52. Biały grobowiec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chodziłam po salonie cała zdenerwowana. Mimo tego, że Dumbledore nic konkretnego nie napisał, to czułam, że coś się dzieje.

Spojrzałam na obecnych tu ze mną Weasley'ów. Nic nie mówili, tylko od czasu do czasu posyłali mi pocieszające uśmiechy. Odwróciłam się w stroną okna. Słońce już prawie zniknęło za widnokręgiem. Za parę minut zapadnie zmrok i będę musiała ruszać. Sprawdziłam czy różdżka znajduję się w mojej kieszeni. Słońce już zniknęło.

-Już czas- oznajmiłam odwracając się do Weasley'ów.

-Idziemy z tobą- rzekł George.

-Nie, gdyby Dumbledore chciał żeby ktoś ze mną był, to by napisał.

-Ale...

-Nie ma żadnych ale, George- szturchnęłam go w ramię- nic mi nie będzie. A teraz naprawdę muszę iść- wzięłam do ręki trochę proszka Fui i powiedziałam- Gabinet Albusa Dumbledore'a.

-Alex, jak zwykle punktualnie- uśmiechnął się Dumbledore, który siedział przy biurku.

-ALEX!?- usłyszałam głos Harry'ego, siedzący na przeciwko dyrektora.

-Wiem jak mam na imię- uśmiechnełam się do chłopaka, przywitałam się i usiadłam obok niego- więc o co chodzi?

-Alex- zaczął Dumbledore- wiesz, co to są horkruksy?

-Nie wiem co to jest, ale kojarzy mi się z czarną magią.

-I bardzo dobrze- mruknął Harry.

-Wspólnie z Harrym dowiedzieliśmy się czym one są, może to być przypadkowy przedmiot lub jakakolwiek istota żyjąca. Przechowują fragment duszy czarodzieja.

-Nadal nie rozumiem, czemu pan mi o tym mówi.

-Osoba, która roszczepi swoją duszą, nie może umrzeć. Jest nieśmiertelna. A Lord Voldemort roszczepił swoją duszę aż 6 razy. Aby Voldemort stał się znów śmiertelny trzeba je znaleźć i zniszczyć 2 zostały już zniszczone- z szuflady wyjął zniszczony dziennik i pierścień.

-Dziennik Toma Riddla- mruknęłam.

-Tak, Harry zniszczył go w drugiej klasie, a ja tego lata zniszczyłem pierścień.

-A do kogo należał?- zapytałam oglądając pierścień.

-Do jego dziadka, Marvolo Graunt- oznajmił Dumbledore.

-Ale pozostały jeszcze 4- rzekł Harry.

-Wiecie czym są lub gdzie są?- zapytałam.

-Podejrzewamy, że jednym z horkruksów to medadion Salazara Slytherina, a na dodatek wiemy gdzie go szukać.

-To na co czekamy, ruszamy!- rzekłam podnosząc się z miejsca.

-Ja i Harry musimy tam iść.

-To... po co wam ja?

-Pomyślałam, że przyda się dodatkowa pomoc. I ktoś musi powtrzymać Harry'ego, który przypadkiem będzie chciał zrobić coś głupiego. A teraz pora ruszać na wieżę astronomiczną.

*Wieża Astronomiczna*

-Harry masz swoją pelerynę-niewidkę?

-Tak, panie profesorze.

-Świetnie, Alex weź od niego pelerynę i się ukryj.

-Co?- zapytaliśmy razem.

-Nam Harry nie będzie potrzebna w czasie misji, a Alex będzie bezpiecznie ukryta, kiedy Filch będzie patrolował zamek.

-Czyli mam siedzieć i czekać aż wrócicie?

-Tak- odpowiedział krótko Dumbledore, po chwili dodał- jak wrócimy, prawdopodobnie będzie to nasze ostatnie spotkanie- Harry złapał Dumbledore'a za ramię i teleportowali się.

Zarzuciłam pelerynę na siebie i usiadłam na posadzkę. Czemu Dumbledore mnie tu ściągnął, jak na misję idzie z Harrym? Jednak uznałam, że jeśli tak zrobił, to miał ku temu powód.

Siedziałam tak przez pewien czas. Cieszyłam się, że mogłam znów być w Hogwarcie, lecz to miejsce się... zmieniło. Stało się jakby czarne. I nie dlatego, że jest już noc. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przypomniało mi się jak z Fredem i Georgem zwabiliśmy tu Iris i rzuciliśmy w nią łajnobombą. Tak wyglądało moje życie, oparte głównie na robieniu kawałów.

Czas tak się dłużył, że poczułam jak powieki robią się cięższe. Zdecydowanie chciało mi się spać, lecz w ostatniej chwili usłyszałam donośny trzask. Otworzyłam oczy.

Harry i Dumbledore wrócili. Tylko coś było nie tak. Dumbledore wyglądał na rannego.

-Co się stało?-zapytałam wychodząc z ukrycia.

-Alex, przyprowadź tu panią Pomfrey- mówił zdenerwowany Harry.

-Nie- odezwał się Dumbledore słabym głosem- Severus... Severus jest mi potrzebny.

Usłyszeliśmy hałas.

-Alex, Harry, szybko schowajcie się i pod żadnym pozorem nie wychodzcie z ukrycia.

-Ale profesorze...- zaczęłam

Dumbledore podszedł i wziął moją twarz w swoje ręce.

-Alex, na niektóre wydarzenia nie mamy wpywu. Ja coś rozpoczęłem, a Harry ma to zakończyć, a ty zrób wszystko to w twojej mocy, by mu pomóc. A teraz pod pelerynę, no już.

Zarzuciłam na nas pelerynę i trzymałam Harry'ego za ramię, na wszelki wypadek jeśli straciłby nad sobą panowanie.

Z ciemności wyszedł Draco Malfoy z uniesioną różdżką wycelowaną w Dumbledore'a.

-Witaj, Draco, co się sprowadza do poczciwego starca?

-Kto tu jest? Z kim gadałeś?- zignorował jego poprzednie pytanie.

-Zdawało ci się, chłopcze. Przecież widzisz, że nikogo tu nie ma. Przyszedłeś sam?

-Nie. Mam wsparcie. Pewnie się cieszysz, że w twojej szkole są teraz śmierciożercy.

-Jestem po wrażeniem, ale... wybacz mi... gdzie są teraz? Bo nie ma tu nikogo.

-Napodkali twoich strażników. Walczą tam, na dole. A ja przyszedłem tu pierwszy, bo mam sprawę do załatwienia.

-To ci ją ułatwie- wyciągnął różdżkę.

-Expeliarmus!- Draco szybko go rozbroił.

Różdżka poszybowała do górę i spadła pod moje stopy. Schyliłam się po nią i schowałam do kieszeni. Spojrzałam na Dumbledore'a- niedowiary!- uśmiechnął się.

-Draco, Draco, Draco, ty nie jesteś mordercą.

-Skąd wiesz? Nie wiesz, do czego jestem zdolny.

-Oj, wiem. Prawie zabiłeś Kate Bell i Ronalda Weasley'a, ale tak naprawdę chciałeś zabić mnie.

-I wreszcie przeszedł czas, abym zrobił to raz a porządnie- Draco wyglądał jakby zaraz miał się rozkładać- Muszę cię zabić!

-Zabijanie nie jest łatwe. Odłóż różdżkę i daj sobie pomóc.

-Nie! Muszę cię zabić, bo jak nie, to ON zabije mnie...

-Mogę cię bezpiecznie ukryć. Nie jesteś jak oni.

-Jestem!- odkrył lewe przedramię, na którym był dobrze widoczny Mroczny Znak.

Nagle pojawił się nowa osoba. Stanęła obok Malfoy'a, jak starzy przyjaciele. Malfoy ucieszył się na jego widok. To była bardzo dobrze mi znana osoba. Osoba, której najmniej się tu spodziewałam. Poczułam się zdradzona. Jakby ktoś wbija mi nóż w plecy.

Martin...

To był Martin.

-Martinie- odezwał się Dumbledore- mój drogi chłopcze, ty też przeszedłeś na stronę zła?

-Tak!- wycedził i pokazał swoje przedramię.

Miał identyczny znak co Malfoy. Nie mogłam uwierzyć! Poczułam falę gniewu. Miałam ochotę, wyjść zpod peleryny i zniszczyć ich. Już prawie zrobiłam krok, ale Harry mocno mnie trzymał.

-Bądź silna- szepnął.

Usłyszeliśmy jak ktoś biegnie po schodach na górę. Już tu są... pojawiła się Bellatrix, Fenrir Greyback i dwie inne osoby.

-Witaj, Bellatrix, nie przedstawisz mi swoich przyjaciół?

-Przykro mi Albusie, ale zdaje mi się, że nie mamy czasu. Draco? No dalej, zrób to!

Drżała mu ręka. On tego nie zrobi. Wystarczająco go znam... po prostu... nie posunąłby się do tego. On jest za słaby. Czemu Voldemort go wybrał?

-No, nie wierzę- westchnął Martin, wyciągając różdżkę- Ja to zrobię.

-Nie!- wrzasnęła Bellatrix- Czarny Pan go wybrał. On musi to zrobić.

Chwila... CO ON POWIEDZIAŁ?!?! On chciał wyręczyć Malfoy'a w zabiciu Dumbledore'a?! On by to zrobił? Przecież powiedział to bardzo pewny siebie! Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Po prostu nie wierzę! Dumbledore uważał go za wzorowego i honorowego ucznia, który walczy po stronie dobra... ja też tak myślałam... najwidoczniej byliśmy w błędzie.

-NO ZRÓB TO, DRACO!- wrzasnęła tracąc cierpliwość Bellatrix.

-NIE!- za plecami wszystkich pojawił się Snape.

Draco opuścił różdżkę. Wszyscy byli zdziwieni jego obecnością.

-Severusie... proszę...- tylko to zdołał powiedzieć Dumbledore.

-Avada Kedavra!- siła zaklecia wyrzuciła Dumbledore'a za balustradę i poleciał w dół.

T... to... był... mój... sen. To mi się śniło po śmierci rodziców. Tylko w tedy nie wiedziałam, kto będzie ofiarą.

Bellatrix wyczarowała Mroczny Znak nad szkołą i wszyscy uciekli. Mnie i Harry'ego zapanował gniew. Zaczęliśmy za nimi biec, a chwilę później byliśmy na błoniach.

-Ty zdrajco!- krzyknął Harry do Snape- On ci ufał, a ty go zdradziłeś! Secrumsempra!

Snape odepchnął od siebie zaklęcie i powalił Harry'ego na ziemię.

-Jak śmiesz używać moje zaklęcie przeciwko mnie! Tak, Potter, to ja jestem Księciem Półkrwi.

-Drętwota!- rzuciłam w jego stronę, lecz on zrobił unik. Prawie trafił mnie kolejnym zaklęciem, ale w ostatniej chwili wyczarowałam przed sobą tarczę.

Jednak nie za długo to wystarczyło. Jego zaklęcia były zbyt silne. Wylądowałam na ziemi obok Harry'ego.

Uciekł, a my z wielkim bólem wstaliśmy.

-Poczekaj!- zatrzymałam go- Już ich nie dogonisz. Powinniśmy wracać- on tylko pokiwał głową.

Wróciliśmy na dziedziniec. Nauczyciele i uczniowie zaczęli się pojawiać. Zauważyłam leżącego Dumbledore'a. Harry podbiegł do niego i zaczął opłakiwać jego ciało. Zauważył mnie Filip. Nie pytając się z kąd się tu wzięłam, przytulił mnie. McGonagall wyjeła różdżkę i zapaliła małe światełko. Po niej zaczęli robić to inni.

Z samego rana odbył się pogrzeb. Przybyła cała rodzina Weasley'ów i reszta członków Zakonu Feniksa.

Gdy moim oczom ukazali się bliźniacy, rzuciłam im się na szyję i zaczęłam płakać. Odpowiedziałam im wszystko co zdarzyło się na wieży astronomicznej i kogo tam widziałam. Byli tak samo zdziwieni jak ja.

W szkole odwołano lekcję, by każdy uczeń mógł pożegnać dyrektora. Przygotowano dla niego biały grobowiec, tam spoczywało jego ciało. Miał tak spokojną twarz, jakby zapadł w sen, lecz z tego snu już nigdy się nie obudzi...

Z bliźniakami siedziałam w pierwszym rzędzie i patrzyliśmy jak każdy podchodził i się z nim żegnał.

-Alex, idziemy?- zapytał Fred.

-Nie, ja czekam, aż wszyscy pójdą. Ale jak chcecie to możecie iść.

-A takim razie, poczekamy z tobą- rzekł George i złapała mnie za rękę.

Siedzieliśmy w ciszy, a bliźniacy nie mieli odwagi, by jej przerwać. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas i bardzo dobrze, chciałam czuwać przy nim jak najdłużej. Przypomniałam sobie, że nadal mam różdżkę Dumbledore'a. Rozejrzałam się dookoła. Kilka rzędów dalej siedzieli tylko Ginny, Harry, Ron i Hermione.

-Już czas- wstaliśmy i przeszliśmy do grobowca.

McGonagall posłała mi uśmiech, który miał podnieść mnie na duchu. Jednak ja nie miałam siły na podobny gest. Fred i George coś mówili do siebie i do zmarłego.

Włożyłam różdżkę do rąk Dumbledore'a. Pomyślałam, że powinna wrócić do swojego pana.

Pochyliłam się i wyszeptałam:

-Czemu nas zostawiłeś, kiedy jesteś nam tak potrzebny? Bez ciebie przegramy, ale i tak będziemy walczyć, do ostatniej kropli krwi. Trzymaj za nas kciuki.

Czemu było mi ciężko się z nim pogodzić? A na dodatek Martin... co znami będzie?

To oczywiste... to koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro