#18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się z samego rana. Rześkie powietrze delikatnie muskało moją twarz, a promienie słońca raziły w oczy. Wstałem pełen energii i dobrego humoru, jak jeszcze nigdy chętny do działania.

Dobra, a teraz na poważnie...

Budziłem się w nocy. Kilka razy, jeśli nie kilkanaście. Jett strasznie się rozpychał, a pragnę nadmienić, że moje łóżko nie należy do najmniejszych. Powiem nawet więcej, z przeznaczenia powinno być zajmowane przez dwie osoby, a według mojej oceny zmieściły by się nawet trzy.
Żałuję, że sam nie zgodziłem się spać na tej głupiej sofie. Tyle ile tej nocy wycierpiałem...
Ah, i oczywiście pobudka. Nie będę kłamał, ni jak nie przypominała tych znanych z filmów czy seriali. Obudziłem się z hukiem, dosłownie, bowiem spadłem z łóżka i z łoskotem uderzyłem w drewnianą podłogę. Wstając oparłem się o szafeczke pod lampkę nocną, która jednak nie wytrzymała ciężaru którym ją obciążyłem, i... tak, jakże by inaczej, przewróciła się. I ponownie po domu niósł się huk.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że mimo tego całego harmidru, Jett nawet nie drgnął. Nadal spał smacznie niczym się nie przejmując. Chciałbym mieć tak mocny sen jak on.

Do łazienki poszedłem z nadzieją, że będę tylko trochę wyglądał jak potwór. Nic bardziej mylnego, nadzieja umarła w momencie, gdy spojrzałem w lustro. Roztrzepane włosy, podkrążone oczy i ta bladość, którą zazwyczaj mogą się poszczycić tylko duchy. Ahh, dzięki wielkie, Jett.

Mając na uwadze fakt, iż prawdopodobnie już nie zasnę, postanowiłem się odświeżyć i ubrać. W momencie gdy zakończyłem obie te czynności mój kochany braciszek nadal smacznie spał. Nie wierze, po prostu nie wierze. Dlaczego on ma taki mocny sen, a mnie budzi nawet lekki szmer? To niesprawiedliwe...

Chwile po tym gdy wziąłem się za robienie śniadania usłyszałem szelest dobiegający z zewnątrz. Istniały tylko trzy opcje- albo to zwierzę, albo jakiś pijak, lub w ostateczności Vlad po niezłym melanżu. Szczerze mówiąc, nie chciało mi się wychodzić i tego sprawdzać, ale cóż, mimo wszystko nie wypadało tego tak zostawić. Stety (lub niestety) dowiedziałem się kto to był już stojąc przy oknie, bowiem zasłony były rozsunięte, co dawało mi niezły widok na całą przestrzeń przed domem.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak istniała jeszcze czwarta opcja, którą był oczywiście Alfred. Gdy tylko go zobaczyłem przywarłem do ściany a moje serce przyspieszyło. Widział mnie? A może nie zdążył? A jeśli jednak? Czy zauważył szczegóły? Czy już wie o mojej prawdziwej płci?

Chwila, ale czy jeszcze wczoraj nie prosił o "trochę czasu"? Ahh, super, czyli wystarczył mu jeden dzień. Jeden dzień na przemyślenie wszystkiego! Kim ty jesteś geniuszu, Platonem, że umiesz zebrać myśli w ciągu doby?! Wrr, kto normalny przychodzi do swojej sympatii dzień po tym, jak dała mu kosza! Co za kretyn! Nie mogę uwierzyć, że go lubię! Co ja w nim widzę?!

Przez chwilę panowała grobowa cisza, i nie ma tu ani grama przesady, bowiem słyszałem jak mucha obijała się o szybę...
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi, przez które aż się wzdrygnąłem. Szlag, czemu ten idiota przychodzi akurat dzisiaj?! Nie to, żebym nie lubił jego towarzystwa, ale... przecież dopiero co go odrzuciłem, a on znów się pojawia! Każda normalna osoba potrzebowała by trochę czasu aby zrozumieć sytuacje i się w niej odnaleźć, podjąć decyzję co robić dalej. Ale nie, bo po co, skoro można przyjść do swojej sympatii już następnego dnia!

W panice rzuciłem się do poszukiwań wróżkowego pyłu. Już wtedy wiedziałem, że albo umrę, albo... i tak umrę, z tym że wewnętrznie, bo ów proszek właśnie był na wyczerpaniu. Oceniłem, że wystarczy mi na co najwyżej dwie przemiany, albo trzy na prawdę krótkie. Ahh, uwielbiam motyw dramatu, jest zawsze prawdziwy i aktualny. Czego bym nie zrobił, mój los i tak skończy się tragicznie. Jeśli nie zabije mnie toksyna z tego przeklętego czaru, to tak czy siak stracę Alfreda, a życie bez niego (nawet jako tylko przyjaciela) wydawało się nudne i... jakieś takie smutne.
Podsumowując, czego bym nie zrobił i jakiej decyzji nie podjął, to się nie mogło dla mnie dobrze skończyć. Po prostu się nie dało.

Obsypałem się proszkiem, i nawet nie zauważyłem kiedy, a przyjąłem formę kobiety. Na szybko poprawiłem fryzurę i otworzyłem drzwi. Po drugiej stronie stał oczywiście skończony idiota z liśćmi w włosach i przekrzywionymi okularami. Twarz ozdabiało mu kilka zadrapań i zadziorny uśmiech. Czego jak czego, ale nawet w tej sytuacji uroku mu nie brakowało.

-Eee, hej? -powiedziałem niepewnie i szerzej otworzyłem drzwi aby wpuścić go do środka.

-Cześć, Olivia. Ja... chciałem z tobą trochę pogadać... może wyjść na spacer... -odparł rumieniąc się lekko. Widać był nieco spięty, ale cóż, kto by nie był, zapraszając na randkę taką laskę jak ja! Przecież to oczywiste.

-B-Bardzo chęt-... -zacząłem cicho, gdy moją odpowiedź zakłócił hałas dobiegający z drugiego pokoju. Chwilę później moją sypialnie opuścił Jett, który, jak gdyby nigdy nic, paradował po domu w samych bokserkach i ziewał przeciągle.

-Kto przyszedł? -zapytał zaspany i przyjrzał się Alfredowi. Obaj przez chwilę patrzyli na siebie zaskoczeni, w sumie trudno ocenić który wyglądał na bardziej zdezorientowanego. Jett- który uważał, że nie mam żadnych znajomych i rozmawiam tylko z jednorożcami, czy Alfred- który nigdy wcześniej nie widział mnie w towarzystwie innego człowieka, i który poznał Jett'a w dość... niecodziennej sytuacji.

-Ah, r-rozumiem, masz już kogoś... -powiedział Alfred po chwili. -N-Nie wiedziałem... -dodał smutno i spuścił głowę.

Czekaj, co? Nie nie nie! Co tu się wyprawia?! Czy on wziął Jett'a za... mojego chłopaka?! Cóż, fakt faktem, nie jesteśmy do siebie zbyt podobni, ale... Jett to mój brat! I prędzej wolałbym zostać zakopany żywcem, niż... odbyć... z nim... stosunek...
Kurde, dlaczego nie mogę być zwyczajnym facetem pracującym w korpo? Życie byłoby o wiele łatwiejsze...

-N-Nie, to nie tak jak myślisz! -odparłem po chwili i spojrzałem na brata z prośbą o wsparcie. Cóż, sytuacja wyglądała dość... jednoznacznie, tylko jego wyjaśnienia mogły cokolwiek pomóc.

-Uspokój się, to tylko jedna noc. -powiedział Jett spokojnie i jak gdyby nigdy nic wyjął sobie sok z lodówki i łapczywie napił się z gwinta.

Nie, to absolutnie nie pomogło, było wręcz przeciwnie. Braciszek to miał talent do pogarszania (i tak już patowej) sytuacji.
Alfred za to wyglądał na smutnego, wystraszonego, zszokowanego... różne emocje go ogarniały, i to było po nim widać. Bardzo. Patrzyłem na niego cały czas. Wyglądał, jakby po chwili bardzo się zdenerwował, ale z trudem opanował emocje. Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełeczko i rzucił je na podłogę.

-Proszę, mi się już nie przyda. Życzę szczęścia na nowej drodze życia. -powiedział patrząc mi w oczy. W momencie gdy to zrobił miałem wrażenie, że... był bliski płaczu. Jego szczęka lekko drżała a oczy zdawały się robić coraz bardziej przeszklone. Widać było, że targały nim emocje, których usilnie nie chciał ujawniać.

-Alfred, ja-... -powiedziałem robiąc krok w jego stronę, jednak on odwrócił się i nie wyglądało, aby miał zamiar ponownie na mnie spojrzeć.

-Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi... -rzucił na odchodne i poszedł w głąb lasu.

Padłem na kolana, a przez moje oczy, mimowolnie, zaczęły wypływać łzy, które naznaczały się strumieniami na bladych policzkach. Więc to koniec? Więc to tak miało być? Cała ta relacja miała się zakończyć tu i teraz? Akurat w momencie, gdy zrozumiałem i pogodziłem się z swoją orientacją? I mamy ją zakończyć w tak głupi i bezsensowny sposób?

Otarłem łzy i wstałem. Nie, teraz nie mogłem tego zostawić. Pobiegłem za nim. Jeśli on zniknie z mojego życia... ja nie dam sobie rady. Oczywiście, będę mógł żyć dalej, ale świat już nigdy nie będzie taki sam. Ja... go potrzebuje. Potrzebuje jego obecności, towarzystwa, głosu, uśmiechu...! Po prostu, wszystkiego, co z nim związane.

Biegłem śladami chłopaka aż go zauważyłem. Na szczęście szedł ścieżką, więc nie trudno go było wytropić. Dogoniłem go przy wyjściu z lasu. Stał dosłownie na jego "progu", jakby niepewny, czy aby podejmował słuszną decyzje.
Jeszcze raz wszystko przemyślałem. Teraz już nie było odwrotu.

-Alfred! -krzyknąłem łapiąc oddech. -Alfred, zaczekaj!

Chłopak wzdrygnął się, jednak stał w bezruchu. Nie podchodziłem zbyt blisko, bałem się, że ucieknie, jeśli jeszcze bardziej się przybliżę.

-Alfred, ja... -zacząłem cicho i zamilkłem. Nie, nie byłem w stanie wszystkiego mu powiedzieć, na pewno nie teraz. On mnie nie zrozumie, nie uwierzy w to, co opowiem. To wszystko co się działo było zbyt irracjonalne...

-Mogłaś mi powiedzieć... Mogłaś być szczera i powiedzieć mi prosto w twarz, że już kogoś masz. Nie robił bym sobie nadziei, i starał się w tobie nie zakochiwać... Czemu tak się mną bawiłaś? -zapytał i zacisnął pięści.

Słowa przez niego wypowiedziane bardzo mnie zabolały, przez chwilę nawet odniosłem wrażenie, że miał rację. Jednak, to nie było tak, jak myślał. Nie bawiłem się nim, wszystkie te zdarzenia ułożyły się w dziwną, pozornie nielogiczną całość. Niestety na naszą niekorzyść. Gdyby tylko znał całą rzeczywistość i drugą stronę medalu...

-Nie, ty nic nie rozumiesz, to nie tak. To wszystko... -odparłem, ale coś nie pozwoliło mi mówić dalej. Nie byłem w stanie wykrztusić nawet sylaby, a co dopiero słowa, jakby coś trzymało mnie za język i nie pozwalało się odezwać.

-Miło było cię poznać. -powiedział chłopak cicho i ruszył przed siebie.

-Alfred! -z mojego gardła wyrwał się krótki krzyk. -B-Będę czekać po południu nad bajorem, tym obok polany. Przyjdź, jeśli chcesz. Teraz nie jestem w stanie ci wszystkiego wyznać, ale wtedy... odpowiem na wszystkie twoje pytania. -powiedziałem jakby przez zaciśnięte zęby i odwróciłem się. Dobrze wiedziałem, że nie przyjdzie. Bo cóż za wyjaśnienia mogłem mu dać? Na pewno nic realnego i prawdopodobnego... Z resztą tylko ostatni frajer i głupiec przyszedł by zgodnie z poleceniem narzuconym przez stronę, która non stop cię okłamywała i trzymała wszystko w sekrecie. A jednak powiedziałem to. I dobrze. Jeśli istnieje choć cień szansy warto to jeszcze trochę pociągnąć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro