8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tylko mama wyszła, narzuciłam na siebie ciemną bluzę, a włosy spięłam w wygodną kitkę. Otworzyłam okno i po prostu  wyszłam.

Noc była taka spokojna, taka piękna. Porywisty, wieczorny wiatr ustał, a jedynym rozchodzącym się dźwiękiem w okolicy był tupot moich kapci o chodnik. Otaczające mnie drobinki chłodnego powietrza niosły zapach pobliskiej sosny. Księżyc był prawie w pełni, więc odbijał bardzo dużo, rozchodzącego się na wszystkie strony, światła. Lśniące plamki na granatowym, wręcz czarnym sklepieniu delikatnie migotały. W tym wszystkim nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się pod jej domem.

Zapukałam w okno. Ellie w rozczochranych włosach i w za dużej piżamie podbiegła do szyby.

— Co ty tu robisz? Dochodzi północ — wyszeptała, wpuszczając mnie do środka.

— Musimy porozmawiać. 

 Obydwie równocześnie usiadłyśmy na jej łóżku, a dziewczyna zręcznie rzuciła mi koc, którym chętnie się okryłam. Popatrzyłam na nią, zebrałam w sobie wszystkie siły, jakie jeszcze mi pozostały. Nie zamierzałam kręcić. Powiem to prosto z mostu

— Ellie, posłuchaj — zaczęłam niezdecydowanie — mój brat...

— Tak, wiem — przerwała mi, po czym ciągnęła niepewnie — powiedział mi dzisiaj rano.

Po jej słowach zapadła niezręczna cisza. W ogóle cała ta sytuacja była wręcz, dla nas nienaturalnie, niezręczna. Nie miałam pojęcia dlaczego.

Światło księżyca padało na nasze twarze. Dopiero przy nim zobaczyłam, jak bardzo była przybita, zgaszona i jak wielki żal miała do chłopaka. W głębi serca strasznie jej współczułam. Chciałam móc pomóc, pocieszyć, zabrać jej problemy, ukryć, schować i już nigdy ich nie wypuścić. Ale jednocześnie wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Miałam świadomość tego, że to przeminie. Ona mu wybaczy. Będzie dobrze.

— Nie martw się, kochana. — Mówiąc to, przytuliłam ją. W tym momencie niezręczność, jaka, jak się zorientowałam, od niej biła, rozpłynęła się i została zastąpiona szczerym zrozumieniem. — Dacie radę, zobaczysz. — Na te słowa uśmiechnęłam się. Lekko unosząc kąciki ust, odwzajemniła to.

— Wiem. Wiem, że wszystko się ułoży. Musi. Tylko, Ami, boli mnie to. Myślałam, że on jest już mój i że będzie mój już na zawsze. W głębi siebie widziałam już na jego palcu obrączkę, już pozwalałam sobie w nią wierzyć. A okazuje się... — Głos jej się zarwał. Po jej różowych policzkach poleciały łzy.

— On jest twój. Dobrze o tym wiesz. — Probowałam ją jakoś pocieszyć. — Przecież Josh... On-on jej nie kocha.

Ellie zaczęła szlochać. Na ten widok serce mi się ścisnęło. Tak strasznie chciałam jej pomóc. Problem leżał w tym, że nie mogłam nic zrobić. 

Moją czaszkę wypełniła zawiść i obrzydzenie wobec ojca. Dlaczego on im to robił? Dlaczego ich krzywdził? Dlaczego zmuszał Josha do małżeństwa z inną? Przecież on kocha Ellie. 

Podeszłam do komody i wzięłam opakowanie chusteczek.
Nie zostawię jej, a na pewno nie w tym stanie. Przejdziemy przez to razem.

Tej nocy długo się zastanawiałam, czy jej powiedzieć. Poczułabym się dzięki temu o niebo lepiej. Zrzuciłabym część bagażu, ciężaru, który noszę za sobą od dzieciństwa. Ona wiedziała o przysiędze, ale nie o Maxonie. Problem leżał w czymś innym. Za bardzo obawiałam się, że moja przyjaciółka nie byłaby w stanie udźwignąć tego, czym chciałam się z nią podzielić. A już szczególnie nie w tym momencie.

Wróciłam do domu około drugiej, gdy tylko upewniłam się, że dziewczyna padła z wyczerpania. Emocje wyżerają energię, a ja byłam tego żywym dowodem. Sen dobrze jej zrobi.

Wróciłam do łóżka. Josh spał jak zabity, więc nie przejmowałam się zbędnymi pytaniami z jego strony. Próbowałam usnąć, lecz kompletnie mi to nie wychodziło. Nieustannie się wierciłam. 

Moją głowę atakowało miliony myśli.

Rozpatrywałam kwestię moich straconych marzeń. Kiedyś jedyne czego chciałam, to znalezienie cudownego męża, zamieszkanie na wsi i spokojne życie. Dzieci biegałyby po ogródku, a ja siedziałabym i wpatrywała się w moje pociechy. Plotkowałabym z sąsiadkami i częstowałabym je domowym ciastem. Zajmowałabym się całymi dniami moim małym gospodarstwem i  wyczekiwała przybycia męża. Byłabym szczęśliwa. Ale co mi z tego pozostało? Do końca życia utknę w diamentowym więzieniu wypełnionym kłamstwami, samotnością, polityką i Bóg wie czym jeszcze.

Również myślałam o tym, co będzie dalej.
O złotej klatce, do której będę musiała wrócić.
O mężczyźnie, z którym będę musiała spędzić resztę życia.
O Nel, która mnie znienawidzi, jak się dowie.
A przede wszystkim o tym, co powinnam powiedzieć tacie.

Jak usprawiedliwić to, że od teraz będę mieszkała w innym miejscu?
Że od teraz nie będzie mnie w tym domu? Że od teraz będę... mężatką?

Gdy nadszedł poranek, promienie słońca padły na moją twarz, oślepiając zamknięte powieki. Odruchowo zasłoniłam poduszką twarz. Wszystkie plany, scenariusze i myśli napadły moją zmęczoną czaszkę, przywołując mnie z powrotem do nieubłaganej rzeczywistości. Dziewczyno, musisz iść. Wstań. Rusz się.

Niechętnie wyczołgałam się z posłania. Moje ciało próbowało opanować zmęczenie po niewyspanej nocy, ale nie mogłam mu się poddać. Leniwie rozciągnęłam kilka mięśni, czując słodko-gorzki i zarazem otrzeźwiający ból. Następnie przystąpiłam do błyskawicznego ogarnięcia splątanej czupryny. Już rozczesane włosy związałam w warkocz, z którego wyciągnęłam dwa pasemka, luźno opuszczając je przy twarzy. Ubrałam beżową, dopasowaną w talii, sukienkę do kolan ze zwężanymi rękawami i moje ukochane, przetarte baleriny.

Byłam zbyt zafiksowana na punkcie tajnej ucieczki, aby wpaść na pomysł zabrania ze sobą jakichkolwiek własnych rzeczy, więc po prostu uchyliłam drzwi od pokoju i nasłuchiwałam.
Cisza.
A ona oznaczała, że wszyscy jeszcze śpią.

Nieśpiesznie i dyskretnie wyszłam z pokoju, kierując się do progu domu. Każdy krok stawiałam cicho i powoli, denerwując się, że drewniana podłoga nie chce ze mną współpracować. Parkiet nieubłaganie skrzypiał pod moim ciężarem. Czułam jak powietrze wypełnia mój nagromadzony niepokój – nogi miałam jak z waty. Do tego ściśnięte gardło nie pozwalało mi wziąć pełnego oddechu. Niepewnie nacisnęłam na klamkę.

— Dokąd to, młoda damo?

Ciśnienie mi podskoczyło, przekraczając normę. Przymknęłam powieki, zacisnęłam palce. W mojej głowie nerwowo pojawiało się jedno pytanie: Co teraz? Co teraz? Obróciłam się, Z wahaniem otwierając oczy. Ojciec stał tuż przede mną. Musiałam improwizować. Natychmiast.

— Ch-chciałam się przewietrzyć. — Wyszczerzyłam się do niego. Jak znam życie, to był najbardziej sztuczny uśmiech, jaki kiedykolwiek komuś posłałam. Czułam ogromne napięcie, którego on zdawał się nie zauważać. Jedynie obojętnie otaksował mnie spojrzeniem. — Jadłeś już śniadanie?

Mężczyzna pokręcił głową. Łyknął to.

Nienawidzę kłamać.
Co ja wyprawiam?

Wyrzuty sumienia zacisnęły węzeł na moim gardle. Przepraszałam go w duchu, równocześnie pocieszając się tym, że nie miałam innego wyjścia. Bo nie miałam, prawda?

Ojciec usiadł przy stole, leniwie przeglądając gazetę, a ja zrobiłam dla naszej dwójki kanapki. Umiejętnie pokroiłam pomidora w plastry. Zaparzyłam gorącej herbaty, po czym dosiadłam się do niego.

— Tato — zaczęłam, ledwo wyduszając z siebie te słowa. Mężczyzna popatrzył na mnie z pewną dozą obawy. A może z porcją zaniepokojenia? — Dostałam pracę. Na zamku. Zaoferowali mi cały etat w kuchni i wysokie wynagrodzenie.

Wstrzymałam oddech, jeszcze mocniej zaciskając palce. Nadzieja mieszała się ze zwątpieniem, a oczekiwanie z frustracją. Czekałam na wyrok. Albo dostanę wolność, którą jednocześnie raz na zawsze utracę w złotej klatce, albo zostanę w tym domowym więzieniu. Sama już nie wiedziałam, czy gorszym było podlegać ojcu, czy oschłemu tyranowi. 

Czekałam, ale nic się nie zdarzyło. Cisza. Niepewnie spojrzałam na rodziciela, próbując wyczytać jakieś uczucia, ale jego twarz była pozbawiona wszelkich emocji. Po chwili ojciec niezgrabnie wstał z krzesła i stanął nade mną.

— Nigdzie nie pojedziesz — powoli wycedził. Jego ton mówił, że nie przyjmował żadnego sprzeciwu. Zabrakło mi słów, śliny, powietrza. To koniec. — Wieczorem przyjdzie Liam oficjalnie ci się oświadczyć. Przyjmiesz jego oświadczyny. — Patrzył mi nieugięcie w oczy. Groził mi. 

W mojej głowie zamigotała iskra buntu, sprzeciwu, oporu, ale zanim zdążyła się rozpalić, mężczyzna szarpnął mnie za ramię, gasząc mój protest. Pociągnął mnie za sobą, a ja pisnęłam z bólu. Po policzkach poleciały mi łzy, ale nie zwrócił na nie uwagi. Zacisnęłam usta, próbując się opanować.

Ojciec rzucił mną jak szmatę na posadzkę w garażu. Zanim zdążyłam się zorientować, trzasnął drzwiami, po czym je zablokował. Otworzyłam szeroko oczy, natychmiast wstałam. Nie, nie, nie!

— Tato! Tato! Przestań! — Waliłam pięściami o drewno. Moja skóra płonęła z wściekłości, przerażenie odbierało mi siły, a bezradność siała spustoszenie w mojej psychice. — Błagam! Wypuść mnie! Tato! Nie zamykaj mnie. — Uderzenie. — W tym. — Kopnięcie. — Więzieniu!

N-nie wierzę. Domyślił się. Domyślił się, że chciałam uciec. A oto i moja kara

 Ami, jesteś tam? — Słyszałam krzyki sióstr, chwilę potem doszły do mnie głosy Josha i matki.

— Nie bój się. — Sophie próbowała mnie uspokajać, ale jej słowa przeszły przez moje uszy, nie zostawiając żadnego śladu.

Usiadłam na chłodnych, szarych kafelkach. Skuliłam się. Przez brak ogrzewania powietrze w garażu było zimne. Cała się trzęsłam, mięśnie mi drżały. Orzechowe włosy przyklejały mi się do spoconej twarzy. Łzy lały się ze mnie litrami, a ja nerwowo ocierałam je z rozpalonych policzków. Wcześniej bardzo rzadko płakałam. 

Byłam wściekła, zirytowana, przybita, spanikowana, zmęczona, rozżalona – czułam wszystko, co negatywne, złe, krytyczne i niekorzystne. 

Zaraz oszaleję. Co się ze mną dzieje?

Mój świat z każdą chwilą się coraz bardziej wali. Mimo że próbuję go ratować. Chwytam się wszystkiego. Rękami i nogami, choć i tak nieustannie lecę w dół.

Tylko, czy to była moja wina?
Czy miałam inny wybór?
Złożyłam przysięgę.
Ale byłam niewinnym dzieckiem.
Dlaczego mnie to spotkało?

Ból w miejscu, za które mój ojciec mnie pociągnął nie ustawał. Byłam pewna, że zostanie purpurowy siniak.

Bolało mnie to. Cała ta sytuacja ociekała tragizmem. Obwiązywała mi łańcuchy wokół szyi, dusiła, zniewalała. Czułam się taka bezbronna. To nie tak, że nie miałam wyboru. Ja go miałam: albo umrzeć, albo zniszczyć sobie życie.

Siedziałam i myślałam. Nie, to nie było myślenie. Tylko użalanie się nad sobą. Nie powinnam była tego robić. Musiałam być silna. Dla mamy. Dla rodzeństwa. Dla siebie samej.

Tylko... Czy miałam jakieś inne opcje? Co mi pozostało?

Ciągły płacz i nagromadzenie emocji równały się ogromnym stratom energii. Do tego dochodziły nieprzespane noce, wieczny stres. To wszystko kompletnie mnie niszczyło - próbowało dobić już upadłą, rozjechać już rozjechaną.

Położyłam się. Zimno podłoża promieniowało, więc rozejrzałam się w poszukiwaniu chociażby koca. Pokój wypełniały stosy kartonowych pudeł zawierających stare graty i rodzinne pamiątki. Pomieszczenie oświetlała jedna, zwisająca z sufitu żarówka, która nie dawała zbyt wiele światła. Nie dojrzałam żadnego okna - zapewne było zasłonięte.

Zrezygnowałam z przeszukiwań tej graciarni. Nieumiejętnie urwałam kawałek kartonu, usiadłam na nim i oparłam ociężałą głowę o pudła. Emocje powoli opadały, gdzieś w wewnętrznej ciemności zaczęło się przebijać światełko, na którym skupiłam całą uwagę. Tylko tyle spokoju wystarczyło, aby mój umysł opanował kojący mrok.

Trzask zamka od drzwi wybudził mnie ze snu. Otworzyłam oczy i wszystkie myśli napłynęły do mojej głowy. Jednocześnie napełniła mnie chwilowa nadzieja. Lecz gdy tylko zobaczyłam ojca w drzwiach, wszystkie pozytywne emocje uleciały, pozostawiając totalną pustkę.

— Masz godzinę na uszykowanie się. — Usłyszałam zimny głos. — Nie próbuj knuć za moimi plecami, bo słono za to zapłacisz — groził. Znowu. W odpowiedzi kiwnęłam posłusznie głową. Byłam po prostu zrezygnowana. Nic więcej. 

Kątem oka dostrzegłam resztę rodziny wpatrzoną w całą tę sytuację. Oni również się bali. Na ich twarzach zobaczyłam smutek. Smutek i strach.

Pobiegłam do łazienki – chciałam jak najszybciej zniknąć. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i nerwowo spojrzałam się na lustrzane odbicie. Byłam zupełnie rozczochrana. Policzki były gorące i czerwone od płaczu. Przemyłam twarz zimną wodą, jakbym liczyła, że ten gest mnie uzdrowi. Może uratuje. Natchnie. Albo chociaż da siłę, przetrwać do końca tego zwariowanego dnia.

Gdy doszłam już do siebie, wyszłam z toalety. Potrzebowałam czegoś, co pozwoliłoby mi oczyścić umysł, pomogło chociaż przez chwilę zapomnieć o problemach.

Podeszłam do regału i wzięłam do ręki książkę.
Odkąd skończyłam liceum, nic nie przeczytałam, równocześnie nie mając pojęcia dlaczego. Może po prostu mnie do tego nie ciągnęło?
Ale mimo to wiedziałam, jak wielką posiadają moc. Moc zapominania o rzeczywistości. Kładąc się na łóżku, otworzyłam pierwszy rozdział. Całą uwagę skierowałam na nieprzypadkowe wyrazy wydrukowane na kartce, tym samym próbując uciec, chociażby na sekundę, od trudności. 

Całe moje wysiłki opłaciły się. Okryłam się kocem i czytałam, przeżywając z moją ulubioną bohaterką każdą sytuację, ciesząc się i smucąc zarazem. Autorka zręcznie wprowadziła mnie w niecodzienny świat intryg, kłamstw i wpadek, który, o dziwo, pozwolił mi odpocząć od teraźniejszości. Gdy tylko doszłam do niecałej połowy tomu, postanowiłam pójść do kuchni po wodę i ruszyć rozleniwiony tyłek. Wychodząc z pokoju, usłyszałam nieszczęsne pukanie.

— Americo, otwórz drzwi — Do moich uszu dotarł kolejny, bezwzględny rozkaz ojca. Ciężko westchnęłam, dusząc w zarodku uczucia i ostatecznie robiąc tak jak kazał. Nie miałam zamiaru otwarcie walczyć. W ten sposób nigdy bym nie wygrała.

Bez wahania pociągnęłam za klamkę. Moim oczom ukazał się Liam. Mężczyzna stał przede mną w granatowym garniturze, z wielkim bukietem róż i Bóg wie, czym jeszcze. Resztkami sił powstrzymałam się przed prychnięciem, przewróceniem oczami lub, co gorsza, plunięciem na niego. Ten facet naprawdę nie da mi żyć... W mojej głowie czysta irytacja mieszała się ze zrezygnowaniem.

Tata śmiało podszedł do nas:
— Dziecko, uśmiechnij się. Przywitaj naszego gościa, jak należy. — Jego ton głosu był nienaturalnie, wręcz nieszczerze miły. Ale co miał powiedzieć? Że jak zaraz się nie uśmiechnę wyrwie mi wszystkie włosy z tego mojego głupiego łba?

Podniosłam kąciki ust najbardziej sztucznie, jak potrafiłam i wzięłam kwiaty od naszego, jakże uprzejmego, gościa. Natychmiast się odwróciłam od jego natarczywego, wypełnionego zadurzeniem wzroku i poszłam szukać wazonu. Natomiast tata zaprowadził mężczyznę do salonu, co przyjęłam z kropelką ulgi. Chociaż na chwilę się go pozbyłam.

Do drzwi cicho znów ktoś zapukał. Skrzywiłam się z dezorientacji. Kto tym razem przyszedł mnie męczyć?  To niemądre pytanie samo nasunęło mi się na myśl, choć powinnam była od razu się domyślić, kogo, tak naprawdę, w tym całym zamieszaniu brakuje. Spojrzałam za siebie, szukając oznak tego, że ktoś również usłyszał pukanie. Ku mojemu zdziwieniu nikt nie zareagował. Więc skierowałam się do drzwi i otworzyłam.

— Co ty tu robisz?

Już sama nie wiedziałam, co czuję, widząc Maxona przed moim progiem. Ulga, związana z ratunkiem przed Liamem, zmieszała się ze zdenerwowaniem. Jeżeli ojciec go zobaczy... nie żyję.

Zwinnym ruchem wypchnęłam przybysza na dwór i bezszelestnie zamknęłam drzwi.

Od razu rzucił mi się w oczy jego, jak dla mnie, niepospolity wygląd. Chłopak był jak zwykle nienagannie ubrany i wręcz perfekcyjnie uczesany, a garnitur i szara koszula dodawały mu klasy, której i tak nawet w łachmanach mu nie brakowało.

 I tak wystarczająco długo na ciebie czekałem — odparł chłodno. Jego wzrok również był suchy, pozbawiony emocji. — Idziemy.

Mówiąc to, chwycił mnie za rękę i jak gdyby nigdy nic ruszył, ciągnąc mnie za sobą. Zdezorientowana zrobiłam kilka kroków, po czym wyrwałam mu dłoń. Maxon uniósł brwi, oczekując wyjaśnień.

— Mój ojciec... on mnie zabije, jak się dowie — wytłumaczyłam. Byłam pewna, że wyczytał w moich oczach, jak bardzo się bałam, choć zupełnie tego nie okazywał. Nie ukrywałam przed nim swoich uczuć – zapewne i tak czytał ze mnie jak z otwartej książki, zresztą, jak wszyscy dookoła.

— Jak się dowie o czym? 

— Jak to o czym? No, że uciekłam. Że mimo zakazu i wyraźnej groźby pojechałam do pałacu. Że wyszłam za ciebie, a nie za tego idiotę w salonie.

Tak bardzo liczyłam, że pozwoli mi wrócić, że odpuści. Na tę chwilę nie marzyłam o problemach z tatą – one wyczerpywały mnie psychicznie, a to było ostatnie, czego teraz chciałam. Ale on tylko znów uniósł brwi, patrząc na mnie może odrobinę cieplej. Po czym z ogromną pewnością w głosie dodał:

— Nie zabije cię. Nie pozwolę na to.

Po tych słowach znów chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro