7. "Sekret"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie ważne jakie oczy ma Dean, kim teraz jest... ważne jest to że wrócił do mnie - do nas. Dean jest teraz na badaniach, dotyczącego "Niesamowitego cudu". Ja w tym czasie dzwonie do Sama Winchestera.
Pierwszy sygnał i odbiera.
- Sam...
- Jesteśmy w Kansas - mówił szczęśliwy. - W szpitalu, oddział porodowy. Przyjdź kogoś poznasz.
O matko! Urodził im się dzidziuś! Faktycznie to już 9 miesięcy.
- Już biegnę.
Wzięłam rzeczy Deana. Czarną bluzkę, zielonawą koszulę i jeansy.
Zapukałam do drzwi gabinetu gdzie znajdował się mężczyzna mojego życia. Weszłam do środka.
- Theo! - znajomy głos doktora Forbsa - Gratuluję! Dean powstał z martwych i jest cały i zdrowy. Jesteśmy pod wielkim zdziwieniem, że nie ma już żadnych komplikacji, został uleczony - zamyślił się - Dla nas to wielka zagadka, jednak jest wytłumaczenie, że ktoś u góry czuwa nad nim i nie pozwolił na tak szybką śmierć.
Dean podszedł do mnie, objął i pocałował w głowę.
- Tak... Dużo to kosztowało, ale jest tu z nami. I to się liczy. Dziękujemy za opiekę nad Deanem, będę o niego dbać.
Odwróciłam się i złapałam za klamkę.
- Jednak chcemy, żeby pan Winchester oddał nam kilka próbek do laboratorium... - wstał z krzesła za biurkiem.
- Innym razem.
Wyszliśmy, złapani za ręce i szliśmy w stronę oddziału gdzie jest jego młodszy brat.
Co oni chcą zrobić? Królika doświadczalnego? Oddałam dusze. Ważne jest to co ja wiem, a nie oni....
- To moje rzeczy? - trzymałam na przedramieniu ciuchy.
- Tak przebierz się - podałam mu ciuchy - Tu - pokazałam mu kantorek.
- Zaraz wrócę - szybkim ruchem mnie cmoknął w usta i wszedł do środka.

Tak długo tego nie kosztowałam... Jego ciepłych i słodkich ust. Rozpłynęłam się. Po chwili znowu wrócił.
- Jak to możliwe, że znowu żyję? - objął mnie ramieniem.

- Nie wiem - szłam jakby nigdy nic.

- Pamiętasz co się stało tamtej nocy? - zapytał.
- Nie... - nie przypomniałam sobie.

Nikt mi nic nie powiedziała, bo sprawca się zmył. Zostaliśmy tylko ja i on.

Weszliśmy przez główne wejście i podeszliśmy do pielęgniarki.

- Dzień dobry. Gdzie znajduje Cassie Brown?

- Korytarzem na koniec, ostatnie drzwi po prawej.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się i kierowałam się według wskazówek. Stanęliśmy przed drzwiami.

- Poczekaj, chwilę... - nakazałam Deanowi.

Zaśmiał się.

- Jak długo byłem "nieobecny"?

- Kochanie... około 3 miesięcy. Chcemy im zrobić niespodziankę? - uśmiechnęłam się.

Kiwnął głowa. Weszłam do środka i zobaczyłam przytuloną parę i niemowlę na rękach matki.

- O mój Boże! - 2 pary oczu spojrzały na mnie z uśmiechem.

- Podejdź... - zachęciła mnie Cassie.

Podeszłam do niej. Byli tacy radośni. Cassie była zmęczona i wykończona, ale pięknie wyglądała. Podała mi małe niemowlę, owinięte w kocyk i czapeczkę. Delikatnie odebrałam dziecko. Miało błękitne oczy po matce i nosek po ojcu. Dziewczynka była śliczna. Płeć dziecka znałam od niedawna, ale nie znałam imienia jakie chcą jej dać...

- Gratulacje - kołysałam się z malutką osóbką na rękach. - Nie mam prezentu dla was...- podniosłam na chwile wzrok z małej, na nowych rodziców. - Jednak to powinno was ucieszyć.. - para spojrzała po sobie - Wejdź! - krzyknęłam i przez drzwi wszedł Dean.

Zobaczyłam jak duże zdziwienie oblewa Sama i Cassie. Sam nie pewnie wstaje z łóżka i niepewnym krokiem zbliża się brata. Dean zdążył zamknąć drzwi i wejść wgłąb pokoju. Bracia stanęli naprzeciwko siebie. Sam nie mógł uwierzyć.

- To ja.. - Dean rozłożył ręce - Sammy... - lekko się uśmiechnął.

Sam szybko i mocno przytulił brata. Oboje wyglądali słodko. Są bardzo blisko, ale to u nich nietypowe, żeby się przytulali.

- Thea - poprosiła mnie Cassie, podeszłam do niej bliżej, złapałam mnie za ramię. - To - to jest Dean? Naprawdę? - była rozkojarzona.
Kiwnęłam jej głową z szerokim uśmiechem. Mężczyźni się odczepili i Dean podszedł do matki dziecka. Uśmiechał się, usiadł na łóżko obok niej i pocałował ją w czoło. Dziewczyna złapała go i się do niego przytuliła. Nie mogła wstawać, dlatego tylko siedziała. Ja wstałam z łóżka i patrzałam na malutką, która była bardzo spokojna. Po chwili podszedł do mnie mój ukochany i spojrzał na malutką, pogłaskał ją palcem po policzku. Dziewczynka zaczęła się śmiać, co u nas wszystkich spowodowało śmiech radości. Dean objął mnie od tyłu i złapał pod rękoma, na których trzymałam dziecko.

Brakowało mi jego uścisku, jego zapachu, jego zarostu, którym gładził mnie po twarzy podczas całowania i przytulania, jego ciała...

- Jak daliście jej na imię? - zapytał Dean.

- Aria Deanna Winchester - powiedziała Cassie.

- Piękne... - powiedziałam patrząc na Arię.

- Deanna? Czemu? - zapytał Dean.

- Nie wiedzieliśmy, kiedy wrócisz do nas... Dlatego mała miała dać ci siłę.

- Dziękuję wam.

Posłał im wdzięczny i szczęśliwy uśmiech.

- Thea, pogadamy? - zapytał Sam.

- Jasne.

Podałam Arię Deanowi. Jeszcze jej nie trzymał. Przytulił ją do siebie. Nie był pewny, czy może ją wziąć. To było takie słodkie. Odeszłam od nich i przeszłam przez drzwi, które otwierał Sam. Stanęliśmy na korytarzu, upewnieni, że nikt nas nie słyszy. Sam założył ręce na piersi i spojrzał na mnie.

- Coś ty zrobiła? Do cholery! Dean wstał i jest cały happy... Co do cholery?! - cicho krzyczał.

- Sam... Dean 30 minut temu był martwy... - zmagałam się z samą sobą - Powiem ci, bo sama nie chcę tego dźwigać... Musisz coś wiedzieć, ale w sekrecie.

- Co się dzieję?

- Musisz uwierzyć - poprosiłam, a on się zgodził - Nie mogłam pozwolić, żeby umarł. Zawarłam pakt... Przepraszam.

- Jaki pakt?

- Z... Demonem - powiedziałam niepewnie. - Mam 20 lat życia, a potem moja dusza jest jego...

- Żartujesz? - zaśmiał się.

Patrzałam na niego z powagą i ze smutkiem. Popatrzał na mnie i zrozumiał, że nie żartuje.

- One nie istnieją - oświadczył - To niemożliwe.

- Sam... Ja też tak myślałam. Sam, oddałam życie dla jego życia i dla całkowitego zdrowia. Przepraszam! Musisz o tym wiedzieć.
- Okej, powiedzmy, że ci wierzę. Co mam zrobić?

- Wspierać mnie? - powiedziałam nirpewnie.

- Chodź tu - przyciągnął mnie do siebie, objął i pocałował jak zawsze.

Poznałam go bardziej, również pokochałam. Jest wspaniałym przyjacielem. Niesamowitym, troskliwy, kochanym mężczyzną... Cassie ma szczęście - co nie znaczy, że Dean jest gorszy. Po prostu z Samem się bardzo zżyłam przez te 3 miesiące. Rozmawialiśmy prawie codziennie, a przyjeżdżał jak tylko mógł.

***
- Czemu znaleźliście się w Kansas? Na porodówce?

Zapytałam kiedy znależliśmy się w pomieszczeniu z resztą. Dean bez przerwy patrzał na Arię. Szczęśliwy i zakochany, poczułam się zazdrosna....

- Oboje szliśmy wczoraj do was i Cassie nagle zaczeła rodzić.

- Czemu nie zadzwoniłeś?

- Byłem zbyt przejęty tą sytuacją, nawet nie pomyślałem.

- To ja rodziłam... Jeszcze krzyczałam, żebyś zadzwonił do niej! Gdzie ty wtedy byłeś?!

Cała grupka zaczeła się śmiać, a Sammy stał się czerwony. Wina śmiechu i zawstydzenia.
Jednak Cassie i Sam zapytali się o coś Deana, ja się tylko przysłuchałam.

- A jak ty się czujesz?

- Normalnie - powiedział obojętnie. - Silniejszy..

Z Samem automatycznie spojrzeliśmy się na siebie - znacząco.

***
Hej :* Jak wam się podoba? Zbędne pytanie, bo i tak dużo was nie czyta... A jak czyta to nie komentuje...
Luczę na komentarze i gwiazdki, bo to mnie wspomoże w pisaniu - będę szczęśliwsza ;]
Poza tym dzisiaj miałam "kolacje" u rodziców mojego ojczyma... Trochę żałowałam, że moja Pepsi nie jest wódką... :D No dobra, więc miłych wakacji xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro