OneShot

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znowu nie wiem od czego zacząć. Zawsze mam ten problem. Ludzie oczekują, że opowieść będzie się ciągnąć chronologicznie, jeden wątek po drugim, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Ja tak nie potrafię. Nie dlatego, że mam słabą pamięć, po prostu wszystko wydaje mi się ze sobą sprzężone. Czasem odkrywam te drobne nitki łączące kolejne wydarzenia z mojego życia dopiero wtedy, kiedy o nich opowiadam. Zresztą dobrze o tym wiesz. Znasz mnie.Mógłbym opowiadać chronologicznie, tak jak lubisz, jak wszyscy lubią. Jednak będę skakał od jednego roku do drugiego, z czasów liceum do gimnazjum, a stamtąd na studia albo do podstawówki. Nie krzyw się, sam męczysz mnie od tygodnia, żebym ci to wszystko opowiedział. Chciałeś spowiedzi, to ją dostaniesz.
Daj fajkę.
Życie czasami wygląda trochę jak film. Nie wiem czy dlatego, że filmy celowo kręci się w ten sposób, czy po prostu bardzo chcemy, żeby nasze życie przypominało perypetie postaci ze srebrnego ekranu. Co za różnica. Moje życie bywa bardzo filmowe, czasami aż mnie to drażni. Nie jestem żadnym drama queen, rzeczy po prostu same mi się przytrafiają, a ja próbuję reagować w miarę rozsądnie i umiarkowanie. Czasami to nie wychodzi.
Nie wyszło, kiedy pierwszy raz Go zobaczyłem. Właściwie to najpierw zobaczyłem jego zdjęcie na fellow. Widzisz, już skaczę po linii czasu.
Wtedy jeszcze byłem z Krisem, czyli co najmniej siedem lat temu. Byliśmy nadal szczęśliwi i spełnieni, wszystko robiliśmy razem i byliśmy jedną z tych par, której nie da się od siebie odseparować. Zapraszałeś na domówkę mnie, przychodził i Kris. I na odwrót. Szkoda, że nigdy go nie poznałeś. To nie twoja wina, wtedy nasze kontakty w rodzinnym miasteczku się rozluźniły. Po podstawówce właściwie niewiele się widywaliśmy, prawda? Dopiero po przeprowadzce do Wrocławia jakoś się odnaleźliśmy i wtedy przyznałem, że jestem homoskrętny.
Wracając do Krisa. Był naprawdę ładnym chłopakiem. Wrażliwy, ale lubił się upijać i z kimś pobić. Inteligentny, ale wciąż robił jakieś głupstwa. Zamknięty w sobie, ale kiedy już się do niego dotarło, nie potrafił trzymać przede mną czegokolwiek w tajemnicy. Nie mogłem za nim nie szaleć, był moim pierwszym. Mój pierwszy związek, pierwszy seks, pierwszy comming out - to wszystko z Krisem. Nie mam już z nim kontaktu, nie wiem czy w ogóle żyje. Biorąc pod uwagę jego tryb życia, bardzo możliwe że już go nie ma. Nie jestem aż takim pesymistą, daj spokój z tą miną. Mówię ci, jak jest. Gość miał silnie rozwinięte skłonności autodestrukcyjne.
Znasz mnie - uwielbiam fellow. Lubię skakać po profilach, chcę pierwszy zobaczyć każdą nową twarz w mieście, zagadać, wysondować, skatalogować. Nic na to nie poradzę, lubię chłopaków, facetów. Mógłbym flirtować godzinami. Dlatego miałem konto nawet w tamtych beztroskich czasach z Krisem. Nie zdradzałem go, nie poznawałem nikogo w realu. Po prostu oglądałem i rozmawiałem. Nic więcej. Dla niektórych posiadanie konta na portalu randkowym to już zdrada, ale ja tak tego nie odbieram. Oczywiście nie mówiłem Krisowi, że jeszcze tam siedzę. Po co generować niepotrzebne problemy?
Nie mieszkałem z Krisem, byliśmy przecież w liceum. Widywaliśmy się codziennie i siedzieliśmy razem od rana do wieczora. Rodzice myśleli, że jesteśmy po prostu dobrymi kumplami, dlatego mogliśmy u siebie nawzajem nocować. Oczywiście do czasu, aż Kris wyoutował się przed matką, ale o tym opowiem innym razem. Mieszkałem sam z rodzicami i spędzałem każdą wolną chwilę przy komputerze, dopiero później zrozumiałem, że marnuję w ten sposób czas. Bez przerwy taksowałem wzrokiem profile na fellow. To cud, że scroll w myszce nie odmówił posłuszeństwa. I trafiłem na Jego zdjęcie. Jego. Tak, to o Nim ma być ta opowieść. To on jest przyczyną wielu historii, które przeżyłem na przestrzeni tych lat.
Wszystko zaczęło się pewnego wieczoru, w moim pokoju, kiedy dopijałem herbatę. Znudzony, przewijałem kolejne strony i nagle - Jego zdjęcie. Nie poczułem fali gorąca, ani nie dostałem erekcji. Po prostu Go wtedy zobaczyłem. Kolejny przystojniak na portalu, nic nadzwyczajnego. A jednak, wyróżniał się. Było w Nim coś, co sprawiło, że przeczytałem absurdalnie długi profil, w którym wypisywał niestworzone rzeczy. To był zresztą ostatni raz, kiedy widziałem jak rozgadał się na własny temat. Później już zawsze był bardzo skryty. No cóż, miał wtedy z szesnaście lat.
Przez resztę wieczoru, z małymi przerwami, z monitora patrzyły na mnie ciemne oczy i skryta pod kapturem głowa. Wystawały spod niego ostre rysy twarzy, ptasi nos, ciemne włosy. Nie potrafię opisać co tak bardzo mi się w nim spodobało. Jasne, był przystojny, ale w specyficzny sposób. No i właściwie nie patrzył na mnie z monitora. Na zdjęciu odpalał papierosa. Nie wiem jakiego koloru był kaptur bluzy, zdjęcie było czarno-białe. Po prostu odpalał fajkę, niezainteresowany nawiązaniem kontaktu wzrokowego z mieszkańcami świata fellow.
Pewnie, że do niego napisałem. Jakąś głupotę, żeby wyjść na „luzaka". Nie odpisał, nie był online. Logował się co kilka tygodni więc raczej nie było szans na poznanie się. Poza tym, po co? Miałem Krisa. Mojego Krisa, z którym było mi jak w bajce. W tamtych czasach niewiele potrzebowałem do szczęścia, ty pewnie miałeś tak samo. Wtedy umawiałeś się z tą laską z twojej klasy, prawda? Sam więc wiesz, że w licealnych czasach chodzenie z kimś to aż za dużo szczęścia.
Daj jeszcze jedną. Sorry, że tak cię opalam. Jak skończy się piwo, skoczę po jeszcze kilka butelek i wezmę od razu dwie paczki... co teraz mam ci powiedzieć? No tak, chcesz wiedzieć więcej o Nim. Czy się poznaliśmy, czy się z Nim przespałem, czy byliśmy ze sobą i całe mnóstwo innych pytań. Mógłbym odpowiedzieć jednym zdaniem, ale to by niczego nie wyjaśniło. Z Nim wszystko było złożone, miało drugie dno, a każda nasza interakcja na przestrzeni lat miała swój powód i przyczynę.
Pewnie, poznaliśmy się. Jednak zanim do tego doszło, upłynęło jeszcze mnóstwo czasu. Wiele się wydarzyło. Wystarczająco wiele, żebym kompletnie o Nim zapomniał. Przecież był tylko jedną z ładnych buziek na jakimś tam portalu randkowym. To nie jest realne życie, nie dla mnie. Pochodzimy jeszcze z pokolenia, które potrafi jasno oddzielić rzeczywistość od wirtualnego świata. Nie używamy twittera, nie wiemy co to tumbler i nic nas to nie obchodzi.
Pamiętasz nasze lata w podstawówce? Nikt nie miał smartfona, nawet ich wtedy nie było. Nie było też komórek, chyba że miałeś dzianych rodziców. My nie mieliśmy. Komputer służył do męczenia gier, a nie internetu. Internet! Boże, wtedy nie mieliśmy pojęcia że takie coś istnieje. Graliśmy w nogę, wieczorami bawiliśmy się w chowanego - i to wystarczało. Dzięki temu dzieciństwu, nie jesteśmy dziećmi smartfonów i szybkiego internetu, nie próbujemy kreować swojego wizerunku w sieci i nie czujemy ku temu potrzeby. Dlatego, choć uwielbiam fellow, jego magia na mnie nie działa. Nie usiłuję być tam kimś innym, nie wiedziałbym nawet, jak to zrobić. Dla mnie to tylko portal randkowy, gdzie mogę znaleźć kogoś ciekawego albo i nie. On mógłby okazać się ciekawy, ale nie odpisał na moją wiadomość, a ja szybko wyrzuciłem to z głowy, bo co mogło mnie to wszystko obchodzić?
Rozstałem się z Krisem w 2005 roku. A może to był 2004, kto wie? Pewnego dnia, kiedy nadal byłem w nim kompletnie zakochany, poszliśmy wypić piwo w jakimś maleńkim barze. Niewiele ich wtedy było w naszym mieście, sam wiesz.
Był smutny, przygaszony. Znałem go na wylot i wiedziałem, że coś go gryzie. Męczyłem go i męczyłem i w końcu się udało. Oznajmił z wielkim trudem i łamiącym się głosem, że już nie jest zakochany. Lubił mnie, jasne. Przyjaciele? Do grobowej deski. Ale już tego nie czuł. Zniknęło, rozpuściło się gdzieś w tych trzech latach.
Byłem w szoku. Stale otumaniony endorfinami i testosteronem, nie potrafiłem dostrzec żadnych sygnałów, które by to zwiastowały. Jasne, często bywał przygnębiony, ale miał ku temu inne powody. Na przykład nienawidzącą go matkę. To przez ten comming out, o którym miałem opowiedzieć. A jednak, Krisa męczyło głównie okłamywanie mnie. Nie wiedział jak zerwać, nie potrafił mnie zranić. Taki już zawsze był. Bał się też mojej reakcji. Bał się, że coś sobie zrobię. Wiedział, że miałem już za sobą jedną próbę samobójczą. Jednak nie znał mnie aż tak dobrze. Tamto dziwne wydarzenie z łykaniem tabletek było tylko ostatnim desperackim aktem sprzeciwu wobec mojej orientacji. Zdążyłem już zaakceptować sam siebie i bycie porzuconym przez Krisa nie skierowałoby mnie ponownie na tamtą drogę. Zniosłem dobrze tamtą rozmowę w barze. Zaakceptowałem to, co usłyszałem. Ciężko było w to uwierzyć, ale jakoś musiałem sobie z tym poradzić. Nie byłem na niego zły. Przecież mnie nie zdradził, nie zbył jak przedmiotu. Po prostu już nie był zakochany. Jak mogłem mieć mu to za złe? Nikt nie kontroluje takich rzeczy. Daj fajkę. Wiem, palę jak smok. Zawsze tak palę, kiedy o Nim myślę. Kiedy z Nim byłem, też zawsze wykańczałem całą paczkę. Widzisz tą zapalniczkę? Należy do Niego, choć dał mi ją. Mniej więcej.
Było to przy okazji naszego pierwszego spotkania. Kilkanaście nieudanych randek i parę dziwnych przygód po zerwaniu z Krisem. Skończyłem liceum i wyjeżdżałem na studia tutaj, do Wrocławia. Jak do tego doszło? Zabawna sprawa. Miałem u nas w mieście takiego kumpla, też pedała. Strasznie zniewieściały typek, ale nawet go lubiłem. Może dlatego, ż wydawał się taki niegroźny i był dla mnie całkowicie aseksualny.
Pewnego wrześniowego wieczoru umówił się na randkę, ale w ostatniej chwili wymiękł, bo miał akurat gorszy dzień i bał się, że się nie spodoba. Taki już był. Poprosił, żebym poszedł z nim. To miałoby zrobić z randki niby zwykłe spotkanie trójki kumpli. Taka solidarność małomiasteczkowych gejów. Za cholerę mi się nie chciało ruszać tyłka, ale Marcinowi jakoś udało się mnie namówić. Spotkaliśmy się na rynku, o ile można tak nazwać ten nasz placyk w środku miasta. Fagas Marcina miał do nas dołączyć na miejscu, nad rzeką nieopodal. Umówili się na piwo na świeżym powietrzu, w zacisznym, ustronnym miejscu. Brzmi dość jednoznacznie, prawda? Ale wcale nie chodziło o seks. Marcin wyjaśniał, że jego fagas boi się, że ktoś go rozpozna i zacznie zadawać pytania. Wzruszyłem ramionami, kupiłem kilka piw i poszliśmy nad rzekę.
Już z daleka dostrzegłem, że w umówionym miejscu pod niewielkim mostem ktoś nerwowo drepcze z lewej w prawo. Palił papierosa. Przynajmniej tyle, pomyślałem. Marcin zwalniał kroku i miałem wrażenie, że zaraz mi stamtąd spierdoli, ale jednak wytrzymał. Dopiero gdy byliśmy kilka kroków od niego, obejrzał się.
I to był On. Chłopak z fellow, ten z ptasim nosem i ciemnymi oczami. Nie miałem cienia wątpliwości. Minął rok albo i więcej, i trochę wydoroślał, ale wciąż miał swoją specyficzną urodę. Prostą, męską, nieskomplikowaną. Był wspaniały, choć na pewno wielu minęłoby Go obojętnie na ulicy. Zabawne, bo pamiętam tamten moment naprawdę doskonale. Jak to się mówi, „jakby to było wczoraj". Miał na sobie dość obcisłe granatowe jeansy, fajne naje i bluzę z kapturem. Fioletową. Czarne jak węgiel włosy swobodnie opadały na czoło. To nie był typ gościa regulującego brwi i żelującego włosy. Nie. On był zwykłym osiedlowym ziomkiem.
-No cześć - przywitał nas z nerwowym uśmiechem. Miał głęboki, przyjemny głos. Czasami zapominamy głosy ludzi, których dawno nie widzieliśmy. Jego głos jestem w stanie odtworzyć w każdym momencie. Jest niepodobny do żadnego innego. Brzmi jak wanilia zmieszana z ciężką, korzenną przyprawą. Tylko tak mogę to opisać.
Nie było w nim nic z geja. Przeszło mi nawet przez myśl, że to jakaś pomyłka. Że czekał na kogoś innego, a randka Marcina czai się z drugiej strony mostu, albo go wystawiła.
Ale to był on.
-Robert - podał mi rękę. Odwzajemniłem silny uścisk, rzucając swoje imię.
Na jego twarzy malowała się dziwna mieszanka emocji. Uśmiechał się, ale maskował tym uśmiechem skrępowanie. Patrzył obok mnie, nade mną, pod moje stopy, ale nigdy prosto w oczy.
Usiadłem z Marcinem na starym, skruszałym murku, a Robert chodził przed nami w lewo i prawo, na zmianę popijając piwo i paląc fajki. Prawie się nie odzywał. Miałem wrażenie, że lada moment nie wytrzyma napięcia i rzuci się do ucieczki.
-Co ty, boisz się nas? - nie wytrzymałem w końcu.
Speszył się i parsknął nerwowym śmiechem. Wyjaśnił, że to pierwszy raz, kiedy ot tak spotyka się z innymi gejami. Wyczytałem między wierszami, że uprawiał już seks z facetem, ale widocznie był to tylko szybki seks z obcym gościem, gdzieś w plenerze albo aucie. Jak się potem okazało, z tym autem nieźle trafiłem.
Jednak nie uciekł. Po trzecim piwie zrobił się nawet w miarę rozmowny. Przyznał, że kojarzy mnie z widzenia, bo chodziłem z jego bratem do klasy w liceum. Wiedziałem, kogo ma na myśli. Nie lubiłem jego brata, a tamten nie lubił mnie. Tak czy inaczej, po raz pierwszy przekonałem się wtedy, że tęczowy świat jest mały.
Rozmawialiśmy dość swobodnie o jakichś głupotach, z kolei Marcin siedział, popijał piwo i w ogóle przestał się odzywać. Nawet nie zauważyłbym, gdyby sobie poszedł. Może już wtedy dało się przewidzieć, co nastąpi dalej. Może już tego wieczora powinienem był wiedzieć, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z Robertem i że przyszłość szykuje dla nas coś wyjątkowego?
Był inteligentny, ale skryty. Wolał słuchać, niż mówić. Przez całe dwie godziny nie usiadł ani na chwilę. Wypalił paczkę fajek i wypił cztery piwa. Kiedy się żegnaliśmy, wyraźnie odczuł ulgę. Było mi go trochę szkoda, poczułem się też jakoś dziwnie. W jego oczach byłem tylko jakimś tam gejem, z którym nie bardzo wiadomo o czym gadać. Wyraźnie się krępował, a może i bał. Dopiero wkraczał na „tęczową ścieżkę" i nie wiedział czego po kim się spodziewać. Na początku nawet mnie to bawiło, potem już dziwnie smuciło. Pożegnaliśmy się i dla Marcina był to pierwszy i ostatni raz, kiedy widział Roberta. Dla mnie był tylko pierwszy.
Że co? Zapalniczka? Ach tak. Podał mi ją na chwilę, żebym mógł odpalić fajkę. I tak kilka razy, a przy ostatnim zapomniałem ją oddać, a on albo nie zauważył, albo wolał się nie upominać. Chciałem mu ją potem oddać, ale los chciał, bym nadal miał ją przy sobie. Ta zapalniczka to w sumie całkiem niezły symbol moich relacji z Robertem. Wielokrotnie do niego wracała, a potem znowu trafiała do mojej kieszeni.
Niezbyt imponująca historia pierwszego spotkania, prawda? Nie mówiłem, że to takie proste. Z nim nic nigdy nie było proste. No, może na początku. Myślisz, że wziąłem od niego numer? Że napisałem mu dziesięć wiadomości na fellow? Nie, bo nie miał już konta. A jego telefon niewiele mnie obchodził. Był randką Marcina (którego zresztą też już nigdy więcej nie widziałem) i nie chciałem się wtrącać. Wiedziałem, że nic im nie wyjdzie, ale równie dobrze wiedziałem, że nie wyjdzie nam. Nawet nie patrzyłem wtedy na Roberta jak na potencjalnego partnera. On był zbyt dziki, zbyt zdezorientowany i przestraszony. Sam nie wiedział czego chce, ale instynktownie wyczuwałem, że potrzeba mu twardego, wielkiego faceta z głową na karku, którym ja nie byłem. Moją głowę zajmowały wtedy inne myśli i nie miałem nawet ochoty ani czasu, żeby wspominać tamten wieczór. Za kilka dni miałem ruszyć do Wrocławia i zacząć zupełnie nowe życie. Wolność. Niezależność. Studia. Nowe, wielkie miasto. Setki, tysiące gejów do poznania. Gdzieś tam czekał na mnie mój przyszły chłopiec, byłem tego pewien.
Ty oczywiście nie masz o tym pojęcia, ale przeprowadzka do wielkiego miasta jest dla małomiasteczkowych gejuszków szokiem. Już nie trzeba się ukrywać, nikogo nie razi szalony fryz ani obcisłe ciuchy. Portale randkowe pękają w szwach od młodych, ślicznych i napalonych facetów. Są knajpy dla homoskrętnych, gdzie masz w końcu szansę poznać kogoś ot tak, na żywo. Żadnych wiadomości, umawiania się i całego tego syfu. Zawsze zazdrościłem wam tej łatwości - podoba ci się laska, podchodzisz i zagadujesz. Odrobina odwagi i może się udać. Dla nas jest to niemożliwe. Możemy to robić tylko w tych wyznaczonych miejscach, w „naszych" klubach, kawiarniach, saunach i tak dalej. Te wszystkie nowe możliwości kompletnie zawrócą w głowie większości gejów z małych miast, ale ja jakoś się trzymałem. Pewnie dlatego, że dalej skomlałem do Krisa, choć minęło tyle czasu. Brakowało mi go i czasami czułem się z tego powodu naprawdę fatalnie. Chodziłem na randki, to znaczy na piwa w rozmaitych knajpach, ale trafiałem na samych idiotów, napaleńców albo kłamców. Ludzie z portali randkowych wyglądają zupełnie inaczej niż na zdjęciach i wcale nie są już tacy bystrzy w rozmowie na żywo. Ich intencje też często okazują się dość niedwuznaczne. To właśnie w tamtym okresie, na początku studiów, zaczynało do mnie docierać, że szukanie kogoś na siłę nie ma sensu. Partner nie może wypełniać luki, nie zdoła naprawić czegoś, czego sami nie potrafimy ogarnąć. Dopiero, kiedy poczujesz się dobrze sam ze sobą, jesteś w stanie budować trwały związek. Wybacz to górnolotne pieprzenie, ale sam chciałeś mnie wysłuchać. Nie masz jeszcze dość? W porządku.
Przeskoczę trochę w czasie do sylwestra, chyba w 2007 roku. Nie jestem pewien, ale jakie to ma znaczenie? Kiedy opowiadam, skupiam się na treści, nie na cyferkach. Kurwa, ludzie naprawdę kochają cyferki. Kiedy szukają pracy, to nie obchodzi ich, czy jest ciekawa i wnosi w ich życie jakiekolwiek wartości. Licz się cyferka... Rozpędziłem się.
Sylwestra spędziłem u znajomej, a właściwie znajomej znajomych. Organizowała jedną z tych wielkich, absurdalnie głośnych i tłocznych domówek, na których nie bywałem nigdy wcześniej. Nie znałem prawie nikogo. Mieszkanie było tak wypchane pięknymi, wystrojonymi ludźmi, że ciężko było się przedostać z jednego pomieszczenia do drugiego. Dziwiło mnie, że wszyscy tak dobrze wyglądali. Zupełnie, jakby to była impreza z bramkarzem wpuszczających tylko twarze miłe dla oka. Strzeliłem kilka kolejek dla animuszu i chwilami zastanawiałem się, czy nie byłoby dobrze upatrzeć jakiegoś podpitego przystojniaka i przerznąć się z nim w ciemnym zaułku pod blokiem. Nie patrz tak, też byłem pijany. Pijany i napalony. Wiesz jak to jest, kiedy od dłuższego czasu nie uprawiasz seksu. Testosteron jest jak mały diabełek na twoim ramieniu, ten z kreskówek. Podsuwa ci grzeszne pomysły, a ty zacieszasz się na samą myśl.
Zacieszasz.... To Robert zaraził mnie tym słowem. Nigdy nie słyszałem, by ktoś prócz niego tak mówił. W każdym razie, byłem podpity na ogromnej imprezie pełnej obcych ludzi i powoli zacząłem markotnieć. Niektóre twarze były znajome, ale nie należały do przyjaciół ani nawet bliższych znajomych. Wszystko było powierzchowne i nijakie. Zapragnąłem wrócić do domu, albo chociaż uwolnić się od tłumu. I wyszedłem. Uciekłem, wiedząc, że nikt nie zauważy.
Wyszedłem na klatkę schodową i gdy czekałem na windę, zaświtała mi w głowie pewna głupia myśl. Byłem na najwyższym piętrze. Pewnie dlatego przypomniały mi się czasy, gdy w liceum piliśmy piwo na dachach wieżowców. Piwa nie miałem, ale wyjście na dach mogło być otwarte. Wszedłem na strych i znalazłem dokładnie to, czego szukałem - otwarte okno. Nie wahałem się ani chwili. Nawet spodobała mi się myśl, że spędzę tam resztę wieczoru, najwyżej wrócę na chwilę na dół, żeby zwędzić kilka piw i szampana. Przecież nie spadnę z dachu, bez przesady.
Świeże, mroźne powietrze od razu mnie otrzeźwiło. Poczułem się dużo lepiej. Stanąłem nad krawędzią i u mych stóp migotał cały nocny Wrocław. Było magicznie. Zewsząd dobiegały odbijane echem odgłosy toastów, śmiechów, tramwajów, autobusów i całej reszty nocnego życia. Gdzieniegdzie strzelały już fajerwerki.
I nagle, tchnięty przeczuciem, spojrzałem w lewo. Dostrzegłem niewyraźny kształt. Gdy podszedłem bliżej, okazał się skuloną sylwetką. Nie byłem sam na tamtym dachu. Nie bardzo wiedząc, co mogę zrobić, ruszyłem w tamtą stronę. Trochę złościłem się na intruza, bo odebrał mi magię chwili. A może to ja odebrałem ją jemu, czy tam jej?
-Hej - zawołałem niepewnie. Przeszło mi przez myśl, że to może być niedoszła próba samobójcza. Czort wie.
Odwrócił się i dopiero teraz mogłem zobaczyć z kim mam do czynienia. Nie, żebym go znał. Twarz była mi zupełnie obca, jak większość tych na dole. Ale za to jaka twarz! Pieprzony model, jak nic!
No co? Nie ściemniam, tak było. Wiem, jak to brzmi, ale już mówiłem, że czasami przytrafiają mi się dziwne historie. Życie wygląda wtedy jak film. Co na to poradzę? Chcesz się dowiedzieć, co było dalej, czy nie? No właśnie, to stul pysk, misiu. Będę cię nazywał jak mi się podoba. Daj fajkę.
Był tak samo zdziwiony, jak i ja. Nie spodziewał się raczej towarzystwa na dachu wieżowca o 23 w sylwestra. To akurat nas łączyło.
-Co ty tu robisz? - zapytałem bez skrępowania. Gdybym nie był podpity, zniknąłbym natychmiast po dostrzeżeniu jego sylwetki, ale promile zawsze dodają odwagi, czy jej nam trzeba, czy nie.
-Czekam na strzały - odparł krótko i wrócił do podziwiania panoramy Wrocławia.
-To jeszcze godzina - zauważyłem - Zmarzniesz... i w ogóle.
-Nie szkodzi, u nas w domu zawsze jest zimniej niż tu - odparł cicho.
-U was, czyli gdzie? - nie zrozumiałem. Wówczas zupełnie nie skojarzyłem jego akcentu.
-Ukraina - wyjaśnił.
To właśnie tamtego wieczora pokochałem wschodni typ urody. Akurat ten egzemplarz stanowił wersję pośrednią pomiędzy wschodnią surowością, a słodkimi rysami amerykańskich nastolatków. Był idealny, w każdym względzie. Pomyślałem wtedy, że muszę być zdecydowanie bardziej pijany, niż sądziłem.
-Też uciekłeś z imprezy? - zgadł, przerywając ciążącą nam obu ciszę.
-Tak - przyznałem i ucieszyło mnie, że znalazłem kompana w tej małej zbrodni - Nikogo nie znam.
-Ja też. Kolbe zaprosiła mnie tylko dlatego, że mam taki akcent - roześmiał się - Żeby było bardziej światowo.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Kolbe taka była, ale to tylko część jej oryginalnego roku.
-Mogę dotrzymać ci towarzystwa, czy mam spadać? - zapytałem, trochę bojąc się odpowiedzi.
-Zostań - odparł wesoło - Tylko musimy im ukraść trochę alkoholi - dodał poważnie. Od razu go polubiłem.
Tak, wiem, od razu się domyśliłeś. Ten koleś z dachu to Siergiej. Właśnie w taki sposób się poznaliśmy, ale nigdy o tym nie mówiłem, bo nikt nie uwierzy. Filmowo, wiem, ale jeśli go zapytasz to potwierdzi. Oczywiście, o ile nie zatrzaśnie ci drzwi przed nosem, kiedy tylko wspomnisz moje imię. Nasze rozstanie... to było fatalne. Naprawdę fatalne. Żałuję tego, ale nie da się cofnąć czasu, nie?
Drugie spotkanie z Robertem. To dopiero było dobre. Historia pełna wódki, dziwnych zbiegów okoliczności i głupiej beztroski. Ale to nie było najważniejsze z naszych spotkań. Najważniejsze było pierwsze. Już wtedy obaj wiedzieliśmy. To głupie. Wierzysz w przeznaczenie? Pewnie, że nie. Mało kto wierzy, bo bez sensu jest zakładać, że wszystko zostało już zapisane i tylko idziemy po wytyczonej ścieżce, nie mając wolnej woli... filozofuję, wybacz. To też wpływ Roberta. Studiował filozofię. Pasuje to do niego.
Żeby opowiedzieć o drugim spotkaniu Roberta, muszę ci najpierw powiedzieć parę rzeczy o Siergieju. To też jest ze sobą powiązane. Wszystko jest powiązane, tylko nie zawsze o tym wiemy, nie zawsze to widzimy...
Siergiej przyjechał do Polski studiować. Jego rodzicom wydało się, że tu będzie mu lepiej. Medycyna. Ambitnie. Miał przed sobą przyszłość. Co ciekawe, przyjechał tu ze swoją dziewczyną. Nie pamiętam, jak się nazywała, ale to bez znaczenia. Nigdy jej nie poznałem. Nawet wówczas, gdy odwiedzałem go w ich wspólnie wynajmowanym mieszkaniu, żeby pieprzyć się z Siergiejem w ich łóżku. Nie uważał tego za zdradę. Twierdził, że interesuje go tylko moje ciało. Mnie wcale to nie przeszkadzało, bo niby czemu? Absurdalnie przystojny facet chce uprawiać ze mną seks kilka razy tygodniowo, nienasycony, niewyżyty. Głodny nowości. Co w tym złego? Bo miał dziewczynę? I dobrze, kochał ją, mieszkał z nią, chodził z nią na wspólne zakupy, do kina i do znajomych. Ja byłem tylko od pieprzenia. Pasowało mi. Układ nikogo nie krzywdził, a poza tym uwielbiałem jego tyłek. To zabawne - taki niegejowaty, a lubił się wypiąć.
Oczywiście taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Pewnego dnia, mniej więcej w marcu, postanowiłem dać temu spokój. Seks był świetny, ale poza tym nic nas tak naprawdę nie łączyło, w każdym razie nie z jego strony. Szkoda było mi czasu i energii na taki układ. Kiedyś zaprosiłem go do siebie. Zaproponowałem film, poznanie paru moich kumpli i tak dalej. Odmówił, zdziwiony propozycją. Wówczas zrozumiałem, że nie będę w jego oczach niczym więcej, niż zabawką do łóżka. Podziękowałem za dalszą współpracę i odtąd ignorowałem jego telefony. Gdy zacząłem już zamykać w głowie ten rozdział, zjawił się nagle w mieszkaniu, które wynajmowałem ze znajomymi. Pamiętam jego przestraszoną minę, gdy zapytał, czy może wejść. Wpuściłem go. Zamknęliśmy się w moim pokoju i łaskawie wysłuchałem tego, co ma do powiedzenia. Jasne, pochlebiało mi, że taki przystojniak fatyguje się do mnie, prosząc o seks. Ale on wcale o to nie prosił. Powiedział, że rozstał się z dziewczyną i nie ma gdzie mieszkać.
Co mogłem zrobić? Tamtej nocy, jak i w wiele następnych, spaliśmy razem. Po raz pierwszy naprawdę razem kładliśmy się spać, razem wstawaliśmy, wspólnie piliśmy poranną kawę i pędziliśmy na uczelnie. Mniej więcej w tamtym okresie przedstawiłem Siergieja swoim znajomym i w końcu oficjalnie staliśmy się parą. Wszyscy go pokochali. Taki już był, nie dało się inaczej. Był szalenie przystojny, inteligentny i zabawny. Zawsze miły w towarzystwie dziewczyn, męski w otoczeniu facetów. Wyrzeźbione sportem ciało imponowało obu płciom. Był najlepszy w szachy, wygrywał wszystkie gry towarzyskie, nigdy nie upijał się na imprezach, służył radą i pomocą. Złote dziecko. Do tego ten jego zabawny wschodni akcent. Urzekający. Stał się prawdziwym celebrity w naszym otoczeniu, znacznie częściej spotykałem się ze znajomymi i częściej ich zapraszałem. Siergiej oczywiście był też znakomitym kucharzem i stale zaskakiwał nas nowościami. Wiesz przecież, wtedy już u nas bywałeś. Też padłeś ofiarą jego uroku, nie zaprzeczaj.
Nikt nie wiedział o początkach naszej znajomości. O jego dziewczynie, zdradzaniu jej całymi miesiącami, o tym, że miałem go wtedy dość. W oczach innych, byliśmy parą idealną.
Tyle, że to wszystko pozory. Mieszkaliśmy razem, imprezowaliśmy razem, pieprzyliśmy się jak króliki. Ale Siergiej nigdy mnie do siebie nie dopuścił. Jasne, lubił mnie, ale nie udało mi się wyciągnąć z niego nic więcej. Może był w jakiś sposób zepsuty, może faktycznie nie potrafił pokochać drugiego faceta? Nie wiem. Pytałem go wiele razy, prowokowałem rozmowy i kłótnie. Wszystko na nic. Byliśmy bardziej jak kumple, niż kochankowie. Najbliższe romantycznym uniesieniom były nasze spacery do parku. Siergiej uwielbiał karmić wiewiórki. Twierdził, że na Ukrainie prawie ich nie mają, bo żyje tam za dużo drapieżników. Kiedy tak siedzieliśmy na ławce i rzucaliśmy rudym skurwielom ziarna słonecznika, w Siergieju zachodziła przemiana. Uśmiechał się i stale mnie dotykał, czule jak nigdy. Nie wiem czemu. Z drugiej strony - kiedy ja nie mogłem, albo nie chciałem iść do parku, szedł sam. I karmił te swoje cholerne wiewiórki, śmiejąc się do siebie.
Siergiej nie widział problemu w uprawianiu seksu z innymi. Zachęcał mnie do tego, a ja musiałem wyraźnie zabraniać mu zdobywania kolejnych trofeów. Był urodzonym myśliwym, nikt nie potrafił mu się oprzeć. Nie wiem, czemu wciąż wywlekał temat trójkątów i sypiania z innymi. Nie wiem też, czemu mimo wszystko mieszkał i żył ze mną. Wiem tylko, że byłem dla niego czymś w rodzaju bardzo bliskiego przyjaciela. Tylko i aż.
Fajki się skończyły? Fatalnie. Idziemy po następne? No dobra, dobra. Opowiem o drugim spotkaniu z Robertem i wtedy skoczymy.
Od pamiętnej sylwestrowej nocy minęło półtora roku. Była wtedy ciepła wiosna, przyjemna, zielona. Straciłem już wszelkie nadzieje na wyciągniecie z Siergieja jakichkolwiek uczuć. Stawaliśmy się dla siebie obcy, albo po prostu to ja się izolowałem. Denerwowały mnie jego nawyki, beztroska z jaką idzie przez życie. Zazdrościłem mu urody cherubinka ze wschodu, rzeszy znajomych, świetnych wyników na studiach. Życie u boku ideału to prawdziwy koszmar, mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Miałem dość, ale nie potrafiłem tego urwać. Siergiej był moim narkotykiem. Kiedy miałem dobry dzień, mogłem razem z nim śmiać się ze świata. Kiedy dzień był gorszy, bezpiecznie grzałem się w jego blasku. Jak idiotycznie to brzmi, prawda? Życie z nim było zbyt wygodne, by je porzucać.
W Wielkanoc wpadłem w odwiedziny do rodziców, do naszego miasteczka. Bywałem tam wyłącznie w ważniejsze święta i zawsze wyglądało to tak samo: eksplozje radości matki, wieczorne popijawy u starych kumpli, przesypianie kaca do południa, obiady, popijawy i tak w kółko. Ale w tamtą Wielkanoc było inaczej. W tamtą Wielkanoc na wyświetlaczu mojego smartfona pojawił się nieznany numer. Ze słuchawki popłynęła wanilia zmieszana z ciężką, korzenną przyprawą.
Zdębiałem. Tak dawno go nie słyszałem, od tak dawna nie zagościł w moich myślach, a teraz rozmawialiśmy przez telefon. Choć nie podałem mu swojego numeru. Przecież byłem tylko jakimś kolesiem, którego przypadkowo poznał kupę czasu temu. Jaki to miało sens?
Numer dostał od Marcina. Umówiliśmy się na piwo po świątecznym obiedzie. U nas wszędzie jest blisko, można przejść miasto w piętnaście minut. Oczywiście w święta wszystkie knajpy zamykano, więc pozostawało nam świeże powietrze. Robert miał przyprowadzić dwóch kumpli, też pedałów. Jednak zdążył nawiązać jakieś znajomości, kto by pomyślał.
Umówiliśmy się za ruinami wistomu. Kojarzysz niewielki mostek, właściwie kładkę, nad tą małą rzeką? Za dworcem, z dala od przechodniów, ulic i wszystkiego. Zaciszne miejsce otulone drzewami. Idealne na piwko w plenerze. Tyle, że jego kumple nie bawili się w piwa. Przynieśli czystą. No i piliśmy czystą.
Robert nic się nie zmienił. Przynajmniej nie z wyglądu. Teraz był jednak wyluzowany, uśmiechnięty i dowcipny. Speszony chłopiec, kręcący się w kółko, odpalający fajkę od fajki, odszedł. Jego miejsce zastąpił ktoś dojrzalszy, odważniejszy, nieco bardziej otwarty. A i tak przy większości ludzi mógł uchodzić za skrytego i cichego. Może to przez jego głos. Zawsze mówi bardzo cicho, jakby bał się, że ktoś go podsłuchuje.
Jego kumple byli w porządku. Niewiele więcej mogę o nich powiedzieć. Pochłaniali olbrzymie ilości wódki więc szybko zaczęliśmy myśleć o wycieczce na odległą stację benzynową. Alkohol szumiał w głowie, a my próbowaliśmy w końcu się czegoś o sobie dowiedzieć. I zaczęło się. Nie potrafiłem się zamknąć. Po części była to wina wódki, ale to też Jego wpływ. Bez oporów opowiadałem mu swoje najskrytsze myśli. Wiesz, że nie należę do wylewnych, ale przy nim to się zmieniało. Nie czułem żadnych oporów, byłem zupełnie pewien, że mogę mu ufać. On czuł się dokładnie tak samo w stosunku do mnie. Miał też tą unikalną zdolność - zawsze wiedział co powiedzieć. Zawsze znajdował takie słowa, jakby przed naszym spotkaniem rozpisał nieskończoność możliwych scenariuszy i przygotował chwytliwą, bystrą ripostę na każde moje potencjalne zdanie. Wiem, jak to brzmi, ale tak było. Za każdym razem.
Wracając do opowieści - jego kumple zmyli się na stację, zostaliśmy sami. Pod nami cicho pluskała niewielka rzeczka, nad nami niemrawo szumiały liście drzew. Wtedy po raz pierwszy miałem okazję przebywać tylko z Nim, w cztery oczy.
-Trochę się upiłem - stwierdził, przerywając nieskończenie długą ciszę.
-Ja też - dodałem z głupawym uśmiechem.
I znowu ta cisza. Człowieka szlag może od niej trafić, dlatego palnąłem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Oczywiście głowa wiedziała, co robi.
-Czemu do mnie zadzwoniłeś? - postanowiłem grać w otwarte karty.
Milczał, zbierając słowa. Na to pytanie widocznie nie miał gotowej odpowiedzi. Patrzyłem na niego, choć to może niewłaściwe słowo. Podziwiałem go. Wysoki, szczupły, męski, tajemniczy. Miał w sobie bezmiar wrażliwości, ale doskonale go maskował. Nie tyle maskował, co zwyczajnie się z tym nie obnosił. Zawsze będę pamiętał chwilę, gdy pierwszy raz zobaczyłem na dachu Siergieja. Siergiej jest przystojny urodą modela. Robert był przystojny po swojemu. I autentyczny. Prawdziwy. Widziałem na jego twarzy mnóstwo sprzecznych emocji.
-Byłem ciekaw, czy będziesz chciał się spotkać - powiedział w końcu i wyrzucił kiep do rzeki.
Oparliśmy się wygodnie o drewnianą barierkę i patrzyliśmy gdzieś przed siebie.
-Napisałem do ciebie kiedyś na fellow, wieki temu - przyznałem.
-Pamiętam - zaskoczył mnie.
-To czemu nie odpisałeś? - udałem oburzenie.
-Nie wiem. Głupi byłem. A podobałeś mi się... - trochę się speszył. Skoczył na głęboką wodę. Zawsze lubiłem takie rozmowy. Podchody. Badanie terenu. Ocena swoich szans, a potem skok i...
-Ty mi też, ale wtedy i tak miałem chłopaka.
Spojrzał mi prosto w oczy. Chyba po raz pierwszy. Przeszły mnie dreszcze.
-Teraz też masz chłopaka... - mruknął i odwrócił się do mnie.
I to był ten moment. Najlepszy moment mojego życia. No, może trochę przesadzam. Ale był magiczny i totalnie filmowy. Jak z tandetnej komedii romantycznej, ale dla mnie to było coś niesamowitego.
Staliśmy tuż obok siebie, patrząc sobie w oczy. Czas zwolnił. Wiedziałem już, że we wszechświecie nie istnieje taka siła, która zatrzyma to, co ma się teraz stać. Nie było już odwrotu, obaj to czuliśmy.
Nasze usta zbliżyły się do siebie i bardzo ostrożnie się pocałowaliśmy. A potem znowu. Długo, namiętnie. Bez pośpiechu. Momentalnie dostałem erekcji, On pewnie też. To były genialne pocałunki. Naprawdę genialne. Robił to doskonale, choć twierdził, że nigdy wcześniej nie całował się z facetem.
W końcu oderwaliśmy się od siebie i znowu oparliśmy o barierkę. Musieliśmy dojść do siebie.
-Masz chłopaka - powiedział cicho.
-Ten związek to fikcja - uspokoiłem go - To już tylko formalność, kiedy się z nim rozstanę.
Nie wiedziałem co o tym myśli, bo nic nie powiedział. Jednak po chwili znowu całowaliśmy się jak szaleni. Przerwał nam dźwięk odległej rozmowy. Chwilę później chłopcy wrócili z kolejną flaszką. Razem z Robertem, przez resztę dnia, wieczór i noc, udawaliśmy, ze nic się nie stało. Udawaliśmy przed nimi, nie przed sobą nawzajem.
No właśnie. Tak wyglądało drugie spotkanie. Nastąpiło niespodziewanie jakieś dwa lata po pierwszym. Znacznie później powiedział mi, że przez te dwa lata czasem o mnie myślał, sam nie wiedząc czemu.
Chodźmy do tego sklepu. Kiedy wrócimy, opowiem ci o następnych kilku latach, kiedy wszystko nabrało tempa. Zrozumiesz, czemu skończyłem tak, a nie inaczej. Czemu jestem... no sam wiesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro