17 - Działać na dwa fronty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kobieta odeszła kilka kroków dalej i gestem dłoni kazała mężczyźnie do niej podejść. Spojrzała na mnie, a następnie zwróciła się do niego. Przez chwilę rozmawiali, jednak tak cicho, że niczego nie usłyszałam.

- Elizabeth, podejdź - rzekł. Dołączyłam do nich i stanęłam między nimi. - Pomyśleliśmy, że skoro jesteś teraz po naszej stronie, byłoby lepiej zwracać się do siebie po imieniu.

- Rzeczywiście, tak byłoby lepiej. - uśmiechnęłam się ponuro.

- Katheryn - powiedziała kobieta i spojrzała na mężczyznę.
- Matthew - dodał.
Wydaje mi się, że są małżeństwem. Chociaż głowy bym sobie nie dała uciąć.
- Mamy dla ciebie pierwsze zadanie. - Katheryn podeszła do komody i wyciągnęła z niej stary zwój papieru, po czym wręczyła go mężczyźnie.
- Zamieniam się w słuch.
- Musisz iść do Willa i Viktorii. Porozmawiaj z nimi, ale pod żadnym pozorem im nie wierz. Will to przeszłość, pamiętaj. Muszą myśleć, że im przebaczyłaś. To pierwszy krok. Jack ci pomoże.
- Chwilę, chwilę! - Kapitan przybiegł do was i podniósł palec do góry. - Ja się na nic nie piszę.
- Zapomniałeś już co masz obiecane? Bierz się do roboty! - krzyknął Matthew, wyraźnie zły.
- Nie wiecie nic o piratach! - odpowiedział Jack.
- Wiemy więcej niż ci się wydaję - szepnął do niego i odszedł wraz z Katheryn. Zostałam sama z kapitanem. I tak wydaję mi się, że to lepsze towarzystwo niż tamta dwójka. Nie mam ochoty do nich iść i udawać, że wszystko jest w porządku. Wiem, że jak tylko spojrzę w oczy Viktorii i Willowi, obudzą się we mnie wszystkie emocje. Jedyne czego nie jestem pewna to mojej reakcji.
Ruszyłam po schodach na dolne piętro i zaczęłam iść korytarzem, prowadzącym do ich celi.
TWOIMI OCZAMI

Starałaś się uspokoić przyjaciela i sama nieco ochłonąć. Podeszłaś do niego i położyłaś dłoń na jego ramieniu. Czułaś się winna.
- Przepraszam, Will - powiedziałaś cicho. Mężczyzna odwrócił się do ciebie.
- Nie masz za co. To nie twoja wina. - Uśmiechnął się. Pomimo tego w jakim jest stanie, był to szczery uśmiech. Starał się cie pocieszyć, chociaż sam był załamany. To się nazywa prawdziwy przyjaciel.
- Gdyby nie ja, nie doszło by do tego.
- Gdyby nie ty, miałbym depresję - zaśmiał się i popchnął cię lekko. Poczułaś jak twoje policzki oblał rumieniec. Mimowolnie się uśmiechnęłaś.
- Przesadzasz - odparłaś po chwili.
Nagle usłyszałaś znajomy głos. Słabo rozchodził się po korytarzu, jednak udało ci się go rozpoznać i zrozumieć większość wypowiadanych słów.
- Słyszysz? To Elizabeth. Rozmawia z kimś. - Pociągnęłaś Willa do drzwi i oparłaś się o nie.
- Mogłabym ci się do czegoś przydać? Jakoś nie specjalnie mam ochotę trzymać ich stronę - mówiła z powagą.
- Nie, Elizabeth, nie... - szepnęłaś załamanym głosem. Nigdy wcześniej nie czułaś takiego bólu. Twoja przyjaciółka odwróciła się od was w najgorszym momencie. Wtedy, gdy mogłaś jeszcze coś naprawić. Teraz już wszystko przepadło. Nigdy się na niej tak nie zawiodłaś. Ale Ty nie pozostajesz jej dłużna. Gdyby nie twoja bezmyślność, ta cała chora sytuacja nie miałaby miejsca.
- Nie wierzę w to... Nie mieści mi się to w głowie!
- Ciszej, bo nas usłyszą - upomniałaś go, ale sama z trudem powstrzymywałaś się od krzyku.
Usiadłaś w kącie i starałaś się uporządkować sobie wszystko w głowie. To nie jest do niej podobne.
- Co zrobimy jak wróci? Teraz nie możemy jej ufać. Jakkolwiek źle to brzmi. Nie mam zamiaru przyczyniać się do planu tej kobiety - powiedział Will i usiadł obok ciebie.
- Wiem, ale... Nie dam rady patrzeć jej w twarz i kłamać oraz udawać, że jest dobrze... Nie potrafię tak. Nie w stosunku do Elizabeth.
- Rozumiem. Mi też jest ciężko. Dasz radę. Wierzę w ciebie.
Jego słowa podniosła cię na duchu. Poczułaś się nieco lepiej, a ból powoli ustępował. Parę minut w ciszy dało ci dużo do myślenia.
Po pewnym czasie usłyszeliście ciche kroki, które z biegiem czasu stawały sie coraz głośniejsze. Wiedziałaś, że to ona, jednak nie wiedziałaś kto jest z nią. Kroki nie należały do jednej osoby.
- Myślisz, że to Jack? - szepnął do ciebie Will.
- Za chwilę się przekonamy.
Elizabeth przekręciła klucz w zamku i uchyliła drzwi, wchodząc do środka. Za nią wszedł Jack. Podniosłaś się. Will zrobił to samo, ale nie zrobiliście w ich stronę ani kroku. Nie tylko ty czułaś narastającą złość i żal.
- Will. Wybacz, że ci nie uwierzyłam. Targały mną emocje - mówiła, stojąc obok Jacka, który rozglądał się obojętnie po celi i mieszał resztki rumu w małej butelce, trzymanej w dłoni. - Świadomość tego, że mogę cię stracić nie daje mi spać. To poczucie niszczy mnie od środka.
Chciałaś przekazać Willowi, w jakiś niewidoczny dla Elizabeth sposób, żeby jej nie wierzył. Wiedziałaś, że nadal mocno ją kocha i ciężko mu będzie odrzucić jej słowa.
- Dlaczego mi nie uwierzyłaś? Dlaczego igrowałaś mnie, gdy starałem ci to wszystko wytlumaczyć? Dlaczego nie uwierzyłaś, że to jedno wielkie cholerne nieporozumienie!? - krzyknął wyraźnie zdenerwowany. Zrobił krok w jej stronę. - Skoro nie zechciałaś mnie wysłuchać wtedy, nie dowiesz się co było powodem tego pocałunku! Tak jak i tego... - rzekł już spokojniej i podszedł do Ciebie. Złapał cię w talii i przyciągnął do siebie, po czym mocno cie pocałował.
Nie wiedziałaś dlaczego, ale poczułaś przyjemny dreszcz, a w twoim brzuchu setki motyli zerwały się do lotu. Wiedziałaś, że to bardzo nie w porządku wobec Elizabeth. Zwłaszcza teraz, kiedy nikt nie grozi ci fizycznym bólem, a twoim jedynym wybawieniem jest on. A raczej jego pocałunek.
Straciłaś poczucie czasu. Nie docierało do ciebie ile czasu tak stałaś i cieszyłaś się smakiem ciepłych ust Willa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro