1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie powstrzymałam się. Strzeliłam mu po prostu w twarz. Nie ukrywam – jestem z tego dumna. Czasami trzeba takiemu aroganckiemu dupkowi utrzeć nosa.

Wszyscy na nas patrzyli. Czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Tak to już jest w małym miasteczku. Każdy każdego zna, a to nie pierwsza taka sytuacja ze mną w roli głównej. Ale tym razem nie miałam zamiaru robić wielkiej awantury. Strasznie nie lubiłam być w centrum uwagi. A teraz każdy śledził każdy mój ruch i każde mrugnięcie. No po prostu cudownie.

Mężczyzna skrzywił się, ale nic nie powiedział. Był wręcz sparaliżowany zaskoczeniem. Co jest takiego niezwykłego w tym, że mu przypieprzyłam? Cholera, kompletnie go nie rozumiałam. Mógłby pokazać, że jest wściekły albo chociaż urażony. Ale on nie zareagował. Po prostu stał na środku zbiorowiska i patrzył się na mnie z szeroko otwartymi oczami.

— Co tu się dzieje? — Moja mama postanowiła zareagować. Cała widownia momentalnie ucichła.

— Ten wyrachowany chłopak próbował ukraść sernik. W dodatku pyskował — wytłumaczyłam. Próbowałam zebrać emocje i myśli w jedną całość. Tak bardzo chciałam, żeby temu arogantowi się chociaż raz, a porządnie oberwało, ale matka tylko przewróciła oczami. Mężczyzna podniósł ręce w obronnym geście.

— Nie moja wina, że pani córka ma niewyparzony język. Mogłaby go chociaż użyć, żeby mi pomóc — mówiąc to, zrobił niewinną minę. Przeszyłam go groźnym wzrokiem. Nie miałam zamiaru tego komentować, choć miałam ogromną ochotę przyrżnąć mu w ten jego cnotliwy łeb jeszcze raz.

Nie rób awantury, dziewczyno.

Nie teraz, nie tu.

Wszyscy patrzą.

Mama przerwała krótką ciszę.

— Czy my się skądś znamy? — zapytała, uważnie przyglądając się chłopakowi. Ale on tylko pokręcił przecząco głową, marszcząc brwi. Skąd takie pytanie? Skąd niby mieliby się znać? Byłam trochę zdezorientowana.

Widownia zaczęła szeptać między sobą.

— Proszę się rozejść! Koniec przedstawienia! — Mama błyskawicznie ich rozgoniła. Rozeszli się. Jako opiekunka czwórki dzieci nabrała już tej umiejętności palenia wzrokiem. Wystarczyło jedno spojrzenie, żebyśmy zniknęli jej z oczu na co najmniej trzy godziny. Najwyraźniej ten dar działał nie tylko na nas, na jej dzieci, ale również na ludność przypadkową. Chwilę później kobieta skierowała się do nieznajomego:

— Zapłać i możesz iść.

Nie patyczkowała się z formami grzecznościowymi. Ale chłopak nawet na to nie zwrócił uwagi. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął banknoty. Bez wahania wręczył należność.

— Reszty nie trzeba — rzucił i zniknął w tłumie ludzi idących w dalsze części rynku.

Co za idiota.

Jakby nie mógł zachowywać się normalnie. Miał pieniądze. Więc dlaczego ukradł ciasto? Po co mnie prowokował?

Teraz pół wsi będzie gadało.

Nie odpuszczą mi.

Zresztą jakby to było dla mnie coś nowego. Niech plotkują. W dupie to mam.

To była po części moja wina... Powinnam nauczyć się wreszcie panować nad własnymi uczuciami. Ale nie potrafiłam. Starałam się, ale nie wychodziło. Mówią, że trening czyni mistrza, więc może kiedyś mi się uda?

Odgoniłam natrętne myśli i wróciłam do mozolnej pracy. Pocieszałam się myślą, że została mi godzina. Tylko godzina. Zaprosiłam kolejną klientkę, uprzejmie pytając się, co podać.

Moja rodzicielka prowadziła na rynku nieduży stragan ze słodkimi wypiekami. On nie był jakiś zasobny, czy bogaty. Dwa złączone ze sobą stoły przewieszone już przybrudzonym, ręcznie szytym obrusem, z wystawionymi paterami i talerzami wypełnionymi ciastami. Nic szczególnego. Ojciec kazał mi i mojemu rodzeństwu w nim pracować. Normalnie nie przeszkadzałoby mi to – kochałam piec. To była forma uspokojenia, poukładania myśli i zrobienia czegoś miłego dla innych. Bo kto się nie cieszy z kawałka dobrego ciasta?

Tylko problem w tym, że gdy ktoś się nie stawił na wyznaczoną godzinę, albo co gorsza, próbował unikać pracy... To kończyło się jedną wielką awanturą i podbitym okiem. Wszyscy baliśmy się postawić ojcu. A może po prostu byliśmy zbyt słabi, aby to zrobić?

Gdy tylko wybiła osiemnasta, czyli godzina mojej wolności, odłożyłam fartuch i ruszyłam do domu.

America! — Piętnastolatka rzuciła mi się na szyję, gdy tylko przekroczyłam jego próg. — Obejrzysz z nami audycję?

Teatralnie westchnęłam.

— Nel, błagam. Wiesz, że nie mogę na to patrzeć, prawda?

Moment później Sophie przybiegła i również mnie przytuliła. Dziewczyny zachowywały się tak, jakby nie widziały mnie pół roku, a ostatni raz widziałyśmy się dzisiaj rano.

Były bliźniaczkami i wyglądały niemal identycznie. Ciemne oczy kontrastowały z ich porcelanową cerą i blond włosami. Na niedużych nosach widniały piegi. Mimo tych podobieństw miały kompletnie inne charaktery.

Nel zazwyczaj chodziła w kitce, była bardzo wylewna, zachwycała się nad chłopakami, chwaliła każdą drobnostką, a przede wszystkim była bardzo pewna siebie.

Sophie nosiła grzywkę i długie dobierane warkocze. Zazwyczaj siedziała w cieniu, była skromna i nieśmiała. Ale miała naprawdę dobre serce. Nie miała wielkiego grona koleżanek, tak jak Nel, ale swoją jedyną przyjaciółkę, z którą spędzała każdą chwilę.

Nel chwyciła mnie za ramię i gwałtownie pociągnęła w stronę telewizora. Momentalnie straciłam równowagę, ale jeszcze utrzymałam się na nogach. Przeszłyśmy przez niewielki korytarz, dochodząc do salonu.

Równocześnie usiadłyśmy na kanapie. Telewizor był już ustawiony na właściwym programie.

— Zaczyna się! — krzyknęła Nel. — Jeju, patrzcie, jaki on jest przystojny! Zobaczycie, jak tylko dorosnę, wyjdę za księcia... — Oczy dziewczyny zaczęły błyszczeć. Od zawsze mnie to bawiło. Patrzyła na niego, jak na jakieś bóstwo, a to tylko rozpuszczony facet, któremu przez władzę przewróciło się w głowie. Od dziecka miała świra na jego punkcie. Ale gdy rozpoczął się okres dojrzewania, kompletnie jej odbiło.

— Wiem. Będziecie żyli razem długo i szczęśliwie. Kiedy twój plan wchodzi w życie? — Zaśmiałam się, ale ona tylko przebiegle się uśmiechnęła. Słyszałam już od niej prawie dziesięć różnych strategii. Każda dotyczy tego, w jaki sposób go zdobędzie. Ta dziewczyna naprawdę oszalała.

— No zbyt dużo czasu to ja nie mam. — Przerwała chwilę się zastanawiając. — Rozpocznę któryś z nich przy najbliższej okazji.

W odpowiedzi pokiwałam tylko głową. Już drugi rok czekałam, aż wreszcie się zakocha w kimś ze swojej półki albo chociaż ze swojej szafy. Odległości między nimi były nie tylko wiekowe (różniło ich jakieś siedem lat). Ten mężczyzna był wręcz z innego świata, z innej galaktyki. Zresztą, jak ja mogę porównywać wiejską dziewczynę do następcy tronu? Jeżeli kiedykolwiek dopuściłam do siebie myśl, że oni mogliby być razem, to mi już samej przewróciło się w głowie.

Jakbym się dłużej zastanowiła... Połowa wsi, połowa kraju i połowa świata za nim latała. A ja śmiałam się z każdego z osobna. Już nie mogłam słuchać dziennika i jego reporterów, wiecznie pieprzących o tym, że książę kolejny raz odrzucił kolejną dziewczynę. No litości.

— Patrzcie na nią — szepnęła Sophie. Spojrzałam na telewizor. Z pałacu wychodziła kolejna, zapłakana dama, obwieszona ozdobami niczym świąteczna choinka, której godność została zniszczona odmową tego tyrana. Każda, dosłownie każda myśli, że ma u niego szansę. Prędzej okaże się, że następca tronu jest gejem, niż to, że się żeni.

—Dziewczyny, dajcie już spokój. Nie mogę na to patrzeć — powiedziałam. Wstałam i stanęłam naprzeciwko bliźniaczek. — Tata jest?

— Nie, jeszcze nie wrócił z rynku — beznamiętnie odparła Sophie. Była wpatrzona w rozświetlony ekran komórki. Więc mam chwilę spokoju.

— Kochane, nie zgadniecie, czego właśnie się dowiedziałam. — Podniosła wzrok znad telefonu. Spojrzała na mnie, a następnie na Nel. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zaciekawiona uniosłam brwi i otworzyłam szeroko oczy. Czekałam na wyjaśnienia.

Drzwi otworzyła mi uśmiechnięta kobieta z wielkim, rozczochranym kokiem.

— Przyszłaś do Ellie?

— Tak, mam kilka spraw — odwzajemniłam uśmiech. Jej mama była naprawdę życzliwą kobietą.

Weszłam do budynku i od razu skierowałam się do pokoju mojej przyjaciółki. Stare, jasne panele skrzypiały pod moimi stopami. Dom był niewielki w szczególności dlatego, że mieszkały tu zaledwie dwie osoby. Ale zdecydowanie wystarczający. Gdy dotarłam do progu jej pokoju lekko zapukałam i nie czekając na odpowiedź, wpadłam do pomieszczenia.

— Mam dla ciebie cudowną wiadomość. Bliźniaczki mi właśnie powiedziały, że... — wystrzeliłam słowami jak z armaty. Nie przywitałam się, ale nie musiałam tego robić. Widziałyśmy się jakieś trzy godziny temu. Zaskoczona dziewczyna uniosła brwi i całą uwagę skupiła na mnie. Usiadłam na miękkim dywanie i kontynuowałam:

— Ellie, mój brat dzisiaj przyjeżdża. Będzie tu za godzinę.

Poczułam promieniujące ciepło w sercu. Gdy powiedziałam to na głos, wreszcie do mnie dotarło, że to jednak nie jest sen. Tak bardzo za nim tęskniłam.

Dziewczyna na początku rozchyliła usta ze zdziwienia, jakby zastanawiała się, czy ja tylko żartuję, czy może faktycznie zobaczy miłość swojego życia jeszcze tej nocy. Odkąd przymusowo wyjechał do wojska praktycznie się nie widywali. Wiedziałam, jak bardzo przez to cierpiała, ale teraz mogłam jej przekazać dobrą nowinę. Jej ukochany wracał. Do domu. Do niej. Po kilku sekundach niedowierzanie zamieniło się w szeroki uśmiech.

— Mówisz poważnie? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? Nie zdążę się uszykować!

Zaśmiałam się. Czy ona naprawdę myśli w tym momencie o makijażu?

— Właśnie się dowiedziałam. I tak nie zobaczycie się wcześniej niż po zmroku. Mój ojciec w życiu mu na to nie pozwoli. Więc masz jeszcze trochę czasu.

Na wzmiankę o tacie trochę spochmurniała.

Ellie z Joshem byli razem już dobre trzy lata, choć początkowo spotykali się potajemnie. To było takie romantyczne... Bawiłam się w listonosza i przekazywałam im sekretne liściki. Jednej nocy widziałam tę dwójkę w ciemnym, przepełnionym nocą lesie, usadowionych przy niedużym ognisku. Wpatrywali się w gwiazdy. Ona siedziała otulona jego bluzą, a on ją obejmował. Nadal pamiętam, moment, w którym ich zobaczyłam. Pamiętam ciepło, jakie czułam patrząc na tę dwójkę. On zasługiwał na nią. A ona na niego. Byli tacy idealni, tacy szczęśliwi. Do czasu.

Pół roku temu mój brat jej się oświadczył. Gdy Josh przedstawił ją rodzicom, jako swoją przyszłą żonę... rozpętało się piekło. Wrzaski, przemoc, płacz. Ostatecznie wylądował ostrzyżony i w mundurze na drugim końcu kraju.

— Wiesz, że minęło już sporo czasu, prawda?

— Wiem. Tylko, co się mogło zmienić? Ami, my mieliśmy brać ślub! On odkładał na to pieniądze przez kilka lat. Nadal nie mam pojęcia, co poszło nie tak.

— To nie twoja wina. Błagam, uwierz — odparłam — ale to nie ja powinnam z tobą o tym rozmawiać — Mówiłam szczerze. Chciałabym, żeby Josh wreszcie jej to powiedział, żeby moja przyjaciółka wreszcie poznała prawdę. Ale on to wiecznie przeciąga, boi się jej reakcji. Choć tak naprawdę – ja również.

— Wierzę ci. Zawsze ci wierzę — westchnęła. — Po prostu chciałabym, aby ten cyrk wreszcie się skończył.

Mówiąc to bawiła się rogiem koca. Myślała. Przymknęłam oczy i położyłam się na dywanie, krzyżując nogi w kostkach.

— Tak w ogóle, to mam do ciebie sprawę — zaczęła. — Jest tak samo ważna jak przyjazd mojego cudownego chłopaka. — Na jej twarzy zagościł szeroki i podły uśmiech. — Słyszałam, że miałaś dziś starcie z najprzystojniejszym chłopakiem, jaki był widziany w tej wsi. Najzabawniejsze jest to, że nikt nie wie, kto to...

— Błagam nie patrz tak na mnie — odparłam. Niezgrabnie przetarłam palcami oczy. — Nie mam pojęcia, kto to. I nie obchodzi mnie to.

Ellie spojrzała na mnie tym swoim wszystkowiedzącym spojrzeniem i wiedziałam, że już się nie wywinę.

Przesłuchanie właśnie się rozpoczęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro