rękojeścią.

Sztylet został wykonany w podobnym stylu, ale był znacznie krótszy. Różnił się również ozdobnym, czarnym wzorem, który otaczał ostrze z obu stron lekkim zygzakiem.

- Co oznacza? - zapytałam z zaciekawieniem, wskazując na obcy znak.

- Wojowniczka - odparła głosem wypranym z emocji. - Dostałam go od tej samej osoby, która podarowała mi Godsleyer'a. Miały mi wynagrodzić liczne kłótnie i oszustwa, więc jak się domyślasz, dla mnie nie mają żadnej wartości. Trzymamy je tutaj tylko ze względu na Rocketa, a ja chętnie się ich pozbędę. Dla ciebie mogą być bardzo przydatnym narzędziem.

- Mówisz poważnie? - upewniłam się, przenosząc spojrzenie z broni na jej kamienny wyraz twarzy.

- Jak najbardziej. Ja ich nigdy nie użyję, a teraz tylko zabierają miejsce. Ty dostajesz je w podarku od przyszłej towarzyszki w walce, więc nie powinnaś mieć do nich takiego uprzedzenia jak ja - uśmiechnęła się lekko, po czym bez pytania wepchnęła mi obie bronie w dłonie.

Jak zauroczona podniosłam je na wysokość twarzy, wpatrując się w gładki metal. Z czegokolwiek zostały wykonane, sprawiały wrażenie niezwykle lekkich.

- Trzymaj - oderwałam wzrok od miecza, przenosząc go na Gamorę.

Kobieta wyciągnęła do mnie dłoń ze skórzanymi, czarnymi pokrowcami do broni. Ostrożnie, czując respekt do podarowanych mi ostrzy, odłożyłam je na pusty blat niedaleko nas, a następnie przejęłam przedmioty trzymane przez Gamorę. Pokrowiec od sztyletu miał zamontowane uchwyty, dzięki którym mogłam umocować go wzdłuż lewego uda do mojego stroju. Z tym od miecza czekało mnie więcej zabawy. Mogłam po prostu przewiesić go jako drugi pas, ale to wydawało mi się zbędne i niewygodne. Będę musiała później jakoś je połączyć. Na razie postanowiłam schować do niego miecz i wziąć go w rękę, a sztylet ułożyłam w przymocowanej ochronce.

- Z czego są wykonane? - zapytałam po raz kolejny biorąc miecz w prawą dłoń, a pokrowiec odkładając na blat.

Broń była idealnie wyważona. Nie mogąc się powstrzymać, wykonałam kilka kroków w tył i po upewnieniu się, że mam odpowiednio dużo miejsca, obróciłam nadgarstkiem z mieczem dookoła siebie. Ostrze zatoczyło dwa okręgi po obu stronach mojego ciała, wywołując lekki ruch powietrza. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek poczuję coś podobnego trzymając w ręku miecz. Zwykle kojarzyły mi się z olbrzymim ciężarem i hałasem, ale ten taki nie był.

- Nie mam pewności, ale jeśli miałabym zgadywać to powiedziałabym, że Uru - oznajmiła. Momentalnie zatrzymałam dłoń i podniosłam wzrok na Gamorę, chcąc mieć pewność, że nie żartuje.

- Uru? - upewniłam się czy dobrze usłyszałam. Kobieta skinęła lekko głową na znak potwierdzenia. - Ten sam metal, z którego jest wykonany Mjolnir?

- Dokładnie ten - zgodziła się, po czym wskazała na miecz w mojej dłoni. - Tylko on pasuje do wszystkich cech, które mają Godslayer i z pewnością Wojowniczki. Jest praktycznie niezniszczalny, a przy tym lekki. Przetnie każdy inny metal, nie zostawiając ani jednego śladu zniszczenia na sobie.

Z podziwem zniżyłam wzrok, kręcąc szybko głową.

- To za dużo - powiedziałam, obniżając ostrze i podając je Gamorze rękojeścią do góry. - Nie mogę mieć takiej broni.

- A jednak możesz i masz - kobieta wzruszyła ramionami, nie przyjmując zwrotu. - Nie słyszałaś co powiedziałam wcześniej? Ja ich nie chcę. Robisz mi przysługę, zabierając je stąd. Tobie przydadzą się o wiele bardziej.

Na moment zapadła między nami ciężka cisza, podczas której po raz kolejny uniosłam wyżej ostrze. Było niesamowite.

- A teraz chodź. Zrobimy sobie mały sparing - klasnęła ochoczo w dłonie, chwytając swój miecz. - Muszę sprawdzić czy Rogers ze Starkiem na pewno cię nie przechwalili i nie zrobisz sobie krzywdy.

Uśmiechnęłam się lekko, podejmując wyzwanie. Dobrze, że wciąż miałam na sobie swój kostium. Zanim zeszłam z pokładu za Gamorą, lewą dłonią złapałam pokrowiec od miecza by go nie zapomnieć. Dopiero wtedy byłam gotowa do opuszczenia statku.

Kobieta stanęła kilkanaście metrów od maszyny, w części, w której było najwięcej wolnego miejsca w twierdzy. Ognisko, a z nim pozostali Strażnicy i Avengersi znajdowali się kawałek za jej plecami, ale po ich zachowaniu mogłam się domyślić, że jeszcze nie zdali sobie sprawy z naszej obecności. Oparłam pokrowiec o najbliższą skalną ścianę, stając naprzeciwko Gamory. Zanim przyjęłam pozycję początkową, rozejrzałam się po naszym otoczeniu. Miałyśmy sporo równej przestrzeni do wykorzystania, więc miejsce z pewnością nie stanowiło problemu. Dzięki wątłemu światłu ze statku Strażników, otaczającej nas poświacie Maximoff oraz niedalekiemu ognisku, widoczność nie była najgorsza.

Bez wahania przyjęłam pozycję, wystawiając lewą nogę do przodu, a prawą lekko cofając. Uniosłam miecz w kierunku Gamory, z pewnym śmiechem obracając go wokół nadgarstka. Wciąż nie mogłam wyjść z podziwu jak lekki i wygodny się wydawał. Byłam ciekawa czy sprawdzi się równie dobrze podczas tego sparingu. 

Kobieta zaatakowała pierwsza, robiąc lekki zamach z góry. Instynktownie zablokowałam jej broń swoją, dzięki czemu dwa ostrza zderzyły się ze sobą z charakterystycznym dźwiękiem uderzającego metalu. Po pierwszym nieudanym ataku, Gamora obróciła się wokół własnej osi z zamiarem kolejnego wymierzenia ciosu. Wykorzystując ten moment, odsunęłam się kawałek, przygotowując do obrony. Widząc ostrze, kierujące się prosto w moją głowę, schyliłam się, wykonując przewrót w przód i obchodząc Gamorę z drugiej strony. To dało mi moment przewagi, który od razu wykorzystałam. Z całej siły uderzyłam mieczem w broń blisko prawego nadgarstka, wytrącając jej Godsleyer'a z dłoni, a następnie przytrzymałam koniec ostrza blisko szyi przeciwniczki.

- No, no - powiedziała Gamora z zadowolonym wyrazem twarzy. - Widzę, że jednak nie potrzebujesz forów - stwierdziła, na co odpowiedziałam jej podstępnym uśmiechem.

- Pokaż na co cię stać - odparłam, opuszczając broń, a następnie odsuwając się kilka kroków aby dać kobiecie czas na przygotowanie się do kolejnej walki.

Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści, czując jak wypełnia mnie pewność siebie po pierwszej potyczce. Słysząc ciche rozmowy, podniosłam wzrok na grupę przy ognisku. Odgłosy walki musiały zwrócić uwagę Avengers i Strażników, gdyż teraz wszyscy się w nas wpatrywali. Odwróciłam spojrzenie, nie chcąc pozwolić sobie na rozkojarzenie. Ponownie przyjęłam pozycję początkową, stając kilka kroków od Gamory.

Tym razem to ja zaatakowałam pierwsza, jednak nie byłam wystarczająco skuteczna. Kobieta zablokowała uderzenie bez większego trudu, a następnie przeszła do ofensywy. Nie chcąc pozwolić jej na sukces, przeniosłam ramię nad głowę i zatrzymałam Godsleyer'a tuż nad moim lewym barkiem. Gamora bez skrupułów podcięła mi nogi, powalając na ziemię. Wciągnęłam szybciej powietrze, czując nagłe zderzenie z twardym podłożem, ale nie tracąc ani chwili, od razu się podniosłam. Po raz kolejny nasze ostrza spotkały się z głośnym brzękiem. 

Uśmiechnęłam się lekko do Gamory z powodu odparcia jej ataku, jednak nie spodziewałam się jej kolejnego zagrania. Kobieta błyskawicznie obróciła nadgarstkiem, zmuszając mnie do wypuszczenia z dłoni miecza. Moja broń upadła na skałę i zanim się obejrzałam, patrzyłam prosto w oczy Gamory nad jej metalicznym ostrzem, wymierzonym w moją szyję.

- Runda trzecia? - zapytałam, unosząc jedną brew w górę. 

Kobieta uniosła kącik ust w górę, po czym, opuszczając broń, głową wskazała na leżący miecz. Odbierając to za zgodę, podniosłam moje ostrze, a następnie przygotowałam się do następnego starcia.

- Dawaj, kotka! - usłyszałam głośny doping Starka, na co przewróciłam oczami.

Nie minęła sekunda a wszyscy zaczęli wykrzykiwać słowa wspierające ich faworytów. Strażnicy powtarzali imię Gamory, a Avengersi - moje. Przez chwilę czułam się jak w znanej mi klatce, w której walczyłam ponad rok temu. Tam również byłam niczym więcej jak zawodniczką wystawioną na widowisko. Odepchnęłam szybko to wspomnienie, przypominając sobie, że teraz to wszystko było zabawą.

Jestem wśród przyjaciół.

Gamora pchnęła swój miecz w moją stronę, zmuszając mnie do szybkiego wygięcia ciała. Jej ataki były błyskawiczne, dlatego musiałam podejmować instynktowne decyzje, chcąc ominąć Godslayer'a. Dopiero po trzecim zamachu kobiety, podniosłam swój miecz i przystawiłam ostrzem do ziemi, kiedy wymierzyła cios w moje nogi. Broń Gamory zatrzymała się na mojej, dając nam obu czas na wzięcie oddechu. 

Nie minęły nawet trzy sekundy, a równocześnie odsunęłyśmy sie od siebie by po raz kolejny skrzyżować między nami ostrza. Kobieta napierała na mnie coraz bardziej, ale nie pozostałam jej dłużna. Broniłam się bezbłędnie, nie pozwalając aby miecz Gamory zbliżył się do mojej skóry nawet na odległość kilku centymetrów.

Czułam się jakby podarowana broń nie była już tylko narzędziem. Wydawało mi się, że stanowi przedłużenie mojej ręki. Była wygodna, a do tego lekka oraz niewiarygodnie mocna. Wykorzystanie jej zdawało się tak naturalne, jakbym całe życie ćwiczyła walkę mieczem.

Widząc szansę na zadanie ciosu, zrobiłam zamach ostrzem prosto w plecy Gamory, kiedy ta ustawiła się do mnie bokiem. Kobieta nie dała się zaskoczyć. Wygięła dłoń za siebie, blokując moje uderzenie z przebiegłym uśmiechem na ustach. Wykonując szybki obrót, odepchnęła mój miecz, a następnie wyprowadziła atak z góry. Przewidując to co chciała zrobić, odsunęłam się w bok i minęłam rozpędzone ostrze.

- Czy tylko według mnie wyglądają niezwykle seksownie? - usłyszałam głos najprawdopodobniej należący do Lorda, Stara, Quilla czy jak mu tam w końcu było. Chyba zostanę przy Quillu, bo brzmi w miarę normalnie.

- Pepper nie chcesz nauczyć się walczyć mieczem? - zapytał Stark, po czym dało się słyszeć jego głośny krzyk bólu. Nie miałam wątpliwości, że po raz kolejny otrzymał słuszny cios od swojej ukochanej.

Walczyłyśmy z Gamorą dobre kilkadziesiąt minut, odpierając wzajemne ataki oraz robiąc bardzo krótkie przerwy na oddech. Nasz sparing wypełnił całą twierdzę, a przynajmniej pole wyznaczone przez Wandę brzękiem metalu i okrzykami naszych widzów. Żadna z nas nie chciała odpuścić drugiej. Miecze co chwilę zderzały się ze sobą, my wirowałyśmy wokół siebie, szukając sposobu na jak najskuteczniejsze wymierzenie ciosu.

W końcu, kiedy doszłyśmy do wniosku, że nie powinnyśmy stracić wszelkich sił przed prawdziwą walką, uzgodniłyśmy między sobą remis. Pewien wpływ na to miało również oświadczenie reszty o chęci pójścia spać. Zmiana Wandy dobiegała końca, co znaczyło, że już za niecałe trzy godziny zacznie wschodzić słońce.

- Dobry sparing - powiedziałam, ściskając dłoń Gamory na zakończenie.

- Zgadzam się - przyznała, wskazując drugą ręką na mój miecz i sztylet. - Wybrałam dla nich godnego właściciela.

Zaśmiałam się cicho na jej słowa, po czym obie się rozeszłyśmy. Gamora poszła spać razem z resztą Strażników na statek, a ja miałam zamiar zobaczyć co planują Avengersi. Po drodze ułożyłam miecz do pokrowca i zostawiłam go opartego o ścianę.

- Przejmę wartę - usłyszałam głos van Dyne, kiedy tylko do nich podeszłam.

Jak się mogłam spodziewać, Lang od razu zgłosił się jako chętny do towarzyszenia jej, więc cała reszta postanowiła pójść spać. Wiedziałam, że przywieźli ze sobą dla wszystkich łóżka polowe co brzmiało znacznie wygodniej od foteli na statku. Przynajmniej oni pomyśleli o zabraniu czegoś do spania.

Patrząc na Hope i Scotta, siedzących obok siebie przy ognisku, znowu uderzyły mnie wspomnienia z dzisiejszego, a raczej wczorajszego dnia. Moja wyobraźnia podrzuciła mi przed oczy obrazy młodych rodziców, śpiącego dziecka, a także duszący zapach krwi. Zamknęłam powieki, oplatając się ciasno ramionami.

Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie od tyłu, na co mimowolnie zesztywniałam. Rozluźniłam się zaraz po tym jak do moich nozdrzy dotarł charakterystyczny korzenno-cytrusowy zapach Steve'a. Delikatnie złapał moje splecione ramiona, składając krótki pocałunek na odsłoniętej szyi.

- Wciąż jesteś zła? - zapytał cicho, na co uśmiechnęłam się pod nosem, starając się skupić na chwili obecnej. Nie chciałam dawać mu powodów do zmartwień. Wystarczyło, że mnie dręczyły nieustanne wątpliwości.

Odwróciłam się powoli w jego stronę, obejmując kark Steve'a.

- Idź spać, przebiorę się w coś wygodniejszego i zaraz przyjdę - musnęłam jego wargi swoimi, po czym opuściłam ramiona, odsuwając się lekko.

Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi, wyraźnie uspokojony moją postawą. Przynajmniej poprzednia złość odwróciła jego uwagę od tego co naprawdę teraz czułam. Steve puścił do mnie oko, po czym bez słowa skierował się za pozostałymi Avengers w kierunku miejsca spania. Wnioskując po jego kostiumie Kapitana, pewnie też miał zamiar się przebrać przed zaśnięciem.

Spokojnym krokiem skierowałam się na statek, zabierając ze sobą miecz. Tak jak się spodziewałam, zastałam w środku Maximoff, przebierającą się w legginsy i wygodną bluzę.

- Zdejmiesz to pole siłowe wokół nas? - zapytałam, wyciągając z torby swoje ubrania. Niestety, nie zabrałam ze sobą całej szafy, więc z tego względu miałam nadzieję na jak najszybszy powrót do domu. Zaczynało mi brakować spania w cienkich koszulach nocnych zamiast grubych bluz, bez których zmarzłabym na kość w zimnej jaskini.

- Tak, jak pójdę spać - odpowiedziała mi, odwracając się w moją stronę po założeniu ciuchów. - Idziesz ze mną do reszty?

- Przebiorę się i zejdę - zapewniłam ją z lekkim uśmiechem, siadając na jednym z foteli. Maximoff przyjrzała mi się, mrużąc podejrzliwie oczy, po czym z cichym westchnieniem usiadła naprzeciwko mnie.

- Wiem co myślisz - powiedziała na starcie poważnym głosem, który nie pasował do jej codziennej postawy. - Też nie mogę zapomnieć tego widoku, ale nie przekładaj tego na nich. Nie pozwolimy się jej nawet zbliżyć do żadnego z Avengers. Po prostu ciesz się jego obecnością i pozwól mu cię wesprzeć, bo widocznie tego potrzebujesz. Nieważne jak uparcie będziesz powtarzała, że to nic takiego lub, że całe twoje życie wyglądało podobnie.

- Boję się, Maximoff - wzruszyłam ramionami, przerywając jej monolog. - Boję się, że ci kretyni wpakowali się tym razem w zbyt duże niebezpieczeństwo. Boję się, że historia z dzisiaj powtórzy się na kimkolwiek z nas.

- Nie powtórzy się - zapewniła mnie pewnym głosem. - Oni byli sami, Kate. Amora wykorzystała to i zaatakowała, kiedy zostali bezbronni. My mamy siebie nawzajem.

- Dopóki zostaniemy w drużynie nic nie jest nam straszne, hmm? - uniosłam prowokująco brew, na co Wanda od razu się uśmiechnęła.

- Dokładnie - powiedziała, wstając z fotela. - Przebierz się i idź spać. Potrzebujesz odpoczynku, tego nie przeskoczysz.

- Zaraz zejdę - zapewniłam, odprowadzając ją wzrokiem zanim nie zniknęła za drzwiami.

Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na wygodniejsze rozłożenie się na fotelu i lekkie przymknięcie oczu. Pomimo wypełniającego mnie zmęczenia, nie potrafiłam tak po prostu przebrać się, a potem położyć spać. Słowa Maximoff brzmiały wyjątkowo optymistycznie, ale wciąż nie byłam w stanie zastosować się do jej rady. Oczywiście, chciałam zejść do reszty i bezkarnie wtulić się w ramiona Rogersa aby jego obecność odgoniła wszelkie wątpliwości, jednak coś mnie powstrzymywało. Jakby podświadomy strach o utratę tego, który jest mi teraz najbliższy i bez którego chyba nie potrafiłabym już normalnie funkcjonować. Pomysł o dzisiejszym zaśnięciu w jego objęciach ze strachem czy jutro wciąż przy mnie będzie, w tej chwili wypełniał mnie tylko wątpliwościami.

Czując krawędź metalu, wybijającą się w mój bok, skierowałam wzrok w to miejsce. Od razu dostrzegłam podarowany sztylet w pokrowcu, winowajcę obecnej niewygody. Niechętnie zmieniłam pozycję, prostując się lekko aby odpiąć cały pas z broniami, które miałam przy sobie. Sprawnie uporałam się z wszystkimi zapięciami by następnie odłożyć wyposażenie na stole obok miecza.

Dziwnie się czułam, zmieniając mój główny styl walki, ale Gamora miała rację. Z tą bronią będę znacznie bardziej skuteczniejsza wśród asgardzkiej armii, a co ważniejsze Enchantress. Po tym co dzisiaj zrobiła, miałam niepohamowaną ochotę wbić jej to ostrze prosto w serce, jeśli wciąż je miała. Zasłużyła sobie na to i znacznie więcej.

Znajdując sobie nowe zajęcie, chwyciłam w dłonie pokrowiec od miecza oraz mój pas. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłam zapięcie przy oprawie ostrza. Z jego pomocą, mogłam odpiąć dodatkowy pasek, a ochronę przytwierdzić do pozostałych akcesoriów. W ten sposób dodałam kolejną broń do moich pozostałych zabawek.

Odłożyłam pas, a następnie zamknęłam oczy, po raz kolejny odganiając od siebie widok zmasakrowanego ciała kobiety i zwłok mężczyzny z bronią w ręku. To było silniejsze ode mnie. Czułam się bezradna wobec wspomnień wyrzucanych mi przez podświadomość. Przerażała mnie łatwość z jaką mogłam wyobrazić sobie w podobnej sytuacji siebie i Steve'a.

Nagle z mojego gardła wydobył się niekontrolowany szloch, całkowicie mnie zaskakując. Nawet nie zauważyłam kiedy w oczach pojawiły się łzy, a oddech stał się nierównomierny. Dopiero ten dźwięk przywrócił mnie do świadomości.

Odruchowo zakryłam usta dłonią, opierając twarz na rękach, a te na kolanach. Nie mogłam teraz po prostu zejść do reszty. Steve od razu zorientowałby się, że coś jest nie tak. Nawet po ciemku zobaczyłby zmianę zachowania. Nie potrafiłam przed nim udawać.

Tępo wpatrywałam się w podłogę, chcąc się uspokoić, jednak wszystkie wysiłki zdawały się iść na marne. Przeżyłam tak wiele podobnie okrutnych rzeczy, a teraz nie potrafiłam się opanować. Co się ze mną działo?

Żadna z technik wyciszenia emocji nie zadziałała. Jedyne co udało mi się zrobić to jeszcze bardziej przyspieszyć oddech, który nagle zrobił się niezwykle urywany a szlochy coraz częściej wychodziły z mojego gardła. Nie byłam nawet świadoma tego, co działo się wokół mnie. Chciałam tylko aby to się skończyło możliwie jak najszybciej. Zacisnęłam powieki, orientując się, że pierwszy raz od bardzo dawna przeżywam atak paniki.

- Hej, hej, hej, hej... - usłyszałam czyjś łagodny głos, ale zdawał się docierać do mnie z oddali. Wciąż uparcie starałam się doprowadzić oddech do porządku, choć lecące łzy wystarczająco mi to utrudniały.

Jak przez mgłę zarejestrowałam ruch mojego fotela, a zaraz po nim dotyk na moim udzie i dłoni. Ktoś uspokajająco masował mi skórę, a drugą ręką starał się podnieść moją twarz. Gwałtownie pokręciłam głową, chcąc pozbyć się intruza. Nie myślałam logicznie. Pragnęłam tylko aby to się skończyło. Płuca zaczynały mnie boleć coraz bardziej, a przed oczami zobaczyłam mroczki.

- Kate, hej, to ja, jestem tu, Kate - powtarzał ten sam łagodny głos. 

Dopiero teraz dotarło do mnie, że należy do Steve'a. Czując się okropnie, w końcu podniosłam wzrok na jego pełne zmartwienia oczy. Nie chciałam go martwić, a teraz zobaczył mnie w najgorszym możliwym stanie. Klęczał przede mną, wciąż jedną dłonią masując moje udo, a drugą przytrzymując mi twarz.

- Po-omóż mi-i - poprosiłam, patrząc na niego z ufnością, pomiędzy kolejnymi oddechami. - Ste-eve t-o tak bo-oli - powiedziałam, a pod powiekami poczułam świeże łzy.

- Jestem tu, skarbie. Spójrz na mnie. Jestem tu i nigdy cię nie zostawię - szeptał z rozpaczą, przenosząc obie dłonie na moją twarz.

Załkałam gorzko, zaciskając z całej siły powieki. Wiedziałam, że powinnam wstrzymać powietrze, ale teraz nie potrafiłam tego zrobić. To wydawało się niewiarygodnie trudne.

- Kochanie, nic się nie dzieje. Nie jesteś sama - powtarzał, ocierając mi policzki z mokrych łez.

Zacisnęłam mocniej powieki i w tej właśnie chwili poczułam jak moje drżące wargi zostają zamknięte w słodkim pocałunku. Oszołomiona tą sytuacją, odruchowo wstrzymałam oddech, czując jego usta przyciśnięte do moich. Całował mnie leniwie, ledwo poruszając wargami. Przez długie sekundy nie pozwalał mi wziąć oddechu. Dopiero, kiedy poczuł jak moje ciało pozbywa się wstrząsów od ataku paniki, odsunął się na małą odległość, aby spojrzeć mi w oczy i upewnić się, że już mi lepiej.

- Dziękuję - szepnęłam, biorąc jeszcze jeden, gwałtowny wdech.

Steve uśmiechnął się lekko jakby dając mi znak, że naprawdę wszystko jest w porządku i nie mam się czym martwić. Spuściłam spojrzenie, nie umiejąc odwzajemnić gestu. Atak paniki stopniowo zanikał, ale to nie znaczyło, że już zawróciłam z emocjonalnego skraju wytrzymałości.

Poczułam jak Steve podnosi się lekko i kładzie dłoń na moim karku. Następnym co zarejestrowałam był pocałunek w czoło. Doskonale wiedziałam co znaczył. Rogers zawsze robił to wtedy, kiedy chciał mi pokazać, że jestem bezpieczna a on zrobi wszystko by tego dopilnować. Pojedyncza łza wypłynęła z mojego oka, ale natychmiast została wytarta przez kciuk Steve'a.

- Chodź do mnie - szepnął, odsuwając się lekko, po czym delikatnie mnie objął, unosząc z fotela.

Nawet nie miałam zamiaru się wyrywać. Bezsilnie pozwoliłam mu się podnieść, a następnie usiąść na fotelu i posadzić mnie sobie na kolanach. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej, a on objął jednym ramieniem moją talię, drugie układając na lekko uniesionym udzie, masując je delikatnie. Zamknęłam oczy, wdychając jego zapach i skupiając się na delikatnym dotyku mężczyzny. 

Było mi niezwykle głupio przez to, że był świadkiem mojego całkowitego rozstrojenia emocjonalnego. Steve złożył krótki pocałunek na moim czole, kiedy odruchowo ponownie wzięłam gwałtowniejszy oddech.

- Jedziemy na wakacje - powiedział nagle, przez co poświęciłam mu całą swoją uwagę. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego z niezrozumieniem. - Potrzebujesz odpoczynku, a właściwie oboje go potrzebujemy. Twoje całe życie to jedna wielka gonitwa za kolejną bitwą lub intensywne treningi. Koniec. Zaraz po tej misji mamy wolne. Nie chcę słyszeć o kolejnym kryzysie czy złoczyńcy na jeszcze innej planecie. Tylko ty, ja i jakaś przyjemna, ciepła plaża albo góry. Lubisz góry? - mówił w niewiarygodnie szybkim tempie, marszcząc lekko brwi przy końcu wypowiedzi.

Otworzyłam lekko usta w zaskoczeniu, kiwając z niedowierzaniem głową na wszystko co planował. Nie mogłam sobie wyobrazić nas razem na wakacjach. Jeszcze trudniejszym było zignorowanie przez Kapitana Amerykę jakiegoś kryzysu ze względu na odpoczynek. W to ani trochę nie dowierzałam. Muszę mu jednak przyznać, że skutecznie odciągnął moje myśli od poprzedniego toru. Właśnie dlatego postanowiłam podjąć jego grę.

- Przejmujesz szybkie mówienie od Parkera? - zapytałam wciąż słabym głosem, śmiejąc się lekko, ze słyszalnym trudem. 

Steve również musiał zauważyć jak daleki od prawdy był mój uśmiech przy wciąż załzawionych oczach, bo po raz kolejny złożył opiekuńczy pocałunek na moim czole. Zamknęłam oczy, czując jak kolejna łza, bezwiednie opuszcza prawe oko. Rogers od razu podniósł dłoń z mojego uda, kładąc ją na policzku i ścierając spływającą kroplę.

- Ty i ja - powiedział poważnie, odsuwając się aby spojrzeć mi głęboko w oczy.

- Ty i ja - powtórzyłam z delikatnym uśmiechem na ustach. To były najbardziej pocieszające słowa ze wszystkich.

Minęły długie minuty ciszy, w trakcie których żadne z nas nie odważyło się ruszyć z miejsca. Odzyskując spokój, słuchałam rytmicznego bicia serca Steve'a. Nic innego nie było mi w tej chwili bardziej potrzebne.

- Powiesz mi co się dzisiaj, a raczej wczoraj stało? - zapytał cicho, na co od razu spięłam mięśnie i otworzyłam oczy. 

Nie wyczułam żadnej zmiany w postawie mężczyzny. Cały czas siedział w ten sam sposób, obejmując mnie ramionami, jakby pytanie w ogóle nie zostało zadane. Wiedziałam jednak, że te słowa już opuściły jego usta i czekały na odpowiedź.

- Co masz na myśli? - zapytałam zachrypniętym głosem, odchrząkując lekko. Steve ostrożnie uniósł mój podbródek, zmuszając abym na niego spojrzała

- Jeśli powiem na głos wszystkie moje obserwacje, to obiecasz, że nie zamkniesz się w sobie? - upewnił się, patrząc prosto w moje oczy.

Kiwnęłam zachęcająco głową, ale to go nie przekonało. Zaczął mówić dopiero po kilkunastu sekundach, kiedy upewnił się, że w moich oczach nie ma już ani śladu wcześniejszych łez.

- Od naszego przylotu wszyscy zachowujecie się dziwnie. Nie mówię o Walkirii czy Heimdallu, których właściwie nie znam, ale o was. Loki nie był nawet w połowie tak wściekły na nasz widok czy złośliwy jak się ze Starkiem spodziewaliśmy. Hope i Wanda na widok Visiona i Scotta rzuciły im się na szyję jakby zapomniały o tym dlaczego w ogóle ich zostawiły na Ziemi. Poza tym one nigdy się tak wobec nich nie zachowywały. Wanda dopiero zaczyna wprowadzać Visiona w świat ludzkich uczuć, które się w nim pojawiają, a Hope ze Scottem częściej sobie dokuczali niż okazywali jakieś romantyczne uczucia.

- Niezły z ciebie agent, Rogers - zaśmiałam się, chcąc odwlec chociaż o chwilę to do czego zmierzał.

- Mam wymarzoną nauczycielkę - odparował od razu, na co uniosłam jedną brew w górę w prowokującym geście.

- Która to i jak długo trwają wasze lekcje? - Steve przewrócił oczami, słysząc moje pytanie, ale mimo to pozwolił mi na tą krótką grę. Uniósł nieco kącik ust, kładąc kciuk na moich wargach, na których spoczął jego wzrok.

- Od ponad dwóch lat z okropnie dłużącymi się przerwami. Może ją kojarzysz. Jest piękna, silna, wrażliwa, choć stara się to ukryć na wszystkie możliwe sposoby, niewiarygodnie spostrzegawcza, utalentowana i zaradna.

Po tych słowach przybliżył się do mnie lekko, chcąc mnie pocałować, ale ja zakryłam jego usta dłonią.

-Jak tylko ją dopadnę... - odsunął moją rękę.

- Obawiam się, że zrobię to pierwszy - oświadczył bez wahania wpijając się w moje usta. 

Uśmiechnęłam się delikatnie przez pocałunek, dołączając do jego leniwego poruszania wargami. Żadne z nas nie chciało przyspieszać tempa. To był nasz moment, aby dać sobie nawzajem jasny przekaz o naszych wzajemnych uczuciach i nacieszyć się chwilą spokoju przed zbliżającą się burzą.

Odsunęłam się od niego po kilku minutach, patrząc prosto w jego oczy. Z całych sił powstrzymywałam wzrok od opadnięcia na pełne, lekko spuchnięte usta, które wołały mnie o kontynuowanie pocałunku.

- Chcesz wiedzieć dlaczego najpierw cię odpychałam, potem nie chciałam cię puścić, a teraz miałam atak paniki? - zapytałam cicho, zbierając w sobie całą odwagę. Steve skinął lekko głową, a na jego twarz wpłynęło skupienie. - Heimdall zobaczył, że para młodych ludzi, którzy pomogli Lokiemu jest w niebezpieczeństwie. Zanim dotarliśmy na miejsce, Enchantress już nie było. Zostawiła za sobą dwa ciała - przerwałam na moment, ale Rogers nie odezwał się ani słowem.

Doskonale wiedział, że była dalsza część. Choć brzmi to strasznie, byłam przyzwyczajona do widoku martwych ciał tak samo jak reszta. Żadne z nas nie powinno zachowywać się inaczej niż zwykle.

-Ta cała wizja tego, że Amora rzuci na ciebie urok, a potem mnie zabijesz. Ci ludzie właśnie przez to przeszli. Enchantress igrała sobie z ich cierpieniem, zadając obojgu bolesną śmierć. W dodatku, niemowlę zostało bez rodziców - wyjaśniłam wszystko w kilku zdaniach, ponownie wtulając twarz w zagłębienie szyi Steve'a. Nie potrafiłam dłużej patrzeć w jego pełne współczucia oczy.

- Nie pozwolimy aby zrobiła to komukolwiek więcej - wyszeptał, na co pokręciłam głową.

- Co jeśli będziemy bezsilni? Jeżeli Enchantress okaże się bardziej potężna niż przypuszczamy?

- Widziałem cię dzisiaj w trakcie sparingu z Gamorą i uwierz mi, Amora nie ma z tobą szans - spróbował mnie pocieszyć. O dziwo, mimowolnie uniosłam kącik ust na jego słowa.

Nie miałam siły na kolejne sprzeczki słowne, więc nic nie odpowiedziałam. Po prostu zamknęłam oczy, czując jak powieki stopniowo zaczynają mi się zamykać. Nie wiedziałam która wybiła już godzina, ale na pewno ranek zbliżał się wielkimi krokami. Jakby na potwierdzenie moich myśli, ziewnęłam, zakrywając sobie usta dłonią. Mój gest nie umknął uwadze Steve'a, który od razu podniósł mnie ze swoich kolan i posadził na ławie stołu.

- Czas spać - zarządził, ale nie skierował się do wyjścia. Zamiast tego zaczął odpinać zamek od mojego czarnego stroju.

- Spać czy proponujesz coś innego, Rogers? - uniosłam brew z prowokującym uśmiechem na ustach. 

Steve wyrównał kontakt wzrokowy, patrząc na mnie z iskierkami rozbawienia w oczach. Już miał coś odpowiedzieć, kiedy z moich ust wyrwało się kolejne ziewnięcie.

- Spać, księżniczko, bo padasz z nóg - potwierdził, składając mi krótki pocałunek w usta. Nawet nie zdążyłam go przyciągnąć bliżej, kiedy szybko się ode mnie oderwał aby ściągnąć ze mnie kombinezon.

- Księżniczko? - powtórzyłam ze zdziwieniem.

Potrzebowałam tych głupich, zaczepnych rozmów do odciągnięcia uwagi od ponurych myśli. Tylko to mogło mi w tej chwili pomóc.

- Dla mnie z całą pewnością - posłał mi uroczy uśmiech, na co przewróciłam oczami. 

Zanim zdążyłam się zorientować, Rogers przełożył mi przez głowę koszulkę i grubą bluzę, które wcześniej przygotowałam. W wyniku tej czynności na mojej twarzy zagościły roztrzepane kosmyki włosów, szybko odgarnięte przez Steve'a.

- Wiesz, że mogłam sama się przebrać, prawda? - zapytałam, wstając z blatu aby samodzielnie założyć na siebie legginsy. W odpowiedzi na moje słowa, Steve uśmiechnął zadziornie.

- Wiem, ale przypomina mi się jeden wieczór, kiedy byłaś całkowicie pijana...

- Przestań! - przerwałam mu szybko, uderzając go lekko pięścią w klatkę piersiową. Steve roześmiał się głośno, chwytając mnie za nadgarstek i przyciągając bliżej siebie.

- Poza tym nie powiesz mi, że nie lubisz mojego dotyku - wyszeptał mi wprost do ucha. Jego dłonie znalazły się na mojej talii, podciągając lekko bluzę i koszulkę. Pod wpływem tego gestu zaczęło mnie mrowić skóra. Przez jedno zerknięcie na wyraz mojej twarzy Steve już wiedział, że wygrał.

- Spać, Rogers - przypomniałam jego wcześniejsze słowa, chcąc pociągnąć go za sobą z pokładu. Zostałam jednak zatrzymana, więc spojrzałam na niego z niezrozumieniem. Mężczyzna, skinieniem głowy wskazał na podłogę. Dopiero po tym geście zauważyłam, że na ziemi leżą grube koce i duża poduszka.

- Myślałem, że wolisz spać tutaj, więc przyniosłem coś do ogrzania - wyjaśnił na widok mojego zaskoczonego wyrazu twarzy.

Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, siadając na podłodze. Nawet nie pomyślałam o jakimś rozłożeniu przyniesionych okryć aby było nam miękko. Spanie na twardym podłożu mogło okazać się znacznie bardziej skuteczne niż najlepszy materac. Moje przeoczenie w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało Steve'owi. Mężczyzna położył się tuż obok mnie, okrywając nas oboje ciepłym kocem.

- Przecież wiem, że tak nie zaśniesz.

Na jego słowa przestałam wpatrywać się w sufit i przewróciłam na bok w jego stronę. Uważnie skanował mnie wzrokiem, jakby chciał odkryć wszystkie dręczące mnie myśli.

- Nie wiem czy chcę zasnąć - wyszeptałam.

- Po prostu choć do mnie - odparł, obejmując mnie w talii i przyciągając do siebie.

Odruchowo wtuliłam się w jego ciało, układając głowę w taki sposób, że słyszałam każde uderzenie serca Steve'a. Biło w spokojnym, równym tempie, dzięki czemu działało kojąco na moje zszargane nerwy. Nawet nie wiem kiedy powieki zaczęły mi się ponownie zamykać, a ciało błagało o odpoczynek.

- Śpij dobrze, kochanie.

To były ostatnie słowa przed zapadnięciem w głęboki sen pozbawiony wszelkich koszmarów.

***

- Kapitanie! Katerino! Oboje!

Głośny krzyk wyrwał mnie gwałtownie ze snu, powodując błyskawiczną reakcję. Oboje z Rogersem stanęliśmy, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. W pomieszczeniu, oprócz nas, był jeszcze Vision. Stał w wejściu, wpatrując się w nas z powagą.

- Co jest, Vision? - zapytał Rogers zanim zdążyłam pozbierać myśli i odpędzić z powiek sen.

- Enchantress. Wyczuła ogrom magii otaczającej to miejsce. Przygotowuje swoją armię do ataku.

Zimny dreszcz przeszył moje ciało, wypełniając je dawką adrenaliny. Skończył nam się czas na planowanie. Dzisiaj miała rozegrać się bitwa o Asgard.

- Nie mamy szans tutaj - zauważyłam, przypominając sobie ciasne, po ustawieniu dwóch statków, wnętrze twierdzy. - Jej armia nas otoczy.

- Dlatego idziemy jej naprzeciw - w przejściu pojawiła się postać Lokiego. - Obyście mieli dobry plan, Rogers - dodał, wpatrując się w mężczyznę obok mnie, a następnie ponownie odchodząc.

Steve złapał mnie za rękę, patrząc na mnie z niemą wiadomością na twarzy. Uśmiechnęłam się blado, ściskając jego dłoń.

- Idź się przebrać, zejdę za minutę - zapewniam go, pierwsza zabierając rękę. Nawet na niego nie spojrzałam, kiedy wyszedł z pokładu razem z Visionem. Nie chciałam marnować ani sekundy cennego czasu.

W błyskawicznym tempie założyłam na siebie kostium bojowy, pamiętając o przypięciu do pasa wszelkich niezbędnych broni. Pistolety, paralizatory, małe bomby i naboje, a także sztylet oraz miecz. Niby miałam tak wiele amunicji, a jednak nie czułam dużo większego ciężaru niż zwykle.

- O, jesteś już - powiedziała na mój widok Wanda, podbiegając do swoich rzeczy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jednak lekko bledszy odcień skóry mówił sam za siebie. - Idź pomóż Walkirii uspokoić Lokiego, bo zaraz sam ruszy na całą armię - poradziła mi, więc bez zwłoki zeszłam z pokładu, związując włosy w kucyka.

Na zewnątrz powitała mnie ciężka atmosfera, przypominająca ciszę przed burzą. Dostrzegając Lokiego, Walkirię, Quilla oraz Starka, podeszłam do nich bez wahania. Całą trójką dyskutowali o czymś zawzięcie z niezadowolonymi wyrazami twarzy.

- Co jest? - zapytałam, ignorując na moment własne zdenerwowanie.

- Kalkulujemy jak wielkie straty przyniesie bitwa poza tą twierdzą - odpowiedział mi Tony z nietęgą miną. - Musimy wyprowadzić ją na jakiś pusty teren.

- Polecimy statkiem - zaproponował Quill, wskazując na swoją maszynę. - Jej armia pójdzie za nami, a wy zdołacie ich okrążyć.

- To brzmi za łatwo - stwierdził Loki z napięciem w głosie. - Amora się na to nie nabierze.

- Nie, ale skoro chce wojny, to nie będzie dla niej żadnej różnicy - wzruszyłam ramionami. - Lepiej, żebyśmy walczyli z dala od mieszkańców.

- Niechętnie to mówię, ale Romanoff ma rację, Loki - zgodziła się Walkiria, rzucając mi niechętne spojrzenie. - To może być nasza jedyna szansa.

- Więc ruszajcie - postanowił, kiwając lekko głową w stronę Quilla. - Nie mamy ani chwili do stracenia.

Odruchowo zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza, rozglądając się po wnętrzu twierdzy. Wszyscy wyglądali na gotowych do walki. Nawet nie chcę myśleć o tym, że któreś z nas może z niej nie wrócić...

- Do twarzy ci z mieczem - usłyszałam komentarz obok siebie, więc odwróciłam się w tamtą stronę.

Tony mrugnął do mnie z rozbawieniem, na co pokręciłam z niedowierzaniem głową. Nie powiem tego na głos, ale brakowało mi jego rozluźniania atmosfery.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro