Dzieci talidomidu idą na wojnę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tekst zajął drugie miejsce w konkursie Noireplume.

TW: Wulgaryzmy, przemoc

„Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie".

Ernest Hemingway, Komu bije dzwon

„I tak się właśnie kończy świat. Nie hukiem, lecz skomleniem".

T.S. Eliot, Grzebanie umarłych



Chłopaka zdradził prosty ruch brwi, kiedy odpowiadał na pytanie. To właśnie wtedy policjantka zrozumiała, że ma przed sobą zabójcę. Sama, w ciemnym zaułku z przestępcą, który jeszcze niedawno był jej przewodnikiem.

Dała się podejść niczym dziecko. Czasami łączna liczba oczek na kościach zawsze równa się przegranej. Kobieta westchnęła, widząc jak nieznajomy sięga po broń.

– Dobra, mordercą jest Tic i w ciągu kilkunastu sekund zostanę zabita. Skorumpowany glina, który mnie wydał, to Roy, zgadza się? – zapytała Kara, choć nie czekała na odpowiedź. Zerknęła na notatki, jakby to w nich szukając potwierdzenia.

– Zgadza się – przyznał Tic. – Zatem... sama rozumiesz, bez urazy.

– Jasne, było miło.

Kara oparła podbródek na pięści i ze smętną miną zerkała na zebranych.

– Chcesz rzucić po raz ostatni?

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Nie mam punktów do siły, Tic i tak strzeli mi w łeb.

– Rzucaj, co ci szkodzi – ponagliła Martha, mistrzyni gry.

Kara, aby nie przedłużać, szybkim ruchem chwyciła dwie sześcienne kostki, które następnie poturlały się po blacie stołu. Siedzący tuż obok Roy parsknął kpiąco, widząc sześć, jako łączną liczbę oczek.

– Masz minus pięć do siły, co nie? – zapytała Martha, choć znała odpowiedź. – Czyli jeden. Przykro mi, strzał krytyczny. Prosto w głowę.

Roy udał, że strzela do Kary palcowym pistoletem. Dziewczyna tylko przewróciła oczami.

– I tak oto miasto straciło swoją szlachetną policjantkę. Jednak to nie koniec gry, zabójca wciąż jest na wolności. Choć Kara ostatnim tchnieniem odkryła jego tożsamość, tak wasze postacie mają co do tego tylko mgliste poszlaki. Rzut kostką na znalezienie ciała Kary. Tic, rzucasz na ukrycie bez świadków.

Chłopak ze współczującą miną zerknął na znajomą, zupełnie jakby chciał przeprosić, że zabił jej postać. Kara wzruszyła obojętnie ramionami.

– I tak wolę grać antagonistami – szepnęła, uśmiechając się delikatnie. Odwróciła wierzchnią stroną tekturową kartkę z informacjami o wylosowanej postaci i zostawiła na stole. – Idę do łazienki, chyba dacie radę beze mnie.

Roy tylko machnął lekceważąco, a Tic wykonywał serię rzutów. Pozostali nie zwrócił szczególnej uwagi, gdy Kara wyszła. W lustrze długo patrzyła na podpitą twarz. Wydawała się absurdalnie groteskowa, wielka i zaczerwieniona. Kara miała ochotę uderzyć w taflę szkła, aby ta głupia, wytrzeszczona morda choć na chwilę zniknęła.

Uspokój się – parsknęła w myślach, powoli otwierając drzwi. Z zaskoczeniem dostrzegła Atticusa „Tica" Moroe, który wyraźnie czekał na nią na korytarzu.

– Hej – mruknął niepewnie. – Dzięki za grę.

– Już skończyliście? – zapytała , starając się brzmieć pogodnie.

– Nie, tylko ja. Roy działał na dwa fronty i posłał mnie za kraty. Nie przeszedłem testu woli i powiesiłem się w celi.

– O – mruknęła Kara, nie wiedząc, co mogłaby dodać.

– Właśnie, „o". – Atticus był czymś wyraźnie zawstydzony, nerwowo podrapał się po karku, by po chwili rzucić: – Słuchaj, co robisz w przyszły piątek?

Dziewczyna zmarszczyła brwi, mocno zakłopotana.

– Już umówiłam się z Dorą... No, wiesz, babski wieczór.

Atticus długo wpatrywał się w Karę, próbując znaleźć kłamstwo w jej słowach.

– No, to... trzymaj się – rzuciła, chcąc odejść.

– Wiem, że spotykacie się w Grubej Bercie na wydruki.

Wszystkie karty odkryte w kilka sekund. Maski zdjęte. Serce nastolatki zamarło na moment.

– Co?

– Roy mi powiedział. I dodał, że jak chcę dołączyć, to mam gadać z tobą. Powoli pokręciła głową.

– Nie ma mowy. Wybacz.

– Dlaczego? – Chwycił Karę za rękę i szarpnął boleśnie.

– Po prostu. – Spróbowała wyrwać dłoń z uścisku, a gdy to nic nie dało, powiedziała ze złością. – Czego chcesz? Roy pieprzy głupoty, a ty...

– A ja co?

– Jesteś synem oficera okręgowego. Czego się spodziewałeś?

– Świetnie. Wprost zajebiście. Znamy się piętnaście lat, ale to teraz mój stary jest problemem?

– Giną ludzie. Wiesz o tym. I wiesz przez kogo to się dzieje. – Głos Kary stawał się coraz zimniejszy. – Więc wybacz, że nie zaprosiliśmy cię na drukowanie ulotek przeciwrządowych.

– A gdybym na was doniósł?

– To tatuś wlepiłby ci medal, a nas powiesił. Słuchaj, Tic, chcesz sobie coś udowodnić? My nic złego nie robimy. Ty to wiesz, ja to wiem. Ale to nie znaczy, że chcemy cię w zespole.

Gdyby Kara naplułaby mu w twarz, uzyskałaby identyczny efekt. Mina chłopaka zdradzała buzujące w nim emocje. Sięgnął do torby, zawieszonej przy boku i gwałtownym ruchem wyciągnął gazetkę, tworzoną niezwykle amatorsko. Rzucił ją wprost pod nogi Kary i zaraz zaczął wygrzebywać kolejne.

– Mam je wszystkie. Od miesięcy szukam tych, którzy je robią. A autorów miałem pod samym nosem! – warknął wściekle. Otworzył na jednej ze stron i rozwartą trzymał w dłoni. – „Polityczne Przygody Puchatej Paćki", wydanie komiksowe. – Przeczytał nagłówek. Kara obojętnie wpatrywała się w kolorowe rysunki. Satyra z władzy. To zawsze pomagało zachować odrobinę zdrowia psychicznego w beznadziejnych czasach.

– Ty wiesz, co wam za to grozi? To cud, że jeszcze nie wpadliście!

Puchata Paćka, będąca różowym jednorożcem, bezlitośnie kpiła z prezydenta, będącym skrajnym idiotą. Na jednym obrazku mężczyzna schował głowę głęboko w dupę, a Paćka wygłaszała moralizatorski monolog na tle płonących budynków.

– To tylko bajka – powiedziała Kara. Lecz wiedziała, co za to grozi. Z zaniepokojeniem zerknęła na zegarek. Ponownie spróbowała wyrwać rękę z uścisku Atticusa.

– Za czterdzieści minut zaczyna się godzina policyjna. MUSZĘ iść do domu. Bała się. Wypity alkohol w niczym nie pomagał.

– Odprowadzę cię – mruknął chłopak i dopiero wtedy puścił Karę. Ta ostentacyjnie rozmasowała nadgarstek.

– Atticus. – Wypowiedziała jego imię bardzo starannie, akcentując każdą sylabę osobno. – Chcesz sobie zwalić konia, bo masz nas w garści? A może zrobić na złość staremu i zostać rewolucjonistą? – Kara była pewna, że nikt więcej ich nie usłyszał. Z salonu wciąż wybrzmiewały wesołe, lekko podpite, głosy.

– Nie jestem kapusiem – syknął. – Chcę do was dołączyć. I tyle.

– Halo, czas już iść – krzyknęła Martha z drugiego pomieszczenia. – Ubierajcie się.

– Jesteście tylko bandą gówniarzy, bawiącymi się ogniem – wysyczał do ucha Kary.

– Więc po co chcesz się z nami bawić?

– Żebyście nie spłonęli.

Pozostali żegnali się śpiesznie. Gra trwała zbyt długo. Nawet Martha, zazwyczaj maniakalnie pilnująca czasu, tym razem zawiodła.

– Roy, musimy później pogadać – rzuciła Kara wychodząc. Brunet poczerwieniał, domyślając się powodu chłodnego tonu w głosie rozmówczyni.

Atticus wyrósł przy boku komiksowej rewolucjonistki, dziwnie milczący i złowrogi.

– Możemy o tym porozmawiać? U ciebie w domu? – zapytał szeptem, idąc zdecydowanie zbyt blisko. Kara miała wrażenie, że jej przestrzeń osobista przestała istnieć. Wiedziała także, że odmowa nie wchodzi w grę. Wzruszyła ramionami.

– A godzina policyjna? – zapytała, niby od niechcenia.

– Mam przepustkę. Ona mnie nie dotyczy.

– Po co to robisz? – zapytała w końcu.

– Mogę zapytać o to samo.

„Polityczne Przygody Puchatej Paćki były wentylem bezpieczeństwa, gdy świat zaczynał zbyt mocno przytłaczać. Bo jeśli wciąż słyszysz o śmierci, tajemniczych wywózkach, a prostacka propaganda kpi w żywe oczy, czujesz bezsilność to – wcześniej czy później – oszalejesz, albo staniesz się pustym pionkiem, bezwiednie akceptującym największe niesprawiedliwości".

Kara jednak tego nie powiedziała. Wyłamywała sobie palce, skubała nerwowo pasek u płaszcza. Jeszcze do niedawna kolega z dzieciństwa, teraz ktoś zupełnie obcy, uważnie ją obserwował.

– Coś trzeba robić – mruknęła po prostu, przepuszczając chłopaka w drzwiach mieszkania. Czekała ich bardzo długa rozmowa.

* * *

– Nawet nie próbuj mnie pouczać – rzuciła od razu Kara, wpychając plecak pod biurko. Bardzo ostentacyjnie zamknęła drzwi do pokoju, wskazując Atticusowi miejsce do siedzenia: coś między brudnym dywanem a brudną podłogą. Usiadł na łóżku.

– Nie zamierzam. Po prostu powiedz, że mogę dołączyć do ekipy. Pomogę wam.

– „Pomogę" – przedrzeźniła dziewczyna piskliwym głosem. – Gówno możesz. Mielił w głowie odpowiedź, ale wstrzymał się z jej wypowiedzeniem.

– A gdyby Puchata Paćka była czymś więcej niż kpiną i durnymi obrazkami? Gdybyś naprawdę przyczyniała się do czegoś dobrego, a nie tylko to sobie wmawiała?

Kara odwróciła się na krześle twarzą do ściany. Po chwili znowu spojrzała na chłopaka.

– Co masz na myśli?

– Mój ojciec ma dojścia. Wiem, kto w regionie jest obserwowany i podsłuchiwany. Kogo zwożą na komendę. Albo... kto ma zniknąć.

Rozmówczyni zaśmiała się. Bardzo smutno i wymuszenie.

– I ty, kurwa, chcesz podawać te informacje w komiksach?

– Nie tylko te. – Atticus był śmiertelnie poważny. – Mogę się dowiedzieć nad jakimi ustawami głosują po nocach, mogę... mogę wiele, rozumiesz? Tylko daj mi szansę.

– Dlaczego to robisz? Przecież to...

I to własnego ojca.

To był też zupełnie inny poziom przeciwstawiania się władzy. Skoro niewinne broszurki mogły być potraktowane jako obrzydliwość, karana śmiercią, to jak patrzeć na to?

– Przecież coś trzeba z tym zrobić.

– Nie, musi być coś jeszcze. I albo mi to powiesz, albo... – Kara nie musiała kończyć.

– On kazał internować matkę. Za... kurwa, nawet nie wiem za co.

Patrzyli na siebie w ciszy. W głowie Kary kotłowało się wiele myśli. Od: „Czy na pewno mogę mu ufać?" po: „Niech to wszystko szlag trafi".

Siedzieli długo, naprzemiennie spowici milczeniem i wyrzutami. A gdy doszli do porozumienia, powietrze zadrżało od nadchodzących zmian.

– Przyjdź w środę na spotkanie koła naukowego „Insignis", wyślę ci zaproszenie. Tam przychodzą wszyscy od Grubej Berty – rzuciła Kara. Klapnęła na łóżko obok chłopaka, a Atticus. Ten wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i tylko skinął głową.

* * *

W telewizji nikt o tym nie usłyszał. W radiu wychwalano tylko Partię i puszczali wskazane przez nią muzykę. Internet był sprawdzany, niczym zawszone głowy dzieciaków przez higienistkę, a niewłaściwe treści były wyczesywane jak gnidy.

Mimo to ludzie umieli się odnaleźć w ciemności. Choć nadal nie znano sposobu, aby odegnać mrok, tak ze śmiechem zapalano zapałki i kpiono z otaczającej zewsząd, groteskowej sytuacji. Bo byli tacy, co pamiętali, że mogło – i było – inaczej. Byli też i tacy, którzy po prostu chcieli walczyć z systemem, jakikolwiek by on nie był. Większość z nich spotykała się w Insignisie; miejscu, gdzie studenci robili to, co wychodziło im najlepiej – pili i na leżąco rozmyślali o konieczności skierowania świata na właściwe tory. Czasami z tych myśli rodziło się coś wartościowego.

Atticus przyszedł na spotkanie lekko onieśmielony i zdziwiony, bo przez pierwsze półtora godziny wygłaszano referaty. Do bólu zgodne z obowiązującą narracją dzielenia na ludzi i podludzi, przyjaciół i wrogów ojczyzny. Wyświetlano slajdy, prowadzono dyskusje, a jeden z pilnujących nadzorców spod półprzymkniętych powiek kiwał uprzejmie głową, zadowolony ze zlotu kwiatu młodzieży.

Bowiem nie był w stanie wychwycić subtelnych niuansów i uśmieszków, posyłanych przez prelegentów do zebranych. Słyszał to, co chciał – ci, co nie umieli się dobrze ukrywać, wylecieli dawno temu. Pozostali wiedzieli, jaką maskę założyć, aby ukryć się przed czujnym spojrzeniem matki-partii.

Tu slajd z wklejoną w tle zabawną lamą. Tam do przesady starannie wymówione nazwisko jaśnie miłosiernego prezydenta, niech mu słońce narodu przyświeca przez wieki. W swoich głowach studenci byli buntownikami wszechczasów, kpiących systemowi prosto w oczy, znajdując w morzu obcych twarzy sobie podobnych.

– Co widzisz? – zapytała Kara po spotkaniu, gdy zebrani na korytarzu pokrzykiwali o idealnych pijalniach. Delikatnie podprowadziła Tica na bok.

– Bandę gówniarzy, którzy dużo drą ryja, a gówno robią.

– Prawda – mruknęła w odpowiedzi. – Ale od czegoś trzeba zacząć. Roy zaraz tu będzie.

– Dlaczego chciałaś żebym przyszedł?

– Musiałeś zobaczyć docelowych odbiorców. To dla nich będziesz ryzykował życiem. Uważasz, że warto?

– Nie. Nie dla nich – sprecyzował. – Będą inni. Będziemy pisać dla całego miasta, regionu, kraju! A potem... Potem świat usłyszy nasz krzyk.

Kara spojrzała mu głęboko w oczy.

– Może słyszy go od dawna, tylko wygodniej mu, gdy udaje głuchego?

– Bardzo dziękuję wszystkim zebranym za przybycie – powiedział dygnitarz Partyjnej Organizacji do Spraw Nauki. Dobrodusznym gestem przywoływał studentów do siebie. - Świetnie było słyszeć, jak bronicie prawdy i wolności. Pamiętajcie, zostaniecie wynagrodzeni. Nasi wrogowie nie śpią, za to my... my bronimy kraju! – Wzniósł pięść w walecznym geście.

Kara zerknęła spode łba na Atticusa i przyłączyła się do burzy oklasków, które rozległy się na korytarzu.

* * *

– No i siedzimy w tym razem, nie? – zapytał Roy, wpychając jednocześnie do ust całą sajgonkę. Atticus pokornie skinął głową w milczeniu.

– To, kurwa, zajebiście – kontynuował chłopak. – Bo mam pomysł na nowy komiks. Cztery P to działka Kary, ale ja na tory chcę wprowadzić: „Gównoburzę w Sejmie Słońca Narodu", wiecie, pacyny się zbierają na posiedzeniu, niby głosują, niby wolne wybory i głosowanie, a tu nagle sru: „Małe kurwie, będzie po naszemu, albo nie wyjdziecie. Reasumpcja, gnoje". No, to o tym byłby przynajmniej pierwszy rozdział, dalej coś się wymyśli. Ale chodzi o to, że cała akcja dzieje się w cyrku, czaicie, nie?

– Nie wiem, czy to nie jest zbyt... abstrakcyjne. W każdym razie, nie brzmi jak coś, co mogłoby naprawdę się wydarzyć. „Reasumpcja"...? „Głosujemy dotąd, aż wygramy"?

- Bezsensu... – Kara zdecydowanie była zbyt sceptyczna.

– Wymyślę coś jeszcze. Zresztą, mnie to wydaje się całkiem prawdopodobne i...

– Twój komiks – przerwała Kara. – Choć mojej Paćki nie przebijesz. A jak z tobą Tic? Będziesz udostępniał to, co obiecałeś?

– Tak, tak – westchnął chłopak. – Daj mi tylko czas. Udostępnię wszystko, co będę w stanie.

* * *

Kara miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Zastygła w bezruchu, ściskając słuchawkę telefonu przy uchu.

– Słyszysz mnie?! – dopytywała Martha po drugiej stronie. – Roya zgarnęli. Widziałam, jak go wywlekają z mieszkania. Jego rodziców też.

Kolana ugięły się pod dziewczyną.

– Słyszysz mnie?! – krzyczała Martha do słuchawki.

– Tak... – jęknęła Kara. – Muszę...

Zamilkła. Przerwała połączenie.

Roy nas wyda – pomyślała.

Martha nie miała pojęcia, kto tworzy Puchatą Paćkę. Roy znał wszystkich członków.

Powieszą go. I nas też.

Drżącymi rękoma wybrała numer do Atticusa. Odebrał dopiero po piątym sygnale.

– Tak? – rzucił sennie.

– Mamy problem – powiedziała płaczliwym głosem Kara.

Błagała, aby się z nią spotkał. Przecież to nie była rozmowa „na telefon". Nakazał przyjście do swojego domu. Stojąc na progu, dziewczyna trzęsącą się dłonią wciskała dzwonek przy drzwiach.

Wstrzymała krzyk, gdy zobaczyła, kto jej otworzył. Oficer okręgowy, ojciec Atticusa, wymownie uniósł brew, zerkając na Karę.

– Tak...? – zapytał.

– J-ja przyszłam do pana syna.

Znów to okropne, oceniające spojrzenie.

Mężczyzna zrobił krok do tyłu i otworzył szerzej drzwi. Kara szybko skorzystała z zaproszenia. Oficer wciąż stał za jej plecami, gdy zawołał syna. Nie ruszał się z miejsca nawet wtedy, gdy Tic zbiegł po schodach.

Kara spróbowała się uśmiechnąć, ale zastygła w przerażeniu, widząc twarz znajomego. Mieszanina współczucia, winy i wstydu. Niepewnie zerknął na ojca i skinął głową.

Udawał przez cały ten czas? To była tylko maska? A może ma ją teraz? – myślała Kara w panice. Bo drżące kąciki ust Atticusa mówiły wszystko.

Zdrajca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro