20 - Kapitan Jack Sparrow

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

OCZAMI JACKA

Kiedy Matthew poszedł odprowadzić Elizabeth do jej tymczasowej komnaty, ja siedziałem wygodnie na krześle i popijałem powoli mój ulubiony trunek. Wyznaję zasadę, że szczęściem należy się cieszyć jak najdłużej. A wracając do komnaty, to rozumiem, że tylko córeczka gubernatora ma prawo do wygodnego łóżka, a szanowany pirat musi sobie poradzić z drewnianym taboretem, wbijającym się w tyłek. No tak, ona nie była skazana na stryczek niezliczoną ilość razy, ale w końcu jestem kapitan Jack Sparrow! Coś mi się od życia należy. I nie mówię tylko o rumie i panienkach. Usłyszałem nagłe otwieranie drzwi, a do środka wszedł wielki Matthew, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakim zwykle ja patrze na moją załogę. Jest w nim nieco radości z widoku przestraszonych majtków i złości, wynikającej po prostu z autorytetu kapitana, tak wspaniałego okrętu jak Czarna Perła.
- Powiedz mi, Jack - powiedział, siadając naprzeciwko mnie i opierając łokcie na stole. - Skąd znasz Elizabeth?
Połknąłem resztę znakomitej cieczy, trzymanej do tej pory w moich ustach i również oparłem łokcie na blacie. Nie wiedziałem od czego zacząć, więc alby sprawić wrażenie mądrego, zacząłem udawać, że myślę.  Z nudów strzepnąłem mały pyłek z powierzchni stołu, a po chwili mój wspaniały i dźwięczny głos przemówił.
- Tak wyszło, że chcąc nie chcąc uratowałem jej życie, a potem i tak ze wszystkich sił i na wszystkie sposoby starano się mnie zabic. Widzisz, Matthew. Tak się traktuje bohatera w Port Royal - odpowiedziałem szybko. Na twarzy towarzysza pojawiło się zmieszanie. Chyba tylko ja jestem tutaj na tyle inteligentny, żeby zrozumieć trzy zdania.
- Ty? Kogoś uratowałeś? Robisz mnie w konia, Sparrow!
- Faktycznie nie planowałem ratować ludzkich istnień w tym zapyziałym miasteczku. Chciałem ukraść statek, ale niezdarna panienka wpadła z hukiem do morza. Wyobraź sobie przyjacielu, że luba królewskiej floty nie posiada umiejętności pływania. - Podniosłem butelkę z trunkiem do ust i przez parę chwil delektowałem się tym cudownym smakiem.
- A jakim cudem wpa...
- Matthew, nie będę ci streszczać jej biografii. Jak chcesz wiedzieć wiecej to skieruj swój tyłek z resztą ciała do niej. Chociaż nie ma zbyt ciekawego życiorysu.
Zakończyłem tą rozmowę w chyba najbardziej kulturalny sposób niż kiedykolwiek to zrobiłem. Matthew widocznie zrozumiał, że jego rozmową z piratem biegnie ku końcowi. Rozłożyłem się wygodnie, o ile na drewnianym krześle jest to możliwe, i zacząłem bawić się etykietą przyczepioną do butelki. Wzięło mnie na rozmyślania o swojej przeszłości. Przed oczami staną mi obraz młodego Jackiego, okradającego każdą napotkaną na swej drodze osobę, aby później przepuścić te pieniądze na jedną podstawową rzecz, którą zawsze muszę mieć przy sobie i wlewać ją w mój piracki pysk.
Nie minęło dziesięć minut, a do komnaty weszła Katheryn, przerywając tym samym błogą ciszę, tłumioną tylko przez odgłos rumu odbijającego się od szkła.
- Musimy porozmawiać - powiedziała do Matthew i osiągnęła go na bok.
Już sobie wyobrażam jaka panika w niego wstąpiła po usłyszeniu tych dwóch niewinnych słów. Przyznam, że poprawiło mi to humor.
Oczywiście odciągnęła go na taką odległość, żeby pirat o podwyższonej samoocenie nie mógł nic usłyszeć. Nie rozumiem po co tyle starań. Przecież Will i tak niczego nie zdoła zrozumieć z drugiego końca tego wielkiego labiryntu. Szkoda, że drzwi nie są taką dźwiękoszczelną przeszkodą i cały czas słychać jak Elizabeth grzebie w książkach, a niektóre z nich spadają na ziemię. Nic dziwnego. Jest taka niezdarą, że nie potrafiła utrzymać przy sobie jednego mężczyzny. Przepraszam, pirata... Nie! Willa. Po prostu Willa.
Wykrzywiłem usta w geście niezadowolenia i wstałem z krzesła, opierając sie jedną dłonią o stół. Ruszyłem powolnym krokiem w stronę komnaty Elizabeth, żeby zobaczyć co jej odbiło. Gdy przechodziłem obok ćwierkającej Katheryn, do moich uszy dobiegło zdanie, mówiące o zapłacie ze strony Viktorii i... Angeliki?!
Dość długo jej nie widziałem. Może to dobrze, może źle.
Już trzymałem dłoń na mosiężnej klamce, kiedy Matthew mnie zatrzymał, a Katheryn ponownie wyszła.
- Jack, mam pytanie.
- Skoro tak cię interesuje moja osoba, to pytaj - odparłem, opierając się plecami o drzwi.
- Lubisz się bić?
O mało co się nie przewróciłem. Takiego pytania się nie spodziewałem.
- Wiesz, jak trzeba to przywalę, ale jeśli pytasz o to czy umiem się lać, to mogę zademonstrować i sam ocenisz moje umiejętności.
- Chodzi mi bardziej o to, że uderzyłeś Willa. Czy ty nie jesteś zazdrosny o Viktorię?
W tym momencie nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać, ale w związku, że płacz jest mi obcy, to postanowiłem zrobić to pierwsze.
- Pirat może być zazdrosny tylko o kogoś kto ma rum - pomachałem mu butelką przed twarzą. - Więc bądź zazdrosny, a może nauczysz się co to znaczy.
- Jesteś zazdrosny. Masz! - Rzucił mi wielki klucz i uśmiechnął sie. - Idź do nich i przyprowadź ją tutaj.
Jeszcze czego! Ja? Kapitan Jack Sparrow, mam być zazdrosny o jakieś babsko!? I to jakieś, które myśli, że jest obrońcą wszystkich i wszystkiego? Babsztyla, który zgodził się wejść na mój statek, i który ma bardziej wyparzony język ode mnie?
O cholera...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro