20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpadłam do swojej komnaty jak poparzona, wiedząc, że mam tylko godzinę na przygotowanie się. To przecież zdecydowanie za mało! Do tego nie miałam pojęcia, kiedy ten dzień tak szybko zleciał. 

– Olivia, jesteś tu? Czy mogę liczyć na twoją pomoc? Co ja mam na siebie ubra... – zatkało mnie. Na beżowym manekinie wisiała olśniewająco śliczna, biała, koronkowa suknia. Wyglądała jak z rysunków w bajkach dla dzieci, jak marzenie, jak piękny sen, z którego nie chcę się obudzić.

– Jest piękna, prawda? – spytała retorycznie Olivia, patrząc na to cudo z zachwytem. A ja poczułam się, jakbym dostała obuchem w łeb. Zrobiło mi się słabo. Dotarło do mnie.

– To nie jest na dzisiaj, prawda? – szepnęłam niemrawo i podparłam się o kant łóżka. Poczułam jak mój żołądek zaciska się, kurczy do wielkości orzecha włoskiego.

– Jak to nie? Przecież to dzisiaj jest wielki dzień! Specjalnie siostra Jego Wysokości przybyła, aby móc świętować ślub brata – odpowiedziała ochoczo, mówiła z zachwytem, ekscytacją, a ja o mało nie wylądowałam na podłodze.

To miało być zwykłe przyjęcie, zwykła gala. Miałam się obyć z tym wszystkim, miałam mieć czas. Gdzie jest mój czas? Co za kłamca i manipulant, i krętacz, i...

– Czy wszystko w porządku? Zbladłaś. Może zawołam medyka? – Dziewczyna podeszła do mnie i troskliwie pomogła mi usiąść. W odpowiedzi na jej pytanie pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że pozbędę się jej najszybciej jak tylko się da.

Gdy tylko Olivia opóściła pokój, gwałtownie wstałam, przyprawiając się o bolesne zawroty głowy.  Modliłam się, aby tylko nie runąć na ziemię i bez dłuższego namysłu, który nie był mi wtedy potrzebny, rzuciłam się w stronę drzwi. Chwyciłam za klamkę. 

Z impetem oberwałam drzwiami, które dosłownie zwaliły mnie z nóg. Odbiłam się od nich niczym piłeczka pingpongowa od rakietki. Mój nos pulsował, mój pośladek nabawił się wielkiego siniaka na pół biodra i chyba zdarłam sobie właśnie łokcia w starciu z podłogą.

– Co do cholery... – wrzasnęłam, próbując pozbierać swoje poobijane ciało i myśli z parkietu. W odpowiedzi usłyszałam niski basowy śmiech, Maxon najwyraźniej naprawdę cudownie się bawił, nabijając się z sieroty leżącej na ziemi.

– Wstawaj – mówiąc to podał mi silną dłoń i pomógł wstać na cztery litery. Otrzepałam się i spojrzałam na niego. Jego twarz zdobił piękny szeroki uśmiech, a błękitne oczy błyszczały z rozbawienia. 

To było takie śmieszne. Kuźwa, masz się, z czego śmiać.

– Co cię tak bawi?

– Nic mnie nie bawi – odparł i wzruszył ramionami. Jego rysy momentalnie się zmieniły, okryła je rzetelnie dopracowana maska pełna chłodu i obojętności. Normalnie mistrz. – Czemu nie szykujesz się? Zostało mało czasu.

– Okłamałeś mnie.

– Nie kłamałem, po prostu oszczędziłem ci szczegółów i... nerwów.

– Nie zrobię tego – powiedziałam i spojrzałam smutno w jego oczy. Zebrałam całą powagę, aby wypowiedzieć te słowa, ale on praktycznie nie zmienił swojego wyrazu twarzy. Spodziewał się tego. – To za szybko, ja nie jestem gotowa.

– Nigdy nie będziesz gotowa – wyszeptał i zbliżył się do mnie, zachował się dziwnie, tak inaczej. Byłam przekonana, że właśnie ubrał kolejną maskę i próbuje ze mną innej sztuczki. Jego wzrok powędrował na górę i spotkał się z moim, następnie zszedł w dół w kierunku moich ust. Poczułam się nieswojo. – Nie mamy tyle czasu.

Powoli dłonią dotknął mojego podbródka i zbliżył się jeszcze bardziej. Coś we mnie pękło.

– Co ty robisz? – zapytałam agresywnie i odepchnęłam go. – W co ty, do cholery jasnej, ze mną grasz?

Spuścił wzrok, podniósł brwi do góry i zmieszał się. Trwało to może z sekundę, ale ta sekunda zupełnie mnie zbiła z tropu, już naprawdę nic, ale to nic, nie rozumiałam. Po tej sekundzie wróciła jego obojętność, jego chłod, jego całe "ja", które tak dobrze już poznałam.

– Masz lekko ponad pół godziny na pozbieranie się, a potem staniesz tam i przysięgniesz mi miłość, czy tego chcesz, czy nie – wydał rozkaz, zimno, chłodno, niczym władca, tyran. Westchnęłam, naprawdę nie miałam na to siły. On ruszył do drzwi, a ja zwinnie pojawiłam między nim, a wyjściem.

– Chcę jeszcze tydzień – zażądałam. Ale on zignorował mnie zupełnie, próbował minąć. Zaszłam mu drogę, a w odpowiedzi dostałam pełne zirytowania spojrzenie, chcące rozszarpać mnie na kawałki. 

– Czy do ciebie nie dotarł mój zasrany rozkaz? –  podniósł głos. Lecz ja nie byłam mu dłużna:

– Czy do ciebie nie dotarło moje zasrane "nie"? Matko, czemu ty się w ogóle tak wściekasz? Z czym masz tym razem problem?

Momentalnie do komnaty wpadł lekarz, wraz z Olivią i... Lauren. 

Co ona tu robi?

– O Matko, Wasza Wysokość niezmiernie przepraszam, ja nie wiedziałam... – zaczęła tłumaczyć się Olivia, który nerwowo i bardzo głęboko się ukłoniła. Stała blisko mnie, niemal widziałam, jak żyłka na czole pulsuje jej z nerwów, nawet nie śmiała spojrzeć się Maxonowi w oczy.

– Kochany, słyszałam krzyki, czy wszystko w porządku? – zapytała rudowłosa, podchodząc do chłopaka i kładąc mu ręce na piersi. Udawała zatroskaną lub była zatroskana; nie byłam do końca w stanie zweryfikować prawdziwości jej intencji.

– W jak najlepszym – odparł, a ja wręcz nie mogłam uwierzyć w to, jak wiarygodnie zabrzmiał. Delikatnie zdjął ręce dzieczyny ze swojej piersi, zbliżył się do mnie i pocałował mnie w policzek.  Lauren się skrzywiła, ale ja dostrzegłam nieszczerość tego gestu; ani razu nie spojrzał mi przy tym w oczy. Zwrócił się do reszty:

– No to ja was już zostawię. Postaram się przesunąć ceremonię o kolejną godzinę, zyskacie trochę czasu na przygotowania.

I wyszedł, zostawiając mnie samą w tym cyrku z moimi myślami, moim smutkiem i ogarniającą rozpaczą.

Godzinę później siedziałam już uszykowana w pięknej sukni, w urokliwej fryzurze, zjawiskowym makijażu, w fenomenalnie doskonałych pozorach. Resztkami sił powstrzymywałam się, aby po prostu nie wybiec stąd w cholerę i nigdy więcej nie wrócić. Trzymałam w ręku medalion babci w nadziei, że jej głos rozbrzmiewający w mojej głowie uspokoi mnie – ale nic takiego nie następowało. Coraz bardziej nakręcałam się.

Jak ja mogę wyjść za tego obcego mężczyznę? Za tego tyrana? Utknę w tej zasranej złotej klatce! Co ja powiem rodzinie, tacie, Joshowi, Nel? Nel mnie znienawidzi, ojciec wydziedziczy!

 Czułam w organizmie kortyzol, czułam podświadomy stres, czułam przyspieczony puls, ale jednocześnie do mojej głowy nie do końca dochodziła powaga sytuacji. Czułam się jak małe dziecko, bezbronne, zostawione same sobie. Chciałam móc po prostu ukryć się w szafie, uciec przed całym światem. Bałam się. Bałam się niemiłosiernie.

Siedziałam i tak wpatrywałam się w swoje oblicze w lustrze, zastanawiając się, ile mi da ucieczka. Ile mi da zniknięcie na parę godzin,  ile czasu zyskam dzięki temu, ile stracę. Po krótkim rachunku prawdopodobieństwa stwierdziłam, że spróbuję. I tak nie miałam wiele do stracenia, a bardzo potrzebowałam chociażby wyjść na świeże powietrze. 

Poprosiłam Olivię, aby przyniosła mi coś do jedzenia, a gdy tylko zniknęła za drzwiami, odczekałam dokładnie sześćdziesiąt sekund i ruszyłam. Cicho otworzyłam drzwi i moim oczom ukazała się para dwóch, wielkich facetów stojących na mojej drodze ku wolności.

Zanim zdążyłam się odezwać, jeden z nich dojrzał mnie w szparze między drzwiami:

– Panienka America! – podniósł głos, upewniając się, że go na pewno słyszę. – Jeśli Panienka jest gotowa, to Jego Wysokość, Król Aleksander,  czeka na  Panienkę w sali. Chce zamienić parę słów.

– Ja... ja jestem już gotowa, możemy iść – odpowiedziałam zaskoczona. Ciekawość zaczęła powoli i skrupulatnie zżerać mnie od środka. Może wreszcie czegoś konkretnego się dowiem?

Strażnicy otoczyli mnie i przeprowadzili przez wielkie korytarze, upewniając się, że jest bezpiecznie i że nie ucieknę w połowie drogi. Z nutą zniesmaczenia stwierdziłam, że nie mam w tym momencie szans na ucieczkę. Otworzyli mi drzwi i wpuścili do niewielkiej komnaty, prawdopodobnie sąsiadującej z główną salą bankietową. Król czekał już na mnie, na mój widok wstał i uśmiechnął się.

– Czekałem na ciebie – odparł i pokazał dłonią na fotel znajdujący się naprzeciwko. Gdy usiadłam, on zwaturował, a strażnicy opóścili komnatę. Przez chwilę spojrzał na mnie w taki dziwny sposób, przenikliwy, jakby czegoś szukał. Już wcześniej obrzucał mnie takim spojrzeniem, niesamowicie mnie to krępowało. Ale potem potrząsnął delikatnie głową i już zupełnie swobodnie i bezpretensjonalnie zwrócił się do mnie:

– Jak się czujesz?

Na to pytanie spojrzałam na niego jak głupia. Naprawdę tyle trudu sobie zadał, żeby zapytać mnie, jak ja się czuję? A jak mogę się teraz czuć, do cholery jasnej?

Stwierdziłam, że nie będę grać w tę jego dziwną uprzejmość, w te konwenanse, durne etykiety.  Ja walę wprost.

– Skąd Wasza Wysokość zna moją matkę? – zapytałam i przy tym badawczo zlustrowałam jego twarz, szukając odpowiedzi i ułamków sekund zawachania, świadczących o kłamstwie. Co ciekawe, nie dopatrzyłam się żadnych. Zamiast tego mężczyzna uśmiechnął się jakby do siebie i przekierował spojrzenie na mnie.

– Nie mogę się napatrzeć jak bardzo jesteś do niej podobna – wyszeptał, chwilę się zawachał, a potem ciągnął dalej:

– Nigdy ci nie mówiła, skąd się znamy, prawda? – W odpowiedzi pokiwałam niepewnie głową. – Myślę, że powinnaś to od niej usłyszeć.

Nie podobało mi się to, co usłyszałam. Wystarczyło, że moja własna matka ukrywała to przede mną całe dwadzieścia lat, nie chciałam żyć ani sekundy dłużej w niewiedzy. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć i spróbować przymusić króla do odpowiedzi, ten zmienił temat:

– Będziesz z nim szczęśliwa – stwierdził. Prychnęłam.

– To było pytanie?

– To było stwierdzenie.

– Skąd taka pewność? – zapytałam, patrząc na niego z niedowierzaniem. Nie byłam pewna, czy nie zachowuję się zbyt wyniośle. W końcu to jednak był sam władca, do tego o trzydzieści lat starszy ode mnie mężczyzna.  Ale król nie wyglądał na urażonego, wręcz przeciwnie, wydawał się całkowicie zaintrygowany. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego.

– Złamanie linii przez mojego ojca i twoją babcię było iście tragiczne w skutkach. Przez to, że ja i twoja matka jej nie kontynuowaliśmy – tu zrobił niewielką pauzę, podrapał się po głowie, szukając pasujących słów – wierz mi, że oboje zapłaciliśmy za to bardzo wysoką cenę. Wy ją z powrotem złączycie, więc wszystko wróci do normy. Pasujecie do siebie, będziesz z nim szczęśliwa.

Nie zrozumiałam nic, z tego, co mi powiedział. Jaką cenę zapłaciła moja mama, przecież jej to wszystko wcale nie dotyczyło! A moja babcia, ona umarła parę lat temu... Jaki niby miała związek z tym całym cyrkiem? 

– O czym Wasza Wysokość mówi? Jaka linia, linia czego? Jaki związek z tym miała moja mama? A moja babcia? – wystrzeliłam pytaniami jak z procy i spojrzałam na niego pytająco. –  Przecież one nie miały z tym nic wspólnego! To dziadek mnie zmusił do tej przysięgi – stwierdziłam zgodnie z prawdą.

"Księżniczko przysięgnij! Oczy jak dzień, gwiazdy u jego władzy, słońce na ramieniu." 

Przypomniały mi się słowa dziadka i po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Natomiast mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie otworzył szeroko oczy, jakby naprawdę nie dowierzał, że ja naprawdę nic o tym nie wiedziałam. No cóż... ja rzeczywiście byłam bardzo niedoinformowana. W gruncie rzeczy moja cała wiedza ograniczała się do tego jednego krótkiego cytatu, jednej krótkiej przepowiedni mojego dziadka.

– Mój ojciec i twoja babcia zignorowali linię królewską, próbowali jej na wszelkie możliwe sposoby uniknąć – kontynuował król. – Więc gdy spotkali się w wieku dwudziestu pięciu lat, oboje mieli już swoje własne rodziny, nie mogli dopełnić przysięgi. Miesiąc później oboje nie żyli.

Spojrzałam na niego pełna niedowierzenia i zaskoczenia. Wiele rzeczy mi się nie kleiło... Przecież moja babcia umarła parę lat temu, ja ją poznałam, dostałam od niej medalion. O jakiej kobiecie on mówił? Szukałam oznak kłamstwa, ale cholera, wydawał mi się tak strasznie pewny, szczery, otwarty. Miał otwrtą postawę ciała, dłonie na widoku, patrzył mi w oczy, mówił bez zawahania.

– To może to nie ja jestem dziewczyną, której Jego Wysokość szuka? – wyszeptałam, a w moim sercu pojawił się promyczek nadziei na to, że to wszystko to była jedna wielka pomyłka. – Moja babcia zmarła pięć lat temu i proszę mi wierzyć, nie była dwudziestopięciolatką. Dała mi ten medalion. 

Zdjęłam wisiorek z szyi i dałam do rąk królowi. Liczyłam, że dostrzegę u niego zawachanie lub niepewność. Lub to i to. No cóż... Myliłam się.

– To była młodsza siostra twojej babci. Po jej śmierci zaopiekowała się twoją mamą i jej bratem – odparł, a mnie zatkało. Szczęka mi opadła i tak wpatrywałam się zaskoczonym i zrozpaczonym wzrokiem w króla, mając nadzieję, że to żart, kłamstwo, wymysł, jakaś zmyślona historia. 

– To niemożliwe – wyszeptałam – Nie, to niemożliwe. Wasza Wysokość się myli. To niemożliwe  – próbowałam przekonać samą siebie, podtrzymać ten promyczek nadziei, który nieubłaganie słabnął.

– To nie ja powinienem ci o tym wszystkim mówić – odparł i spojrzał na mnie z politowaniem. Następnie oddał mi mój wisiorek. – Ten medalion należał do twojej babci, Amandy. Jest tam nawet wygrawerowane "A".

Moją głowę zaatakowały miliony obrazów, miliony myśli, słów i dźwięków. Momenty, gdy pytałam babcię o dziadka, o ich miłość, o jej rodzinę, o wisiorek. To paskudne, nieubłagne poczucie bycia okłamywaną, które ze wszelkich sił próbowałam wyprzeć.

On mówił prawdę. Kawałki puzzli ułożyły się w całość, stworzyły coś sensownego.

Momentalnie uderzyła mnie miażdżąca fala gniewu na na babcię i moją własną matkę. Obie były mi tak cholernie bliskie i obie oszukiwały mnie przez całe zasrane życie. Zdałam sobie sprawę już wcześniej, że moja mama dużo wiedziała i że wiele przede mną ukrywała, ale żeby aż tak wiele? Że ona również była w to zamieszana? Że moja babcia, tak naprawdę jest moją ciotką? Że to nie jest zwykła obietnica, jak mi wmawiały, dana dziadkowi, tylko przyrzeczenie wiążące mnie na całe życie? Do cholery, czego ja jeszcze nie wiem?

– Nie mogę w to uwierzyć – skuliłam się, choć biała suknia mi tego nie ułatwiała, próbując uchronić się przed prawdą, przed bólem, jaki mi zadawała. Mój płomień nadziei zgasł. – Czyli ja naprawdę nie mam wyboru? – spytałam i popatrzyłam na niego posępnie. 

– Jeśli złożyłaś przysięgę przy świadkach, to nie – odparł i pokręcił głową. – Ale moją babcię i mojego dziadka również połączyła przysięga, byli zupełnie z dwóch różnych światów. Przez całe swoje życie nie spotkałem szczęśliwszych ludzi – dodał i uśmiechnął się delikatnie do tamtych wspomnień. W tym momencie wydawał się mi się dużo cieplejszy niż Maxon, taki troskliwy, taki dobry.  Nie miałam pojęcia, jakim cudem, ktoś mający tak wspaniałego ojca mógł być taki zimny, chłodny, władczy.

I wtedy, jak na zawołanie, wszedł on, Maxon. Był niesamowicie zaskoczony moim widokiem, dał to po sobie poznać, jego twarz jakby rozchmurzyła się. Zniknął z niej ten grymas, z którym chodził dwadzieścia cztery na dobę. Jego ojciec podszedł do niego, podał mu dłoń i wyszeptał coś na ucho. Ale ja zamiast  podsłuchiwać – zwróciłam całą swoją uwagę na chłopaka.

Bowiem wyglądał naprawdę bardzo elegancko, nawet jak na niego. Miał na sobie nieskazitelny, głęboko czarny garnitur z dopasowanym do niej krawatem, a pod nim śnieżbiałą koszulę. Włosy zaczesane, na żel, do tego drobne dodatki, które wypełniały jego wizerunek – wyglądał wręcz bezbłędnie. Idealnie. Tak jak ja. Jak z bajki.

Krół pożegnał się z synem, mi ukłonił oraz podziękował za rozmowę i wyszedł z sali. Tymczasem Maxon podszedł do mnie i stanął obok.

– Wyglądasz pięknie – wyszeptał, a ja naprawdę wręcz nie dowierzałam, że takie słowa są w stanie przejść mu przez gardło. Spojrzałam się na niego z lekką dekonsternacją.

– Mówisz do mnie? – spytałam, a on uśmiechnął się. Tak zwyczajnie, tak po prostu. Kolejna nowość. – Słuchaj, muszę zobaczyć twoje znamię, twój tatuaż, jak zwał tak zwał. Muszę mieć pewność.

– Naprawdę masz jeszcze wątpliwości? – zapytał, mrużąc oczy. Wyciągnął dłoń w moją stronę. – Daj mi rękę.

– Po co?

– Daj.

Rzuciłam mu niepewne spojrzenie, ale wykonałam to, o co poprosił. Wtedy on chwycił moją dłoń w dwie ręce, obrócił i podwinął rękaw. I zrozumiałam. Z każdym razem, gdy mnie dotykał, moja gwiazda na nadgarstku zmieniała kolor – z ciemnoburego na śliczny złocisty odcień, który lśnił niczym prawdziwe złoto. Nie mogłam pohamować zachwytu.

– Ależ on jest piękny! – zagryzłam wargi i nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. 

Tę chwilę przerwał strażnik, który wszedł i studząc mój zachwyt, ogłosił:

– Już czas.

Na te słowa wzięłam głęboki oddech, próbując okiełznać wezbrane emocje, zapanować nad nimi i przede wszystkim jeszcze przy tym nie zwariować. Musiałam to zrobić.

– Gotowa? – zapytał i spojrzał mi głęboko w oczy szukając odpowiedzi. Nie miałam zielonego pojęcia, co w nich znalazł. W odpowiedzi niezdecydowanie pokiwałam głową. – Wiesz, że nie masz wyboru, prawda?

– Ja zawsze mam wybór – odparłam pewnie i bez wahania, rzucając mu znaczące spojrzenie. Do tego wyciągnęłam rękę w jego stronę, a Maxon ją chwycił, zmrużając oczy z niedowierzania.
Choć sama nie chciałam tego przed sobą przyznać trzymanie go, dawało mi siłę, poczucie bezpieczeństwa, uspokajało mnie. Potrzebowałam tego w tamtym momencie bardziej niż czegokolwiek innego.

Wielkie wrota przed nami otworzyły się i zatrąbiono w trąby. Staliśmy na początku długiego dywanu, przed nami ustawiły się małe przeuroczo ubrane dziewczynyki z koszyczkami wypełnionymi po brzegi płatkami kwiatów. Po naszych obu stronach stali żołnerze, którzy po kolei wyciągali szable przed siebie. Potem zbiorowo za jednym zamachem stawiali je piono, wzdłuż ciała i salutowali. Gdy skończyli, dziewczynki ruszyły przed nami sypiąc płatkami, a my za nimi.

Modliłam się o to, abym tylko się nie wyrąbała na środku i nie zrobiła z siebie już totalnej idiotki. Stresowałam się niemiłosiernie, miałam gulę w gardle, w żołądku, w sumie w jelitach też pewnie by się jakaś znalazła. Mimo tych ogromny nerwów, nadal nie odczuwałam powagi sytuacji, nie dochodziło do mnie to, co ja właśnie czyniłam. Byłam jak w amoku, w jakimś transie. Może we śnie? Widziałam twarze ludzi patrzących na mnie z zachwytem, potem wyraz twarzy kapłana, który nerwowo rozpoczynał przemówienie, gdy my już staliśmy na przeciwko siebie.

Rozejrzałam się. W pierwszym rzędzie stał sam król, wraz z córką. Ta dziewczyna płakała ze szczęścia, wyglądała na taką dumną, taką spokojną, taką zachwyconą. Sam król również wyglądał na zadowolonego – gdyby nie nasza rozmowa, nie uwierzyłabym, że może cieszyć się z tego, że jego jedyny syn żeni się w taką wieśniaczką jak ja.

W drugim rzędzie dostrzegłam Lauren, która wyglądała, jak siedem nieszczęść. Jej szkliste, zrozpaczone oczy wpatrywały się w Maxona, jej wszystkie marzenia runęły jak domek z kart. Ale moje przecież również.

Moje marzenie o idealnym ślubie również legło w gruzach. Nie było mojej rodziny, nie było mojej najlepszej przyjaciółki, nie było nikogo. Brakowało zachodu słońca, brakowało kameralnego wiejskiego wesela, brakowało miłości mojego życia. 

Był za to on. Zwróciłam wzrok na niego – patrzył na mnie. Myślał. Zapewne rozkminiał, jak się mnie pozbyć, jak zrobić ze mnie pionka na swojej tablicy szachowej, jak sprawić bym była kolejną jego lalką w kolekcji. Nie liczył się ze mną, nie obchodziło go moje zdanie, a jednocześnie wszedł w moje życie brutalnie, z brudnymi buciorami. Komplikował wszystko niemiłosiernie.

Będę musiała od teraz okłamywać rodzinę, przecież nie mogę powiedzieć im prawdy. Przez to skrzywdzę Nel, która jak się dowie, że odebrałam jej księcia z bajki, znienawidzi mnie. Josh będzie zawiedziony i wściekły na mnie za to, że wyszłam za kogoś, kogo nie kocham, do tego  bez walki. On na moim miejscu szukałby innego wyjścia, walczył do samego końca. A mój ojciec... Ach, szkoda gadać. Wydziedziczy mnie. No co najmniej od tego zacznie...

– Americo de Mire – głos kapłana wybudził mnie z moich myśli – Czy przysięgasz Jego Wysokości, przyszłemu następcy tronu, Maxonowi de Silva miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go aż do śmierci?

Zatkało mnie. Zagubiłam się w swoich myślach, co się w ogóle wydarzyło? Czy to nie pan młody powinien najpierw składać przysięgę?  Czy to już ten czas?

Maxon wlepiał we mnie niepewny wzrok, czekał na moją decyzję. Bo to teraz ode mnie zależało. To była moja szansa, moja chwila, mogłam zmienić nasze przeznaczenie. Zmienić nasze losy. To była moja ostatnia chwila wolności. 

– Powtórzę jeszcze raz – kapłan odchrząknął i spojrzał na mnie sugestywnie – Americo de Mire, czy przysięgasz Jego Wysokości, przyszłemu następcy tronu, Maxonowi de Silva miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go aż do śmierci?

Wzięłam głęboki oddech. W sali było wręcz piorunująco cicho, słyszałam jak serce mi waliło, jak krew szumi w uszach. Nikt nic nie mówił, nikt się nawet nie ruszał.

Nadeszła pora zamknąć drzwi złotej klatki.

Zacisnęłam usta, spojrzałam ten ostatni raz Maxonowi w oczy. I drżąc odpowiedziałam:

– Przysięgam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro