7 - Kilka problemów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie pomagasz, Jack. - powiedziałaś przez zaciśnięte zęby.

Kapitan uniósł ręce na znak poddanie się i powoli się wycofał.

- Nie wiem po co go dłużej męczyć. Udowodnił, że ma rozum, albo to co z niego zostało.

Joseph popatrzył na niego z wyrzutem.

- Powiedziałem wszystko co chciałaś wiedzieć. Co zamierzasz teraz ze mną zrobić?

- Poczekaj tutaj z nim. - rzekłaś do Jacka i wyszłaś na pokład.

Od razu rzucił ci się w oczy Will opierający się o barierkę. Podeszłaś do niego i starałaś się rozluźnić atmosferę.

- Wszystko w porządku? - zapytałaś z niepewnością w głosie.

- Tak. - odpowiedział po chwili namysłu - Muszę tylko trochę ochłonąć.

Widziałaś, że był po części zły na Elizabeth, ale z drugiej strony, był jej wdzięczny, że wybrała jego. Położyłaś mu dłoń na ramieniu.

- Pamiętaj, że zrobiła to tylko dla ciebie. Równie dobrze mogła posłuchać ojca, tak jak zawsze to robiła. Ona cię naprawdę kocha, Will.  - rzuciłaś i odeszłaś kawałek rozglądając się za Elizabeth.

Za zwiniętymi siatkami dostrzegłaś kawałek buta przyjaciółki. Podeszłaś tam i zobaczyłaś ją w koszmarnym stanie. Miała oczy czerwone od płaczu. Przykucnęłaś.

- Mogę się przysiąść? - spytałaś z lekkim uśmiechem.

Elizabeth odsunęła się, robiąc ci miejsce obok niej. Usiadłaś i przez chwilę zastanawiałaś się jak rozpocząć rozmowę. Starałaś się to robić delikatnie, żeby nie pogorszyć sytuacji.

- Po pierwsze przestań płakać. - wytarłaś kilka łez spływających jej po policzkach. - A po drugie, powiedz co zaszło.

Chwilę milczała. Wbiła swój wzrok w horyzont i wytarła, mokre już od łez, oczy.

- Starałam się mówić Willowi o tym spokojnie, ale mimo to, nie mogłam się do końca uspokoić. Nie sądziłam, że tak ostro zareaguje. - ponownie zaczęła się denerwować. Przytuliłaś ją mocno.

- Był zły? Dlaczego? Mówił ci coś?

- Powiedział tylko, że nie sądził, że mogę się do tego posunąć. Więcej nic nie mówił...- jej ciałem zawładnął szloch.

- Nie przejmuj się. Zapewniam cię, że gdy tylko to przemyśli, przyjdzie do ciebie. Na pewno też chciałby z tobą porozmawiać na spokojnie. Wszystko się ułoży. Dobrze postąpiłaś. - starałaś się sprawić, żeby poprawił jej się humor.

- Mam taką nadzieję. Póki co nie chcę widzieć Josepha. Wracam na Holendra. Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać.

- Pewnie. - zmusiłaś się do uśmiechu, żeby pokazać przyjaciółce, że nie jest tak źle, jak się jej wydaje. Wstałaś i podałaś jej rękę. Elizabeth wstała i mocno cię przytuliła.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła?

- Dałabyś sobie radę. Wiele razy dawałaś.- zaśmiałaś się.

Poszłyście w swoje strony. Elizabeth wróciła na statek, a ty udałaś się pod pokład sprawdzić jak Jack radzi sobie z Josephem. Kiedy zeszłaś po schodach na dół, nie mogłaś uwierzyć własnym oczom.

Kajdanki, które jeszcze kilka minut temu były zapięte na nadgarstkach Josepha, teraz wisiały na haku ponad głową Jacka. On sam siedział naprzeciwko pirata na skrzyni. W ręce trzymał butelkę z rumem i śmiał się do towarzysza.

- Co tu się dzieje?! Dlaczego Joseph nie ma na rękach kajdanek?! Jack?!

- Spokojnie słonko. Wszystko mam pod kontrolą.

- Jakoś ci nie wierzę. Już wiele razy przez te parę dnia miałeś coś pod kontrolą i zawsze jakimś dziwnym trafem kończyło się to katastrofą.

-Też tego nie rozumiem skowroneczku. Może... - przerwałaś mu w pół zdania.

- Załóż mu te kajdanki! - zdjęłaś je z haka i rzuciłaś Jackowi na kolana. - Nie pogarszaj swojej sytuacji! - powiedziałaś do Josepha po czym wyszłaś na górę. Zaczęło się powoli ściemniać. Usiadłaś na relingu, trzymając się liny od żagla. W oddali pływał Latający Holender. Nawet się nie zorientowałaś kiedy zasnęłaś po pełnym wrażeń dniu.

Obudziłaś się wczesnym rankiem z ogromnym bólem głowy. Masując skronie starałaś się wygrzebać spod koca. Oparłaś się o barierkę i chwilę siedziałaś w milczeniu. Nagle usłyszałaś ciche skrzypienie schodów, ale ból głowy znacznie je potęgował. Odwróciła się i zobaczyłaś uśmiechniętego Jacka.

- Widzę, że śpiąca królewna już się obudziła. - rzekł.

- Nie przeginaj Jack.

- Jak? - nadstawił ucho w twoją stronę i zrobił bardzo dziwną minę.

- Kapitanie! Nie jestem w nastroju na twoje docinki. - starałaś się opanować gniew, który rósł w tobie z każdą następną sekundą. - Co ja tutaj robię?

- Spokojnie, spokojnie. Wyjdź na pokład za jakieś 10 minut. Wystarczy ci tyle?

- Tak. A o co chodzi.

- Musisz coś dla mnie zrobić, a przede wszystkim coś zobaczyć.

- Nie idę znowu po rum... - powiedziałaś ostatkiem sił.

Jack przewrócił oczami i popatrzył na ciebie takiem wzrokiem, jakby miał ochotę cie udusić.

- Przepraszam na chwilę. - wszedł kilka stopni po schodach i rozejrzał się wystawiając głowę nad pokład. - Gibbs! Masz zadanie do wykonania! - po tych słowach wrócił do ciebie. - Nie zmienia to faktu, że i tak musisz coś zobaczyć.

Niechętnie zrzuciłaś z siebie koc, kiedy Jack wychodził na górę.

- Jack?

Kapitan odwrócił się powoli i zerknął na ciebie.

- Kto mnie przebrał? - teraz dotarło do ciebie, że masz na sobie inne ubrania, ale Jack tylko się uśmiechnął i rzucił:

- Pospiesz się słonko!

Westchnęłaś i zaczęłaś się zbierać. Zebrałaś poplątane włosy i upięłaś niedbałego koka. Wzięłaś w rękę kapelusz, który dostałaś od Elizabeth i ruszyłaś na pokład.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro