#9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z pomocą gromady trolli bardzo szybko namierzyłem szlak, którym podążał Alfred. Patrząc na jego trasę mogłem wysnuć tylko jeden wniosek... Do cholery, jak można mieć tak słabą orientacje w terenie?! Przecież już kiedyś trafił do mojej chatki bez wcześniejszego obejścia lasu wzdłuż i wszerz... (To jaka jest moja orientacja w mieście się nie liczy, można o tym zapomnieć, chyba nawet lepiej...)

Szybko zauważyłem, iż podążał w kierunku pobliskiej polany, ale mogłem wykluczyć, jakoby celem jego przyjścia do lasu był wypoczynek i tym podobne ceregiele, gdyż, tak jak mówiła Bianka, co i raz wykrzykiwał moje fikcyjne imię.

Początkowo chciałem go wystraszyć wyskakując z krzaków, ale tak się nie zachowują dżentelme-... znaczy damy, w tej formie jestem damą.

Tak więc zaszedłem go odrobinę od tyłu, ale bardzo szybko wyczuł moją obecność, i gdy tylko mnie zauważył zaczął biec w moją stronę. Nie powiem, trochę mnie to zaniepokoiło, w pierwszej chwili nawet chciałem uciekać (taki odruch, co poradzisz), ale opanowałem się, przecież podobno był moim przyjacielem, a przyjaciele nie robią sobie krzywdy.

-Olivia, tak się o ciebie martwiłem!
-powiedział rzucając się na mnie i mocno mnie obejmując. -Gdzieś ty była? Przyszedłem wczoraj do twojego domku, i przedwczoraj też, i jeszcze wcześniej, ale cię w nim nie było!  Myślałem, że cię ktoś porwał albo gorzej, więc postanowiłem cię poszukać. -powiedział niemal na jednym tchu i wypuszczając mnie z objęć odsunął się na wyciągnięcie ręki.

Zrobiło mi się przykro, a rzadko występowało u mnie poczucie winy. Mogłem mu coś powiedzieć, zostawić jakąś kartkę, cokolwiek. A on przychodził tutaj i martwił się, że coś mi się mogło stać... Nie mogłem jednak dać po sobie poznać, że jego uczucia miały dla mnie jakąkolwiek wartość i znaczenie, więc odwróciłem się na pięcie i skrzyżowałem ręce na piersiach.

-Pff! Żebyś ty nie był lepszy! Od dnia gdy zaproponowałeś mi bycie moim przyjacielem nie pojawiałeś się tutaj kilka dni z rzędu, nie miałam nawet kiedy cię zawiadomić o moim wyjeździe. -odparłem uniesionym głosem.

-Uwierz mi, że chciałem tu przyjść... ale nie mogłem. -powiedział cicho z smutkiem w głosie.

-Hm, więc? Co takiego robiłeś? -zapytałem już trochę mniej pretensjonalnie i odwróciłem się w jego stronę.

-Wiesz, ja... -zaczął niepewnie. -Pamiętasz jak mówiłem ci dlaczego znalazłem się w tym lesie za pierwszym razem, prawda? -oznajmił i zerknął na mnie, w efekcie czego kiwnąłem głową na znak potwierdzenia.
-No, więc musiałem potem złożyć zeznania na policji i wygrać sprawę w sądzie rejonowym. Na prawdę chciałem do ciebie przyjść... -powiedział przybity i spojrzał na mnie smutno.

-Dobra, niech będzie że ci wybaczam.
-odparłem i lekko się do niego uśmiechnąłem. Uśmiech ten jednak szybko zniknął, gdy zauważyłem ślady niemal już wygojonych siniaków i obić na skórze chłopaka. Bez zastanowienia zbliżyłem się do niego i mocno złapałem blondyna za nadgarstek, aby móc lepiej zobaczyć siniaka.
-A to, skąd?

Alfred przez chwilę zastanawiał się jakby chcąc wymyślić jakąś durną wymówkę, jednak westchnął ciężko i odwrócił wzrok, prawdopodobnie aby na mnie nie patrzeć.

-Kumple tych którzy przegrali ze mną w sądzie... znaleźli mnie, i chcieli się zemścić. -powiedział cicho, jednak za chwilę podwyższył ton głosu. -Ale nic jakoś szczególnie złego mi nie zrobili, bo na ratunek przybył mi najprawdziwszy bohater! -dodał wesoło.

Popatrzyłem na niego jak na ostatniego głupka, ahh, gdyby wiedział kto nim był w rzeczywistości.

-Bohater, mówisz? -odparłem kpiąco. -A miał na sobie pelerynę i jakiś kostium z ostatniego karnawału?

-N-No, nie, nie miał, ale był znacznie lepszy od tych wszystkich z telewizji razem wziętych! Wyglądał jak zwyczajny chłopak, taki niczym niewyróżniający się gostek, ale posiadał super moc! -powiedział z dziką fascynacją w oczach. -Bo wiesz, oni mnie dorwali w ciemnej uliczce i zaczęli bić. Myślałem że już po mnie, ale nagle on pojawił się przesłaniając światło latarni, podbiegł do nich i rzucił jakimś proszkiem od którego od razu zasnęli! To podziałało też trochę na mnie, ale nie można mieć wszystkiego. Obudziłem się w parku na ławce. On siedział obok mnie, wyglądał tak męsko i bohatersko! Musiałem być jedną z wielu osób które uratował, bo wydawał się dziwnie obojętny w stosunku do mojej osoby... W każdym razie był na prawdę superowy! Chciałbym go jeszcze kiedyś spotkać i jakoś się odwdzięczyć za ratunek... -to powiedziawszy zamilkł jakby zamyślony. -Ciekawe czy mi się to uda.

Po tym co usłyszałem zacząłem rozumieć te wszystkie legendy i plotki, ktoś widział to, ktoś słyszał tamto. Teraz już wszystko jasne... Skoro wydawałem się "męski i bohaterski"... Ja (!), to adrenalina naprawdę musiała być na wybitnie wysokim poziomie.

-Ale, jeśli dobrze zrozumiałam, nic poważnego nic ci się nie stało?
-zagadnąłem po chwili.

-Nie, chyba widać. -odparł szczerząc się jak głupek.

Trochę mnie to uspokoiło. Świadomość, że pomogłem komuś mi bliskiemu i prawdopodobnie uratowałem go od poważnych obrażeń była... całkiem fajna. Zerknąłem na Alfreda, który aktualnie zachwycał się pobliskim mrowiskiem. Jego uśmiech był naprawdę piękny, czego wcześniej nie zauważałem, dopiero w tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że lubiłem gdy się uśmiechał, i chciałem widzieć jego uśmiech częściej, nie tylko od czasu do czasu.
Patrząc na jego wygłupy z agresywnymi, czerwonymi mrówkami na mojej twarzy ukazał się niepewny, blady grymas. Jego niezręczne ruchy wydawały się takie urocze...

Dopiero po dłuższej chwili tego dziwnego transu zdołałem się opamiętać. Przecież obaj jesteśmy mężczyznami, nie mogę czuć czegoś takiego! On nie może mi się podobać! Chociaż... byłem wtedy w formie kobiety, czy to znaczy, że to Olivii, a nie Arthurowi podobał się Alfred?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro