19. Sophie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dochodził już wieczór, gdy ojciec po ponad dwudziestoczterogodzinnej  nieobecności przekroczył próg domu. Zachowywał się naprawdę bardzo dziwnie. To, że nie wrócił wczoraj na noc do domu, było same w sobie badzo nietypowe. Ale jego zachowanie... Już dawno w takim stanie go nie widziałam. Nie odzywał się, był zamyślony, kroki stawiał bardzo nerwowo, a może nawet... kulał? Nie, niemożliwe! Tylko mi się wydawało.

Odwiesił kurtkę na wieszak, ruszył przez niewielki korytarz i usiadł na swoim ulubionym miejscu przy stole i czekał. Czekał aż mama, albo ja wstaniemy z kanapy i zaproponujemy mu coś do picia.

 Jego niedoczekanie! Ja nie wstaje. Nie tym razem.

Nie wiedziałam, skąd napłynął ten nieoczekiwany przypływ odwagi. Ale za to moja mama niemal natychmiast odczytała niewerbalny sygnał i skierowała się, zgodnie z wolą pana i władcy, do kuchni.

– Kochanie, jesteś głodny? Podać ci coś? Może herbata? – zapytała uprzejmie. Zawsze ją podziwiałam, tą jej cierpliwość wobec ojca, tą życzliwość, tą uległość. Skąd u niej tyle pokory? Jakim cudem z takim spokojem wytrzymywała to okrutne traktowanie przez ojca?

– Piwo – odparł krótko, beznamiętnie, nawet nie spoglądając na swoją żonę. Gdy tylko ciemnozielona butelka znalazła się w zasięgu jego rąk, chwycił ją i ciurkiem wypił, do dna. Następnie stuknął nią o stół, dając sygnał, że ma mu zostać przyniesiona kolejna. Nie minęła minuta, a następna już otwarta butelka piwa stała przed jego nosem.

– William, co się stało? – zapytała mama i usiadła na przeciwko niego. Jej cukierkowy głos wyrażał troskę, lecz nie spotkał się z odpowiedzią. Mój ojciec rzucił jej tylko chłodne spojrzenie, po czym uraczył się kolejnym dużym łykiem złocistego trunku. Kobieta nie nalegała, nie pytała, wiedziała, że nic więcej nie wskura. Nie dziś.

Siedziałam na kanapie i patrzyłam na tą dwójkę niby tak sobie bliskich, a jednocześnie tak obcych ludzi – kobietę próbującą nawiązać rozmowę i faceta zupełnie ją olewającego. Z jakiegoś powodu przypominali mi kogoś, ta sytuacja była mi bardzo bliska, znajoma. Ale nie potrafiłam do końca połączyć faktów. Skąd się wzięło u mnie to dziwne przeświadczenie?

Czekałam, aż wreszcie mama odważy się zapytać o Americę, ale nic na to nie zapowiadało. Moja siostra jak była, tak rozpłynęła się w powietrzu, nie widziałam jej już od tygodnia i zaczynałam poważnie się o nią martwić. Nikt o niej nie mówił,  nawet jej imienia nie wspominał, jakby z dnia na dzień przestała istnieć. Próbowałam zagadnąć Ellie, ale ta bardzo szybko mnie spławiła. A ja nie miałam tyle odwagi by ją przycisnąć... No co ja miałam jej powiedzieć?

A jeśli Liam ją porwał, albo zrobił jej krzywdę? Albo biedna uciekła z domu ze strachu przed ojcem i szwenda się teraz sama po wioskach w poszukiwaniu nieszczęścia? O Boże, miej ją w opiece!

– Kurwa, czy ty możesz? – usłyszałam wrzask mojego podpitego rodziciela. Podczas gdy ja zatopiłam się w myślach, on zdążył wyzerować już kolejne trzy butelki i wrzasnąć na mamę. Mama nie odpowiedziała, tylko ze smutnym wzrokiem wpatrywała się w niego. Była już obojętna, zrezygnowana. Choć udawała silną, doskonale wiedziałam, jak bardzo niepokoiła ją nieobecność córki, pewnie odchodziła od zmysłów.

Ojciec położył rękę na krześle i próbował wstać, lecz zachwiał się i prawie upadł. Drugą ręką chwycił się za brzuch. Mama znalazła się w mgnieniu oka przy nim i pozwoliła, aby się na niej podparł. 

– William, co ci się tu... – zapytała, delikatnie podciągając bluzkę w miejscu, na którym trzymał ręką.

– Łapy precz, do cholery! – wrzasnął i odtrącił jej rękę, a ja wzdrygnęłam się. Byłam przekonana, że uderzy ją, popchnie, skrzywdzi, tak jak zrobiły by to ze mną lub z kimkolwiek z rodzeństwa. Ale ku mojemu zdziwieniu, nie wyrządził jej krzywdy, nie cielesnej.

Mama zamknęła oczy, cicho westchnęła i pozwoliła mu odejść. Tak po prostu, bez awantur, bez krzyku. Bez niepotrzbnego bólu, bez krwi.

– Mamo, dostałaś jakiś list od Josha? – przerwałam ciszę, która nastała po opuszczeniu przez ojca pokoju. – Wyjechał już parę dni temu, zaczynam się martwić...

Mama spojrzała pokrzepiająco na mnie i zdobyła się resztką sił na uśmiech, choć widziałam, że poruszyło ją to pytanie. Dotknęło jakąś drobną strunę w jej anielskiej duszy i wywołało ból. Nie dość, że miesiącami nie ma kontaktu z synem, nie może spojrzeć mu w oczy, przytulić go, dotknąć, to jeszcze, gdy przyjeżdża, z równym impetetem zostaje odesłany z powrotem.

Po ostatniej bójce z ojcem, następnego ranka wyszedł z domu i nie wrócił. Podobno zostawił mamie list, że wraca szybciej do wojska i że weźmie udział w dodatkowym kursie i takie tam inne bzdety. Ja w to nie uwierzyłam, tata wyglądał na zadowolonego, Nel posmutniała, a mama... A mama nie wiem. Byłam przekonana, że się załamie, a ona po prostu to przyjęła, tak zwyczajnie, tak jakby ktoś przyszedł i powiedział jej, że jej syn zostaje na noc u sąsiadki, a nie wyjeżdża na kolejne pół roku do wojska, nawet się z nią nie żegnając.

– Nic, skarbie, nic. Wiesz, że listy teraz bardzo wolno dochodzą, prawda? Jestem przekonana, że przyjdzie coś na dniach. Na pewno.

Uśmiechnęłam się do niej i nic więcej nie dodałam. Bo co miałam powiedzieć? 

★ ★ ★

Wymknęłam się po cichu, oknem oczywiście, bo to była moja jedyna opcja wydostania się z domu niezauważoną. Przecież, gdybym wyszła drzwiami, ta niemiłosiernie skrzypiąca podłoga trzy razy by mnie sprzedała! Nikt nie może wiedzieć, nikt.

Dreptając powolnie ulicą, czułam się tak, jakbym na swoich plecach nosiła cały ciężar tego świata. Tak bardzo bolało mnie tak wiele spraw, dusiło, odbierało energię, ale jednocześnie nie potrafiłam pozbyć się ich, nie mogłam znaleźć antidotum. 

Ta noc była po prostu piękna, idealna, nie odzwierciedlała w żaden sposób mojego samopoczucia i zagubienia. Było zupełnie bezwietrznie, bezchmurnie, a księżyc był niemal w pełni. Szłam zupełnie ciemną uliczką, mogąc podziwiać piękno małych, drobniutkich iskierek świecących na nieboskłonie. 

Powoli zbliżałam się do mojego celu, czułam jak na mojej piersi pojawia się dziwny ciężar, utrudniający mi wzięcie oddechu. Czy ja się stresowałam? Nie, niemożliwe! 

Z odległości widziałam altanę, w której miał na mnie czekać mój ukochany. Była nieoświetlona, a z ciemności zaczęły wyodrębniać się kształty.. dwóch osób. Dwóch! Padał na nich cień, było tak ciemno, może mi się wydawało? Puls natychmiast mi podskoczył. Co tu się działo? Niemożliwe by moje oczy płatały mi figla. Im bliżej byłam, tym więcej widziałam. Powoli z ciemności wyłonił się mężczyzna całujący kobietę – na ten widok zrobiło mi się niedobrze.

On mi nie może tego zrobić, to niemożliwe. Nie znowu, błagam, nie...

Moja niepewność i nieufność wobec niego wzięła górę, a moją głowę wypełniły obrazy, których nie chciałam widzieć. Myśli, których nie chciałam słyszeć. Im bliżej podchodziłam, tym sylwetka wydawała mi się bardziej znajoma, te szerokie barki, te krótko obcięte włosy, to był na pewno on! Czułam jak wokół mojego gardła zaciska się niewidzialna obręcz, żołądek zrobił prawie fikołka. Zaczęłam pędzić przed siebie, musiałam go przyłapać, musiałam mu wygarnąć, musiałam wyrzucić to z siebie.

Oboje usłyszeli, że ktoś idzie. Zobaczyli mnie i natychmiast wyszli z altany i zanim zdążyłam dobiec – zniknęli w krzakach. Zanim zdążyłam tam dobiec, ich już nie było. Straciłam ich. Stanęłam przy altanie, próbowując złapać oddech, próbując uporządkować myśli, ogarnąć się.

Nagle ktoś mnie złapał za brzuch.

– Ty świnio! – zamachnęłam się i uderzyłam, niczym moja siostra, mężczyznę w twarz. Odepchnęłam go. – Myślisz, że nie widziałam cię z nią? Zabieraj łapy!

Rzuciłam mu wściekłe i zawiedzione spojrzenie, myślałam, że go rozerwę na strzępy. Nie miałam pojęcia, skąd się u mnie wzięły takie pokłady odwagi, toż to ja dałam mu w twarz! JA! Ale skoro pojawiły się, to trzeba korzystać.

– Co ty, kurwa, robisz, kobieto? O czym ty mówisz? – zapytał mnie, łapiąc się za czerwony policzek.  Spojrzał na mnie zupełnie skonsternowany, w pełnym szoku. Zmarszczył brwi.

– Widziałam was – odpowiedziałam. Momentalnie cała moja odwaga wyparowała, a głos zaczął mi się łamać. Spojrzałam mu w oczy. – Widziałam, jak ją całujesz. Znowu mi to zrobiłeś! Jak mogłeś?

– Ja dopiero przyszedłem, z nikim się nie całowałem, nic nie zrobiłem.

Jego zaprzeczenia połączone z totalnym zdziwieniem zbiły mnie odrobinę z tropu.  To, co mówił, wydawało się szczere. Ale przecież on był mistrzem w kłamstwach, przecież doskonale wiedziałam, że potrafił wymyślać je na poczekaniu.

– Ty naprawdę myślisz, że cię nie poznałam, myślisz, że jestem taka głupia i naiwna? Z zamkniętymi oczami bym poznała ten chód, te barki, te... – zatkało mnie. 

Ale ja jestem głupia.

Mężczyzna bardzo szybko wyczuł moje wahanie. Natychmiast przejął kontolę nad sytuacją, zmarszczył się i powiedział:

– Ale dlaczego ty mnie w ogóle obwiniasz? – Jego całe opanowanie w mgnieniu oka zamieniło się w irytację, najwyraźniej podniosłam mu cieśnienie. Zacisnął szczękę, zbliżył się do mnie i obrzucił tym paskudnym, bolesnym karcącym spojrzeniem. A ze mnie uleciało zupełnie powietrze. – Jakim w ogóle prawem mnie bijesz? Co ty sobie w ogóle myślisz?

Gdy tylko wymówił ostatnie słowa,  odwrócił głowę w drugą stronę i z irytacją podniósł brwi do góry. Nie patrzył na mnie, przyjął zamkniętą postawę ciała, wyglądał na naprawdę urażonego.
A ja... A ja poczułam się okropnie. Było mi tak głupio, było mi wstyd, opanowały mnie bolesne wyrzuty sumienia.

Jak ja mogłam go uderzyć?
Jak ja mogłam podnieść na niego głos?
Jak ja mogłam zniżyć się do tego poziomu?

Łzy poleciały mi po policzkach. 

– Prze-prze-przepraszam, okej? – wydukałam, a słone krople zmoczyły mi ubrania. Błagałam go wzorkiem o przebaczenie, ale on na mnie nawet nie patrzył.

 – Nigdy więcej w ciebie nie zwątpię, byłam głupia, ja nie wiem, co we mnie wstąpiło, ja...

Wreszcie zwrócił na mnie wzrok, wzrok pełen pogardy. Jak to się stało, że jeszcze chwilę temu to ja byłam na niego zła, a teraz to ja go przepraszam? 

Chłopak wyciągnął papierosa i zapalił, a ja tym razem nie powiedziałam ani słowa. Nienawidziłam tego smrodu, ale zasłużyłam sobie na to moim niedowiarstwem. Moim obżydliwym zachowaniem. Dym unosił się i otaczał nas, niczym jadowity wąż otaczający swoje ofiary. Unosił się i znikał, rozpływał w powietrzu.

– To co, wybaczysz mi? – zapytałam, a on spojrzał na mnie i zatopił się w myślach. Nie zareagował,  a jego brak reakcji pogłębił mój smutek, moje poczucie winy.

Podeszłam nieśmiało bliżej i oplotłam rękami jego szyję. Na szczęście moje działanie nie spotkało się z jego oporem. Ten wielce taktowny brak odrzucenia uznałam za ciche "tak", więc pod wpływem jego upojnego wzroku pocałowałam go.
Chłopak odwzajemnił pocałunek i mimo, że smakował dymem, mimo, że śmierdział niemiłosiernie, to ja w duszy odetchnęłam głęboko i poczułam jak kamień spada mi z serca. Wybaczył mi.

– Czemu nie ubrałaś tej sukienki? – szepnął mi do ucha, odrywając się od moich ust.

– Jest w praniu – skłamałam. Nie cierpiałam jej nosić, choć doskonale wiedziałam, jak mu się w niej podobam. Czułam się w niej jak panienka spod latarni, taka roznegliżowana. Nosząc ją czułam spojrzenie na sobie każdego, kogo mijałam na ulicy. Nie wspominając o tym, że gdyby mój ojciec mnie w niej zobaczył, do końca życia by mi nie darował. Miałabym w domu istne piekło. – Może następnym razem...

Zobaczyłam delikatny zawód odbijający się w jego oczach, jak i nutę zaintrygowania. Rzucił papierosa na ziemię i przyciągnął mnie bliżej.

– To co, tu?  – wyszeptał, po czym złożył parę pocałunków na mojej szyi. Jego ręka powędrowała niżej.

– A nie możemy gdzieś indziej, nie możemy się przejść? Albo popaptrzeć w gwiazdy? Jest taka piękna noc! – spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się. Choć i tak znałam odpowiedź.

– Tu – odparł. A ja nie miałam już nic do gadania.

★★★

Około drugiej wróciłam do domu i dokładnie piętnaście minut później rozległo się pukanie do drzwi. Byłam niesamowicie zaskoczona, że ktoś jeszcze naprawdę nie śpi. Przykryłam się kołdrą po szyję i udawałam, że śpię. 

Mama weszła do pokoju.

– Kochanie, wiem, że nie śpisz – wyszeptała i usiadła na moim łóżku. 

– Mamo, daj mi spać – wymamrotałam.

– Gdzie byłaś? 

– Jak to gdzie byłam? – odparłam, udając, że nie mam pojęcia, o czym ona mówi. Jestem beznadziejną aktorką, a moja mama chodzącym detektorem kłamstw. Nie miałam szans w starciu z nią. Ta kobieta czyta mnie, jak otwartą książkę. Ciekawe, od kiedy wiedziała, że wymykam się z domu. 

– Kim on jest? – spytała spokojnie.

– Tata wie?

– Nie.

Odetchnęłam. Myślałam przez chwilę, że serce mi stanie.

– Od kiedy wiesz? – zapytałam z ciekawości, wiercąc wzrokiem dziurę w ścianie. Nic się przed nią nie ukryje, a ja naiwnie myślałam, że wychodzę niezauważona. Zrobiło mi się wstyd.

– Od dawna, kochanie – odpowiedziała cicho, wyciągnęła rękę w moją stronę i położyła ją na pościeli. Właśnie dostała potwierdzenie tego, że jej córka od miesięcy wymyka się z domu po nocach, więc, do cholery, jakim cudem była taka spokojna? 

– Jesteś szczęśliwa z nim?  – zapytała.

– Tak, najszczęśliwsza na świecie – mówiąc to, podniosłam kąciki ust do góry, aby wyglądać bardziej autentycznie. 

– Kłamiesz – stwierdziła, a ja nic nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się dalej w odpadający tynk ze ściany i próbowałam, nie łapać z nią spojrzenia. Nie miałam ochoty na tą rozmowę, nie taraz, nie tu, nie w tych okolicznościach. On mnie kochał i tylko to się liczyło. Poza tym miałam dużo ważniejszy temat do poruszenia. 

– Mamo – wyszeptałam i usiadłam po turecku na moim łóżku, zwracając się twarzą do niej. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. – Możemy zmienić temat?

– Oczywiście, kochanie. 

– Nie wybrażasz sobie, kogo widziałam. – Na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech, a w moich oczach pojawiły się iskierki, promyk nadziei, który moja mama bezbłędnie odczytała. Chwyciła mnie za rękę, ścisnęła ją, a jej twarz rozpromieniła się. Zrozumiała. Wiedziała. Podejrzewała.

– Jesteś pewna? 

– Tak, mamo. Był z nią. Jestem pewna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro