10."To nie jest randka"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

10 grudnia
Następnego dnia obudziłam się w dziwnym nastroju. Wydarzenia z poprzedniego dnia zostaną mi w głowie do końca życia. Ale trzeba iść dalej. Ten dzień ma być udany. Chyba wiemy dlaczego.

Ubrałam się w czerwony sweter w świąteczne wzory, karmelowe getry i kremowe ocieplacze z pomponami na nogi. A moje czarne włosy spięłam w wysokiego kucyka, który opadał mi na lewe ramię. W takim stroju Wyglądałam uroczo. Założyłam jeszcze płaszcz, szalik i rękawiczki. Czapek nie noszę.

Wyszłam z dormitorium, a tam spotkałam Freda i Georga. Mieli na sobie swetry, które pani Molly im uszyła.

-Hej, młoda- powitał mnie Fred- idziesz z nami do Hogsmede?

-Sorry, chłopaki, ale dzisiaj musicie iść sami.

-Czemu?- zapytał się smutny George.

- Znalazłaś sobie koleżanki?-wtrącił się Fred.

-Bardzo śmieszne- przewróciłam oczami- a do Hogsmede idę z Martinem.

-Uuu... ktoś tu idzie na randkę. Fred, oni tak szybko dorastają.- George otarł łzę.

-To nie jest randka!- warknęłam.

-Kogo chcesz oszukać? Jeśli zabierze cię do kawiarni pani Poddifood, gdzie przychodzą zakochane pary, to znaczy że jesteście na randce.

-A co Fred sprawdzałeś?

Fred zrobił się cały czerwony, a George próbował nie wybuchnąć śmiechem. Sama widziałam, że przychodził tam z Angeliną.

Pełna satysfakcji, poszłam do sali wejściowej. Pan Filch zbierał zgody na wyjście do wioski. W tłumie uczniów dostrzegłam czarnowłosego Ślizgona.
Lekko dmuchnęłam w jego ucho na znak, że jestem.

- O hej, myślałem, że już nie przyjdziesz- powiedział jakby był zestresowany.

- Byłabym wcześniej, ale bliźniacy mnie zatrzymali.

***

Było strasznie zimno jedna myśl chodziła mi po głowie: Wiedźmy gdziekolwiek, bo palce mi odpadną.

-Gdzie idziemy?-zapytałam.

-Myślałem o kawiarni pani Puddifoot, akurat jest blisko.

A jednak Fred chyba miał rację, no ale co miałam mu odmówić?

- W sumie to nigdy tam nie byłam, więc nic nie zaszkodzi.

Była to bardzo mała kawiarenka, była ozdobiona świątecznymi dekoracjami. Usiedliśmy przy dwuosobowym stoliku. Podeszła do nas kelnerka.

-Co podać?

-Co byś chciała?-zwócił się do mnie Martin.

-Napiłabym się gorącego kakao.

-Dwie filiżanki gorącego kakao.- powiedział do kelnerki.

-Za chwilę przyniosę.

Przy każdym zajętym stoliku siedziała para, która się całowała albo patrzyła sobie głęboko w oczy. Poczułam się nie zręcznie. Definitywnie nie było to miejsce dla nas.
Martin się otrząsnął i stał się sobą.

-Wiesz co, rozmyśliłem się. Wychodzmy stąd.

-Dobry pomysł. Ale co z zamówieniem?

-Walić to, nie zamierzam tu dłużej być.

W mgnieniu oka znowu byliśmy na głównej ulicy. Martin wziął mnie delikatnie za rękę. To było tak przyjemna uczucie, że nawet nie próbowałam jej wyrywać. Rozmawiając weszliśmy do baru Pod Trzema Miotłami. Wreszcie jakieś normalne miejsce. Usiedliśmy przy stole i poprosiliśmy o dwa kufle kremowego piwa. Biorąc pierwszy łyk, zobaczyłam za Martinem siedzących rudzielców. Rysowali w powietrzu serca. Ścisnęłam dłoń w pięść, aż mnie korciło podejść do nich i trzepnąć ich w te rude czupryny. Martin zauważył to, odwrócił się i uśmiechnął się do starych znajomych.

-Ignoruj ich.

-Łatwo ci mówić.

-Nie powinnaś przejmować się ich zazdrością.

-Zazdrością? Oni chcą mnie doprowadzić do szału.

-To zazdrość, bo nie mogą spędzić z tobą czasu. Ja na ich miejscu kipiałbym z zazdrości, bo z pod nosa iciekłaby mi taka super laska.

-Słaby podryw- zaśmiałam się.

-Próbować warto- wyszczerzył zęby.

Nie brakowało nam tematów do rozmów przy tym nie można było uniknąć wygłupów. Czasami ludzie patrzyli się na nas jak na idiotów. W pewnej chwili kątem oka zobaczyłam coś nad naszymi głowami. Oczywiście, uszy dalekiego zasięgu, wynalazek bliźniaków. Co zrobić żeby się odczepili? Na stole leżał talerz i widelec. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Jedną ręką chwyciłam wiszące ucho, a drugą zaczęłam szurać widelcem po porcelanie.

-AAAŁ, MOJE UCHO!- krzyknęli równocześnie.

Martin, który obserwował to wszystko, zwijał się ze śmiechu. Fred i George wyszli z baru, jednak nie byli źli, ale pełni podziwu.

-Ha!Ha! Nigdy tego nie zapomnę!- oznajmił Martin.

-Przynajmniej na chwilę się ich pozbyłam.

Jeszcze trochę posiedzieliśmy, dokańczając pić piwo kremowe. Ile w ogóle wypiłam? Skończyłam liczyć już po czwartym. Chwiejnym krokiem wróciliśmy do szkoły. Nauczyciele nic nie zauważyli.

Staliśmy na siódmym piętrze. Wzięłam się na odwagę.

-Martin, czy to była randka?

-Raczej coś podobnego, bo raczej randki to coś w stylu kolacja przy świecach.

-To mogłeś się bardziej postarać- zaczęłam się śmiać.

-O ty złośnico- chwycił mnie w tali i obrócił w powietrzu- Ale ja zaliczyłbym jako randka, a ty?

-Hm... Oczywiście. Świetne się bawiłam i w ogóle...

Nasze twarze były niebezpiecznie blisko. Najpierw zetknęły się nasze nosy, a później usta. Połączyły się w delikatnym pocałunku. Martin wyszeptał mi do ucha: Jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie. Chcę żebyś zawsze przy mnie była.

Leżąc na łóżku uświadomiłam sobie trzy rzeczy. Pierwsza to, że jednak była to randka. Druga to, że chyba się zakochałam, a trzecia to trzeba szybko wytrzeźwieć.

---------------------------------------------
Kto się cieszy? Bo ja bardzo!^-^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro