Rozdział 9. Polowanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jechali szybko, choć nie na tyle, by z boku wydało się to podejrzane. Michalina nerwowo przygryzała kciuk. Ich celem była Brama. Przymatnia składała się z wielu oddzielnych od siebie baniek czasoprzestrzennych, połączonych ze światem za pomocą Bram.

Powiedzenie, że w samochodzie panuje nerwowa atmosfera, byłoby takim samym eufemizmem, jak stwierdzenie, że na biegunie północnym jest chłodno.

Madan sięgnął do plecaka, który trzymał przed sobą na kolanach. Z początku Michalinę zdziwiło, że postanowił go zabrać, ale gdy tylko ujrzała jego zawartość zrozumiała, czemu nikt nie kwestionował tej decyzji. W środku znajdowała się broń, latarki, lina i mnóstwo innych przedmiotów, których nie mogła dostrzec z podłogi. Chłopak wyciągnął dwa pistolety, wsunął do nich magazynki, po czym dał jeden Duckowi, a drugi Michalinie.

- Na wszelki wypadek. Mam nadzieję, że umiecie się tym obsługiwać.

- Wychowali nas Łowcy – zauważyła Michalina – Oczywiście, że umiemy strzelać.

- Duck, czy jadąc tą drogą jesteśmy bezpieczni? – zapytała pani Piętak – Czy dalej masz swe przeczucia?

- Mam... Wydaje mi się, że damy radę dojechać do Bramy, ale... Mam takie podskórne wrażenie, że coś nam grozi.

- Czy możesz spróbować dowiedzieć się tego dokładniej?

- On robi co może! – zaperzyła się Michalina.

- Wiem. Nie to miałam na myśli.

Dziewczyna spojrzała na nią spode łba. Pan Piętak zlustrował wzrokiem swą żonę i Michalinę, po czym westchnął zrezygnowany.

Znów zapadła cisza. Duck oparł głowę o drzwi samochodu i przymknął oczy. Był wyraźnie oszołomiony wszystkim, co właśnie odczuwał. Avinashi wyciągnęła z plecaka butelkę wody i mu ją podała.

Uśmiechnął się blado.

- Dzięki.

Avinashi odpowiedziała słodkim uśmiechem, po czym obrzuciła Michalinę krótkim, triumfującym spojrzeniem.

Dziewczyna ze złością zmarszczyła nos. Mała księżniczka nie mogła znieść tego, że to nie ona jest w centrum uwagi? A może po prostu się na nią uwzięła?

Biorąc przykład z Ducka, oparła głowę na drzwiach. Obróciła się w stronę kąta między fotelem, a drzwiami. Dzięki temu nikt nie mógł widzieć jej twarzy. I właśnie o to jej chodziło. Nie wiedzieć czemu, oczy napełniły się jej łzami. Szybko zamrugała. Nienawidziła płakać. Ukradkiem wytarła wilgoć z policzków. Nie chciała, by ktoś zobaczył że płacze. Avinashi na pewno by ją wyśmiała. A Madan... Pewnie spróbowałby jej pomóc. Ale wtedy mógłby pomyśleć, że jest słaba. Nie chciała tego. Wolała pokazać mu się ze swej twardszej, odważniejszej strony, którą lubiła o wiele bardziej.

Po godzinie drogi, Michalina zrozumiała dlaczego jazda na podłodze nie należała do najpopularniejszych. Było to po prostu niezbyt wygodne.

- Za chwilę będziemy na miejscu – powiedział pan Piętak – Przygotujcie się do wyjścia.

Wszyscy skinęli głowami. Michalina zacisnęła dłonie na pistolecie. Zimny metal zdążył ogrzać się od ciepła jej dłoni i był śliski od potu.

Zjechali w leśną drogę i zatrzymali się tuż za pickupem, którym jechali rodzice Ducka i pan Popyro. Michalina wyszła z samochodu i stanęła na ziemi, pokrytej sosnowymi igłami i zeszłorocznymi liśćmi Pod jej nogami leżała szyszka, na gałęzi drzewa, pokrytej szarozielonymi porostami, siedział śpiący żuk. Nawał bodźców zdających się atakować ją z wszystkich stron oszołomił ją. Zakręciło się jej w głowie. Zamknęła oczy. Musiała wziąć się w garść. To nie był czas i miejsce na panikowanie. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się wokół.

Świat znów wyglądał normalnie. Światło słońca padające na pnie sosen i jasnozielone źdźbła trawy sprawiało, że miejsce wyglądało przepięknie. Ciężko było uwierzyć, że coś im tu grozi.

- Michalina, trzymaj się blisko Madana i Aarona – poleciła pani Piętak – Najprawdopodobniej skupią się na tobie.

Dziewczyna przysunęła się do Madana. Był cały spięty, jakby mógł zacząć walkę nawet w tej chwili. Spojrzała na diro tynra na jego umięśnionych ramionach. Wyglądał jak prawdziwy wojownik. Poczuła mieszankę podziwu i zazdrości. Bardzo chciała, by on też myślała, że jest niesamowita.

Popyro trzymał oba montora neidei w pogotowiu. Jasne, niemal białe ostrza były tak wypolerowane, że Michalina mogła dostrzec w nich swą przestraszoną twarz, otaczający ich gąszcz roślin i wszystkich swych towarzyszy.

Wiele razy widziała montora neidei, w końcu jej ojciec również był Iucundiro, ale nigdy nie podczas prawdziwej walki. Na myśl o tym z jaką łatwością potrafiły przeciąć człowieka poczuła dreszcz.

Szybko ruszyli w stronę Bramy, przedzierając się przez zarośla. Drogę bardzo dobrze ukryto. Zdawało się, że nikogo prócz nich tam nie było. Puls Michaliny powoli wracał do normalnego tempa.

Rozległ się wystrzał. Odruchowo schyliła się, lustrując okolicę uważnym spojrzeniem.

Między drzewami zamajaczyły ludzkie sylwetki, ledwo widoczne przez gęstą roślinność. Łowcy wyciągnęli broń i natychmiast wycelowali w przeciwników. Rozległy się kolejne wystrzały. Duck lewą ręką przytulił do siebie przerażoną siostrzyczkę, a drugą wyciągnął pistolet.

Michalina spojrzała na swą broń. Była tak przestraszona, że zupełnie o niej zapomniała. Zacisnęła spocone dłonie na zimnym metalu. Żarty się skończyły.

Łowcy zdawali się porozumiewać bez słów. W sekundę grupa rozproszyła się. Gdy wszyscy zniknęli w gęstwinie, została sama z Aaronem i Madanem. I sześcioma przeciwnikami. W lesie musiało być ich jeszcze więcej. Jej przyjaciele i rodzina byli w śmiertelnym zagrożeniu. Przez nią. Złość zaczęła wypierać przerażenie. Jak oni śmieli grozić jej bliskim? Jakim prawem?

Wszyscy przeciwnicy wystrzelili w stronę Iucundiro. Michalina wydała z siebie zduszony okrzyk, ale żaden z sześciu pocisków nie trafił wojownika. Zrobił unik. To było niemożliwe. Uciekł od kuli. Nie, nie jednej. Od sześciu kul! Doskoczył do jednego z Czerwonych. Nawet nie zauważyła, kiedy montora neidei przeszyły ciało napastnika. Na jego piersi wykwitła szkarłatna plama, o barwie równie jaskrawej co jego maska.

Madan złapał ją za ramię i pociągnął za sobą. Pobiegła za nim, oglądając się przez ramię. Martwiła się o Aarona, walczył w końcu z pięcioma uzbrojonymi w broń palną przeciwnikami. Jednak szybko przekonała się, że montora neidei w rękach Aarona były o wiele groźniejsze i szybsze niż karabiny i pistolety.

Widząc, że nie zdołają go pokonać, dwóch pozostałych przy życiu Czerwonych odwróciło się i wycelowało w Michalinę i Madana.

- Schyl się! – krzyknęła i padła na ziemię, pociągając za sobą Madana.

Rozległ się wystrzał i dwa pociski uderzyły w pień drzewa na wysokości, gdzie przed chwilą znajdowały się ich głowy. Michalina uniosła głowę, przygotowując się na kolejny strzał, którego tym razem nie da rady uniknąć. Nic takiego nie nastąpiło. Obu Czerwonych leżało martwych. Madan pomógł jej wstać i ruszył przed siebie.

Popyro dpodbiegł do nich w sekundę, przebywając gąszcz z taką łatwością, jakby był duchem, który przeniknął przez krzaki jeżyn i paprocie.

- Musimy dotrzeć do Bramy – powiedział – I mieć nadzieję, że nie spotkamy groźniejszego przeciwnika.

Zmarszczyła brwi. Nie zdawało się jej, by ktokolwiek mógł zagrozić Aaronowi. Oprócz innego Iucundiro. Na tę myśl przeszły ją ciarki. Iucundiro po stronie Czerwonych Ścieżek...

Biegli najszybciej jak mogli. Miała bolesną świadomość, że to właśnie ona ich spowalnia.. Diro tynra Madana nie czyniły go tak zwinnym i szybkim jak Aarona, ale z pewnością były pomocne. Bez trudu pokonywał wszelkie przeszkody, nie musząc zwalniać. Nie mogła powiedzieć tego samego o sobie. Gałęzie uderzały ją w twarz, a krzaki kaleczyły nogi. Owszem, była szybka i zręczna, ale nie mogła utrzymać ich wspomaganego magią tempa. Cieszyła się, że ma przynajmniej dobrą kondycję. Nie poradziłaby sobie bez wszystkich tych treningów.

Już myślała, że im się uda. I wtedy drogę zaszedł im Czerwony. Aaron natychmiast zasłonił Madana i Michalinę. Postać była raczej drobna, a jej białe zwiewne szaty luźno na niej wisiały. Strój kobiety nie przypominał niczego, co nosili gustujący w elegancji Meilei, ale nie pozostawały żadne wątpliwości, że należała do Iucundiro. W obu dłoniach trzymała montora neidei, które błyszczały w półmroku leśnej gęstwiny. Michalina ścisnęła dłoń Madana, starając się odegnać strach.

Popyro wyciągnął przed siebie swoje montora. Michalina spojrzała zza jego ramion w ciemne oczodoły maski. Niczego nie było w nich widać, jakby nosząca ją osoba nie miała twarzy. Przeszedł ją dreszcz.

Nie zauważyła kto skoczył pierwszy, Popyro, czy jego przeciwniczka. A wyskoczyli niezwykle wysoko i daleko, tak, że spotkali się kilka metrów nad ziemią. Jednak bardzo dobrze zauważyła moment, w którym ich bronie zderzyły się, a wojownicy wylądowali po przeciwnych stronach.

Ruchy obojga Iucundiro były płynne i szybkie. Ich bronie zderzały się z głośnym brzękiem, gdy krążyli wokół siebie, doskonale wiedząc gdzie uderzy przeciwnik, jakby grali wedle dobrze znanych reguł w grę, którą może wygrać tylko jedno z nich.

Przeciwnik Aarona niespodziewanie kopnął go w brzuch. Mężczyzna skulił się, pochylając głowę. Michalina krzyknęła, gdy przeciwnik zadał cios. Był on nie do zatrzymania.

Jednak Aaronowi się to udało. Montora w jego lewej dłoni skutecznie zablokowało ostrze mierzące w tył jego głowy. Uniósł głowę i wyskoczył, uderzając przeciwnika w twarz tępą krawędzią montora.

Rozległ się okropny zgrzyt, gdy czerwony metal wgniótł się tuż przy nosie zdrajcy. Przeciwnik zatoczył się, a Aaron podniósł się na nogi.

Michalina uśmiechnęła się. Szale zwycięstwa zdecydowanie przechyliły się na ich korzyść. Ale wtedy Madan rzucił się do ucieczki, pociągając ją za sobą. Zdezorientowana niemal upuściła pistolet. Co się stało? Przecież Popyro zyskał przewagę! Szybko jednak zauważyła co tak przeraziło jej towarzysza.

Z lasu wyskoczyły dwie kolejne nadludzko szybkie postaci. Popyro natychmiast zagrodził im drogę, uniemożliwiając pochwycenie jej i Madana. Jęknęła, widząc jak Aaron z trudem odpiera ich ataki. Trzech zdrajców wśród Iucundiro! To było tak okropne, że nie mogła w to uwierzyć.

Nie mogła jednak dalej śledzić walki, musiała uciekać. Z lasu słyszała nawoływania w linai, musiało nadciągać więcej napastników.

„Jeśli nie damy rady uciec" pomyślała, pędząc za Madanem „To pożałują, że kiedykolwiek zagrozili mojej rodzinie."

Biegli mniej więcej w stronę Bramy, choć ciężko było im utrzymać dobry kierunek. W oddali między drzewami widziała sylwetki zbliżających się Czerwonych. Na pewno ich dostrzegli. Jeśli nie strzelali to tylko dlatego, że bali się śmiertelnie ją trafić. Gałęzie smagały dziewczynę po twarzy, krzaki utrudniały bieg. Madan torował im przez nie drogę, w ręce trzymał pistolet.

Widziała dwójkę napastników, którzy zbliżali się do nich od prawej i lewej. Obróciła głowę, by lepiej się im przyjrzeć. Ich czerwone maski i sprawiały, że przypominali bardziej demony niż ludzi. Niezwykle wyraźnie, może nawet zbyt wyraźnie, by było to możliwe zobaczyła, jak jeden z nich celuje prosto w Madana.

- Uważaj! – krzyknęła w momencie gdy rozległ się strzał.

Ale kula nie trafiła Madana, Na chwilę jeden z jego diro tynra zabłysnął, a cała skóra chłopaka stała się atramentowo czarna. Kula odbiła się od niej i nadnaturalny kolor zniknął. Wyraźnie zbiło to z tropu jego przeciwnika. Chłopak wykorzystał ten moment, by wycelować i strzelić.

- Nie zatrzymuj się! – krzyknął.

Nie chciała go zostawiać, ale wiedziała, że jej obecność naraża go na większe zagrożenie. Ruszyła przed siebie.

Trzeci napastnik, potężne zbudowany mężczyzna pojawił się znikąd. Zagrodził jej drogę. Rozpędzona, starała się go ominąć, ale krzywo postawiła nogę, którą nadwyrężyła wcześniej na schodach. Poczuła przeszywający ból w kostce i upadła na ziemię.

Mężczyzna złapał ją za ramię i próbował unieść ze sobą. Przeturlała się na bok, jednocześnie sięgając do kieszeni po pistolet. Gdy mężczyzna nachylił się, by ją pochwycić, z całej siły kopnęła go w brzuch. Poczuła jak jej kolano wbija się na chwilę w ciało, a napastnik wydał z siebie bolesne sapnięcie.

Zatoczył się do tylu się do tyłu i wpadł wprost na Madana, który płynnym ruchem wbił mu czarny nóż między żebra.

Stojący za nim napastnik uniósł broń do strzału. Michalina w sekundę zrozumiała, że jest za późno by ostrzec chłopaka. Nie zdążyłby zareagować, nawet ze swą nadludzką prędkością. Świat jakby zwolnił, gdy niezwykle dokładnie widziała palec powoli naciskający spust.

Rozległ się wystrzał. Madan drgnął i spojrzał za siebie.

Czerwony osunął się na ziemię. Michalina spojrzała na swój pistolet. Strzeliła niemal odruchowo, nie myśląc o tym co robi.

Zza drzew widać było kolejne czerwone maski.

- Musimy biec dalej.

- Nie mogę – odparła, lekko drżącym głosem, nie mogąc oderwać wzroku od zwłok na ścieżce – Moja noga...

Madan bez słowa wziął ją na ręce i biegiem ruszył dalej. Przemknęło jej przez myśl, ze długo tak nie zajdą, ale nic nie powiedziała. Nie mogli przecież się poddać.

- Jesteśmy już blisko – powiedziała – Myślisz, że innym się udało?

Myśl, gdy ona uciekłaby Czerwonym, ktoś z jej bliskich straciłby życie, była nie do zniesienia. Miała ochotę zatrzymać się i stawić czoła jak największej ilości zdrajców, byle tylko zwiększyć szanse innych.

Zza drzew dostrzegła dwie kolejne czerwone maski. Zacisnęła zęby i przygotowała się do kolejnego strzału. Trudno było jednak wymierzyć, gdy podskakiwała przy każdym kroku niosącego ją chłopaka, musiała więc czekać.

Madan również dostrzegł napastników. Zatrzymał się i uniósł prawą rękę. Trzymał ją teraz tylko jednym ramieniem. Zeskoczyła na ziemię, upadając na czworakach.

Diro tynra w kształcie noża na przedramieniu chłopaka rozbłysło i zniknęło. Broń zmaterializowała się w jego dłoni. Miała kolor atramentu i była tak ciemna, że zdawała się pochłaniać światło. Chłopak rzucił w stronę jednego z napastników. Nóż poleciał po łuku, przenikając przez gałęzie i trafił prosto w pierś napastnika.

Skończyła się jej amunicja. Pośpiesznie wyjęła zapasowy magazynek. Ostatni Czerwony wymierzył do niej z pistoletu. Michalina zaklęła, drżącymi dłońmi próbując przeładować broń.

- Każą nam czekać – wychrypiał mężczyzna, jego palec drgnął na spuście – Czemu, skoro jesteś tutaj, gotowa zniknąć?

Madan krzyknął ostrzegawczo i rzucił się naprzód.

Udało się jej w końcu przeładować pistolet. Za późno. Rozległ się wystrzał. Jednak nie poczuła bólu. Otworzyła oczy, które w ostatniej chwili zacisnęła. Kula nie trafiła w nią, tylko w Madana, który osłonił ją swym ciałem.

Krzyknęła i strzeliła do Czerwonego. I jeszcze raz. I jeszcze. Osunął się na ziemię. Madan położył jej dłoń na ramieniu.

- Spokojnie. Nie płacz.

- Trafili cię – szepnęła, patrząc na rosnącą plamę krwi między jego barkiem i obojczykiem.

Widząc jej minę, zdobył się na blady uśmiech.

- Nic mi nie będzie. Wszystko będzie w porządku. Wciąż mogę nas bronić lewą ręką!

Dziewczyna zaśmiała się przez łzy. Rozejrzała się wokół. Chwilowo nie widziała wokół nikogo, ale była pewna, ze za kilka sekund się to zmieni. Musieli się gdzieś schować.

Jej uwagę przykuł zwalony pień, obrośnięty z każdej strony krzakami i mchem. Skoro nie mogła dostrzec co się pod nim znajduje, to gdyby pod niego weszli, byliby dobrze ukryci.

- Musimy tam wejść – powiedziała wskazując na upatrzoną kryjówkę.

Madan skinął głową i wstał. Zatoczyła się, w ostatniej chwili uchroniła go przed upadkiem. Zacisnęła zęby. Możliwe, że właśnie ocalił jej życie. Musiała mu pomóc, nie mogła pozwolić, by stało mu się coś jeszcze. Na kolanach dotarli do pnia i szybko wleźli pod oślizgłe drewno. Musiała przyznać, że nie była to kryjówka idealna, ale chwilo zapewniała im jakiekolwiek bezpieczeństwo.

Chłopak położył głowę na ziemi, ciężko dysząc. Spojrzała na niego z troską. Nigdy nie widziała, by ktoś zbladła aż tak mocno. Żadne z nich nie było w pełni sprawne, ale przynajmniej ona miała na tyle sił, by móc coś zrobić. Musiała tylko wymyślić co.

Wyjrzała ostrożnie spod krzaków. W oddali słychać było strzały. Odgłosy walk toczonych przez jej rodzinę i przyjaciół. Przełknęła ślinę. Miała nadzieję, że nikomu z nich nic się nie stało. Czy państwo Piętak, którzy ją wychowali, radzili dziś sobie tak dobrze, jak na typowej misji? Byli zawodowcami, na pewno o wiele sprawniejszymi niż ona. Może nawet dotarli już do Bramy i powiadomili Meilei o niebezpieczeństwie? A Duck? Czy mógł jednocześnie unikać ataków i bronić swej siostrzyczki? Czy Popyro miał szansę w starciu z tyloma Iucundiro? Im dłużej o tym myślała, tym bardziej się martwiła.

Zza drzew wyszło dwóch zamaskowanych Czerwonych. Michalina wstrzymała oddech. Byli kilkanaście metrów od nich. Gdyby ich dostrzegli, nie mieliby jak uciec. Na szczęście jednak nie szukali ich pod krzakami lecz przeszli obok nich, po chwili znów znikając im z oczu w gąszczu gałęzi. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

- Było blisko – szepnął Madan.

- Co teraz? – zapytała Michalina – Twoja rana wygląda okropnie, tracisz dużo krwi...

- Dzięki diro tynra powinienem wytrzymać dość długo. Jestem wytrzymalszy niż się zdaje.

Prychnęła poirytowana.

- Dość długo mnie nie pociesza. Nie pozwolę, byś się tu wykrwawił.

- Więc co chcesz... - zaczął chłopak, ale nagle przerwał. Wziął głęboki wdech i kontynuował nieco słabszym głosem – Nie możemy nic zrobić.

- Co zrobimy jeśli nas znajdą? – zapytała Michalina.

- Mówiłem ci już – powiedział wysilając się na blady uśmiech – Będę bronił nas lewą ręką. Albo ty ich zastrzelisz.

Złapała go za rękę i mocno ją ścisnęła. Chłopak odwzajemnił uścisk. Miał duże dłonie o stwardniałej skórze. Pogładziła ją kciukiem. Jego palce były zimne, inaczej, niż gdy biegli przez las. Nie chciała puszczać jego dłoni, ale wiedziała już co musi zrobić.

- Madan, czy wiesz jak blisko Bramy dotarliśmy?

- Jesteśmy nie dalej niż sto metrów od niej.

Spojrzał na nią i szeroko otworzył oczy.

- Nie zamierzasz chyba...

- Pójdę tam – przerwała mu, nieco pewniejszym głosem – I poproszę Strażników o pomoc.

W zdumieniu otworzył szeroko oczy.

- Nie możesz! Znajdą cię i porwą! Lub zabiją, jak próbował zrobić to tamten szaleniec!

- A masz lepszy pomysł?

- Jeśli ktokolwiek ma iść to ja.

Przewróciła oczami.

- Madan, jesteś poważnie ranny, ja nie.

- Więc zostańmy tu oboje – szepnął.

Ostrożnie dotknęła jego przesiąkniętej krwią koszulki.

- To niemożliwe – powiedziała – Nie mogę pozwolić, byś się wykrwawił.

Urwała, czując, że traci panowanie nad głosem.

- Nie chcę, byś ryzykowała swe życie – powiedział i mocniej ścisnął jej dłoń – Poza tym, co z twoją nogą?

- Już mnie nie boli.

Uniósł brew.

- Jesteś okropnym kłamcą.

- Dam radę. Nie bój się o mnie, sprowadzę pomoc.

Upewniła się, że nikogo nie widać i wyczołgała się z kryjówki. Na czworaka ruszyła w stronę Bramy. Stwierdziła, że im dalej od ścieżki, tym lepiej dla niej. Chaszcze, przez które się przedzierała dawały jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa, szczególnie że gdy się czołgała, zapewniały pewną osłonę.

Zapewniła Madana, że da sobie radę, ale tak naprawdę nie była tego taka pewna. Zatrzymała się nagle. Mogła zginąć. Umrzeć. Naprawdę nie chciała umierać.

Wzięła kilka uspokajających wdechów. Nie mogła panikować. Przypomniała sobie, że przecież nieraz była w sytuacji gdy jej życiu groziło poważne niebezpieczeństwo. Przecież jako dziecko wymykała się z Łowcami na polowania, by obejrzeć jak wyglądają potwory. Uciekała przed rozwścieczonym oczlikiem! Skoro przeżyła wtedy, przeżyje i teraz.

Pokonanie dzielącej ją od celu drogi zabierało jej na czworaka o wiele więcej czasu niżby tego chciała. Czołgała się wzdłuż niewielkiego wąwozu. Znała to miejsce. Była już tak blisko!

Usłyszała czyjeś głosy. Położyła się na ziemi zamarła w bezruchu. Ścieżką szła dwójka zamaskowanych wrogów. Niższa postać, chyba kobieta, zamiast pistoletu trzymała wielki karabin. Michalina oczami wyobraźni widziała jak pociski z niego rozrywają jej brzuch. Przywarła do ściany wąwozu. Nie powinni móc jej zobaczyć.

Słyszała ich kroki, gdy przechodzili tuż nad nią. Wstrzymała oddech. Poczekała aż odgłosy ich kroków całkowicie ucichną, po czym ostrożnie wyjrzała. Poszli sobie. Miała szczęście.

Powtarzała sobie, że w razie czego ma broń, której może użyć. Ale nie zostało jej już zbyt wiele naboi. Poza tym, ilu na raz dałaby radę pokonać?

Widziała już polanę, na której otwierana była Brama. Wokół niej chodzili patrolujący Czerwoni. Unikali wejścia na polanę, na której mogli ich dostrzec Strażnicy. Wiedziała, że nim do niej dobiegnie, zdołają ją pochwycić. Co miała zrobić?

Gdyby w Przymatni wiedzieli o toczącej się teraz bitwie, na pewno wysłano by im na pomoc oddział. W duszy przeklinała brak jakiegokolwiek zasięgu w Przymatni. Gdyby tylko ktoś tam miał telefon...

Klara i Duck na pewno wpadliby teraz na jakiś błyskotliwy pomysł. Musiała myśleć jak oni. Do głowy przyszło jej tylko jedno. Telefon! Mieszkańcy Przymatni wiedzieli, że można nim dzwonić, ale większość z nich nie znała się technologii. Nie znali innych jego funkcji.

Jej plan był szalony. Nie. Jej plan był głupi. Ale nie miała czasu do stracenia. Madan wykrwawiał się na śmierć. Nastawiła odliczanie na dwie minuty, po czym trzymając się zapewniającego osłonę wąwozu obeszła polanę.

Zatrzymała kilkanaście metrów, od miejsca, w którym zostawiła telefon. Przykucnęła, odliczając sekundy. Miała wrażenie, że jej serce bije tak głośno, że Czerwoni muszą ją słyszeć.

Dźwięk alarmu rozbrzmiał tak głośno, że drgnęła z zaskoczenia. Wszyscy strażnicy spojrzeli w tamtym kierunku. Od razu pobiegli w tamtą stronę. Wszyscy, oprócz jednego, który pozostał na stanowisku.

Uznała, ze musi to jej wystarczyć. Uniosła się na nogi i pognała przed siebie. Miała wrażenie, że w jej kostkę wbija się setka noży.

Czerwony krzyknął ostrzegawczo i strzelił. Kula trafiła w nogę. Nie mogła jednak się zatrzymać. Lecąc naprzód, upadła na zieloną trawę polany. Mogli ją teraz zasbić. Ale nikt tego nie zrobił. Może rzeczywiście woleli ją pojmać.

- Proszę o otwarcie Bramy – powiedziała cicho.

Nic się nie wydarzyło.

- Nazywam się Michalina Peaxaro i proszę o otwarcie Bramy. Gonią nas Czerwone Ścieżki. Są tutaj.

Jak dotąd nie zastanawiała się co stanie się, jeśli nie przekona Strażników do otwarcia Bramy. Z góry założyła że się tak stanie, ale przecież nie otwierano Bram Przymatni na każdą prośbę. Pilnowali ich niezależni od innych nacji Strażnicy z Ulinai. Czy jej powód był dla nich wystarczająco ważny?

A więc to jednak był koniec. Zamknęła oczy, czekając aż pochwycą ją brutalne ręce kogoś z Czerwonych. Ale nic takiego nie nastąpiło. Zorientowała się, ze jej policzek nie dotyka już miękkiej trawy, lecz chłodnego kamienia.

Ostrożnie uniosła powiekę. Znała to miejsce. Strażnica. Wpuszczono ją przez Bramę.

Jej przybycie musiało spowodować prawdziwe zamieszanie, jednak wszyscy zdawali się wiedzieć co robić.

- Oddział do obrony Bramy!

- Lekarza! Dziedziczka Peaxaro jest ranna!

Uśmiechnęła się słabo, czując, że opuszczają ją siły. Tracąc przytomność czuła, że spełniła swój obowiązek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro