22 - Kłótnia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TWOIMI OCZAMI

Kiedy Sparrow zamknął drzwi, a Matthew upewnił się, że odszedł, nasłuchując cichnące kroki pirata, wrócił do ciebie i uderzył dłonią i stół z taką siłą, że przewrócił, stojące na nim dwie butelki po rumie. Spojrzał na ciebie ze złością wypisaną na twarzy.
- Żarty się skończyły, Viktoria! Wisisz mi 400 shelingów!
- Jak mam ci zapłacić, skoro od kilkunastu dni jestem zamknięta tutaj! - krzyknęłaś.
- Z własnej woli! Gdyby nie ten twój cholerny plan, teraz miałbym spokój! - podniósł głos tak, że było go słychać zapewne w sali, w której siedzi Will.
- Zgodziłeś się na taki układ, więc nie narzekaj teraz! Dostaniesz to co ci się należy!
Matthew przybliżył się do ciebie i wrogo popatrzył ci w oczy.
- Daję ci trzy dni... - rzekł i oddalił się i trzasnął drzwiami przy wychodzeniu ze środka.
Siedziałaś parę minut sama. Zachciało ci się poszperać nieco w szufladach i na półkach. Podczas przeszukiwania natrafiłaś na starą księgę, na której okładce widniał mały chłopiec, w jednej dłoni trzymający piracką flagę, a u drugiej młot kowalski.

Will?

Nagle usłyszałaś otwierające się drzwi. Byłaś przekonana, że to Matthew lub Katheryn, więc nie reagowałaś na to i w dalszym ciągu przeglądałaś strony książki. W pewnym momencie poczułaś czyjąś dłoń na ramieniu. Szybko się odwróciłaś, bo dotarło do ciebie, że to nie nikt, kogo byś się spodziewała. Za Tobą stała Elizabeth.
- O jakiej zapłacie mówiłaś? - zapytała niepewnie. Ostatnią rzeczą, na którą miałaś ochotę jest wyjawienie jej prawdy. Dowie się wtedy, gdy Jack będzie trzeźwy. Biedulka może się nie doczekać.
- Nie istotne - powiedziałaś sucho i zamknęłaś z hukiem księgę, po czym odłożyłaś ją na miejsce. Półka była tak zapchana, że z trudem wcisnęłaś ją do końca.
- Chyba jednak istotne! - podniosła głos, ale nie zwracałaś na to uwagi. - Gdyby tak było to Matthew by nie krzyczał, prawda?
- Nie znasz go, więc nie wiesz czy w innych sprawach też się wydziera - rzekłaś spokojnie, unikając z Elizabeth kontaktu wzrokowego.
- A ty go znasz?
- Muszę iść - rzuciłaś w jej kierunku i wyszłaś. Dziewczyna stała w jednym miejscu i nawet nie próbowała cię zatrzymać.

OCZAMI SPARROWA

- Will, powiedz co wiesz, a daruję ci życie - powiedziałem, przystawiając mu pistolet, którego cudem mi nie zabrali, do szyi.
- Nie wiele ci to da, Sparrow. Wtedy tym bardziej się nie dowiesz. Martwi głosu nie mają - rzekł pewny siebie. Nienawidzę jak to robi.
- W takim razie doceń moją dobroć - schowałem spluwę za pas - Dzięki mnie będziesz mógł jeszcze nacieszyć się Elizabeth.
- Tak... Elizabeth - szepnął i spuścił głowę. 

- Radzę ci, zostaw Viktorię w spokoju - ostrzegłem go, ale wydaję mi się, że nie wziął sobie mojej rady do serca. - A teraz mów, co mówiła ci o Angelice.

- Mi nic nie mówiła. Raczej czasami jej się coś wymsknęło. Nigdy nie zaczynała o niej rozmowy, a jak o nią zapytałem, powiedziała, że nie zna takiej osoby - wyjaśnił. Jednak wiem, że ona coś kombinuje. Tylko nie wiem, co w sprawie z Angeliką jest prawdą, a co kłamstwem. Lepiej, żebym dowiedział się jak najszybciej, bo później Viktoria może wymyślić coś znacznie gorszego. Kto wie co skrywa ta dziewczyna.

- Nic nie usłyszałeś? Jednej małej informacji?

- Wiem tylko, że kiedyś wspomniała coś o zemście, ale nic więcej nie usłyszałem - powiedział po chwili zastanowienia.

Uniosłem jedną brew i wstałem z zimnej ziemi, bo zaczął mnie boleć tyłek. Otrzepałem się mniej więcej i bez słowa wyszedłem. Zamknąłem drzwi na kłódkę i poszedłem korytarzem do komnaty Matthew, mając nadzieję, że znajdę tam Viktorię.

- Yo ho! - krzyknąłem, jako gest pożegnalny dla nieudolnego kowala.

- Nienawidzę cię, Sparrow! - usłyszałem za sobą jego wrzask.

- Ah, jak ja kocham to zdanie - zaśmiałem się i pognałem dalej przed siebie. Przyznam, że potrafi poprawić mi humor. Uśmiechnąłem się do siebie, lecz zadowolenie zniknęło z mojej twarzy, gdy dostrzegłem biegnącą do mnie Viktorię. A raczej w moją stronę, bo wyminęła mnie jak tornado.

- Hej, maleńka! Gdzie ci się tak... -przerwała mi.

- Zamknij się, zapchlony piracie! - krzyknęła, nie odwracając się do mnie. Jak mogła mnie tak zlekceważyć!? Przecież to ja!

Chyba powinienem zareagować. A nawet, jakbym nie powinienem, to i tak to zrobię. Zacząłem za nią biec, a gdy w końcu ją dogoniłem, bo łaskawie się zatrzymała, powoli się do niej zbliżyłem i zacząłem gestykulować rękami, jak to mam w zwyczaju.

- Ja wszystko rozumiem. Wiedziałem, że kiedyś to nadejdzie - zacząłem. - ale nie wiedziałem, że aż tak przeżywasz kobiece dni.

W odpowiedzi dostałem z liścia. Nie wiem za co, przecież nie powiedziałem nic, co wybiega za moją normę. I jak tu zrozumieć kobiety?

- Nie chcesz może klucza, żeby się dostać do środka? - zapytałem, kiedy dziewczyna kopnęła w drzwi. Wystawiła dłoń, czekając, aż jej go podam. Coś chyba za łatwo by było, co? Zaśmiałem się, a ona ze zdziwieniem skierowała na mnie wzrok.

- Daj ten klucz, Jack - powiedziała tonem, nieznoszącym sprzeciwu. Jak ja lubię drażnić ludzi.

- Nie - odpowiedziałem twardo, ale chyba nie za bardzo mi to wyszło, bo przez widok zezłoszczonej Viktorii, dostawałem ataku śmiechu.


******

Wena powoli wraca! Dziękujemy wszystkim za miłe komentarze i głosy! Jesteście cudowni <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro