15 - Czy to na pewno był sen?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nagle do sali wbiegł roztrzęsiony Joseph. Zapewne słyszał cała wymianę zdań i krzyk twojej przyjaciółki, ponieważ rzucił Willowi wrogie spojrzenie. Od razu zwrócił się do Elizabeth. Dziewczyna tylko zamknęła oczy i wtuliła się w niego. Nie mogłaś słowami opisać złości i bólu Willa. Dziwiłaś się, że jeszcze do niego nie pobiegł i go nie uderzył. Z resztą zachowanie Elizabeth też bardzo cie niepokoiło. Wiedziałaś, że działa pod wpływem złych emocji, ale nigdy byś nie pomyślała, że zbliży się do kogoś takiego jak Joseph. Przecież jeszcze niedawno przez niego płakała.
- Elizabeth! Proszę porozmawiaj że mną! - krzyknął załamany Will. Dziewczyna jednak jeszcze bardziej wtuliła się w mężczyznę, a on objął ja mocniej i przyciągnął do siebie. Schowała twarz w jego ramieniu, a z jej oczu nadal płynęły łzy.
- Hmmm... Może zostawię was samych - zadawała kobieta i wraz z jej pomocnikami wyszła, trzaskając drzwiami. Zamknęła drzwi na klucz i krzyknęła.
- Daję wam maksymalnie dwadzieścia minut!

-Zostaw ją w spokoju! Już wystarczająco ją skrzywdziłeś! - krzyknął wściekły Joseph. Will zrobił krok w jego stronę i wyciągnął dłoń do Elizabeth. Ton jego głosu był spokojny, ale wiedziałaś, że bardzo się denerwuje. Przez to nieporozumienie może na zawsze ją stracić. Nigdy byś sobie tego nie wybaczyła. Musisz jakoś zareagować.

- Skarbie, proszę. Daj mi to wytłumaczyć. Nic mnie nie łączy z Viktorią. Uwierz mi, kocham tylko ciebie - mówił, patrząc ukochanej w oczy.

- Nie odzywaj się do mnie! Nie chcę cię znać! Jesteś skończoną świnią! - zwróciła się w twoją stronę. - A Ty?! Miałam cię za najlepszą przyjaciółkę! Czułam, że mogę ci o wszystkim powiedzieć! Ufałam ci! Jesteście siebie warci!

W oczach miałaś już morze łez. Powolnymi strugami spływały po twoich policzkach.

-Elizabeth... To co mówi Will to prawda. Uwierz mi, nigdy bym cię nie okłamała - mówiłaś łamiącym się głosem.
Jednak ten jedyny raz nie chciała ci wierzyć. Czułaś jak na twoim sercu rośnie wielki głaz. Miałaś wrażenie, że zawalił się twój cały świat.  Teraz nie miałaś już nikogo. Byłaś całkiem sama. A właśnie teraz najbardziej potrzebowałaś bliskich. Wlepiłaś wzrok w Elizabeth. Czułaś się całkiem bezradna. Zupełnie nic nie mogłaś teraz zrobić. Czegokolwiek byś nie powiedziała, on i tak ci nie uwierzy.
nie minęło dużo czasu, a kobieta wróciła do sali. Jej pomocnik złapał Josepha za ramię i pociągnął go zapewne do jego celi. Elizabeth spojrzała na nią.
- Chodź. Mam dla ciebie pewną propozycję. - powiedziała do panny Swann i obydwie wyszły na korytarz. Ponownie zostałaś sam na sam z Willem. Był załamany.
- Po cholerę mnie pocałowałeś?! Teraz nie dość, że Elizabeth nie chce znać ciebie, to jeszcze mnie! Tortury nie trwają wiecznie! Mogłeś po prostu nie zwracać na to uwagi! Już wolałabym zginąć, niż stracić przyjaciółkę! - krzyknęłaś tak głośno na ile pozwalały jeszcze twoje siły. Musiałaś dać upust swoim emocjom. Will patrzył na ciebie wielkimi oczami. Z pewnością nie spodziewał się po tobie takiej reakcji.
- Viktoria, przestań. Miałem patrzeć obojętnie jak cierpisz? Nie jestem taki. Musiałem jakoś zareagować. Elizabeth prędzej czy później przejdzie. Znów będziecie się przyjaźnić.
- Przyjaźń opiera się przede wszystkim na zaufaniu. A ona go do mnie już nie ma...
Skuliłaś się w kącie i patrzyłaś cały czas w jeden punkt. W te zasrane zamknięte drzwi. Nie odzywałaś się już przez kilka godzin. Nie reagowałaś na Willa, ani na to co do ciebie mówił. W końcu, wycieńczona zasnęłaś.
Słyszałaś ciche głosy w twojej głowie. Rozpoznawałaś tylko jeden z nich. Należał do tej kobiety. Była wściekła. Nawet bardzo. Kłóciła się z mężczyzną.
- Czego jeszcze chcesz? Ile jeszcze mam cierpieć, patrząc jak moją córkę niszczy głód i ból? - mówiła.
- Naszą córkę! - krzyknął mężczyzna i przez chwilę się nie odzywał - Mówiłem Ci już. Za niedługo wszystkiego się dowie. Tylko nie możesz pokazywać, że jesteś jej matką. To wszystko zniszczy.
Ocknęłaś się. Chciałaś podejść do drzwi, aby lepiej słyszeć cała wymianę zdań. Jednak po kilku krokach osunęłaś się na ziemię. Poczułaś tylko jak czyjeś dłonie cie łapią. Rozmowa ucichła.
Obudziłaś się. Pierwsze co zobaczyłaś po otworzeniu oczu to twarz Willa. Siedział obok ciebie, czekając aż się oprzytomniejesz. Podparłaś się rękami i usiadłaś. Oparłaś się o ścianę i złapałaś się za skronie z powodu okropnego bólu głowy.
- Co się stało? - zapytałaś zaspana.
- Chciałaś wstać i podejść do drzwi. Wtedy się obudziłem. Potem straciłaś przytomność i w ostatniej chwili cie złapałem. Dlaczego wstałaś?
- Usłyszałam jak tamta kobieta z kimś rozmawia. O jakimś planie... i dziecku. Chciałam po prostu lepiej słyszeć. 
Will popatrzył na ciebie z niedowierzaniem.
- Ja niczego nie słyszałem. Może po prostu Ci się to przyśniło. Zaraz dostaniesz coś do jedzenia. Głód nie wychodzi Ci na dobre.
Przytaknęłaś i oparłaś głowę o murowaną ścianę i cierpliwie czekałaś na posiłek. Po paru minutach do sali weszła kobieta i postawiła przed tobą jedzenie. Nie były to resztki i rzeczy nie nadające się do spożycia, tylko normalne jedzenie. Trzy jabłka, woda i mięso. Spojrzałaś na nią osłabiona. Było widać, że zrobiło jej się ciebie żal, jednak starała się to ukryć.
Kiedy wyszła podzieliłaś się z Willem posiłkiem. Cały czas zastanawiałaś się gdzie jest teraz Elizabeth, Joseph i Jack. Chociaż los tego zachlanego pirata najmniej cie obchodził.
- Will? - przerwałaś niezręczną ciszę.
- Tak?
- A jeśli to nie był sen? Jeśli ona naprawdę ma jakiś plan? W końcu nie siedzielibyśmy tutaj bez powodu, prawda?
- Jesteśmy ze Sparrowem. On zawsze jest w coś zamieszany. Tu może wcale nie chodzić o nas - mówił, sącząc wodę.
- Tak, ale nie widziałam go dawno. Zniknął, gdy powiedziałam, żeby sprawdził okolice, kiedy wchodziłam do kowala. Nie wydaje mi się, żeby był torturowany, albo więziony. Myślę, że jest ich sojusznikiem.
- Viktoria... Może przemyślimy to na spokojnie, kiedy będziesz w miarę wypoczęta. Teraz sporo może nam się wydawać. Nie wiemy gdzie jesteśmy, ani co tutaj robimy. Jesteśmy więźniami. Osobami bez żadnego znaczenia. Żyjemy tylko dlatego, bo ta kobieta ma taki kaprys. Zjedz jeszcze - podał ci ostatni kawałek mięsa i życzliwie się uśmiechnął - I odpocznij.
Odwzajemniłaś uśmiech i położyłaś się. Will odkrył cie kocem. Zachowywał się jak stary, dobry przyjaciel. Było Ci głupio, że tak wtedy postąpiłaś, obarczając go winą za tą sytuację. Nie zrobił przecież nic złego. Uratował cie.
- Will?
Odwrócił się i klęknął przy tobie.
- Przepraszam... - powiedziałaś, a on tylko usiadł przy tobie, tak abyś mogła położyć głowę na jego kolanach.
Po paru minutach zmorzył cię sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro