Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wstawaj, Mel.- głos mojej siostry okrutnie budził mnie z krainy snów.

Jęknęłam cicho zasłaniając się kołdrą. Moje schronienie jednak zostało zaburzone gdy tylko poczułam jak odbierają mi kołdrę sprawiając iż poczułam chłód.

- Melody nie pozwolę Ci przespać urodzin, więc wypad.

- Venus daj mi pięć minut. - mruknęłam szukając kołdry. Niestety na próżno.

- Melody jest siódma czterdzieści...

Te słowa podziałały na mnie jak kubeł lodowatej wody. Podniosłam się natychmiast od razu chwytając telefon.

15 pominiętych alarmów, ale jakim cudem?

- Szlag, przecież celowo się wcześniej kładłam. - mruknęłam wstając z łóżka I chwytając z komody złożone ubranie na dzisiaj.

- Kładzenie się o północy zamiast o pierwszej żeby wstać o piątej to raczej nie jest "wcześnie".- prychnęła brązowowłosa kierując się do drzwi.

- Chłopaki przygotowali śniadanie. Zawiozę Cię na drugą lekcje.

- Czemu mnie wcześniej nie obudziłaś?

- Bo Leo schował wasze plany lekcji, które były na lodówce. Oddał jak Vi zagroził zawiezieniem go do przedszkola zamiast do lekarza. No, ale dosyć gadania. Szykuj się królewno.

Kiedy Ven opuściła mój azyl szybko przebrałam się. Leginsy z dziurami na kolanach w kolorze czerni oraz granatowa bluzka na krótki rękaw z wilkami od zawsze były moim ulubionym zestawem. Do tego czarne trampki z ostrymi cyrkoniami są idealnym zestawem.

Swoje czarne włosy rozczesałam jedynie by nie wyglądały tak jakby jebnął mnie piorun. Sam makijaż nie był jakoś za bardzo wymagający ponieważ składał się tylko z matowej pomadki oraz tuszu do rzęs.

Chwyciłam torbę i wybiegłam z pokoju. Schodząc po schodach omal nie przewróciłam się o jeden z samochodów Leo, który od dwóch dni pomimo próśb rodziców dalej leżał na schodach obok kartki z narysowanym statkiem kosmicznym.

Wchodząc do kuchni od razu powitał mnie zapach smażonego bekonu. Kuchnia w kolorze czerni i czerwieni pomimo siedmiu lat stażu wciąż wygląda jakby dopiero wczoraj została wykończona z remontu.

Czarne kafelki lśniące I czyste pomimo nie jednej wojny na żarcie, szafki nie zarysowane a blaty bez zadrapań od noża czy innych czynności kuchennych. Sam jej wygląd sprawiał że kuchnia zaraz po moim pokoju była moim ulubionym miejscem w domu.

- Cześć, śpiochu. - rzucił Phoe siedzący przy wyspie kuchennej próbując wmusić śniadanie w najmłodszego członka naszej rodziny.

- Dobra Virgo miałeś rację. Leo jest trudnym przeciwnikiem.

- Mówiłem. - parsknął śmiechem czarnowłosy wyłączając kuchenkę i wykładając jedzenie na talerz, podczas gdy Venus siedziała na blacie kuchennym pisząc z kimś przez telefon.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mam dwóch starszych braci I siostrę oraz młodszego braciszka. W sumie to czasem zastanawiam się czemu rodzice chcieli tyle dzieci, ale jak tylko przypominam sobie jak nazwali swoje dzieci to znam odpowiedź.

Tata jest astronomem, mama jest fanatyczką mitologii wszelkiego rodzaju, zaś moi dziadkowie zajmują się archeologią przez co nasze imiona pochodzą albo od konstelacji albo planety oczywiście poza moim. Z nim to już zupełnie inna historia, którą może opowiem kiedy indziej.

- Dobra dzisiaj omlet z bekonem.- powiedział Virgo podając mi talerz z jedzeniem, dodając krótko.

- Poza tym najlepszego.

Mruknęłam ciche dzięki I od razu zajęłam się konsumowaniem posiłku.

- - - - -

- Będziesz dzisiaj na imprezie u Tessy?- głos Richy'ego sprawił że oderwałam się od szafki, aby zaszczycić go spojrzeniem.

Znamy się od siedmiu lat, a on dalej zadaje mi pytania na które powinien już dawno znać odpowiedź.

- Pewnie że tak. Ktoś musi Cię pilnować byś nie wyjechał z miasta jak ostatnio. -parsknęłam, po chwili dodając.

- Virgo już z resztą powiedział że nie będzie po Ciebie jechał jak do Oklahomy.

- Do teraz nie pamiętam jak tam się znalazłem- zaśmiał się rudzielec, przeczesując swoje loczki.

Powróciłam wzrokiem do szafki I zmarszczyłam brwi. Koło piórnika leżał jasno zielony kamień, którego słowo daje nigdy nie miałam. Pierwszy raz widzę go na oczy.

~ Weź go ~ powiedział nieznany mi męski głos.

Czy ja zwariowałam?

Ostrożnie wzięłam kamień do ręki. Jednak gdy ten zaczął zdaje się jaśnieć szybko odłożyłam go.

- Wszystko w porządku, Melody? - pytanie Richy'ego sprawiło że spojrzałam w jego kierunku zdezorientowana.

- Mel może zadzwonię po Venus?

- Nie trzeba.- powiedziałam zbyt szybko, jednak sprostowałam to dodając.

- Z resztą zostały tylko dwie lekcje. Muszę po wkurzać pannę Alister oraz powygłupiać się z panem Timberly.

- Ta wiem nie znosisz religii, ale z nauczycielem od matematyki to się przyjaźnisz. - burknął rudzielec.

- Zazdrosny?

- Chyba tylko o twojego brata. No, ale dobra chodźmy na lekcje.

Zamknęłam szafkę natychmiast, a chwilę później rozległ się dzwonek.

- - - - -

- Melody Jones ja rozumiem religia nie jest twoim ulubionym przedmiotem, ale naprawdę kochanie? Grać z Richy'm w "Charlie Charlie"? - rozbawiony głos mojej matki zabrzmiał w moich uszach kiedy tylko zeszłam po schodach przebrana w strój na imprezę do Tessy.

Czarna sukienka sięgająca prawie do kolan z delikatnie opadającą z tyłu syrenią płetwą, delikatnym dekoltem i rękawami do nadgarstków idealnie pasował do rozpuszczonych pofalowanych włosów oraz czarnej szminki I tuszu do rzęs.

- Nie moja wina że religia w tej szkole jest obowiązkowa. - mruknęłam stojąc koło rodzicielki, która upijała łyk swojej ulubionej kawy.

- Brzmisz jak Phoenix. Oh, słowo daje mam nadzieję że Leo będzie podobny do Virgo i Venus, bo nie wytrzymam kolejnych telefonów od nauczycieli.

- Warto mieć nadzieję.- dźwięk dzwonka do drzwi daje mi znać iż Richy już przyjechał.

- Zadzwoń w razie czego. I bądź jutro przed dwunastą. Trzeba naszykować wszystko przed pojechaniem po dziadków na lotnisko.

- No dziadkowie żeby być w sobotę na twoim przyjęciu przerwali odkopywanie mumii...

- Phoenix! - jęknęła załamana mama na co ja natychmiast ulotniłam się z kuchni

Wychodząc z domu od razu w moje oczy rzuca się czerwony Chevrolet Cruze, Richy'ego. Na co dzień co prawda wóz wygląda jakby gołębie miały na nim imprezę, ale chyba ze względu na dzisiejszy dzień odwiedził zapewne myjnie.

- Witaj ponownie, Mel. - powitał mnie rudzielec kiedy wsiadłam do pojazdu.

- Widzę że impreza gołębi jednak się skończyła...

- Weź milcz ojciec dzisiaj wraca. Jeśli mam zachować wóz to muszę go doprowadzić do trzeźwości.

Samochód ruszył. Dom Tessy znajdował się piętnaście minut drogi ode mnie samochodem obok muzeum do którego rodzice od najmłodszych lat ciągali mnie oraz moje rodzeństwo. Mam czasem wrażenie że znam jego korytarze oraz działy na pamięć co brzmi komicznie.

- Niech zgadnę myślisz o Camden'ie?- zaśmiał się rudzielec nie spuszczając swoich piwnych tęczówek z drogi.

- Niech zgadnę myślisz o moim bracie?- przedrzeźniłam przyjaciela, na co ten uśmiechnął się.

- O Virgo? Oczywiście. Zwłaszcza w łóż...

- Dobra skończ! Nie chce wiedzieć co chcesz robić z mężczyzną, który jest starszy od nas o osiem lat. - przerywam chłopakowi, na co ten wybuchnął śmiechem.

Pojazd zatrzymał się naprzeciw domu Tessy. Nawet nie otwierając drzwi ani szyb słychać było bardzo głośno muzykę oraz już dawało po oczach kolorowe światła z okien budynku gdzie nie gdzie pokazując iż ktoś jest obok nich. A najlepsze w tym że nawet nie było jeszcze dziewiętnastej.

- A to chuje! Zaczęli bez króla wieczoru. - jęknął Richy wyjmując kluczyki ze stacyjki, na co ja przekręciłam oczami wysiadając z pojazdu.

Zaczynamy zabawę...

- - - - -

- Ja już nie piję.- powiedziałam do przyjaciela czując że alkohol w moim krwiobiegu sprawia doprowadza mnie do stanu wariacji.

- Nie pierdol. Otwieraj pyska!-  śmiejący się radośnie Richy, który zdecydowanie powinien zaprzestać jeśli chcę dotrwać do końca pochylił butelkę z alkoholem w stronę moich ust.

- Zanim ją spijesz do końca mogę ją porwać?- powiedział doskonale znany mi głos przez co ostrożnie obróciłam się w stronę dźwięku.

Czerwone włosy sięgające do ramion oraz czarne jak krucze pióra oczy oraz charakterystyczna skórzana kurtka pasująca do oczu...Camden Roche, brat Tessy.

- Niech będzie. Ale mam cię na oku, Roche!-powiedział Richy, po czym on i jego ukochana Finlandia zostawili mnie samą w towarzystwie mężczyzny.

-On naprawdę powinien sobie znaleźć dziewczynę... albo faceta.- zaśmiał się chłopak poprawiając kołnierz swojej kurtki.

- Wątpię by znalazł się ktoś na tyle cierpliwy dla niego. - odparłam kiedy straciłam z zasięgu wzroku przyjaciela.

- A ty? Czy znalazł się ktoś cierpliwy dla ciebie? 

- Nie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

~ Kłamstwo ~ po raz kolejny w moich uszach rozległ się ten sam męski głos co rano przy szafkach kiedy znalazłam kamień w szafce.

- Naprawdę? Myślałem...

- Nigdy nie miałam chłopaka, więc logicznie rzecz ujmując do nikogo nie należę.- przerwałam odpowiedź Roche'a patrząc z rozbawieniem na zdziwionego osiemnastolatka.

~ Nie kłam ~warknął niezadowolony głos w mojej głowie.

Co jest grane?

Niespodziewanie Canden przysunął się bliżej w moją stronę zmniejszając dystans między nami.

~ Odsuń się 

Zignorowałam głos czując jak moje serce przyspiesza bicia. 

- Czyli mogę cię pocałować?- bardziej stwierdził niż zadał pytanie chłopak spoglądając na moje usta.

~ Nie rób tego. Obiecywałaś!

Kiwnęłam głową obserwując ruchy chłopaka i kompletnie ignorując męski głos, który co chwilę zawracał mi umysł.

Camden pochylił się w moją stronę, aby móc zatopić nasze usta w pocałunku.

~ Nie! Nie! Przysięgałaś! ~ krzyczał rozwścieczony głos w mojej głowie i dosłownie w momencie kiedy miałam przeżyć pierwszy pocałunek poczułam ogromny ból.

Syknęłam z bólu łapiąc się za głowę. To niemożliwe, nawet dużo nie wypiłam!

- Wszystko w porządku, Melody? - zapytał Camden odsuwając się ostrożnie widząc co się dzieję.

~ Gdziekolwiek będziesz, zawezwij mnie, a Ja się zjawię...

- Moja głowa...okropnie boli.- wyszeptałam mając wrażenie iż sam szept powiększa mój ból.

~ W jakimkolwiek będziesz stanie, ranny czy nie pomogę Ci... ~ głos wciąż nie przestałam mówić.

Zachwiałam się, przez co Roche natychmiast mnie złapał.

- Musisz się położyć. Zaprowadzę Cię do pokoju. Odpoczniesz. - powiedział spokojnie Roche widząc mój stan.

~ Na dobre czy złe, w wojnie i miłości, w gniewie, smutku i radości...

Wyszliśmy z salonu i powoli zaczęłam się wspinać po schodach. Ból stawał się coraz gorszy przez co ledwo co mogłam myśleć o czymkolwiek.

~ Zawezwij mnie wołając imię moje, a ja przybędę...

-Mel nie odpływaj zaraz będziemy w pokoju.- powiedział brat Tessy biorąc mnie w ramiona niczym pannę młodą i wspinając się dalej po schodach i ignorując gwizdy chłopaków, którzy stali na górze przy oknie paląc papierosy.

~ Przybądź po mnie, gdy będziesz gotów, JA BĘDĘ CZEKAĆ...

- Eddy otwórz drzwi.- rozkazał Roche, aby chwilę później bez problemowo wnieść mnie do sypialni.

~ Przysięgam wierność kłamstwu i będę czekać aż mnie ono zawezwie.

Cam ostrożnie położył mnie na łóżku i sprawdził dłonią czy nie mam gorączki. 

- Poszukam Richy'ego i powiem mu by zadzwonił po kogoś z twojego rodzeństwa. Nie wyglądasz najlepiej, a wątpię byś chciała użerać się rano z moją siostrą. - powiedział zmartwiony chłopak, po czym pochylił się i pocałował mnie w czoło.

Zamknęłam oczy z bólu. Jedyne co mogłam zrobić to czekać. Słyszałam kroki i nagle otwieranie i zamykanie drzwi co oznaczało iż byłam w pokoju sama. Mimo iż muzyka była bardzo głośno będąc w zamkniętym pomieszczeniu udało się ją w małym stopniu zagłuszyć co nie powiem troszkę ulgi dawało.

Czułam jak odpływam. Jak tracę świadomość i wszystko ucicha. Jednak zanim padłam usłyszałam ostatni raz męski głos w mej głowie.

~Jednak muszę przybyć po Ciebie wcześniej niż planowałem...





~ ~ ~ ~ ~

Witam bardzo serdecznie w pierwszym rozdziale "Przysięgi"

Wybacz mi jeśli twoim zdaniem rozdział jest za długi, ale stwierdziłam iż czas zakończyć krótkie rozdziały na granicy maksymalnie 600 słów.

Postaram się, aby jeden rozdział zawierał ponad 1400, aby wyrobić się w mniejszej ilości rozdziałów niż ponad 40 i mam nadzieję że przypadnie wam to gustu.

Zapraszam Was do przygody Melody Jones i mam nadzieję iż wraz ze mną dotrwacie do jej końca.

Dajcie znać w komentarzu co sądzicie :)

Całusy kochani <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro