ucieczka 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy tata wpada do domu, stwierdza, że bardzo pachnę „nim". Rany, jakim nim? Kto to jest? Milczą, nic nie mówią, jedynie posyłają sobie spojrzenia. Skoro nie chcą mówić, nie zmierzam pytać. Pakuję się z nim do auta i jedziemy do domu państwa Woods. Staram się za dużo nie myśleć. To nie ma sensu. Zresztą w ogóle nie widzę sensu, że jedziemy do alfy. Nie rozumiem za bardzo, po co. Nie przypominam sobie, żeby musiał akceptować czyjegoś mate. No ale tato jest trochę wyżej rango w tym naszym całym wilczym społeczeństwie.

Gdy docieramy na miejsce, aż mnie skręca w środku. Nie rozumie, dlaczego ja się tak denerwuję. A może dlatego, że boję się usłyszeć coś, co mi się nie spodoba? Mniejsza o to, właśnie wchodzimy do gabinetu alfy. Wita się z moim tatą, mamą, a mnie mierzy wzrokiem, jakby chciał coś ze mnie wyczytać. Wskazuje, żebyśmy zajęli miejsce, co też robimy. Przysłuchuję się rozmowie i czekam cierpliwie na finał. Chce stąd iść.

– Jakim prawem twój syn oznaczył moją córką? – pada z ust mojego ojca, a moje czoło się marszczy. – Nie taka była umowa. I to bez jej zgody – grzmi.

Leon krztusi się pitą właśnie kawą, ja robię wielkie oczy. Bo jaka umowa?

– Ale jak to bez jej zgody? – Alfa kręci głową, po czym sięga po telefon i coś do kogoś mówi.

Drzwi za nami się otwierają. Odwracam głowę, a moim oczom ukazuje się wchodzący do środka chłopak albo raczej mężczyzna. Bardzo wysoki, umięśniony. Chyba go nie znam, tylko że jednocześnie wydaje się jakiś taki znajomy. Staję nieopodal. A do mnie dociera jego zapach. Wszystkie komórki w moim ciele wariują. Ten zapach jest naprawdę znajomy i te oczy... Tak, na pewno już, kiedy kiedyś widziałam. Tylko dlaczego go totalnie nie kojarzę?

– Dlaczego ugryzłeś Arin bez jej zgody? – znowu to samo pytanie zadaje tato, tylko że chłopakowi.

– Chciałem ją oznaczy, żeby pachniała mną. – Bezczelny uśmieszek zakwita na twarzy tego gnojka.

– Ale my wiemy co oznacza ugryzienie – stwierdza Leon.

– A ja się chętnie dowiem, jaki miałeś konkretnie cel. Bo oznaczyłeś i zniknąłeś. Więc? – Tata nie odpuszcza, jakby wiedział jaka będzie odpowiedz, a jedynie czeka na potwierdzenie.

– Zbliża się gorączka, i jak wiadomo, wilki w tym czasie szukają sobie partnerki. – Nie trzeba być geniuszem, żeby to wiedzieć, wilczku. – Zostawiłem na Arin swój zapach, żeby każdy kutas w okolicy wiedział, że ona jest moja. Mam zamiar się z nią sparować.

Wstaję gwałtownie i brakuje mi powietrza, a do tego kręci mi się w głowie. Musiałam coś źle usłyszeć, bo to nie może być prawdą.

– Przepraszam, muszę do łazienki – wyduszam i dosłownie uciekam z gabinetu alfy.

Zaszywam się w pomieszczeniu. Nie dosyć, że źle się czuję, to jeszcze ten typ mówi do nich o mnie, jakby mnie tam nie było, że chce się ze mną sparować. Nie wyraziłam na to zgody. Nie zgadzam się, do jasnej cholery! Nie chcę być z nikim. Jakoś samej mi dobrze.

Opłukuję twarz zimną wodą, wycieram ręcznikiem i podchodzę do drzwi i nim zdążę je porządnie uchylić, słyszę coś, co burzy wszystko...

– Tier, stój! Musimy pogadać – pada w pomieszczeniu obok. Mam bardzo dobry słuch, a że Leon wrzeszczy, to nie da się tego nie słyszeć.

W uszach dźwięczy mi to imię. Imię, które... Nie, to nie może być prawda. Ale wyraźnie słyszałam, o kim była mowa. Strach zagnieżdża się w środku. Mam przechlapane, ale wciąż na nic się nie zgodziłam. Toteż niezauważona wymykam się na zewnątrz. Wypadam pędem z domu alfy na podjazd i stoję tam, jak ostatni potępieniec. Jestem tak oszołomioną, że nie zauważam nawet nadjeżdżającego auta. W oczach wzbierają mi niechciane łzy, które po chwili ciekną ciurkiem po twarzy. Jestem, do diabła, dorosła, a oni traktują mnie jak dziecko. Wyprowadziłabym się szybciej, tylko że zawsze było tak, że ojciec miał najwięcej do powiedzenia. A teraz wyszło na jaw, że dogadał się jakoś z alfą, nie informując mnie o niczym. Tak się, do czorta, nie robi. Nie wolno. Gdyby nie wezwanie Woodsa, w życiu moja noga by tutaj nie postała. I nie ma znaczenia, że przyjaźnie się z jednym z braci Woods.

– Arin? – Unoszę głowę na dźwięk znajomego głosu.

– Sam – szepczę, a łzy powoli mi obsychają.

– Co się stało, słonko? Co ty tutaj robisz? – pyta, kiedy staje ze mną twarzą w twarz.

– A ciebie – pociągam nosem – czasem miało nie być?

– Miało, ale jestem. Widać w samą porę. – Zgarnia mnie w ramiona i przytula, na co mu pozwalam, mając w nosie, że zostanie na mnie jego zapach.

– Pachniesz... nim – stwierdza i odsuwa mnie na długość rąk.

– Nim... – urywam, bo nie jestem więcej nic powiedzieć. Wiem, kim jest ten ktoś. Słyszałam, widziałam, mimo że nie poznałam. Ale dlaczego go nie wyczułam? Powinnam poznać ten zapach.

– No tak, Tierem. Moim bratem – mówi, a ja dławię się powietrzem. – Musiał cię oznaczyć, skoro czuję na tobie jego zapach. – Oczy ponownie zaczynają mi się szklić. – Ej, co jest grane? Czy on zrobił cię nie tak, że tak płaczesz?

– Coś nie tak? – cedzę, kiedy w końcu odzyskuję panowanie nad sobą. – On... ten drań...

– Ciii – przytula mnie, mimo że oboje wiemy, że już nie powinien. – Wszystko będzie dobrze, skarbie. – Przesuwa ręką po moich włosach w geście uspokojenia.

– Nie, nie będzie. Wyjechał tak dawno temu, że prawie o nim zapomniałam – trochę kłamię. – Wczoraj, jak gdyby nigdy nic i przed moim własnym domem, na mojej werandzie, użarł mnie jakiś typ. – Wskazuję miejsce.

– To cały on. Bierze, co chce – śmieje się, tylko że mi nie jest do śmiechu, więc gromie przyjaciela chłodnym spojrzeniem.

– No to sobie wziął – syczę. – Tylko wielka szkoda, że aż do teraz nie wiedziałam, że to on.

– Co? Ale jak to możliwe?

– Może dlatego, że nie wiedziałam, że wrócił? Że go nie poznałam? A ten dupek zatopił we mnie woje kły i to bez mojej zgody, po czym wyparował – cedzę wkurzona.

– Kurwa – klnie pod nosem. – Arin, ja... Nie wiem, co ma mci powiedzieć...

– Prawdę?

– Nie znałem jego zamiarów, ale wiedziałem, że wraca.

– Że co? Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś? – Uderzam go dłonią w klatkę piersiową, wyładowując swoją frustrację.

– Obiecałem mu, że nic nikomu nie powiem.

– Aha.

– Kazał mi się trzymać od ciebie z daleka, mała. Brzmiał tak, jakby chciał mi wyrwać całe futro z grzbietu.

– Aha.

– No, aha. Bo wtedy zacząłem podejrzewać, o co może chodzić, ale nigdy bym nie przypuszczał, że postąpi w taki niezbyt subtelny sposób?

– W niezbyt subtelny? Dobre sobie. Zachował się, jak zwierzak – prycham, a Sam sięga dłonią do mojej twarzy, z której ociera pozostałość łez.

– Nie przeczę.

– Ale dlaczego ja? To nie ma sensu – stwierdzam.

– Owszem ma.

– Nie, nie ma. Nie dla mnie. – Kręcę głową.

– Ech. Przypomnij sobie...

– Co?

– Jako dzieci, a raczej do jego wyjazdu byliście nierozłączni. Wszędzie widziano was razem. Trochę wam tego zazdrościłem. W każdym razie, od zawsze byliście przyjaciółmi. Łączyła was jakaś niezwykła więź. Chyba wszyscy to widzieli. Myślę, że on już wtedy wiedział, iż jesteście sobie przeznaczeni. Ty i on to taka całość.

– Mylisz się. Tego już dawno nie ma. Wszystko to czas przeszły. A skoro myślał, że jesteśmy sobie przeznaczeni, to dlaczego mnie wtedy zostawił? – Sam wzrusza ramionami. – Wyjechał w sumie bez słowa. Ta cała przyjaźń, ta niby wieź to rozsypało się niczym domek z kart. – Próbuję nie wpaść we wściekłość. Wtedy wyłazi ze mnie niezły wilk, więc staram się uspokoić.

– Wiesz, że nie powinienem cię w ogóle dotykać, a tym bardziej przytulać? – Milczę. – Mój zapach, wyczuje na tobie i wtedy dopiero będzie wściekły, a ja będę miał przesrane.

– Nic mnie to nie obchodzi, co ten kretyn sobie pomyśli. To jego wina, a mógł grzecznie wszystko wyjaśnić a nie robić mi tego – pokazuję ugryzienie – w taki sposób.

– Cóż, przynajmniej wie, jak zostawić ładny ślad. – Szczerzy się głupek. Chociaż mi wciąż nie jest do śmiechu, to powoli jakoś próbuję ogarnąć ten chaos.

– Sam? – Patrzę na niego.

– Tak, słońce?

– Możesz mnie stąd zabrać? Gdziekolwiek. Nie chcę go widzieć.

Sam patrzy na mnie, a po chwili się uśmiecha.

– Jasne. Wskakuj do auta.

Otwiera mi drzwi od strony pasażera, ale nim wsiądę, zostaję przez niego przytulona. Chociaż przez chwilę łudzę się, że może wszystko będzie dobrze. Tę chwilę bezwzględnej ciszy przerywa rozchodzące się w powietrzu warczenie. Jak na komendę odwracamy się w kierunki dochodzącego dźwięku.

– Zabieraj od niej swoje pieprzone łapy! – wrzeszczy Tier, po czym kieruje się ku nam. – Ona jest moja, Sam. – Robię wielki oczy na widok jego twarzy. Czysta furia. – Nie odbierzesz mi jej!

– Do wozu – rozkazuje przyjaciel.

Wykonuję jego polecenie. Szybko wskakujemy do auta i nim jego braciszek może do nas dobiec, Sam siedzi już za kierownicą, po czy rusza z piskiem opon sprzed domu swoich rodziców. W lusterku bocznym dostrzegam goniącego za nami Tiera, który nie chce odpuścić.

– Daj więcej gazu, bo ten narwaniec nas dogoni. Nie chcę, żeby skończył niczym mielonka w wykonaniu jego brata. Kiedy w końcu to futrzaste zło znika z nam z pola widzenia, przytykam czoło do szyby i zamykam oczy.

To się nie dzieje. Naprawdę nie może dziać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro