Rozdział 8 - Pozwól mi pomóc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja:

Dla wszystkich, którzy razem ze mną oglądają dziś o 20:00 "Thor". ❤️

~~~

Steve

Z każdą sekundą pole bitwy zaczęło wyglądać coraz gorzej. Obie strony zdawały się wykończone potyczką, ale końca wciąż nie było widać. Sam czułem jak gromadzone siły zaczynają mnie opuszczać, a mimo to wciąż walczyłem. Nie chciałem pozwolić sobie na choćby moment nieuwagi, jednak to co zobaczyłem wprawiło mnie w prawdziwy paraliż.

W jednej chwili widziałem jak Kate walczy z Amorą, a w drugiej już ich nie było. Rozejrzałem się przerażony po całym polu bitwy, ale nigdzie nie znalazłem ani śladu znanych mi intensywnie rudych włosów. Zrozumienie, że Enchantress zabrała gdzieś Katerinę, a ja nie miałem pojęcia dokąd, nie chciało do mnie dotrzeć. To nie mogło się wydarzyć...

Thor odwrócił się w stronę, z której przybyliśmy z Wandą, Gamorą i Tonym. Zacisnął dłoń na rękojeści Mjolnira, a następnie, z wściekłym krzykiem, posłał w naszą stronę cztery pioruny. Na szczęście, zdołałem ukryć się za swoją tarczą, ale nie byłem całkowicie świadomy otoczenia. Liczyło się tylko to, że nigdzie nie widziałem Kate.

- Zabierz ją stąd! - krzyknęła Wanda, posyłając na Thora ścianę czerwonej energii, odcinając go od nas. 

- Dzięki, Maximoff - odparł Stark. Dopiero wtedy zobaczyłem jak podlatuje do nieruchomego ciała Pepper, bierze je na ramiona i błyskawicznie się oddala.

- Aaa!

Okrzyk bólu Wandy sprowadził mnie na ziemię. Kobieta klęczała na trawie, trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew. Obok niej dostrzegłem mężczyznę z włócznią w dłoni. Asgardzki wojownik od razu zajął się z wściekłą Gamorą, a ja ściągnąłem na siebie uwagę Thora. Bez zastanowienia podbiegłem bliżej niego, osłaniając się tarczą przed oślepiającymi piorunami. Miałem wrażenie, że każdy kolejny ma w sobie znacznie więcej mocy niż poprzedni.

- Quill, jak sytuacja?! - krzyknąłem, znajdując sobie tymczasową kryjówkę w dziurze po wybuchu jednego z granatów Starka w ziemi. Wziąłem trzy głębokie wdechy zanim wyszedłem by ponownie stanąć do walki z przyjacielem.

- Nie kończą się! - usłyszałem w odpowiedzi jego zdyszany głos.

- Jakbyśmy wpadli do jakiegoś cholernego mrowiska - zgodził się Rocket. 

Dobiegający mnie zewsząd huk strzałów potwierdzał słowa Strażników, ale miałem nadzieję, że stopniowo jest coraz lepiej. Niestety, najwidoczniej się myliłem.

- Czekaj, skąd wiesz czym jest mrowisko? - zapytał Stark zaciekawionym tonem głosu.

Thor rzucił młotem w moim kierunku. Siła uderzenia była tak silna, że pomimo osłonięcia się tarczą, odrzuciła mnie kilka metrów w tył. Upadłem boleśne na plecy, przewracając się kilka razy po twardej ziemi. Czując silny ból w kościach, wstałem na nogi by zobaczyć jak Wanda atakuje Thora wiązkami jaskrawej energii.

- Wszyscy Ziemianie są tak tępi czy tylko ty i Quill? - zapytał Rocket tonem pełnym politowania.

- Ejj! - oburzył się Peter.

- Stark, co z Potts? - wtrąciła Gamora. Odruchowo rozejrzałem się dookoła, zauważając jak kobieta walczy z jednym z asgardzkich wojowników.

- Poleciałem z nią na statek. Zaraz do was wrócę - zapewnił szybko, na co odetchnąłem lekko z ulgą. Jeżeli chciał tu wrócić, to jej stan nie był aż tak krytyczny.

Rzuciłem swoją tarczą w Thora, ale wymierzył w nią Mjolnira. Przedmioty zderzyły się z głośnym hukiem pomiędzy nami, wracając do swoich właścicieli.

- Hope! Jak Scott? - zapytałem, zwinnie chwytając tarczę i osłaniając się nią, kiedy z nieba spadł piorun. Jasna smuga światła uderzyła prosto w moją ochronę, przez co ponownie wylądowałem na ziemi.

- Walczymy - odparła krótko.

- Może ja mogłabym pomóc? - usłyszałem niepewny głos Mantis, jednak nie poświęciłem temu ani jednej myśli. Całkowicie skupiłem się na postaci, która pojawiła się zaledwie kilka metrów ode mnie.

Jaskrawo zielony kostium miał kilka brudnych plam, a poważny wyraz twarzy wydawał się jeszcze bardziej przerażający przez jasnoczerwoną krew na bladym policzku kobiety. Rozejrzała się dookoła, wyginając usta w złowieszczym uśmiechu. Biła od niej niezwykła satysfakcja i chora radość. Widok chaosu, a także bólu, które wywołała, budziły w niej same pozytywne uczucia. Nie było w niej ani odrobiny żalu.

Już wykonałem pierwszy krok w kierunku Amory, kiedy zostałem zablokowany przez czerwoną energię. Wanda posłała mi stanowcze spojrzenie, kiwając przecząco głową. Możliwe, że właśnie uratowała mi życie, ale byłem za bardzo rozkojarzony by zwrócić na to uwagę. Chciałem tylko wiedzieć gdzie jest Kate. Mieć pewność, że jest cała.

- Ja się nią zajmę, ty weź na siebie Thora - poradziła mi Maximoff, lecąc w kierunku Enchantress.

Zdołałem zobaczyć jak dwie kobiety wymieniają się zaklęciami zanim musiałem oddać pełnię skupienia Thorowi. Mężczyzna ani trochę nie hamował swoich ciosów. Chciał nas zabić. 

Po raz kolejny rzuciłem w niego tarczę, a ten odbił ją kilka metrów dalej. Wściekły na samego siebie, rozpocząłem walkę wręcz. Pierwszy cios posłałem prosto w szczękę Thora, a drugi w jego żołądek. Mój przeciwnik skrzywił się lekko z bólu, ale spróbował się odwdzięczyć. Od razu zwrócił się ku swojej mocy. Bez użycia młota, przy uderzeniu mnie w podbródek, z jego pięści wydostała się wiązka elektrycznej energii, paraliżująca moje ciało.

Zamknąłem oczy, upadając na trawę kilka metrów dalej. Pomimo siły i prędkości, nie czułem momentu uderzenia. Nie potrafiłem skupić się na czymkolwiek. Zdawało mi się, że wszystko co widzę jest smugą pomieszanych kolorów, a dźwięki niezrozumiałym bełkotem. Ledwo docierała do mnie świadomość, przypominająca o trwającej bitwie.

Jak przez mgłę zobaczyłem pochylającego się nade mną Thora i młot w jego dłoni. Gładka powierzchnia jednej z najpotężniejszych broni, o której słyszałem błysnęła złowrogo, kiedy jej właściciel uniósł wyżej ramię. Nie wykonałem żadnego gestu, widząc ten ruch. Wszystko wydawało się takie dalekie...

Twarz mojego przeciwnika wypełniała pusta nienawiść, nie pochodząca od niego. Domyśliłem się, że odczuwał emocje Enchantress. Naprawdę mocno go do siebie przywiązała.

Dostrzegłem jak Mjolnir zbliża się z olbrzymią prędkością do mojej twarzy. W desperackim odruchu wyciągnąłem dłoń przed swoją twarz, osłaniając się przed ciosem, a przed oczami ukazało się wspomnienie:

Thor posłał mi rozbawione spojrzenie, w którym kryło się wyzwanie. Był wyjątkowo pewny siebie, kiedy chodziło o możliwość podnoszenia Mjolnira. Uśmiechnąłem się szeroko, wstając z kanapy. Podjąłem wyzwanie.

- Tylko, żeby ci żyłka nie poszła - powiedział sarkastycznie Stark, widząc moją decyzję. Już wcześniej próbował podnieść młot Thora, jednak bez skutku. Nawet jego gadżety były bezsilne wobec asgardzkiej magii.

Skupiłem wzrok na Mjolnirze, podciągając wyżej rękawy. Nie wyglądał na ciężki, a w trakcie walki sprawiał wrażenie wyjątkowo efektywnej broni. Musiał zostać zaklęty skoro nikt oprócz Thora nie był w stanie go podnieść.

Czułem na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych, kiedy ułożyłem dłonie na rękojeści młota. Brakowało mi tylko wsparcia jednej osoby, ale tutaj jej nie było. Nawet nie widziałem co w tej chwili robi.

- No, Kapitanie - odezwał się Barton, odrywając mnie od ponurych myśli.

Bez dłuższego zastanawiania się zacisnąłem dłonie na uchwycie i pociągnąłem w moją stronę. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Mjolnir okazał się wyjątkowo lekki. Poczułem w sobie niewyobrażalną siłę oraz nieznaną dotychczas moc. Doznania te były tak intensywne, że od razu rozluźniłem ramiona. Młot pozostał bronią Thora, a ja nie mogłem tak po prostu odbierać mu tej potęgi. Nie zasłużyłem na nią.

Szybko podejmując decyzję, udałem, że znowu próbuję unieść młot, ale tym razem nie pozwoliłem mu nawet drgnąć. Z wymuszonym uśmiechem uniosłem obie dłonie ku górze w geście poddania. Nie mogłem zdradzić co wydarzyło się naprawdę.

Pomieszczenie wypełnił radosny śmiech Thora, kiedy wracałem na swoje miejsce.

- Niestety - powiedział, wciąż się śmiejąc. Te słowa wystarczyły mi jako gwarancja nieświadomości reszty.

Pogrążyłem się we własnych myślach, nie skupiając specjalnej uwagi na rozmowie pozostałych. Stark próbował znaleźć logiczny powód, przez który nie był w stanie podnieść młota, jednak już wiedziałem, że takiego nie ma. Mjolnir nie pozwolił nikomu z nich się unieść. Dlaczego ja potrafiłem...?

Nagle Thor wstał z kanapy i z dziecięcą łatwością podniósł młot jedną ręką, podrzucając go lekko.

- Nie jesteście godni - oznajmił poważnie, spotykając się z prychnięciami śmiechu w odpowiedzi.

Chcąc zachować maskę, powtórzyłem ich reakcję.

Jak ktoś, kto pozwolił miłości i najlepszemu przyjacielowi na ucieczkę, może być godny czegokolwiek?

Mjolnir zatrzymał się w mojej dłoni, zaledwie kilka centymetrów od twarzy. Wziąłem głęboki wdech, czując jak po raz drugi w życiu wypełnia mnie obca energia. Po moich żyłach rozszedł się zastrzyk mocy, zabierając skutki wcześniejszego porażenia piorunem, a zostawiając siłę w najczystszej postaci.

Thor z mieszaniną zaskoczenia i przerażenia na twarzy patrzył na mnie, próbując wzmocnić nacisk na broń, ale młot ani drgnął. Odważnie odwzajemniłem spojrzenie przeciwnika, zaciskając mocniej dłoń na Mjolnirze.

Jestem godzien.

Katerina

Otworzyłam oczy, czując jak wypełnia mnie coraz większe uczucie beznadziei i bezradności. 

Musiałam dokończyć chociaż tę misję, ale cela, w której się znalazłam, wydawała się niemożliwa do ucieczki. Żadnych słabych punktów.

Jak w transie podeszłam do pomarańczowego pola siłowego, unosząc lekko dłoń. Wydawało się niezwykle cienkie, ale czułam jakby języki ognia parzyły moją skórę po lekkim zbliżeniu ręki. Ból stawał się coraz silniejszy wraz ze zmniejszaniem dystansu. Opuściłam dłoń, wiedząc, że nic tym nie wskóram.

Rozpaczliwie spojrzałam poza imitację ściany, nie dostrzegając absolutnie nic. Mogłam się tylko domyślać, że przede mną ciągnie się korytarz, a dalej puste cele spowite w całkowitym mroku. Żadna z nich nie była zajęta.

- Stąd nie ma ucieczki - usłyszałam za sobą kobiecy głos. 

Odwróciłam się w kierunku towarzyszki, o której obecności zdążyłam zapomnieć. Zaklęcie Enchantress straciło swoją moc, pozwalając jej swobodnie się poruszać.

Skinęłam w zrozumieniu głową. Nawet nie miałam zamiaru spierać się czy dyskutować. Bezsilnie usiadłam na idealnie gładkiej podłodze, patrząc na swoje dłonie zabrudzone ziemią, potem i krwią. Tyle trudu, a teraz jestem odcięta od wszystkiego.

- Próbowałam wszystkiego, a przede mną wiele innych potężnych istot z Lokim na czele. Nigdy nie sądziłam, że sama tu trafię - ciągnęła, podchodząc bliżej mnie. Uniosłam spojrzenie, nagle zainteresowana jej słowami. - Enchantress zauroczyła wszystkich pozostałych więźniów by walczyli w jej imieniu.

- Jesteśmy w asgardzkim więzieniu, w pałacu? - upewniłam się z jawną ulgą w głosie. 

Kobieta skinęła głową, patrząc na mnie jakbym oszalała, ale naprawdę ucieszyłam się z tej informacji. Przynajmniej miałam pewność, że wciąż jestem w Asgardzie.

- Lady Sif - przedstawiła się, siadając obok mnie i wyciągając przed siebie dłoń.

- Katerina Romanoff - odwzajemniłam jej uścisk, przypominając sobie, że to o niej mówił Heimdall.

- Pochodzisz z Midgardu, prawda? Lokiemu udało się was ściągnąć? - zapytała, na co skinęłam głową, patrząc jak chwyta w ręce mój miecz, leżący dotychczas niedaleko nas. - Piękna broń - przyznała, podając mi go.

- Szkoda, że nie mogę z nią dalej walczyć - warknęłam ze złością odkładając miecz na ziemię. Chciałam wiedzieć co się wydarzyło, co się dalej dzieje.

- Jesteś ranna - zauważyła Sif, patrząc na moje ramię.

Odruchowo podążyłam za jej wzrokiem, dostrzegając ogromną, czerwoną plamę w miejscu, w którym jeden z Asgardczyków rozciął mi skórę. O dziwo, nie czułam tego. Czarny materiał stroju wciąż był podarty jako dowód zaistniałego cięcia, ale skóra wydawała się nietknięta. 

Przejechałam palcami po gładkim ramieniu, rozcierając czerwone smugi. Pamiętam ukłucie bólu, chociaż teraz wątpiłam czy rzeczywiście było tak intensywne. Może Asgardczyk tylko mnie drasnął, rozcinając strój, a krew nie należała do mnie? Na polu bitwy jest jej dużo, mogłam się pobrudzić, upadając na ziemię. 

- Sama się leczysz? - zapytała Sif, marszcząc brwi z niezrozumieniem.

- Musi należeć do kogoś innego - wzruszyłam ramionami, odwracając wzrok od ramienia. - Jestem wyszkoloną agentką. Potrafię walczyć, ale nie mam żadnych nadludzkich zdolności - zapewniłam ją, ale kobieta wciąż nie wyglądała na przekonaną.

- Chybiłaś przy strzelaniu w głowę Enchantress - zauważyła, na co uśmiechnęłam się kpiąco.

- Uwierz mi, że nawet Barton byłby dumny z mojego strzału - powiedziałam zadowolona na myśl o przyjacielu i jego zdolnościach strzeleckich. - Jest łucznikiem, który zawsze trafia punkt - wyjaśniłam, nie wiedząc czy Sif wie o Avengers tyle samo co Heimdall albo Walkiria.

- Słyszałam o nim, Thor mi powiedział - przyznała na co skinęłam głową. - Więc dlaczego celowałaś w jej zraniony policzek?

- Bo wciąż wierzę w zwycięstwo - oznajmiłam, podnosząc pusty wzrok na miecz obok siebie. - To, że jestem tylko ziemską kobietą nie znaczy, że nie mam asa w rękawie.

Steve

Potęga wypełniająca moje ciało była niedoopisania. W całym życiu nie czułem czegoś podobnego, nawet po eksperymencie Erskina. Nagle przepłynęła przeze mnie ogromna siła, która mógła być kojarzona tylko z magią. Jakby przez każdy nerw w moim ciele, każdą żyłę przepłynął prąd elektryczny, zasilający mój organizm.

Nie wiem skąd wzięła się we mnie odpowiednia pewność siebie, ale zacisnąłem mocniej dłoń na Mjolnirze, wyrywając go z rąk Thora. Mężczyzna był tak zaskoczony, że nawet nie protestował. Szybko wstałem z twardej ziemi, podnosząc nad siebie dłoń, w której trzymałem nową broń. Naturalnie, jakbym robił to codziennie, cofnąłem młot ku podłożu, obserwując jak oślepiający piorun trafia prosto w mojego przeciwnika. Nie zrobił na nim żadnego wrażenia, ale dla mnie to było coś wielkiego.

- Rogers, czy ty przejąłeś moce Thora? - usłyszałem w komunikatorze pełen podziwu głos Starka. Sam nie wiedziałem jak na to odpowiedzieć. 

Mężczyzna wyciągnął przed siebie dłoń, chcąc przywołać młot. Poczułem jak broń drga w mojej ręce, więc wzmocniłem uścisk. Wściekle rzuciłem Mjolnirem w twarz Thora, jednak ten od razu go złapał i powtórzył mój cios, celując we mnie. Dla mnie także przechwycenie młota nie stanowiło problemu.

Kolejnym krokiem było rzucenie tarczy w boga piorunów. Kiedy ten odbił ją bez większego problemu, cisnąłem Mjolnir w vibranium, dzięki czemu wróciło prosto w twarz Thora z głośnym brzękiem. Asgardczyk skrzywił się z bólu, a następnie posłał mi wściekłe spojrzenie.
Chwyciłem tarczę, gotowy do wznowienia walki, ustawiłem się na wprost Agardczyka z obiema brońmi w dłoniach.

- Kapitanie, dasz radę go przytrzymać? - usłyszałem wyraźny głos Starka w komunikatorze. 

Wiedziałem, że rozmawiali od dłuższego czasu, ale nie skupiałem na tym uwagi. Byłem za bardzo pochłonięty nowym wymiarem walki.

- Macie jakiś plan? - zapytałem, robiąc zamach młotem i posyłając piorun prosto na Thora. Mężczyzna wyciągnął przed siebie dłoń, pochłaniając całą jego energię.

- Tak, tylko go zajmij!

- A co niby robię? - prychnąłem, ustawiając Mjolnir tak, aby osłonić się przed kolejną błyskawicą. Może przejąłem moc, trzymając młot, ale wolałem nie ryzykować. To Thor jest bogiem piorunów, mogącym wytwarzać wyładowania elektryczne bez pomocy broni.

Szybko zakręciłem nadgarstkiem, dając Mjolnirowi odpowiednią prędkość i rozpędziłem się prosto na przeciwnika. Kiedy znalazłem się tuż przed nim, podskoczyłem, zadając mu silny cios młotem w szczękę. Thor, ogłuszony uderzeniem, upadł na plecy kilka metrów dalej.

- Mówiłem zajmij czymś, a nie spróbuj zabić - parsknął Stark, którego teraz zobaczyłem obok siebie. 

Mężczyzna poleciał do próbującego się otrząsnąć boga piorunów, trzymając za ramię Mantis. Strażniczka zatrzymała się tuż obok Asgardczyka, a następnie szybko położyła swoje dłonie na jego skroniach zanim zdążył zorientować się co robi.

- Obudź się - szepnęła głosem o mistycznej barwie. Jej czułki zaświeciły, a twarz wyrażała skupienie.

Niestety, nie mogłem poświęcać im całej uwagi, gdyż armia Enchantress próbowała odciągnąć Mantis od Thora. Razem ze Starkiem robiliśmy co w naszej mocy by zapewnić kobiecie względny spokój.

Wyrzuciłem przed siebie Mjolnir tak, że zatoczył koło wokół nas, uderzając samych przeciwników. Korzystając z tej chwili, sam wróciłem do walki przy pomocy tarczy. Wojownicy byli znacznie silniejsi niż ziemscy mężczyźni. Ich szkolenie od najmłodszych lat dawało się odczuć z łatwością.

- Aaa! - krzyknęła nagle Mantis, zwracając na siebie uwagę moją i Starka. 

Z szokiem zauważyłem, że kobieta leży na ziemi, a Thor wygląda na bardziej zdenerwowanego niż wcześniej. Już miałem ponownie ruszyć do walki z bogiem piorunów, jednak uprzedził mnie Loki. Wyglądał na zmęczonego i rannego po bitwie z Enchantress, ale wciąż się nie poddał. To było najważniejsze.

- Osłaniajcie mnie - powiedział tylko, zaczynając potyczkę z własnym bratem.

- Mantis, jak zauważysz okazję, spróbuj jeszcze raz! - poleciłem, odpychając od siebie wroga tarczą.

Wyciągnąłem przed siebie dłoń, przywołując czym prędzej Mjolnir, jednak okazało się za późno. Thor zdążył odzyskać swoją broń, a teraz walczył nią razem z Lokim. Nie mając innego wyboru, skupiłem się na odpieraniu ataku Asgardczyków przy użyciu tarczy.

Następny wojownik, który stanął na mojej drodze, różnił się od reszty. Nie miał na swojej głowie hełmu, jak większość, a zamiast tego burzę rudych włosów. Kolejną charakterystyczną cechą była gęsta, długa broda, przy której moja wyglądała na lekki zarost. W dłoni trzymał ogromny topór, dodający mu groźnego wyglądu. Przypominał mi obraz przeciętnego wikinga, przedstawianego w ziemskich książkach.

Z głośnych okrzykiem, wziął zamach celując prosto w moją szyję. Nie mając innej możliwości, ukryłem się za tarczą, aby w kolejnym ruchu uderzyć go pięścią w szczękę. Jego broń była ciężka, dzięki czemu miałem przewagę szybkości. Błyskawicznie cofnąłem się o krok, a następnie podskoczyłem i posłałem cios w jego głowę tarczą. Mężczyzna zachwiał się na nogach, ale nie dał mi dużo czasu na satysfakcję z udanego ataku. Wziął kolejny zamach, zmuszając mnie do szybkiego uniku. Topór wbił się w ziemię tuż obok mnie.

- Rogers, młot! - usłyszałem głośny, a jednocześnie wykończony krzyk Lokiego.

Bez zastanowienia wyciągnąłem prawą rękę, odwracając się na chwilę w kierunku walczących braci. Thor stał nad leżącym czarnowłosym mężczyzną, na którego piersi jeszcze sekundę wcześniej leżał Mjolnir. 

Teraz młot znalazł się w mojej dłoni, a ciało Lokiego w tej samej chwili zniknęło. Prawdziwa postać pojawiła się tuż za plecami boga piorunów, wbijając sztylet w jego bok.

- Mantis, teraz! - krzyknąłem, a następnie odwróciłem się w stronę mojego obecnego przeciwnika. 

Asgardczyk zdążył wyjąć topór z ziemi, więc bez zastanowienia posłałem w niego piorun. Błyskawica trafiła prosto w mężczyznę, sprawiając, że ten upadł na trawę. Zmarszczyłem z zaskoczeniem brwi widząc, jak wojownik zaczyna szybko kręcić głową i przeciera oczy. Jego twarz wyglądała na przerażoną, kiedy rozejrzał się wokół siebie.

- Co ja narobiłem? - zapytał sam siebie, nie odrywając wzroku od walczących.

- Nic, czego nie mógłbyś naprawić - odrzekłem, zwracając na siebie jego uwagę.

Pamiętam jak Natasha zdjęła urok Lokiego z Clinta. Widocznie w niektórych przypadkach silne uderzenie rzeczywiście wystarczało by wybudzić się z transu.

- Kim jesteś? - zapytał nieufnie, prostując się i ponownie chwytając za rękojeść topora.

- Steve Rogers - przedstawiłem się, po czym rozejrzałem, wiedząc, że nie możemy sobie pozwolić na długą rozmowę. - A teraz zrób mi przysługę i spróbuj wybudzić z transu jak najwięcej swoich przyjaciół - powiedziałem, odwracając się w kierunku Mantis, Thora i Lokiego.

- Jestem Volstagg, jeden z Trzech Wojowników - przedstawił się, stając tuż obok mnie.

- To niech znajdzie pozostałych dwóch i zacznie coś robić - usłyszałem w komunikatorze głos Starka, ale postanowiłem zignorować ten komentarz.

Szybko okazało się, że nie muszę mówić czegokolwiek nowemu znajomemu. Asgardczyk, z kolejnym bitewnym okrzykiem, wskoczył w środek bitwy, walcząc przeciw własnym przyjaciołom.

Korzystając z chwili, razem ze Starkiem, zbliżyliśmy się do Lokiego, Mantis i Thora. Kobieta w końcu otworzyła swoje czarne oczy, a jej czułki przestały świecić. Odsunęła się kilka kroków, dając mężczyźnie przestrzeń. 

Wszyscy wyczekująco wpatrywaliśmy się w twarz boga piorunów. Wokół nas panowała bitwa, ale w tej chwili liczył się tylko Thor. 

Po kilku dłużących się sekundach, mężczyzna wziął gwałtowny oddech, odsuwając się kilka kroków. Jego oko otworzyło się szeroko na chwilę przybierając zieloną barwę, która szybko zniknęła.

- Thor? - pierwszy odezwał się Loki, podchodząc bliżej brata.

Asgardczyk przeniósł wzrok na boga podstępu, a następnie skinął lekko głową. Tyle nam wystarczyło by wiedzieć, że odzyskaliśmy przyjaciela.

- No, to teraz Mantis pozwól, zabieram cię do Langa - powiedział Stark i nie czekając na reakcję kobiety, chwycił ją za ramię, odlatując w zgiełk bitwy.

- Zabije ją - oświadczył wściekłe Thor. Zanim któreś z nas zdążyło go powstrzymać, wyskoczył w powietrze otoczony wieloma piorunami. Kierował się prosto na Enchantress.

Posłaliśmy sobie z Lokim zaniepokojone spojrzenie, po czym Asgardczyk ruszył w tym samym kierunku co jego brat.

- Wanda, co z Enchantress? - zapytałem, biegnąc za Lokim z tarczą. Mjolnir rzuciłem przed siebie, mając nadzieję, że wróci do Thora, kiedy ten będzie go potrzebował.

- Słabnie - oświadczyła kobieta ku mojemu zaskoczeniu. - Każde kolejne zaklęcie ma mniejszą moc. Za chwilę powinnam ją obezwładnić.

- Asgardczycy też wracają do siebie - dodał Quill.

Zdezorientowany tym faktem rozejrzałem się dookoła. Rzeczywiście, coraz więcej wojowników rozglądało się po polu bitwy w zdumieniu. Ich twarze wyrażały zagubienie, a także żal. Wśród tłumu dostrzegłem Volstagga, stojącego obok mężczyzny z kolczatką, którego ogłuszyliśmy wcześniej z Kate i jeszcze jednego Asgardczyka.

- Wszyscy do Enchantress - zarządziłem, docierając do celu. 

Kobieta stała w środku, otoczona przez Wandę, Lokiego, Thora, Heimdalla, Walkirię i Gamorę. Reszta Strażników oraz Avengers docierała na miejsce, dołączając do nas.

Amora wyglądała całkowicie inaczej niż na początku bitwy. Jej skóra przybrała przerażająco blady odcień, przypominający śnieg. Na policzku odznaczała się rana, z której sączyła się krew o niemal czarnym odcieniu. Cienkie naczynia krwionośne wokół szramy miały ciemny kolor, a ciągnęły się aż do skroni kobiety.

- Co jej zrobiłaś? - zapytała Gamora głosem pełnym niedowierzania. 

Enchantress upadła na ziemię, trzymając się za głowę. Z jej gardła wydobył się krzyk pełen najprawdziwszej agonii.

- To nie ja, trafiłam ją zaledwie kilkoma plazmami energii - Maximoff pokręciła przecząco głową. Wyglądała na równie zbitą z tropu co reszta z nas. 

Mój wzrok zatrzymał się na Lokim. Tylko on zdawał się wiedzieć co dokładnie się wydarzyło.

- Frukten av lidelse - mruknął pod nosem, jednak to nie dało mi żadnych odpowiedzi. - Kate...

Na dźwięk imienia ukochanej przeszył mnie dreszcz. To dzięki niej wygraliśmy? Tylko, gdzie one jest?

- Amoro - powiedział Loki spokojnym głosem, podchodząc powoli do leżącego ciała czarodziejki. - Możemy ci pomóc.

- I spędzę resztę życia w asgardzkim areszcie? - wycharczała przez zęby, a następnie zgięła się wpół, kaszląc krwią.

- Daj sobie pomóc - poprosił Loki, dotykając jej ramienia.

Nagle oboje zniknęli, zostawiając nas wszystkich na środku pola walki. Rozejrzałem się dookoła z niedowierzaniem. Urok z Asgardczyków upadł, ale nigdzie nie było ani śladu Lokiego, Enchantress, ani Kate.

Loki

Oboje z Amorą pojawiliśmy się w samym środku asgardzkiego lasu, obok sadzawki wodnej. Nie mogłem wytrzymać tych wszystkich spojrzeń, dlatego posłużyłem się teleportacją, choć rzadko z niej korzystałem. Jeszcze miałem szansę ją uratować, a jeśli nie zechce to... To powinna odejść w spokoju. Nie wśród ludzi, darzących ją tylko nienawiścią. Pomimo wszystko, nie zasłużyła sobie na taki koniec.

Kobieta jęknęła z bólu, opierając się o twardą skałę niedaleko zbiornika wody. Zamknęła oczy, a jej oddech stawał się coraz bardziej urywany. Na skroniach Enchantress pojawiły się krople potu, wskazujące na pojawienie się gorączki. Z pozornym spokojem przyglądałem się jak klatka piersiowa Amory unosi się w szybkim, ale nierównym tempie.

- Wiesz, że nie musisz umierać? - zapytałem, siadając tuż obok niej. 

Nie patrzyłem na jej zmęczoną twarz, wygiętą w wyrazie bólu, a także nienawiści. Nie potrafiłem. W powszechnej opinii mogę być tylko bezuczuciowym socjopatą, ale byłem oddany osobom, które były przy mnie w najtrudniejszych chwilach. Amora, choć teraz nie przypominała siebie, zdecydowanie należała do mojej rodziny.

Enchantress roześmiała się głośno bez cienia humoru.

- Jeśli przeżyję, Thor skaże mnie na dożywocie - wychrypiała. - Nie żebym na nie nie zasłużyła.

Między nami zaległa ciężka cisza, przerywana tylko odgłosami leśnych owadów, a także kaszlem Amory. Słyszałem każdy szelest liści, czułem zapach wodnych roślin, teraz zmieszany z krwią.

- Pozwól mi cię uleczyć - poprosiłem raz jeszcze, mając nikłą nadzieję, że się zgodzi. Wiedziałem skąd otrzymać odtrutkę. Wystarczyło tylko jej słowo.

Przez ostatnie miesiące szczerze znienawidziłem kobietę obok mnie. Byłem tak zaślepiony tym co mam teraz, że całkiem zapomniałem o naszej wspólnej przeszłości. Jej złość oraz chęć zemsty boleśnie przypominały mi siebie sprzed kilku lat. Dopiero zacząłem sobie uświadamiać, że życie Enchantress mogło potoczyć się w ten sposób przeze mnie. To ja nauczyłem ją magii, przelałem w nią własną nienawiść i zazdrość do Thora, tłumaczyłem wszystkie złe uczynki.

Amora zignorowała moje słowa, rozglądając się dookoła siebie.

- A myślałam, że nie jesteś sentymentalny - wycharczała, zanosząc się kolejnym kaszlem.

Uśmiechnąłem się mimowolnie na tę uwagę. Rzeczywiście, zabrałem nas w nasze ulubione miejsce spotkań. To tutaj udzielałem jej naszych tajemnych lekcji magii. Właśnie przy tej sadzawce zwierzałem się najlepszej przyjaciółce z wszystkiego. Wiedziała o tym, że Odyn traktował mnie gorzej niż Thora, o moim żalu, złości. Tylko ona znała moje sekrety i trzymała je dla siebie. Poza Amorą i matką nie miałem nikogo.

- Możesz wyczarować te śmieszne... - cokolwiek chciała powiedzieć, zostało przerwane kolejnym atakiem ostrego kaszlu. 

Przeniosłem na nią wzrok, dostrzegając zaledwie cień osoby, którą pamiętałem. To nie była ani Enchantress z dzisiejszego poranka, ani Amora z młodych lat. Kobieta obok mnie wyglądała jak ich doskonała mieszanka w agonii.

Nie pytając co miała na myśli, po prostu wysunąłem przed siebie lewą dłoń. Nad nią pojawiło się kilka kolorowych fajerwerków, błyskających radośnie między nami. Amora zaśmiała się chrypliwie, kręcąc głową.

- Zawsze mówiłam, że to głupie - wyszeptała.

Zamknąłem dłoń, pozbywając się kolorowej atrakcji. Wciąż miałem nadzieję przekonać ją na uleczenie.

- Sztylet Kate był zanurzony w owocu cierpienia? - zapytałem, próbując sobie uświadomić, że Ziemianka zdołała przechytrzyć jedną z najpotężniejszych czarodziejek Asgardu.

Ku mojemu zaskoczeniu, Amora prychnęła śmiechem, kręcąc głową.

- Kate to ta Midgardka, tak? - zapytała, na co skinąłem głową. - Strzeliła w ranę na policzku. Musiała zatruć naboje. Za bardzo ją zlekceważyłam - wzruszyła ramionami, jakby to nic nie znaczyło, a przecież ważyły się losy jej życia.

Zatrucie krwi w połączeniu z tak dużym wyczerpaniem magicznym i fizycznym spowodowanym bitwą bez antidotum prowadziło do śmierci. Była za bardzo wykończona by się uleczyć, a ja nigdy nie przykładałem wagi do nauki zaklęć uzdrawiających.

- Jest w celi razem z Sif. W tej samej, w której Odyn przetrzymywał ciebie - powiedziała, krztusząc się własną krwią. Żyły na jej twarzy robiły się ciemniejsze na coraz większej przestrzeni. Enchantress zostało bardzo mało czasu.

- Dlaczego ją chroniłaś? - zapytałem, nie mogąc pojąć dlaczego Amora pilnowała aby nic się jej nie stało. Cały czas miała na nią oko, a kiedy pojawiło się zagrożenie bardziej niebezpiecznej walki, teleportowała ją do celi. Co takiego dostrzegła w Kate, że postanowiła zrobić wszystko aby cało wyszła z tej potyczki?

Ku mojemu zaskoczeniu usta Amory wygięły się w szczerym uśmiechu, którego tak dawno u niej nie widziałem. Kobieta odpowiedziała mi tylko jednym zdaniem, ale to wystarczyło by wprawić mnie w osłupienie. Tego się nie spodziewałem.

Po chwili zastanowienia wysłałem do celi własną iluzję. Kate pewnie denerwowała się przebiegiem bitwy i obmyślała najgłupsze sposoby wydostania się z celi.

Nagle, ciało kobiety obok mnie wygięło się w mocniejszym ataku kaszlu. Kiedy się wyprostowała, na jej policzkach pojawiły się gorzkie łzy. Nigdy nie widziałem aby płakała. Znałem ją od dziecka, ale Amora nie należała do wrażliwych osób.

- Pozwól mi pomóc - powtórzyłem, ale kobieta ponownie pokręciła głową.

W nadziei, że to coś zmieni, wyciągnąłem dłoń by spleść nasze palce razem. Tak długo nie trzymałem jej za rękę. To wydawało się niemal nierealne. Jeszcze rano myślałem o Enchantress jako wrogu, ale teraz nie potrafiłem. Uczucie, że żegnam się na zawsze z pierwszą kobietą, którą pokochałem, nie opuszczało mnie nawet na chwilę.

Amora opuściła wzrok, przyglądając się naszym złączonym dłoniom.

- Zmieniłeś się - wyszeptała, biorąc kilka płytkich oddechów. - To dobrze - zaśmiała się, na co mimowolny uśmiech wpłynął na moje usta.

- Pozwól mi pomóc, żebyś i ty miała na to szansę - powiedziałem, unosząc nasze ręce i delikatnie całując wierzch jej dłoni.

Nie zapomniałem o wszystkich zbrodniach, które wyrządziła. Była odpowiedzialna za tak wiele krzywd oraz cierpienia, ale... Ja przecież nie byłem lepszy.

- Nie - pokręciła głową, zabierając swoją rękę. - Dla mnie nie ma już nadziei - wyszeptała, na co prychnąłem zdenerwowany w przypływie bezradności.

Dlaczego była tak uparta? Przecież mogłem jej pomóc. Oboje o tym wiedzieliśmy. Wystarczyło tylko słowo. To musiała być decyzja Amory.

- A odtrutka? To ty z naszej dwójki zawsze wiedziałaś więcej o antidotach i leczniczych właściwościach wszystkich roślin w Asgardzie. Doskonale wiesz, że mogę ci pomóc, ale po prostu się poddałaś! - krzyknąłem, bezradnie patrząc jak moja pierwsza miłość mruży oczy, powoli tracąc siły.

- Moja nadzieja zginęła kilka lat po wygnaniu z Asgardu - wyszeptała słabym głosem. - Nasza...

- Co? - zapytałem nie rozumiejąc ani słowa. Amora słabła z każdą chwilą, tracąc wszelkie siły na rozmowę.

W przypływie desperacji, ostrożnie ją uniosłem, a następnie usiadłem na trawie, kładąc ją na swoich udach. Chwyciłem dłonie Enchantress w prawą rękę, a lewą objąłem ją w pasie, przyciskając do własnego ciała. Skupiłem się na tym aby za pomocą magii przelać w Amorę część własnej energii. Kobieta wzięła jeden głębszy wdech, podnosząc na mnie zaskoczony wzrok.

- Powiedz mi - poprosiłem, świdrując wzrokiem jej zielone tęczówki, szklane od powstrzymywanych łez. Maska Enchantress spadła. Została tylko Amora, dziewczyna, w której miałem odwagę zakochać się przed wieloma laty.

- Nie wyruszyłam na wojnę - wyszeptała, opuszczając wzrok. - Nigdy nie chciałam cię zostawić. Nie wtedy... - jej kolejne słowa zostały przerwane kolejnym atakiem kaszlu. 

Odwróciła głowę, pozbywając się krwi, zalegającej w gardle. Dopiero po kilku sekundach wyprostowała się w moich ramionach, biorąc głębszy oddech.

Czułem się słabiej, ale nie przestałem pomagać Amorze. Musiałem dowiedzieć się co miało miejsce tej nocy, kiedy otrzymałem informację o wyruszeniu ukochanej na wojnę, a już rankiem wiadomość o jej śmierci.

- Byłam w ciąży, Loki - przyznała, pozwalając by kolejne łzy popłynęły po jej bladych policzkach. 

Wstrzymałem powietrze, nie dowierzając tym słowom. Szukałem choćby cienia podstępu w zielonych oczach, w których tak często znajdowałem zrozumienie. Byłem bogiem podstępu, więc powinienem coś zauważyć. Brak jakiegokolwiek sygnału kłamstwa oznaczał, że to co mówiła było prawdą.

Przypomniałem sobie słowa Kateriny po odnalezieniu dziecka w domu Asgardczyków. To ona pierwsza wpadła na to, że Amora mogła być matką. Trafiła w samo sedno.

- A ty byłeś ojcem - posłała mi słaby uśmiech. Nie mogłem się powstrzymać przed odwzajemnieniem go. Ścisnąłem mocniej dłoń kobiety, próbując uświadomić sobie nowe informacje.

Nigdy nie zastanawiałem się nad możliwością zostania ojcem. Laufey mnie porzucił, a Odyn dopiero na łożu śmierci powiedział, że mnie kocha. Całe życie byłem traktowany jak gorszy od brata. Nie miałem najlepszych wzorców i, pewnie dlatego, nie poświęciłem ani jednej myśli zostaniu ojcem. Teraz, przyjemne uczucie szczęścia rozlało się po moim ciele na samą myśl o małej istotce, którą Amora nosiła pod sercem.

- Mieliśmy małą córeczkę - kobieta przyznała z uśmiechem pełnym bólu.

- Co się z nią stało? - zapytałem, bojąc się odpowiedzi. Nawet nie poznałem tej małej księżniczki, a myśl o jej utracie wypełniała mnie nieuzasadnionym smutkiem.

- Odyn się dowiedział - powiedziała, kręcąc głową. - Szłam do ciebie, ale on mnie znalazł i od razu wiedział... - przerwała, zaciskając twarz w grymasie bólu. - Nazwał mnie hańbą dla całego Asgardu, wygnał...

Ponownie poczułem jak wstępuje we mnie wściekłość skierowana na nieżyjącego już ojca. Nigdy nie sądziłem, że coś może być gorsze od tego co już wiedziałem, ale to... Wygnanie kobiety przy nadziei? Pozbycie się z Asgardu własnej wnuczki, a mojej córki...?

Poczułem na swoim policzku delikatny dotyk Amory. Zaskoczony przeniosłem na nią spojrzenie, dostrzegając, że uśmiecha się smutno.

- Zapewnił mi godne życie na innej planecie, pod warunkiem, że nigdy więcej nie wrócę do Asgardu. Byłam tylko młodą kobietą. Bałam się. Powiedział, że znienawidzisz mnie, jeśli dowiesz się o dziecku. Uwierzyłam... - zamknąłem oczy, nie dowierzając słowom, które opuszczały jej usta.

- Nigdy bym cię nie znienawidził - zapewniłem ją, ale ta pokręciła głową.

- Teraz tak mówisz - ścisnęła mocniej moją dłoń. - Tamten Loki miał w głowie tylko zemstę.

Zamknąłem oczy, czując jak przelewa się przeze mnie poczucie winy.

- Zaledwie siedem lat później, na tej planecie wybuchła wojna domowa. Frigga była jedną z ofiar, dla mnie najważniejszą.

- Frigga? - zapytałem zaskoczony, na co kobieta uśmiechnęła się szerzej, kiwając głową. - Obwiniałaś nas wszystkich za śmierć córki, więc po uzyskaniu pełni sił zaatakowałaś - domyśliłem się.

Po twarzy Amory spłynęło więcej łez, a twarz wygięła się w kolejnym grymasie bólu. Nie mogąc się powstrzymać, wzmocniłem uścisk. Nie chciałem się pożegnać. Dopiero ją odzyskałem...

- Przepraszam cię, Loki - powiedziała słabym głosem, zamykając zielone oczy.

- To ja przepraszam - wyszeptałem. Nie pamiętam kiedy ostatnio wypowiedziałem te słowa. W tej chwili czułem się wyjątkowo słaby i mały. Byłem bezsilny wobec śmierci Amory teraz oraz córki przed tyloma laty. Stracę je obie przez własną nienawiść. - Wybacz mi. 

- Nie uleczysz mnie, bo nie potrafię żyć bez Friggi. Chcę się z nią wreszcie spotkać - wyznała, a następnie odsunęła dłoń od mojego policzka i wystawiła ją przed siebie.Sam nie wiem skąd wzięła w sobie wystarczająco dużo siły, ale wyczarowała kartkę papieru. 

Zaskoczony chwyciłem przedmiot, obserwując go dokładnie. Przedstawiał cyfrowe zdjęcie Amory, na której kolanach siedziała roześmiana dziewczynka. Miała piękne, falowane, kruczoczarne włosy i uśmiech iście przebiegły. Oczy zarówno kształtem, jak również kolorem odziedziczyła po swojej matce. Była śliczną dziewczynką. 

- Żałuję tylko, że nie mogłam pokazać jej Asgardu - wyszeptała Amora, zwracając na siebie moją uwagę. - Pokochałaby to miejsce.

- Miała wspaniałą matkę - powiedziałem, czym zasłużyłem sobie na jej pełen wdzięczności uśmiech.

- Nie wiedziałam, że ci Asgardczycy mieli dziecko - zapewniła, kręcąc rozpaczliwie głową. 

Odłożyłem zdjęcie na kolana czarodziejki, a następnie otarłem z jej policzka świeżą łzę. 

- Pozwól mi odejść - poprosiła płaczliwie, biorąc płytki wdech. Jej oczy wypełniał strach przed spotkaniem się z nieznanym, ale przebijała się również stanowczość. Amora podjęła swoją decyzję. - Chcę ją spotkać.

Nie miałem wyboru i choć serce ścisnęło mi się z bólu, zdjąłem zaklęcie. 

Pochyliłem się by złożyć ostatni pocałunek na czole mojej pierwszej miłości. Na skórze poczułam jej ostatni oddech. Kiedy się odsunąłem, dostrzegłem spokojną twarz Amory. Wyglądała jakby spała. 

Za pomocą iluzji pozbyłem się z jej policzka szramy oraz ciemnych żyłek. Zostawiłem natomiast wilgotne ścieżki łez. To one były dowodem jak tragicznie potoczyło się życie czarodziejki, choć na to nie zasłużyła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro