Chapter 2 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Idź już spać. - odparł Elijah.

- Ale ty ze mną. - powiedziałam i pociągnęłam go za krawat tak, by znalazł się obok mnie.

- Nie będzie Ci wygodnie w sukience, ani mi w garniturze. - powiedział po czym wstał.

- Nie zostawiaj mniee. - jęknęła na co brunet tylko się zaśmiał.

- Zaraz wrócę. - powiedział i podszedł do komody.

- Proszę bardzo. - dodał po czym podał mi granatową bluzę z kapturem.
Mruknęłam ciche dziękuję i chciałam wstać, ale jestem łamagą i przecież chwile temu się nachlałam. Pocałowałabym podłogę gdyby nie garniturek.

- Łazienka jest tam. - pokazał głową na drzwi.

- Mhm. - mruknęłam i weszłam.

Zrzuciłam z siebie sukienkę zdjęłam szpilki i nałożyłam bluzę. Była cieplutka i za duża. Sięgała mi do połowy uda. Nałożyłam kaptur zebrałam ubrania z podłogi i wyszłam.

- Jednak chce spać, muszę przestać chlać by nie skończyć jak alkoholiczka imieniem Scarlett. - powiedziałam i rzuciłam ubrania na podłogę. Wzięłam telefon i zobaczyłam wiadomość od niej. Kurde ma wyczucie. Ale za to ją zabije. Dobrze, że chociaż przyniesie mi ubrania. Odpisałam jej szybkim spadaj i rzuciłam się na łóżko Mikaelsona.

- Zaraz wrócę. - powiedział i poszedł do łazienki. Po chwili zrobiłam się bardziej zmęczona niż wcześniej więc zamknęłam oczy. Poczułam jak ktoś przykrywa mnie kołdrą. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nim się obejrzałam zasnęłam.

                                            ***

Perspektywa Scarlett ~

Przetarłam oczy i podniosłam się z kanapy. Mam kaca, kto by się tego spodziewał. Nie ważne. Była 9:14, wcześnie, no cóż bywa. Poszłam się ogarnąć. Wzięłam prysznic, rozczesałam roztrzepane ciemne blond włosy i przypięłam dwie spinki po bokach. Nałożyłam czarne kolarki i jakąś trochę za dużą bluzkę. Nałożyłam moje Jordany zgarnęłam torebkę. I poszłam na górę do sypialni Amber. Wzięłam jej czarne krótkie spodenki i beżowy crop top. A buty zapomniałabym. Wzięłam też jej czystą bieliznę i pride vansy. Zapakowałam do reklamówki i wyszłam. Kurde kluczyki! Zawróciłam się, chwyciłam klucze od domu i od samochodu po czym wyszłam.

Po chwili zaparkowałam pod posiadłością Mikaelsonów. Jak dawno tutaj nie byłam. Pamiętam, że gdy byłam jeszcze mała moja matka mnie tu przywiozła, bo sama musiała coś zrobić. Od tamtej pory przyjaźnie się z nimi. Dawno ich nie widziałam.
Podeszłam do drzwi i zapukałam. Otworzyła mi Rebekah, która gdy tylko mnie zobaczyła, rzuciła mi się na szyję.

- Scarlett! Kochana! Jaka ty śliczna! - wykrzyczała blondynka.

- Dziękuje, ty jak zawsze piękna. Nie duś. - powiedziałam z uśmiechem. - przyszłam po moje truchło. - dodałam po chwili.

- Aaaa, ale chodź na kawusie. - powiedziała i pociągnęła do środka. Usiadłam na kanapie a obok mnie usiadł Kol.

- Hej mała. - powiedział po czym mnie przytulił.

- Cześć, myślałam, że Klaus znowu Cię zasztyletował. A tu proszę. - zaśmiałam się.

- Nie, ale ma trumny dla każdego w piwnicy. - odparł.

- Ja w piwnicy mam fajniejsze rzeczy. - odpowiedziałam zupełnie poważnie. On tylko się uśmiechną i objął ramieniem.
Chwile później pojawiła się Rebekah z dwoma kubkami kawy.

- Dzięki.

- A ja? - zapytał obrażony Kol.

- Nie zasłużyłeś Mikaelson. - powiedziałam a on zabrał mi kubek i się napił po czym mi go oddał.

- O ty pasożycie jebany, jeszcze raz, a znajdę kołek z białego dębu i cie zabije. - fuknęłam.

- Relaks kochanie, to tylko kawa. - odparł.

- Zaraz Ci dam kochanie. - warknęłam.

Napiłam się kawy i do salonu wszedł nie kto inny jak Klaus. Usiadł na fotelu i spojrzał na mnie.

- Nie wyglądasz na osobę, która wczoraj tyle wypiła. - zakpił.

- Talent. - powiedziałam i dopiłam swoją kawę.

- Masz. - podałam Kol'owi pusty kubek.

- Ależ ty miła. - zakpił i odstawił na stolik.

- Mam ubrania dla zdechłej ameby, która u was spała. Gdzie mogę jej je zostawić? - zapytałam.

- Połóż tu, zejdzie to sobie weźmie. - odpowiedziała Rebekah.

Poszłyśmy do pokoju Bekah i plotkowałyśmy dobre pół godziny, ale ktoś nam przerwał.

- Scar, masz może chwilę. - zapytał Klaus.

- Nie, ona jest moja. Grrr. Paszoł von. - machnęła ręka poganiają go blondynka.

- Zależy, czy to ważne. - mruknęłam i spojrzałam w jego stronę.

- Nawet bardzo. - odpowiedział.

- W takim razie. Wybaczysz mi na chwilę Rebekah? - zapytałam. Dziewczyna kiwnęła głową a ja poszłam za Nik'iem.

Znaleźliśmy się w jego gabinecie.

- To co jest aż tak ważne? - zapytałam nieco zdezorientowana.

- Twoja matka wróciła do miasta. - odparł.
Momentalnie zrobiło mi się słabo i gdyby nie Klaus, runęłabym na ziemię.

***

Cześć, jak obiecałam, tak zrobiłam. Kolejny rozdział.

Jak wrażenia? Skargi, wnioski, zażalenia?

Do następnego i czółko ❤️
(Mam wenę omg)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro