Rozdział 60(cz.4)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia

Alicja

Leżałam w łóżku i patrzyłam się w sufit. Cała banda podobno wraca jutro bo coś tam im wypadło, ale jak się wyrobiła to może uda im się wrócić dzisiaj. Niepokoiło mnie tylko jedno, Laura kilka razy co godzinę krzyczała z swojego pokoju. No właśnie jak się domyślałam wstawałem co tą godzinę i teraz jestem trochę nie wyspana.

Nie wiem co się dzieje, ale zaniepokoiło mnie to. Pomyślałam, że jak dzisiaj się nic nie zmieni albo będzie gorzej to pojedziemy na pogotowie. Ja się już w miarę ogarnęłam i na szybko coś zjadłam poszłam powolnym krokiem do pokoju Laury. Jak otworzyłam powoli drzwi to spokojnie spała. Dlaczego nie mogła tak spać w nocy. Podeszłam do jej łóżka siadając na nim delikatnie.

-Laura, obudź się.-powiedziałam szturchając ja za ramię.
Nie otworzyła oczu. Co jest?!
-Laura! Laura, obudź się!-nadal nic-Sara chodzi tu szybko, Laura nie chce się obudzić!-krzyczałam już ze łzami w oczach.
Sara przybiegła zmartwiona.
-Co jest?-spytała przerażona.
-Laura się nie może obudzić! Dzwoń na pogotowie, szybko!-nadal krzyczałam.

Nie dałam rady się uspokoić.
Karetka przyjechała dopiero po 15 minutach. Zabrali ją i coś mówili że ma jakiś krwotok wewnętrzny, może to zaszkodzić dziecku i tym bardziej dla jej życia. Byłam przerażona. Jak ją zabrali Sara pobiegła szybko do domu po kluczyki od samochodu i pojechałyśmy odrazu za karetką.

Amber

Powoli się budziłam, strasznie mnie bolała głowa. Co się wczoraj działo?
Jak położyłam się na plecy zobaczyłam Nash'a który jeszcze słodko spał. Jak popatrzyłam pod kołdrę byłam naga on też. Mmm, ma zajebiste ciało. To wczoraj się przespaliśmy ze sobą i tego nie pamiętam? Cholera. Pewnie było bosko. Pocałowałam go delikatnie w usta i oddał mój gest.

-No hej kotek. Jak się spało?-spytałam z uśmiechem.
-Zajebiście przede wszystkim po tej upojnej nocy.-powiedział przyciągając mnie przy tym bardziej do siebie.
-Czyli jednak przespaliśmy się ze sobą? Kurwa!-krzyknęłam w poduszkę.
-Co ty? Nie mów, że nie pamiętasz jak jęczałaś z zachwytu.
-No właśnie w tym rzecz, że nie pamiętam. Chyba zabardzo się upiłam.-stwierdziłam.

On zmienił swoją pozycję, że teraz był pomiędzy moimi nogami opierając się rękami nade mną.

-No, ale wiesz możemy to powtórzyć teraz.-zaczął całować moją szyję powoli we mnie wchodząc.
Cicho jęknełam.
-Nash nie możemy a jak chłopaki zaraz przyjdą, będzie przypał.-powiedział lekko go odpychając.
-A co ty taka wstydliwa. To chyba normalne, że chcę się kochać ze swoją dziewczyną. W sumie poza tym są zamknięte drzwi więc nie masz co się przejmować.-odpowiedział spokojnie i zaczął się we mnie poruszać.

W końcu mu uległam. No i jak się spodziewałam było cudownie. Tak się seksownie poruszał, Mmm. Około 13 wyszliśmy z pokoju w świetnych humorach. Nałożyłam porwane długie spodnie, różową jasna bluzkę i adidasy.

Jak kierowaliśmy się do pokoju chłopaków z niego wybiegł Austin jak błyskawica z walizką w rękach.
Co się dzieje? Weszliśmy do ich pokoju a tam byli Nat i Max którzy zaciekle się pakowali.

-Ej co się dzieje?-spytałam.
-To co ty jeszcze nie wiesz?-spytał zdziwiony Max.
-Laura wylądowała w szpitalu i możliwe, że nie dość, że mogą stracić dziecko to ona sama może stracić życie.-powiedział poważnie Nataniel.
Ja bez słowa szybko pobiegłam do siebie się pakować. Jeju Laura musi żyć. Razem z chłopakiem pojechaliśmy szybko na lotnisko za Austin'em. Jak już byliśmy na miejscu on się awanturował z jakąś kobieta za ladą.

-Pani chyba nie rozumie powagi sytuacji do cholery!-krzyczał Austin.
-Proszę się uspokoić.-mówiła spokojnym głosem.
-Chyba teraz pani żartuje! Moja narzeczona walczy o życie w szpitalu razem z dzieckiem i mam się uspokoić?!-krzyknął.
-Proszę niech się pan opanuję..
-Moge stracić kobietę na której mi bardzo zależy!
Nat szybko do niego podbieg i odciągną go siłą od lady. Posadził do na krześle. Ten się załamał i schował twarz w ręce.

Szkoda mi go dlatego trzeba coś zaradzić. Poszłam do tej babki.

-Dzięki dobry. Da się załatwić za 10 minut wylot do Los Angeles?-spytałam z uśmiechem.
-Nie stety już są zajęte wszystkie miejsca.
Oparłam się rękami o ladę i mówiłam dalej.
-Nie wiem czy pani wie kto to jest Aleksander Benson..
-Oczywiście, że wiem to jest najważniejszy człowiek w Nowym Jorku.
-No widzisz paniusiu to jest mój ojciec. Mogę na pstryk zrobić tak, że stracisz szybko tu pracę i gratisowo nie znajdziesz żadnej roboty w tym mieście. Zrozumiano czy coś jeszcze jest nie jasne?-spytałam.
-Nie wszytko jest dobrze. W którym pani rzędzie sobie życzy?-spytała przerażona.

Ehh, jak łatwo można manipulować ludźmi.
Po tych wszystkich formalnościach na lotnisku po 20 minutach już lecieliśmy. Jak patrzyłam przez okno poczułam jak ktoś mi się kładzie na kolanach. A tym kimś był Nat. Widać było po nim, że to wszystko go przerosło i jeszcze dokucza kac. Biedactwo. Przez cały lot go głaskałam po jego rozwalonych na wszystkie strony włosach. Austin to prawie mnie nie udusił tak mi dziękował to co dla niego zrobiłam. Widać, że najbardziej jego męczy ta cała sytuacja, ale trzeba być dobrej myśli.

Około 17 wylądowaliśmy w Los Angeles. Z lotniska do naszego domu była spora drogą dlatego musieliśmy czekać na taksówkę. Jak dotarliśmy do szpitala była już 19:20. Biegliśmy ile sił w nogach. Austin podbiegł do recepcji i szybko spytałam na której sali leży Laura. I to co usłyszeliśmy nas załamało.

-Jest właśnie na stole operacyjnym od 3 godzin.-powiedziała za ladą blądynka.

Dowiedział się Max gdzie to jest dokładnie i posłaliśmy tam jak najszybciej.
Na korytarzu w oddali zobaczyliśmy Alke i Sare które zmęczone spały na krzesłach. Szybko do nich podbiegliśmy i obudziliśmy. One otworzyły oczy i się na nas rzuciły. Na koniec Alka przytuliła się do Austina który był w takim samym stanie jak ona.

Alicja

Byłam załamana. Ta operacja się dłużyła i dłużyła jak tylko mogła. Jak zobaczyłam Austina to jagbym widziała siebie. Byliśmy w podobnym stanie. Dobijała już 21 nikt nie wychodził z pomieszczenia. Siedziałam przytulona do Nataniela i powoli zasypiałam.

Jednak w pewnym momęcie usłyszałam otwierające się drzwi. Szybko wstała z krzesła i zobaczyłam lekarza. Podbiegliśmy do niego wszyscy z nadzieją w oczach.

-Dzięki dobry. Jak przebiegła operacja? Jak się czuje pacjentka? Co z moim dzieckiem?!-pytał zdenerwowany Austin.
-Operacja? A tak. A kim jesteście dla niej?-spytał.
-Jestem jej narzeczonym.-odpowiedział szybko.
-Dobra proszę do gabinetu lekarzy. Tam powiem wszytko i...
-Panie doktorze nie ma czasu. Niech wszyscy usłyszą to też jest jak rodzina. Proszę powiedzieć.-już miał łzy w oczach.

-Noo, dobrze jak pan sobie rzyczy. Bardzo mi przykro, ale nie udało nam się uratować pańskiej narzeczonej ani dziecka, przykro mi.-powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

-Co?-spytał załamany mój brat.
Upadł na kolana i zaczęły nie kontrolowanie spływać mu po policzkach łzy.
To nie jest możliwe...

________________
No i o to cz.4 zakończona jutro będzie kolejna część maratonu czyli cz. 5 czekajcie z niecierpliwością.
Jak wam się podobało zostawcie koniecznie głos i przy okazji komentarze..
Do jutra💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro