#20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez cały dzień zbierałem myśli i zastanawiałem się. To wszystko było jak dziwny koszmar, który nie wiadomo jak się skończy, i czy w ogóle. Im dłużej myślałem jak przekazać to wszystko Alfredowi, tym bardziej gubiłem się w własnych myślach. Było w końcu tyle kwestii do wyjaśnienia, jakby już sam fakt, że dla niego nie jestem Arthurem tylko Olivią nie był wystarczający.

Nigdy nie byłem zbyt dobry z matematyki, ale szacunkowo, "na zdrowy, chłopski rozum", szansa, że mi uwierzy i zaakceptuje aktualny stan rzeczy, była mniejsza niż 2%. Cóż, będąc szczerym, sam nie wiem czy uwierzył bym osobie, która zaczęłaby mi opowiadać bajki o wróżkach, jednorożcach, a na koniec powiedziała że w rzeczywistości jest facetem.

Do popołudnia zostało mi mnóstwo czasu, a ja nawet nie miałem jak go zabić. Znaczy, w teorii miałem, ale teoria to nie zawsze praktyka. Normalnie przez cały ten czas czytał bym książkę, ale nie mogłem się na niczym skupić. Moje myśli mimowolnie odlatywały do Alfreda.
Oprócz czytania mógłbym coś zjeść, ale byłem tak zestresowany, że nic nie chciało mi przejść przez gardło. Z trudem przychodziło mi nawet picie wody.
Koniec końców poszedłem na spacer i odbyłem krótką pogawędkę z okolicznymi goblinami.

Wracając do domu było już przed południem. Ah, czemu czas leci tak wolno, gdy czegoś oczekujemy?! Chociaż z drugiej strony, na co ja czekałem? Na zawód, bo Alfred się nie pojawi? Na utratę ostatków nadziei na wybaczenie?

Nie miałem już cierpliwości czekać. Wystroiłem się, żeby w formie Olivii wyglądać atrakcyjniej, nie pytajcie po co i dlaczego, bo sam nie umiem na to odpowiedzieć. Jeszcze zabrałam ze sobą proszek i poszedłem nad bajoro.
Na skarpie łagodnego zejścia do stawu siedziała wodna rusałka, która wpatrywała się w powierzchnię wody. Jej spojrzenie było pełne smutku i bólu, pewnie po raz kolejny doznała odrzucenia z strony ukochanego. Ah, i pomyśleć, że Al mógł się wczoraj czuć tak samo.

Bez słowa przysiadłem się do niej i milczałem. Cisza która trwała między nami nie była niezręczna, wręcz przeciwnie, poczułem wtedy, jakbym doskonale znał te dziewczynę, dosłownie jakby była moją siostrą. Świadomość, że oboje dzieliliśmy podobne emocje i odczucia odrobinę podnosiła mnie na duchu. Tak, lepsze to, niż nic.

-Wiem o wszystkim. -odezwała się w końcu i zerknęła na mnie.

-Tak? I co? Pewnie sądzisz, że jestem ostatnim debilem. -zagadnąłem wzruszając ramionami.

-Nie. Zrobiłeś co uważałeś za słuszne. Popełniłeś błąd, ale starasz się go naprawić. Trzymam za was kciuki. -powiedziała i lekko się uśmiechnęła. -Chociaż ty bądź szczęśliwy. -dodała, a następnie wstała i weszła do stawu, w którym wkrótce zniknęła.

Postanowiłem nie ruszać się z okolic bajora i czekać. Na dobrą sprawę i tak nie miałem co robić, bynajmniej mój stan psychiczny na nic nie pozwalał. Siedziałem więc na trawie i wpatrywałem się na odbicie słońca w wodzie. Piękne. Najpiękniejsza przemiana zachodziła jednak w momencie, gdy słońce zmieniało barwę na pomarańcz, a następnie czerwień. Wtedy właśnie na tafli wody ukazywały się niesamowite, kolorowe paski światła, które z minuty na minutę zmieniały swoją barwę, aż w końcu znikały całkowicie ustępując miejsca nocy.

Tak też było i tym razem. Słońce powoli zeszło z nieba i poczęło ukrywać się za drzewami. Użyłem na sobie wróżkowego pyłu, aby być gotowym na zjawienie się chłopaka. Alfred powinien już przyjść... ale cóż, mogę zaczekać, nic mi się nie stanie. Dla niego mógłbym czekać całą wieczność...

Czekałem dalej, aż słońce niemal zaszło. Po niebie rozpościerały się różnokolorowe promienie znikającego słońca. Tak, już dawno powinien przyjść, a jednak go nie było...

Ukryłem twarz w dłoniach. Jeśli miałby przyjść już by to zrobił, na pewno. Nie miałem na co czekać, no chyba, że na atak jakiegoś leśnego zwierzęcia. Chciałem wrócić do domu i zrobić sobie herbaty, ale nie miałem na to siły ani ochoty. Siedziałem na już zimnej trawie i wpatrywałem się w wschodzący księżyc.

Wpadłem w dziwny rodzaj transu. Myśli ogarniały mnie z każdej strony, odniosłem nawet wrażenie, że mógłbym się w nich utopić. Przepadłem do tego stopnia, że nawet nie zauważyłem, a tuż za mną pojawił się wysoki cień.

-Więc? Miałaś mi o wszystkim powiedzieć. -usłyszałem tuż obok siebie i aż podskoczyłem. Zaskoczony odwróciłem się powoli. Przy pobliskim drzewie stał Alfred.

-A-Al... p-przyszedłeś... -powiedziałem zszokowany. Nie mogłem uwierzyć, że się pojawił.

-Wybacz spóźnienie. Widzę, że czekałaś. -odparł i uśmiechnął się lekko, co byłem w stanie zauważyć, mimo kiepskiego światła. -Więc... wyjaśnisz mi to wszystko?

Począłem ponownie zbierać myśli i wymownym gestem poprosiłem chłopaka, aby usiadł obok mnie, co też zrobił. Na dobrą sprawę nawet nie wiedziałem od czego powinienem zacząć...

Siedziałem obok niego, dzieliło nas tak niewiele. Gdyby nie akcja z poranka prawdopodobnie bym go pocałował. Było tak romantycznie, ale cóż, w takiej sytuacji nawet nie wypadało. Nie wiedziałem ile musiałem mu wyjaśnić, i ile byłby w stanie zaakceptować. Zewsząd targały mną wątpliwości. Nie, nie mogłem się już wycofać.

-Alfred, zanim zacznę... -powiedziałem cicho. -Wiedz, że... jesteś dla mnie ogromnie ważny, zajmujesz szczególne miejsce w moim sercu. Dzięki tobie już wiem, że pozory bywają mylące, a zupełne odcinanie się od ludzi tylko przez swój introwertyzm jest głupie... i bez sensu. W tej chwili.... jesteś dla mnie wszystkim. -wydusiłem z siebie i popatrzyłem na blondyna zeszklonymi oczami. -Proszę, nie znienawidź mnie.

Chłopak wyglądał na zaskoczonego moimi słowami i zachowaniem. W odpowiedzi uśmiechnął się lekko i spojrzał na taflę wody.

-Póki co jeszcze nie wiem za co mógłbym cię znienawidzić. Może na początek wyjaśnij mi kim był ten chłopak z rana. To prezent od niego? -zapytał zerkając na mój dekolt.

Przez chwilę nie rozumiałem o co mu chodziło, aż przypomniałem sobie co założyłem przed wyjściem z domu. Był to oczywiście naszyjnik od mojego ostatniego zleceniodawcy, bliżej mówiąc, od problemu, przez który zostałem wezwany. W sumie był nie brzydki, aż żal, żeby leżał i się kurzył...

-Ah, to! -odparłem i pociągnąłem za naszyjnik. -To od ducha. -dodałem i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało. Oby tak dalej...

Alfred wyglądał na trochę... no dobra, nie trochę, bardzo zaskoczonego. Mimo tego nie skomentował moich słów.

-A ten chłopak z rana. Kim był?

-Jett to mój młodszy brat. Przyjechał w odwiedziny i nie miał gdzie przenocować. -odparłem zgodnie z prawdą. -Do niczego między nami nie doszło, to byłoby obrzydliwe.

Blondyn skinął głową.

-Też mam brata, nawet bliźniaka. Musicie się wkrótce poznać. Jest całkiem sympatyczny, chyba się dogadacie...

-Więc... co mam ci jeszcze wyjaśnić? Odpowiem na wszystko. -zgrabnie zmieniłem temat z nadzieją, że nie będzie chciał zbyt drążyć tej (i innych) kwestii.

-Mam właściwie tylko jedno, malutkie pytanie. -powiedział wstając i podchodząc kilka kroków w stronę jeziora. Jego mężna sylwetka wyraźnie odznaczała się na tle światła księżyca odbijającego się od bajora. Wyglądał... pięknie, tylko to przychodziło mi na myśl. Jego blond włosy lekko powiewały na nocnym wietrze, a oczy błyszczały niczym doskonale oszlifowane diamenty. Nie wiem, czy było to tylko wrażenie, ale wtedy wydawał mi się najpiękniejszym stworzeniem na ziemi, istnym dowodem na istnienie Boga, który to stworzył by go własną ręką.
Czekałem w milczeniu na owe "jedno, malutkie pytanie" o którym wspomniał, jednak gdy już ono padło, nie potrafiłem odpowiedzieć. Brzmiało ono bowiem.

-Kim ty właściwie jesteś? -zapytał patrząc na mnie zimno.

Jego wzrok był tak lodowaty i obojętny, że aż poczułem chłód na karku. Zaraz, co to w ogóle za pytanie? Za kogo on mnie ma? Nie ufa mi?

-Odpowiedz, albo pójdę stąd i nigdy nie wrócę. -ponaglił patrząc na jezioro.

Dobra, czyli to właśnie ten moment. To tylko dwa słowa, dasz radę. Musisz być szczery, inaczej odejdzie i nigdy się nie spotkacie. Jeśli teraz nie wyznasz mu prawdy zostawi cię, a nawet jeśli nie, to przecież ileż można pokazywać się w formie kobiety? Dobrze wiesz w jakim jesteś stanie, jeszcze jedna dawka i lądujesz w piachu, a przecież nie chcesz umierać!

Westchnąłem ciężko, a wszystko wokół nagle ucichło. Nocne ptaki przestały ćwierkać, wiatr ustał, a drzewa przestały szumieć. Nawet komary jakby nagle się ulotniły. Zdawało mi się, że słychać było jak szaleńczo waliło mi serce.

-J-Ja... jestem mężczyzną. -powiedziałem cicho i ukryłem twarz w dłoniach. Mimo, że wypowiedziałem słowa bardzo cicho miałem wrażenie, że słyszał je cały las i okoliczne tereny. To koniec. Na pewno albo mi nie uwierzy, albo mnie zostawi. Teraz już wiem jak musiał czuć się bohater tragedii antycznej...

Alfred przez chwilę patrzył na taflę jeziora, a moje serce z sekundy na sekundę biło coraz szybciej. Każda chwila milczenia wywoływała u mnie coraz większy niepokój i pewność, że już nigdy więcej się nie spotkamy.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem. -odparł blondyn bez emocji i odwrócił się w moją stronę. Nie wyglądał na zaskoczonego, a tym bardziej na złego. Tylko... co?! Wiedział?! Ale jak to możliwe?!

-A-Ale... -wymamrotałem zszokowany. Jakim cudem wiedział? A może udawał spokój i chciał zobaczyć jak zareaguje. -Ale... skąd wiedziałeś?

Chłopak uśmiechnął się lekko i usiadł obok mnie. Niepewnie chwycił moją dłoń i spojrzał w niebo.

-Zacząłem mieć podejrzenia po ujrzeniu pewnego przystojnego bohatera, który uratował mi życie, wtedy, w ciemnej uliczce. Gdy tylko go zobaczyłem od razu przypomniała mi się moją piękna, słodka Olivia. Jednak nie mogłem być pewien, że podobieństwo nie było przypadkowe, więc poszedłem za nim, aby wiedzieć w jakiej okolicy mieszka i gdzie będę mógł go spotkać i podziękować. Śledziłem go i zauważyłem, że wchodził do któregoś bloku, a gdy wróciłem kilka dni później dowiedziałem się od osiedlowego monitoringu, że nie jest mieszkańcem a jedynie nocował u jednego z lokatorów. Pewnie się domyślasz, iż odkryłem, że owy bohater był przyjacielem ekscentrycznego dziwaka (prawdopodobnie) udającego wampira. W tamtym momencie dużo mi to nie dawało... -powiedział i urwał wpatrując się w lśniący na niebie księżyc. -Ale to się wkrótce zmieniło. Bliżej mówiąc, w momencie twojej utraty przytomności. Gdy uratował cię ten sam jegomość o którym słyszałem, bardzo szybko połączyłem fakty. Skoro ty i mój bohater byliście do siebie tacy podobni, a w dodatku macie wspólnego przyjaciela... Cóż, niby istniała możliwość, że bohater i ty to dwie różne osoby, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć... W każdym razie wiedziałem o tym jak sprawa wygląda, czekałem na moment gdy sama... sam, mi wszystko wyznasz.

Siedziałem onieśmielony i patrzyłem na niego nie mogąc się zdobyć na wypowiedzenie choćby jednego słowa. Czyli wiedział... wiedział o wszystkim od tak dawna, a mimo tego milczał... Za kogo on mnie miał? Co o mnie myślał? Nie, to jakiś koszmar...
Z drugiej strony... wziął mnie za rękę. Czy to oznaczało, że... wybaczył mi?

-Arthur... -powiedziałem cicho i mocniej ścisnąłem dłoń chłopaka. Wtedy także poczułem, że czar wróżek przestawał działać. Gdyby nie rozmowa sprzed chwili prawdopodobnie uciekł bym i błagał koleżanki o pomoc, ale cóż, w tej sytuacji to nie miało sensu, i tak musiałem w końcu pokazać mu swoją prawdziwą twarz.

Czar przestał działać, a ja odzyskałem prawdziwą formę. Wszystko zaszło wyjątkowo szybko i bez problemu, najwyraźniej nawet wróżkowa magia chciała, aby ta cała maskarada się już skończyła.

Gdy chłopak zauważył przemianę zdawało mi się zauważyć błysk w jego oku, aby po chwili przystojną twarz ozdobił lekki uśmiech.

-Mam na imię Arthur. -powiedziałem mocno się rumieniąc. Rany, dobrze, że było już dosyć ciemno, i raczej nie mógł tego zauważyć.

-Arthur, piękne imię. -odparł ciepło i ponownie spojrzał w niebo. -Mam nadzieję, że tylko twoja płeć była kłamstwem. Chciałbym, abyś był taki, jak Olivia, tylko w swojej prawdziwej postaci. -dodał śmiejąc się cicho.

-Pff, oczywiście! Nie jestem fałszywy! Nie wstydzę się swojego charakteru, jest perfekcyjny, jak ja cały. -fuknąłem przez chwilę udając obrażonego, ale już za moment cała złość przeszła. Cieszyłem się, i to jak. Fakt, że znalazł się wariat, który mi wybaczył, i jeszcze zaakceptował to wszystko co się wydarzyło jakkolwiek irracjonalne by to nie było. Tak, Alfred jest bez wątpienia wyjątkowy.

-Ah, mam do ciebie jedno pytanie. -zagadnąłem przypominając sobie jeden szczegół z dnia dzisiejszego. -Czy to... jest to, o czym myślę? -zapytałem i wyciągnąłem z kieszeni małe pudełeczko, na którego widok Alfred lekko się zarumienił.

-T-Tak, to chyba to, o czym myślisz. -odparł cicho i odchrząknął.

-A czy propozycja, którą... chciałeś mi złożyć.... jest... aktualna? -dopytywałem odwróciwszy głowę, albowiem moja twarz prawdopodobnie przypominała wtedy bardziej pomidora, aniżeli cokolwiek innego.

-Wiesz... -zaczął i puścił moją dłoń, aby chwycić w ręce pudełeczko i otworzyć je. -Jestem świadom, że nie znamy się długo. Wiem także, że oboje mamy wiele sekretów, o których nawzajem nie wiemy, i które mogą być dla nas krępujące, smutne, bądź problematyczne, jednak wierze, że zechcesz mnie poznać bliżej, bo ja bardzo chce poznać ciebie... Jesteś na prawdę wyjątkowy, i wiem to już od naszego pierwszego spotkania. Mimo, że nasza znajomość jest krótka, to ja czuje, że to ciebie było mi przeznaczone szukać, i że do ciebie moja miłość nigdy nie zgaśnie. Skoro będąc gejem pokochałem ciebie w formie kobiety... jestem pewien, że zaakceptuje wszystko, co z tobą związane. Arthurze, czy ty... zechciał byś zostać... moim mężem? -powiedział trochę zestresowany, ale z lekkim uśmiechem na ustach.

-Tak, chciałbym. -odparłem ledwo opanowując płacz, podczas gdy chłopak wsunął mi na palec obrączkę.

Siedzieliśmy nad jeziorem jeszcze kilka godzin, aż nie zmożył nas sen. Przez ten czas rozmawialiśmy, a konwersacja jaką odbyliśmy należała do jednej z najprzyjemniejszych w życiu.
Noc spędziliśmy u mnie w domu, a dopiero następnego dnia zaczęliśmy snuć jakiekolwiek plany.

Czyli jednak moim przeznaczeniem nie był scenariusz żywcem ściągnięty z antycznej tragedii. Mimo początkowych niepowodzeń i wątpliwości wszystko dobrze się skończyło. Przez te kilka tygodni dowiedziałem się o sobie więcej, niż przez całe wcześniejsze życie, ale nie żałuję. Teraz na prawdę jestem szczęśliwy. Mam osobę, która kocha mnie takim, jakim jestem. Oczywiście, nadal nie znamy się zbyt dobrze, ale każdego dnia dowiadujemy się o sobie mnóstwa nowych rzeczy. Z każdą chwilą spędzoną u jego boku kocham go mocniej.

I ja wiem, że nasza miłość się nie skończy.
Wiem, że się nie pomyliłem.
Wiem, bo to było nasze Przeznaczone Spotkanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro