29.Już jej nie lubię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po uczcie powitalnej, poszłam poszukać Martina. Znalazłam go. Nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam mu się na szyję. Ku mojemu zdziwieniu, lekko mnie odepchnął.

-Co się stało?

Nic nie powiedział nawet na mnie nie patrzył, ale po chwili się odezwał.

-Co się stało? Nie pamiętasz? To sobie przypomnij. Kurczę, dla ciebie wcześniej wróciłem z wakacji, a później piszesz, że cię nie zobaczę i że mam do ciebie nie pisać. Na początku myślałem, że to przeze mnie, że zrobiłem coś złego, ze coś źle powiedziałem, ale nic sobie nie przypomianiałem. Wiesz jak się poczułem?

-Ja wiedziałam, że nie będziesz tym zachwycony a wręcz wściekły, ale nie miałam wyjścia. To była nagła sprawa.

-Jaka sprawa?

Zacisnęłam usta, dając znak, że nie mogę powiedzieć.

-Aha, super - powiedział i odszedł.

Zamknęłam oczy, by opanować emocje i ruszyłam w stronę wierzy Gryffindoru.

Obudziłam się w ciepłym łóżku, z którego łatwo wyszłam. Poszłam do łazienki żeby się ogarnąć. Ubrałam się w szkolna szaty i lekko się umalowałam. Spojrzałam na plan lekcji: transmutacja, zielarstwo, dwa razy zaklęcia i obrona przed czarną magią.

Spoko, nie tak źle, pomyślałam.

Wzięłam torbę i weszłam do sypialni bliźniaków. Spali jak zabici. Trzeba było ich obudzić. Wyciągnęłam różdżkę i oblalam ich wodą. Ten sposób zawsze się sprawdza. Otworzyli oczy.

-Nie nudzi ci się to?- zapytał trochę zły Fred.

-Powinniście być mi wdzięczny. Prysznic macie już za sobą- zaśmiałam się.

-Igrasz z ogniem, młoda- powiedział George.

-Ta i potrzebujecie wody, żeby was zgasić- zaczęli się śmiać, a ja nie wiem o co im chodziło, dopiero później dotarło do mnie co powiedziałam- za 10 minut macie być w Wielkiej Sali.

Wyszłam.

Bliźniacy punktualnie zjawili się na śniadaniu. Usiedli naprzeciwko mnie.

-Spotkaliśmy Kate-rzucił Fred

-Znów zaczęła przepraszać?

-Ta...- mruknął George -szczerze to już nie jestem na nią zły, ale przyjaciółmi raczej nie zostaniemy.

Przysiadł się do nas Filip.

-Trochę się jej boję.

-Umbridge?- zapytałam.

-No. Jej przesłodzony głos...yhh...

-A masz z nią dzisiaj lekcje?

-No nie, ale ona jest dziwna. Ma powyżej piędziesiątki i myśli że różowy jej pomoże.

-Spokojnie młody, nic Ci nie zrobi- zapewnił go George.

-Co najwyżej odejmie ci punkty, albo da ci szlaban. A jak będzie krzyczała, to pamiętaj nie okazuj strachu- polecił Fred.

-Ok, dzięki.

Lekcje mijały szybko. Nim się obejrzałam, szłam na ostanie zajęcia. Jedyna lekcja, na której są Puchoni, Krukoni i Ślisgoni. Usiadłam w ławce, a bliźniacy za mną.

Zadzwonił dzwonek.

-Dzień dobry, uczniowie.

Nikt jej nie odpowiedział

-Jako, że jesteście na siódmym roku oznacza to, że macie wielką wiedzę, ale został wam jescze jeden rok nauki, więc uczcie się pilnie, a zostaniecie nagrodzeni. Lenie i nieroby poniosą przykre konsekwencje.

Machnęła różdżką i każdy z nas dostał podręcznik.

-Lekcje tego przedmiotu były prowadzone bardzo chaotycznie, więc pewnie się ucieszycie, że ministerstwo opracowało łatwy program nauczania.

Otworzyłam podręcznik i stwierdziłam, że czegoś brakuje. Podniosłam rękę.

-Tak?

-Jest tu coś o użyciu zaklęć obronnych?

-O użyciu zaklęć? Nie widzę powodu, żeby używać zaklęć na moich zajęciach.

-Żadnej magii nie będzie?-zapytał Fred

-Będziecie uczyć się o zaklęciach całkowicie bezpieczne. Ministerstwo uważa, że wiedza teoretyczna wystarczy wam zaliczyć egzaminy końcowe, a w każdej szkole o to chodzi.

-A jak wiedza teoretyczna ma nas przygotować do życia po za szkołą?- zapytałam.

-Po za szkołą nic wam nie grozi. Kto według ciebie na atakować takie dzieciaczki jak wy?

-Ale pani wie, że jesteśmy prawie dorośli?- powiedział jakiś Puchon.

-Huffelpuff traci 10 punktów. Powtórzę pytanie: Kto według ciebie ma was atakować?

-No nie wiem, może Lord Voldemort?

-Powiedzmy sobie jedno. Ten czarnoksiężnik NIE ŻY-JE!

-Żyje! Powrócił, a jego sprzymierzeńcy zabijają na prawo i lewo!

-DOSYĆ! Nazwisko

-Lockwood- powiedziałam próbując nie tracić pewności siebie.

-Ach, panna Lockwood... znałam Twojego ojca... przykra sprawa.

-Powinna być pani zaszczycony, że go pani znała.

-Jaki nie wyparzony język, pewnie po matce- zakpiła. Po tym co powiedziała oblała mnie fala gniewu. Chciałam ją zabić golymi rękami.

-Wypluj te słowa. Jak pani może mówić takie rzeczy o jej rodzicach. Zasługują na spokój, a pani takie rzeczy mówi- wrzasnął George wstając.

Prze chwilę nic nie mówiła. Pewnie zrobiło się jej głupio.

-Wy dwaj szlaban!

-Jak oni, to ja też-wstał Fred.

-Ty Weasley nic nie zrobiłeś, więc siadaj i nie pajacuj- odwróciła się do tablicy. Fred myślał gorączkowo.

-RÓŻOWA LANDRYNA!- wrzasnął

-Co powiedziałeś?- odwróciła się spowrotem do nas.

-To co słyszałaś.

-Uuuuu....-po klasie przebiegł pełen podziwu szmer.

-Sam tego chciałeś Weasley. Wasza trójka szlaban... na czas nieokreślony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro