Rozdział 7 - Jesteś tylko człowiekiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja: 

Dla wszystkich, którzy razem ze mną oglądają dziś o 20:00 "Iron Man II" ❤️

~~~

Hejka!

Zgodnie z obietnicą, wracam do Was z kolejnym rozdziałem ❤️

Miłego czytania 😘

Lily 

~~~

Chaos. 

To słowo najlepiej opisuje bitwę, w której środku się znajdowałam. Zewsząd dobiegały krzyki, trzaski zderzających się mieczy, świsty przelatujących przedmiotów, a także grzmoty piorunów. Hałas był tak głośny, że ledwo rozróżniałam otoczenie od rozmów z komunikatora. W powietrzu czułam pot, krew, a także proch. Nad asgardzkimi polami wznosił się pył bitewny, wśród którego wirowali wszyscy walczący. Krew zabrudziła niegdyś żywo zieloną trawę, by następnie wniknąć w ziemię pod naszymi stopami.

Nie miałam wątpliwości, że tę walkę Asgard zapamięta na długo. Sprzymierzone siły Lokiego, Heimdalla, Walkirii, bohaterów z Ziemi, a także Strażników Galaktyki ratowały bezbronne wobec potężnej czarodziejki królestwo. Choć tak naprawdę nie poznaliśmy się dobrze, to nie przeszkodziło nam aby ramię w ramię stawić czoło zagrożeniu.

Całą sobą skupiałam się na odpieraniu ataków asgardzkich wojowników. Zachowywali się jakby byli robotami. Ich ciała poruszały się sztywno, wręcz mechanicznie. Walczyli umiejętnie, wkładając w każde uderzenie ogrom siły. Wirowałam pomiędzy ostrzami skierowanymi w moją stronę, sama zadając ciosy przeciwnikom. Miecz okazał się doskonałą bronią dla takiego typu bitwy.

Już na początku zgubiłam w ferworze walki przyjaciół. Strażnicy mieli być po drugiej stronie, jednak wciąż żadnego z nich nie spotkałam. Reszta Avengers zajęła się albo wojskiem, albo Thorem. Choć jeszcze nie stanęłam na jego drodze, z oddali widziałam błyski oraz oślepiające wzory piorunów na zachmurzonym niebie.

W ostatniej chwili dostrzegłam miecz wroga, zbliżający się niebezpiecznie szybko do mojej szyi. Odruchowo odparłam atak własną bronią, błyskawicznie wyszukując niezakryte zbroją miejsce na ciele przeciwnika. Wiedziałam, że nie jest świadomy swoich czynów, ale nie mogłam ryzykować. Oni wszyscy chcieli nas zabić. Wbiłam miecz w bok Asgardczyka, a następnie szybko go wyjęłam. Mężczyzna uklęknął na kolana, by po chwili bez życia paść na ziemię.

Z niesmakiem spojrzałam na ostrze pokryte szkarłatną krwią. Miałam coraz bardziej dość tej bitwy, zabijania, niemocy względem tak wielu niebezpieczeństw... 

Dość tego życia.

- Ten kretyn całkiem oszalał - usłyszałam w słuchawce wyraźny głos Starka, wyrywający mnie z rozmyślań. - Ja i Quill potrzebujemy pomocy z Point Breakiem. Któryś z panów chętny?

Chciałam zignorować jego słowa aby dalej rozglądać się za Amorą, jednak młot, przelatujący tuż przed moją twarzą zwrócił moją uwagę. Był tak blisko, że powiew powietrza przegarnął krótsze kosmyki włosów z mojej twarzy, które wypadły z kitki. Wzięłam głębszy oddech, odsuwając od siebie myśl o ponownym znalezieniu się o krok od śmierci. 

- Loki! Wiesz jak go pozbawić tej cholernej zabawki? - zapytałam, odpierając atak kolejnego z wojowników.

Wciąż nie wiem jak to się stało, że zdołaliśmy go namówić na założenie komunikatora.

- Mjolnira? - prychnął. - To jego miłość. Nigdy się nie rozstają.

Jęknęłam z frustracją, ale zaraz musiałam ponownie skupić się na otoczeniu. Przypomniało mi o tym nieprzyjemne ukłucie w przedramieniu. Przeklęłam cicho, widząc czerwoną szramę pod rozciętym rękawem kostiumu. Doigrał się. Nie dając wrogowi kolejnej szansy na atak, zamachnęłam się mieczem przecinając mu łydkę. Mężczyzna upadł z bólu, ale wciąż żył. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym czy go dobić, usłyszałam w komunikatorze głos Maximoff:

- Jestem obok z Visionem, Stark. Mam wam pomóc czy chcesz tylko panów? - zapytała z wyraźną przekorą w głosie.

- Dołączaj! To żadna impreza bez damskiego towarzystwa - odparł zdyszanym głosem.

Choć nie widziałam ich nigdzie w pobliżu, odetchnęłam z ulgą. Ta trójka powinna na jakiś czas zatrzymać Thora. Pozostało mieć nadzieję, że Amora wreszcie się pojawi i będziemy mieli szansę aby skończyć całe to szaleństwo.

Nagle ktoś odepchnął mnie z całej siły, zmuszając do przyjęcia skulonej postawy. Zaskoczona tym niespodziewanym ruchem, kompletnie nie zareagowałam. Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że Steve stanął między mną a jednym z wojowników, osłaniając nas oboje tarczą przed dużą, metalową kolczatką.

- To coś nowego - stwierdziłam na widok broni.

Oderwałam wzrok od napastnika by spojrzeć na Rogersa. Jego twarz była brudna od krwi i ziemi, ale w oczach wciąż błyszczała znana mi wola walki. Choć bitwa bez dwóch zdań sprawiała wrażenie jednej z najtrudniejszych w naszych życiach, on nie tracił zapału ani nadziei na wygraną.

- Nie ma za co - powiedział, na co przewróciłam oczami. Steve bez problemu odepchnął napastnika, zadając mu cios tarczą.

W tym momencie zauważyłam jak kolejny wróg zamierza się do uderzenia go z prawej strony. Bez namysłu stanęłam między nimi z uniesionym mieczem. Nasze ostrza zderzyły się z głośnym trzaskiem, a kiedy tylko to nastąpiło, wykręciłam szybko nadgarstek, wytrącając przeciwnikowi broń. Pchnęłam miecz w bok wroga, patrząc jak upada na ziemię.

- Nie musisz dziękować - powiedziałam do Rogersa. Mężczyzna uniósł kącik ust w górę, co od razu odwzajemniłam. Nie mieliśmy jednak wystarczająco czasu na choć chwilę odpoczynku.

Ponownie rzuciliśmy się w wir walki, ale tym razem tuż obok siebie. Steve, wykorzystując swoją tarczę oraz ogromną siłę, ogłuszał przeciwników, odpierał ataki, a także walczył wręcz. Ja zwinnie poruszałam się między wrogami, celując mieczem w ich dłonie. To powinno utrudnić im ponowne chwycenie za broń, a przecież nie chciałam pozbawić Asgardu całego wojska z powodu jednej szalonej czarodziejki.

- Kate! - krzyknął Steve.

Błyskawicznie odwróciłam się w jego stronę, jednocześnie rejestrując kątem oka sytuację obok mnie. Zaledwie przez sekundę dostrzegłam znajomą kolczatkę. Rogers stał tylko pięć kroków ode mnie, a tuż za nim był kolejny wojownik z wysoko uniesioną bronią.

- Za tobą! - krzyknęliśmy równocześnie i w tym samym momencie ja rzuciłam do niego miecz, a on podał mi tarczę.

Steve umiejętnie chwycił rękojeść, błyskawicznie odwracając się do napastnika za plecami. Nie zdążyłam przyjrzeć się temu dokładniej, gdyż sama złapałam tarczę, w ostatniej chwili chowając się za nią. Kolczatka z ogromną siłą odbija się od vibranium, pozostawiając ból w moim ramieniu. Mocno zaparłam się piętami w ziemi. Nie chciałam pozwolić mu choćby na chwilę przewagi. Czując, że odprowadza broń do tyłu by wykonać kolejny zamach, szybko wymierzyłam cios tarczą prosto w jego głowę. Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć zanim Steve przyłożył mój miecz tuż obok jego odsłoniętej szyi. 

Przez moment w oczach zauroczonego wojownika błysnął cień strachu, ale zaraz zamknął oczy. Wyglądał jakby pogodził się z własnym losem. Jego długie, czarne włosy plątały się dookoła twarzy zastygłej w wyrazie spokoju. Wymieniliśmy się krótkim spojrzeniem z Rogersem, po czym z całej siły uderzyłam nieznajomego tarczą w prawy bok głowy. Mężczyzna upadł nieprzytomny na ziemię.

- Dzięki - powiedziałam zdyszanym głosem, oddając Rogersowi jego atrybut.

- Jesteśmy kwita - oznajmił, wyciągając miecz w moją stronę.

Zacisnęłam palce na rękojeści dokładnie w momencie, w którym między nas wbiegło kilkoro nowych wojowników. Każde z nich próbowało zadać nam cios, ale żadnemu się nie udało.

- Pojawiła się! - usłyszałam w komunikatorze głośny krzyk van Dyne.

- Widzę ją, ruszam! - odpowiedział zaraz Lang.

- Nie! - padło z kilku gardeł na raz. Moje serce zabiło szybciej na samą myśl walki Enchantress ze Scottem. Czy on już zapomniał, że nie miał z nią żadnych szans?

- Lang, nawet się nie waż - ostrzegł go Stark. - Pepper, Gamora widzicie ją?

- Widzę, lecę - odpowiedziała krótko Potts.

- Ja nie. Walczymy po drugiej stronie. Nie miałam szansy wejść choć odrobinę głębiej w pole walki - oświadczyła Gamora. - Jakby ich ciągle przybywało.

- Jestem obok. Przystępuje do ataku - oznajmiła van Dyne. - Scott! Wynoś się stąd!

Moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie jak pewnie każdemu kto to słyszał. Starałam się skupiać na otoczeniu, ale nie mogłam przestać myśleć o tym co właśnie dzieje się obok Potts, Hope i Langa. Trzech wojowników ruszyło prosto na mnie, wyciągając przed siebie swoje długie ostrza. Przeklęłam pod nosem, zaciskając mocniej palce na rękojeści. Musiałam przestać myśleć o tym co jest tam i skupić na tym, gdzie jestem teraz. Sprawnie przewinęłam się pomiędzy napastnikami, dwóm zadając głębokie rany cięte, a jednego przeszywając mieczem.

- Mam ją! - krzyknął nagle Lang.

Zaledwie sekundę później rozległ się głośny krzyk Potts:

- Scott!

Rozejrzałam się dookoła siebie, chcąc wiedzieć co się dzieje. Następny z przeciwników rzucił się wprost na mnie, ale nie mogłam poświęcić mu całkowitej uwagi. Rozpaczliwie patrzyłam we wszystkie strony, szukając Langa, van Dyne oraz Potts.

Wreszcie ich dostrzegłam. Kilkadziesiąt metrów ode mnie, była wolna przestrzeń między walczącymi. Na samym jej środku stała wysoka kobieta o długich blond włosach. Miała na sobie jaskrawo zieloną, krótką sukienkę bez ramiączek. Jej ręce zostały okryte tego samego koloru rękawiczkami, a na nogach miała czarne, sięgające ud, buty. Ubranie odsłaniało cały dekolt kobiety, przez co wyglądało na nieodpowiednie na bitwę, w której się znalazła. Z drugiej strony, wydawało się idealne do uwodzenia. To musiała być Amora. Swój wzrok skierowała na bezwładnie leżącą fioletowo-srebrną zbroję na ziemi.

- Potts?! - krzyknęłam, mając nadzieję, że odpowie cokolwiek.

- Pepper, co z Pepper? - zaczął od razu pytać Stark, słyszalnie przerażonym głosem.

Z całej siły odepchnęłam od siebie aktualnego napastnika by jak najszybciej pobiec w kierunku Enchantress i Potts. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe na widok bezbronnej kobiety na ziemi. Może nie byłyśmy ze sobą najbliżej, ale to ją kochał Stark. Musiałam jej pomóc, choćby ze względu na niego.

Zanim zdążyłam dobiec na miejsce, na drodze Enchantress stanęli zarówno Hope, jak i Scott. Widziałam jak czarodziejka jednym machnięciem dłoni odpycha od siebie van Dyne, po czym wolnym krokiem podchodzi do Langa. Mężczyzna nie ruszył się nawet o centymetr, kiedy kobieta ułożyła dłoń na jego policzku i pochyliła się by złożyć pocałunek.

- Lang! - krzyknęłam rozpaczliwie, będąc już prawie obok nich.

Niestety, nie zdążyłam. Usta Enchantress złączyły się z wargami Langa w krótkim pocałunku. W szoku stanęłam w miejscu, obserwując dalszy ciąg sytuacji. Scott odsunął się od kobiety chwiejnym krokiem, od razu kładąc dłonie na swojej głowie. W pierwszej chwili wyglądał jakby podjął walkę z urokiem. Nawet z tej odległości mogłam zauważyć jak jego twarz ściąga się w wyrazie bólu i skupienia.

- Ty suko - warknęła van Dyne, atakując bez namysłu Enchantress.

- Wojowniku! - usłyszałam krzyk Amory.

Hope wykonała zaledwie dwa trafne ciosy, kiedy została zatrzymana. Scott złapał ją za nadgarstek, stając pomiędzy Enchantress a van Dyne. Stałam tylko pięć metrów dalej. Z łatwością dostrzegłam jak puste były oczy mężczyzny. Został marionetką w dłoniach Amory. Kolejną osobą, której musieliśmy pomóc.

- Atakuj - poleciła Enchantress ze złośliwym uśmiechem na ustach.

Lang od razu spełnił polecenie, jakby od zawsze był jej poddanym.

- Cholera - warknęła Hope, przystępując do walki ze Scottem.

W szoku obserwowałam jak para zaczyna pojedynek. Mężczyzna nie hamował żadnego z ciosów. Stracił kontrolę nad samym sobą. Enchantress roześmiała się złowieszczo, z satysfakcją obserwując skutek swoich działań. Jej postawa była dumna i pewna siebie, a w oczach tliło się szaleństwo. Coś w sposobie w jaki się uśmiechała, powodowało ciarki na mojej skórze.

- Kate, co z Pepper?! - Stark krzyknął ponownie. Jego głos zdawał się mieć w sobie jeszcze więcej strachu niż wcześniej. 

- Jest nieprzytomna - powiedziałam szybko, unosząc miecz i ustawiając się w pozycji gotowej do ataku w kierunku Enchantress. 

Tak jak się spodziewałam, czarodziejka momentalnie odwróciła się w moją stronę z niebezpiecznym błyskiem w iskrzących się, zielonych oczach. Szybko zlustrowała wzrokiem moją sylwetkę, uśmiechając się drapieżnie. 

- Ty - wyciągnęła dłoń w moim kierunku z widocznym rozbawieniem. - Przecież ty jesteś tylko zwykłą kobietą. Co tu robisz? - zapytała unosząc brew w górę. 

Jej pełne lekceważenia słowa, tylko zwiększyły we mnie wolę walki. Nie miała pojęcia z kim zadzierała. Jestem człowiekiem i właśnie to czyni mnie silną. Ludzka determinacja, spryt czy odwaga to wartości, o których często zapominają tacy jak ona - istoty, noszące głowę wyżej od innych. Chcąc przejąć panowanie nad innymi, nie zauważają jak potężny może być człowiek dzięki właściwemu wykorzystaniu tych pozornie zwykłych cech.

- Kate, daj znać gdzie jesteś. Kate! - krzyknął Loki, ale zignorowałam jego słowa.

Całkowicie bez emocji wpatrywałam się w oczy Enchantress, jakby otoczenie nie istniało. Liczyło się tylko znalezienie sposobu na pokonanie źródła wszystkich ostatnich problemów. Powoli uniosłam miecz na wysokość odsłoniętego gardła Amory. Nawet to nie pozbawiło kobiety uśmiechu. W odpowiedzi na mój gest uniosła prawą dłoń, wokół której znajdowała się jasnozielona mgiełka.

- Naprawdę chcesz to zrobić? - zapytała, nie rezygnując ze wcześniejszego lekceważenia.

Błyskawicznie obróciłam nadgarstek, kierując ostrze w podniesioną rękę mojej przeciwniczki. Tak jak się spodziewałam, kobieta zablokowała ten cios, osłaniając się swoją magią. Tego czego nie przewidziała, był natychmiastowy atak w głowę. W ostatniej chwili zdołała się odsunąć, ale koniec miecza zdołał rozciąć jej policzek. Zaskoczona przetarła zakrwawioną skórę dłonią, patrząc z niedowierzaniem na życiodajny płyn, pokrywający jej blade palce.

- Uuu ostra - powiedziała po kilku sekundach, przenosząc na mnie wzrok wypełniony obietnicą mojej rychłej śmierci. - Zapłacisz mi za to.

- To ty mieszkasz w pałacu ze złota - prychnęłam, unosząc w górę kącik ust. - Dopilnuję jednak by długo tak nie zostało.

Te słowa wystarczyły aby kobieta posłała we mnie plazmę z zielonej energii. Ugięłam kolana, gotowa osłonić się mieczem przed nieznanym zaklęciem, jednak ktoś inny stanął na mojej drodze. Znikąd pojawiła się Walkiria, osłaniając nas obie własną bronią. Spojrzałyśmy na siebie przez krótką sekundę, po czym ramię w ramię stanęłyśmy naprzeciw Enchantress.

- W porządku - powiedziała Amora, przechylając lekko głowę. - W takim razie zabiję was obie.

Kobieta uniosła dłonie, wznosząc olbrzymie pole siłowe pomiędzy nami a resztą pola walki. Przeklęłam w myślach, obserwując jak zielona poświata zamyka się nad nami niczym kopuła. Amora nie tylko oddzieliła siebie od swojej armii. Tym sposobem uniemożliwiła naszej drużynie przyjście z pomocą. Spojrzałam na leżącą na ziemi Potts. Nie miałam jak jej pomóc. 

Z komunikatora rozległ się głośny, nieprzyjemny pisk. Pole siłowe musiało przerwać sygnał, przez co nie miałyśmy szansy porozumieć się z pozostałymi. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wyjęłam urządzenie z ucha, rzucając je na ziemię. Kątem oka zauważyłam, że Walkiria zrobiła dokładnie to samo.

- To będzie prawdziwa zabawa - oznajmiła Enchantress, wybuchając złowrogim śmiechem.

Nie mogłam dłużej wytrzymać tego pogrywania. W jednej sekundzie wzięłam zamach i skierowałam miecz w prawy bok kobiety. Amora nie dała się zaskoczyć. Zwinnie zablokowała mój atak tarczą zielonej energii, uśmiechając się perfidnie. Z pomocą od razu przybyła Walkiria, jednak i ona szybko została zatrzymana. Enchantress odrzuciła nas obie kilka metrów w tył. Boleśnie upadłam na plecy, ale nie zwlekałam ani sekundy. Błyskawicznie wstałam, przygotowując się do kolejnego starcia.

Podniosłam wzrok przed siebie, dostrzegając jak Walkiria rzuca się w wir walki z Amorą. Walczyła ze wszystkich sił, jednak na czarodziejce nie robiło to większego wrażenia. Bez problemu blokowała każdy cios lub zgrabnie uchylała się przed ostrzem. Wydawała się doskonale wyszkolona w walce wręcz, a zdolności magiczne wszystko ułatwiały. Zdołała minąć atakującą Walkirię, dzięki czemu stanęła za jej plecami i rzuciła zaklęcia prosto w plecy kobiety.

Natychmiast ruszyłam do przodu, zwracając na siebie uwagę Amory. Osłoniła się przed moim ciosem przy użyciu wyczarowanej tarczy. Zatrzymałam się na moment, czując jak mój oddech zaczyna przyspieszać ze zmęczenia, a serce bije w szaleńczym tempie. Enchantress, widząc co się ze mną dzieje, uśmiechnęła się szeroko.

- Jesteś tylko człowiekiem - powtórzyła szyderczo. - Jesteś wykończona po chwili bitwy. Walka z tobą to jak walka z dzieckiem.

- Co ty możesz o tym wiedzieć, skoro nie umiesz podnieść ręki na dziecko? - zapytałam, przypominając sobie znalezione niemowlę w domu zamordowanej pary. Wiedziałam, że nie powinnam o tym wspominać, ale potrzebowałam jakiegoś punktu zaczepienia.

Na twarz kobiety wstąpił szok, który był dokładnie tym czego potrzebowałam. Cofnęłam się do tyłu by wykonać kolejny atak. Tym razem nie zdążyła się zasłonić. Mój miecz rozciął odsłoniętą skórę na nodze Enchantress. Uśmiechnęłam się perfidnie, widząc grymas bólu na twarzy kobiety.

- Nie wiesz o czym mówisz, brudna śmiertelniczko - wysyczała, odzyskując wcześniejszą kontrolę.

Nagle wokół mnie pojawiło się kilka postaci Amory. Wszystkie wyglądały dokładnie tak samo. Miały ubrane te same ciuchy, rozcięcia na skórze w tych samych miejscach. Nawet wyrazy twarzy zdawały się jednakowe. Coraz bardziej przekonywałam się jak podobne są moce jej i Lokiego. Uniosłam wyżej miecz, próbując stłumić wszelkie pojawiające się wątpliwości.

- Może wiem więcej niż myślisz - powiedziałam, skacząc wzrokiem po twarzach wszystkich otaczających mnie postaci. - Czujesz się niezrozumiana i zapomniana? Zdradzona przez niegdyś najlepszego przyjaciela? Masz wrażenie, że możesz ufać tylko sobie? Uwierz mi, nie jesteś sama.

- Zamknij się! - krzyknęły wszystkie iluzje jednocześnie, przerywając mi. - Ty nic nie wiesz! Jesteś tylko głupią, słabą midgardką...

- A właśnie, że wiem jak to jest! - zebrałam w sobie odwagę i upór by spróbować jeszcze raz. Rzeczywiście, przejęłam od Steve'a próby przemówienia ludziom do rozumu. - Nie jesteś sama. Amora, przestań grać kogoś kim nie jesteś. Zostaw Asgardczyków w spokoju i szczerze porozmawiaj z Lokim. - przerwałam na moment, widząc w jej oczach cień zwątpienia. - Nie zabiłaś tego dziecka, choć było całkiem bezbronne i zdane na twoją łaskę. Jest w tobie dobro. Wiem to. Pozwól nam sobie pomóc.

Z napięciem czekałam na jakąś odpowiedź ze strony Enchantress, ale jej wzrok ponownie stał się pusty. Wszystkie klony uniosły na mnie spojrzenia, kręcąc głowami.

- Mylisz się. Nie ma we mnie ani cząstki dobra - po tych słowach każda z postaci Amory uniosła dłoń ze świetlistą kulą na niej. 

Przełknęłam nerwowo ślinę, obracając się dookoła. Byłam w pułapce. Nie miałam jak się wydostać. Wciąż trzymałam przed sobą miecz, zaciskając palce coraz mocniej na rękojeści, jakby to miało mnie uratować.

Minęły długie sekundy, ale wciąż nic się nie wydarzyło. Jasne kule energii stopniowo zaczynały tracić swój blask, a na twarzach postaci pojawiało się coraz większe niedowierzanie.

- Ty... - szepnęła zdruzgotana. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc co właściwie się wydarzyło.

Nagle wszystkie otaczające mnie iluzje zniknęły, pozostawiając jedną, prawdziwą Enchantress.  Zaskoczona spojrzałam na miecz Walkirii, który przeszył brzuch czarodziejki. Na zielonym kostiumie pojawiła się bordowa plama, a otaczająca nas kopuła zamigotała, stopniowo tracąc swoją moc. Amora spojrzała w dół, jakby nie wierząc w to co się stało. Z jej ust wypłynęło kilka kropel krwi, a dłonie powędrowały w kierunku rany.

Przeniosłam wzrok na Walkirię, która szybkim ruchem wyjęła z ciała Enchantress ostrze. Czarodziejka upadła na kolana, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Nie miałam pojęcia czego byłam świadkiem, ale po wyrazie twarzy mojej towarzyszki mogłam odgadnąć, że ona też czuła się zagubiona.

- Nigdy nie słyszałyście o zaklęciu uzdrawiania? - prychnęła, prostując się po kilku sekundach.

Choć jej kostium wciąż pokrywały krwawe plamy, to po największej ranie na brzuchu nie było ani śladu na odkrytej skórze pod podartym materiałem. Kopuła ponownie odzyskała swoją wcześniejszą moc. Obie z Walkirią przygotowałyśmy się do kolejnego ataku, kiedy nasz wzrok przykuł ruch po prawej stronie.

- A ty o tym, że takie zaklęcia osłabiają ciebie i wcześniej rzucone czary? - zapytał kpiąco Loki, podchodząc bliżej nas.

Przez chwilę na twarzy Enchantress pojawił się strach, ale szybko się go pozbyła. W jednej chwili dwie wiązki zielonej energii starły się ze sobą, powodując mały wybuch.

- Chodź! - krzyknęłam do Walkirii, chwytając ją za przedramię. Kobieta bez żadnego gestu protestu podążyła za mną. Sprawnie ominęłyśmy walczących, uważając na wszystkie jaskrawe iskry magii. Wreszcie dobiegłyśmy do leżącej na ziemi Potts.

- Zabierzmy ją dalej - zaproponowała Walkiria, na co od razu się zgodziłam. Chwyciłyśmy ramiona zbroi, po czym przeniosłyśmy ją na sam skraj oddzielającej nas kopuły.

- Friday, otwórz maskę - powiedziałam, wiedząc, że sztuczna inteligencja wbudowana w zbroję powinna spełnić moją prośbę. Kawałek metalu od razu się schował, ukazując twarz rudowłosej kobiety.

- Cholera - warknęła Walkiria.

Ja pozostałam bez słów. Twarz Potts wydawała się przeraźliwie blada w połączeniu z czerwienią krwi, wypływającą z jej nosa. Rozejrzałam się dookoła z desperacją, ale nie miałam co zrobić. Nie wiedziałam co spowodowało stan Pepper, a co dopiero jak pomóc.

- Friday, funkcje życiowe - powiedziałam, próbując wymyślić jakikolwiek sposób na udzielenie pomocy.

- Jest nieprzytomna i coraz słabsza, ale wciąż żyje - usłyszałam w odpowiedzi. Odetchnęłam cicho z ulgą, słysząc te słowa.

- Masz jakiś program, cokolwiek co może utrzymać ją przy życiu? - zapytałam, jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Cokolwiek co miała powiedzieć sztuczna inteligencja zostało zagłuszone przez głośny huk zderzonych zaklęć za naszymi plecami. Zbroja Potts ponownie zasłoniła twarz kobiety, chroniąc ją przed ewentualnymi dalszymi urazami.

Obie z Walkirią odwróciłyśmy się w kierunku walczących. Stali naprzeciwko siebie, rzucając zaklęcia i osłaniając się tarczami. Nagle jedna z plazm energii zmieniła tor lotu, kierując się prosto na mnie. Nie miałam szans na jakąkolwiek reakcję. Zanim jednak zdążyło mnie tknąć, zostałam osłonięta przez ścianę z zielonej poświaty. Pełna wdzięczności spojrzałam na Lokiego, ale ten wyglądał się równie zaskoczonego jak ja. Niepewnie przeniosłam wzrok na Amorę. To ona wciąż trzymała dłoń wyciągniętą w moją stronę, a kiedy ją opuściła, tarcza zniknęła.

- Nie powinno was tu być - warknęła wściekle.

Zmarszczyłam z niezrozumieniem brwi, ale zanim zdołałam coś odpowiedzieć, Enchantress i Loki wznowili swój pojedynek. Mojej uwadze nie uszedł fakt, że kobieta starała się jak najbardziej ode mnie odsunąć. Zachowywała się jeszcze dziwniej niż do tej pory, a nie sądze aby moje wcześniejsze słowa miały na to jakikolwiek wpływ.

Loki zauważył starania Amory i zaczął wykorzystywać je na swoją korzyść. Od czasu do czasu posyłał zaklęcie w naszą stronę, zmuszając Enchantress do wyczarowanie obrony. To było dziwne doświadczenie, ale wiedziałam, że mężczyzna wie co robi. Był świadomy na jak małe niebezpieczeństwo naraża mnie i Walkirię. Obie czekałyśmy w gotowości aby w razie czego zasłonić się mieczami.

Byłam pod coraz większym wrażeniem umiejętności Lokiego. Nigdy wcześniej nie widziałam go w samym środku walki, nie mówiąc o tak zaawansowanych czarach. Zupełnie nie przypominał wcześniejszego siebie. Wydawał się znacznie potężniejszy, a spryt wciąż wykorzystywał na swoją korzyść. W pewnej chwili wyjął zza pasa jeden ze swoich sztyletów i za pomocą magii posłał go prosto w stronę Amory. Kobieta zwinnie uchyliła się przed ostrzem, jednak nie była gotowa na obronę przed zaklęciem, które zdołało drasnąć jej ramię. Enchantress syknęła z bólu, odruchowo łapiąc się za rękę.

Loki rzucił nam krótkie, aczkolwiek stanowcze spojrzenie, rozkazujące nieruszanie się z miejsca. Sam podszedł do skulonej kobiety, cały czas uważnie ją obserwując. Amora trzymała twarz skierowaną ku ziemi, a z jej ręki powoli sączyła się krew. Zanim Loki zdołał podejść zupełnie blisko, z gardła Enchantress wydobył się przeraźliwy krzyk. Odruchowo położyłam dłonie na uszach, chcąc chociaż odrobinę złagodzić przenikliwy ton, od której dostałam ciarek na plecach. Zaledwie sekundę po tym, zielona kopuła całkowicie upadła. Rozejrzałam się dookoła widząc dalej walczących bohaterów z asgardzką armią. Wszyscy wyglądali na wykończonych, jednak to im nie przeszkadzało. Wciąż walczyli. 

W jednej chwili zachmurzone niebo rozjaśnił przerażający piorun. Błyskawica skierowała się w naszą stronę, zmuszając mnie do zasłonięcia oczu.

- Nie! - krzyknęła Walkiria, przykuwając moją uwagę. Zanim udało mi się wreszcie cokolwiek zobaczyć, zamrugałam kilka razy, odzyskując wzrok. Nie byłam jednak pewna czy chciałam to widzieć.

Kilkanaście metrów przede mną leżał Loki, a wokół niego znajdowały się ślady po uderzeniu pioruna. Ciemniejsze kreski, przypominające gałęzie drzew, rozciągały się po ziemi, tworząc przerażający wzór. Wciąż czułam się zdezorientowana po wcześniejszym blasku błyskawicy, ale zdołałam dostrzec zbliżającego się Thora z Mjolnirem w dłoni. Z pustym spojrzeniem stanął tuż obok Enchantress, przyglądając się drżącemu ciału brata. Nie sztuką było się domyślić, że posłał piorun prosto w Lokiego.

Walkiria bez zastanowienia uklęknęła tuż obok leżącego mężczyzny, sprawdzając jego stan. Nawet z tej odległości wyglądał słabo, choć ewidentnie wciąż był przytomny.

- Pożałujesz, że stanąłeś przeciw mnie - warknęła Amora głosem pełnym wściekłości.

Jej oczy zaświeciły się na zielono, kiedy posłała jasny promień zaklęcia prosto na bezbronnego Lokiego i Walkirię. Działając pod wpływem buzującej we mnie adrenaliny, w mgnieniu oka wyjęłam sztylet, a następnie rzuciłam nim lewą ręką pomiędzy parę a Enchantress. 

Wstrzymałam oddech, widząc jak ostrze przecina powietrze, obracając się dookoła własnej osi. Zdawało mi się, że minęły wieki zanim zaklęcie trafiło prosto w broń, a ta wchłonęła całą jego energię. Sztylet ugodził jednego z asgardzkich wojowników w odsłonięty kark, posyłając go na ziemię.

Korzystając z chwili zaskoczenia wszystkich wokół, bez strachu stanęłam przed Enchantress i Thorem. Nawet przez chwilę nie spojrzałam w kierunku Lokiego, Walkirii, walczących dookoła Avengers czy Strażników. Byłam gotowa by w pojedynkę stawić czoło czarodziejce oraz bogu piorunów. Nieważne jak nierozsądnie to brzmiało. Nie miałam zamiaru się cofnąć.

- Wy - powiedziała Enchantress, wskazując na mnie palcem. Przyjęłam pozycję do walki, unosząc jedną brew w górę w prowokującym geście. - Zaczynacie grać mi na nerwach.

- Wciąż możesz się wycofać - oznajmiłam podniesionym głosem, chcąc przekrzyczeć szum walki. - Daj nam szansę i pozwól sobie pomóc. 

- Wy chcecie pomóc mi? - prychnęła, kręcąc z politowaniem głową. - Nigdy nie powinniście się tu zjawiać.

- A nie chciałaś czasem spektakularnej wojny? - zapytałam sarkastycznie, jedną dłonią wskazując na chaos panujący dookoła nas.

- Wy nie powinniście się tu zjawiać - powtórzyła, kładąc wyraźny nacisk na słowo "wy". 

Po raz kolejny zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc przekazu jej słów. Nie miałam jednak zamiaru skupiać się na nich. Przeniosłam spojrzenie na Thora z nadzieją, że uda mi się do niego dotrzeć. Z Barnesem dałam radę. On też nie powinien stanowić problemu, choć tak naprawdę ledwo go znałam.

- Thor, posłuchaj mnie - zaczęłam, ale mężczyzna ani na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy. - Nie jesteś taki. Przypomnij sobie wszystko co przeszedłeś. Postaraj się. Jane, Point Break, Loki, wąż, Avengers...

- Dość! - krzyknęła Amora, widząc, że moje pojedyncze słowa zaczynają trafiać do Asgardczyka. Sam głos czarodziejki wystarczył by mężczyzna przestał przyglądać mi się z zainteresowaniem, a pustka powróciła.

- Dobra, mam dość gadania - warknęłam ze złością, po czym sama wymierzyłam pierwszy cios mieczem wprost w Enchantress. 

Kobieta błyskawicznie wytworzyła przed sobą tarczę, ukrywając się za nią. Pokazała jednak Thorowi by nie atakował, a sama nie rzucała we mnie żadnych zaklęć. Nie wiedziałam dlaczego to robi, ale postanowiłam skupić się na zadawanych ciosach. 

- Thor! - usłyszałam obok siebie znajomy krzyk. 

Zaskoczona spojrzałam kątem oka na zbliżających się Rogersa, Gamorę, Maximoff i Starka. Od razu zapłaciłam za ten jeden moment nieuwagi. Chociaż Enchantress wcześniej mnie nie atakowała, to teraz poczułam silny uścisk jej dłoni na ramieniu.

- Gracie mi na nerwach - oznajmiła zdenerwowana.

Szarpnęłam mocno ręką, ale to nic nie dało. Nagle całe otoczenie wokół mnie zawirowało i poczułam jakbym straciła grunt pod nogami. Znałam to uczucie. Dokładnie to samo potrafił zrobić Strange.

W kolejnej sekundzie zobaczyłam małe, białe pomieszczenie. Zdezorientowana rozejrzałam się, odruchowo szukając miejsca ucieczki. Tylko dwie ściany miały inny kolor, ale to dlatego, że tworzyło je pomarańczowe pole siłowe. Nie było żadnych mebli, drzwi ani okien.

Musiałam wrócić do przyjaciół. Oni byli na polu bitwy. Powinnam walczyć razem z nimi.

- Zostaniecie tu z nią - oznajmiła Enchantress, puszczając moje ramię. - Później się wami zajmę.

Dopiero teraz zauważyłam, że w pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Kobieca sylwetka ubrana w zbroję podniosła się, obserwując nas z czujnością. Na widok Enchantress wściekłość zapłonęła w jej oczach. Bez zastanowienia rzuciła się na nią, ale Amora jednym machnięciem ręki nie pozwoliła kobiecie się zbliżyć.

- Dlaczego mnie zabrałaś? - warknęłam, odsuwając się od czarodziejki na bezpieczną odległość. Nie chciałam jeszcze atakować w obawie, że zniknie i wróci na pole bitwy. Dopóki była tu ze mną, pozostali mogli skupić się na Thorze.

- Powinnaś być mi wdzięczna, a nie zastanawiać się jak zaatakować tym śmiesznym mieczykiem - powiedziała, a następnie kolejnym machnięciem ręki wyszarpała z moich dłoni miecz, posyłając go na drugą stronę pomieszczenia. 

Instynktownie wyciągnęłam pistolet, stabilizując swoją pozycję i przygotowując się do oddania strzału. Mierzyłam wprost w odsłonięty dekolt Enchantress.

Kobieta wyglądała na zaskoczoną, ale w następnej chwili wybuchnęła głośnym śmiechem. Wskazała na broń w moich rękach, jakby ta była nic nieznaczącą zabawką.

- Naprawdę? - zapytała, nie kryjąc pobłażania. - Uważasz, że jakiś ziemski gadżet zdoła mnie powstrzymać? Po wszystkim co zobaczyłaś wciąż wierzysz w wygraną?

- Wierzę w moją drużynę - odparłam bez wahania. - Jeśli ja nie mogę cię pokonać, to oni to zrobią.

Enchantress uniosła wyżej brwi, a po chwili stanęła, rozkładając dłonie. 

- Strzelaj - powiedziała zachęcająco. - Pokaż na co cię stać.

Zmrużyłam lekko oczy, wybierając najlepsze miejsce do trafienia. Nie mogłam tego zmarnować.

- Wciąż nie chcesz się poddać?

- Strzelaj!

Więcej nie było mi trzeba. Nacisnęłam spust dwa razy. Jedną kulę posłałam wprost w szyję Enchantress, ale zwykły nabój nie był w stanie przeciąć skóry Asgardki. Właśnie dlatego drugi strzał wymierzyłam w jej rozcięty, a nie uleczony wcześniej, policzek. Kula przetarła ranę, powiększając ją jeszcze bardziej. Nabój trafił w pole siłowe, a następnie upadł na podłogę.

- Nieźle - oceniła Amora, dotykając lekko skóry, z której pociekło więcej krwi. - A teraz, jeśli panie mi wybaczą, mam coś do załatwienia. 

Z tymi słowami zniknęła z pomieszczenia. 

- Nie! - krzyknęłam, czując jak zalewają mnie fale wściekłości oraz beznadziei. 

Próbując na czymś to wyładować, oddałam kilka strzałów w pomarańczowe pole siłowe, ale to nie przyniosło żadnych skutków. Naboje upadały na ziemię z brzękiem, nie zostawiając ani śladu. Warknęłam głośno z frustracji, rzucając z całej siły pistoletem. Broń znalazła się tuż obok kul, a ja usiadłam na podłodze, chowając twarz w dłoniach. 

Dopiero po dłuższej chwili rozejrzałam się dookoła. Naboje, pistolet i miecz leżały na podłodze. Nie zdołałam powstrzymać Amory. Coraz częściej mam problem ze skupieniem się na polu bitwy. Zrobiłam się zbyt miękka, a zaledwie wczoraj dostałam ataku paniki. 

Może Steve ma rację. Może rzeczywiście potrzebuję przerwy albo całkowicie się wypaliłam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro