14 - czyli straszna decyzja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

12:35 środa, 19 września

Na długiej przerwie postanowiłem wyjść do sklepu, by oszczędzić sobie upokorzeń związanych z siedzeniem przez kolejne dwadzieścia minut w kącie. Mimo kilku osób, które spróbowały do mnie zagadać, to chyba i tak finalnie zacząłem wszystkich odstraszać swoją aparycją. Myślę, że nie pomagał fakt, iż przedtem widziany byłem tylko w towarzystwie Zuzki. Ale to nie jest ważne.
Dzięki temu, że nikt nie zawracał mi głowy, rzetelnie przygotowywałem się do wszelkich kartkówek i prac kontrolnych, zrobiłem nawet dodatkowy projekt na historię i funkcjonowałem sobie w pojedynkę.
Jak do tej pory nie pisnąłem matce nawet słówkiem o tym, co powiedziała mi Laura, za to zajrzałem ukradkiem do jej torebki. I faktycznie. Leżała tam nienapoczęta paczka fajek.

Zapłaciłem za sok i czekoladowego batona, po czym mozolnie wylazłem ze sklepu. Schowałem rzeczy do kieszeni kurtki i wyciągnąłem z niej papierosa. Zapaliłem, stając za rogiem budynku. Nie chodziłem już na palarnię, praktycznie nie wychodziłem w czasie zajęć ze szkoły, ale dzisiaj rozpaczliwie starałem się wytracić czas. Plan lekcji prawdopodobnie miał się już nie zmienić i jeśli jest to prawda, to środy staną się moim małym koszmarem. Do domu mogę udać się dopiero po ośmiu godzinach męki, które zawierały w sobie straszne połączenia przedmiotów. Środy to po prostu nieśmieszny żart.
Starałem się wypalić papierosa jak najszybciej mogłem, bo właśnie zaczął kropić lekki deszcz. Moje głupie włosy, z którymi nic nie zrobiłem, uporczywie wpadały mi do oczu, bo jesień postanowiła zapowiedzieć swoje przyjście dość gwałtownie. Od kilku dni na zmianę lało i wiało, a wczoraj rozpętała się nawet burza z wichurą. Szkoda tylko, że nie zdmuchnęło mnie na drugi koniec kraju.
Nałożyłem kaptur na głowę, kuląc się trochę przed chłodem. Stałem tak zgarbiony, dławiąc się co chwilę dymem.

- Wszystko w porządku? - zapytał ktoś, a ja gwałtownie się wyprostowałem, prawie przywalając czaszką w mur. Baton wypadł mi z kieszeni, więc czym prędzej podniosłem go z chodnika.

- Co? - zdziwiłem się. Deszcz już dobrze zacinał, a włosy przykleiły mi się do policzków. To było dosyć żenujące, więc szybko je odgarnąłem. Przede mną stała naburmuszona Magda z chłopakiem od teatru u boku. To on zadał poprzednie pytanie. Skrzywiła się na mój widok i złapała blondyna za rękę.

- Chodź - jęknęła, ciągnąc go w kierunku szkoły, ale on ani drgnął. Był jak słup. Wysoki, smukły i potężny. Chyba żadna siła nie była w stanie ruszyć go bez jego woli.

- Wszystko gra? - spróbował ponownie chłopak. Miał na sobie tylko cienki sweter, a pod pachą trzymał paczkę wafli. Zmarszczyłem brwi unosząc głowę, by spojrzeć mu w twarz. Gdyby świeciło słońce, z pewnością by mi je zasłonił. Ale siąpił deszcz, moczył mi kurtkę i moczył jego sweter.

- Julek, chodź - powtórzyła z naciskiem Magda, teraz już szarpiąc jego ramię. - Nic mu nie jest.

- Mi? - zdziwiłem się, wypalając papierosa prawie do końca. Dym niemal natychmiastowo rozpływał się w powietrzu.

- Widzisz? - warknęła ona z frustracją, w końcu go puszczając. Ale chłopak pokręcił głową. Krople osadzały się na jego okularach, po czym spływały mu po nosie.

- Przepraszam, stałeś taki skulony, myślałem, że... - zawahał się, patrząc na mnie niepewnie. Uśmiechnął się ostrożnie, wyciągając do mnie swoją wielką dłoń. - Chyba się jeszcze nie znamy. Julian - przedstawił się, a ja szybko przełożyłem fajkę do lewej ręki. Uścisnąłem tę jego.

- Natan - wychrypiałem. Jego skóra była chłodna i mimo moich oczekiwań, wcale nie zmiażdżył mi palców. Uścisk był delikatny, jakby otoczyły mnie płatki kwiatów, a nie ręka dwumetrowego kolesia. Odsunąłem się, gasząc niedopałek o ścianę. Chciałem rzucić go na ziemię, ale Julian ciągle mi się przyglądał. Trochę się speszyłem.

- Tam jest kosz - oznajmił w taki sposób, jakby stwierdzał, że mamy dzisiaj brzydką pogodę. Nie powiedział tego z irytacją ani złośliwie. Dlatego tylko skinąłem głową i zamiast na ziemię, wyrzuciłem filtr z resztką tytoniu do pobliskiego śmietnika. Rozpadało się na dobre, a ku mojemu zdziwieniu oni nadal tam stali. Choć Magda ze zniecierpliwieniem przestępowała z nogi na nogę. - Idziesz? - zwrócił się do mnie, ruszając do wejścia. Przepuścił dziewczynę przodem i przytrzymał drzwi też dla mnie. To było dziwne. On był dziwny.
Czemu traktował mnie w tak miły sposób?
Choć tak naprawdę nie zrobił nic.

- Jesteś z kółka teatralnego, tak? - zagadnąłem go czując, że powinienem coś powiedzieć. Skręciliśmy w rząd szafek, w którym znajdowały się te należące do klasy mojej i Magdy. Szafka dziewczyny była oddalona od mojej tylko o cztery inne, więc blondyn stanął między nami, wciąż ściskając pod pachą wafle ryżowe.

- Tak. I nawet Madzia do nas dołączyła - dodał, zerkając na nią czule. Prychnęła, zdejmując cienki płaszcz. Schowała go ostrożnie, a ja swoją kurtkę wepchnąłem do środka zmiętą w kulę. Na zewnątrz wyszarpnąłem plecak i dwa zeszyty. Zamknąłem drzwiczki na klucz.

- Choć jestem fatalną aktorką - dodała, mrużąc oczy. Brązowe włosy sięgały jej do ramion, a czarna bluzka z koronką przy dekolcie odsłaniała ładne obojczyki. Odwróciłem wzrok, nie chcąc zbyt długo wpatrywać się w jej nagą skórę.

- To po co dołączyłaś? - spytałem, ruszając za nimi korytarzem. Magda popatrzyła na mnie oburzona, co uświadomiło mi chamskość tego komentarza. A ja naprawdę nie miałem tego na myśli, chciałem zadać jakieś zwykłe, nieinwazyjne pytanie. Już miałem się z tego wycofać, gdy Julian parsknął cicho. Zerknęliśmy na niego jak na zawołanie. Posłał mi lekki uśmiech.

- Właśnie, to całkiem dobre pytanie - dodał, przystając przed klasą od historii. Patrzył na dziewczynę z góry. Dosłownie. Z resztą, jak chyba na każdego. Ona też się uśmiechnęła.

- Bo mnie zmusiłeś, Julku - oświadczyła z udawaną powagą. Odgarnął jej włosy z twarzy, znowu kierując oczy na mnie. Zabrał rękę, jakby mój wzrok parzył.

- Powinieneś dzisiaj przyjść na spotkanie - zaproponował, na co Magda znowu się zachmurzyła. Pokręciłem głową. - W sali od polskiego, na piętrze, po ósmej lekcji - wyrecytował, choć ja też dobrze wiedziałem, gdzie odbywa się ten cyrk. Cała szkoła tonęła w żółtych plakatach, które krzyczały tylko o tym.

- To nie dla mnie, naprawdę - dodałem, chcąc wzmocnić swoje stanowisko. Pamiętam, że wiosną też proponował mi dołączenie do tego głupiego kółka. Zresztą tak, jak każdemu innemu.
Zadzwonił dzwonek, na co Magda cała się spięła, zerkając na mnie z niepokojem. Skrzywiłem się do niej. Nogi aż się jej rwały, by popędzić prosto pod klasę, by tylko nie spóźnić się choćby dwóch minut. Westchnąłem, w końcu robiąc krok do przodu. A ona była już trzy dalej. I choć Julian coś jeszcze za nami krzyknął, a ja chciałem przystanąć, poczekać aż powtórzy, to dziewczyna ciągle mnie pospieszała. Nie miałem z nią nawet najmniejszej szansy.
Dlatego przemknęliśmy koło szkolnej biblioteki, ominęliśmy wejście do bufetu i pognaliśmy schodami na piętro.
Byłem cały zdyszany, gdy zatrzymaliśmy się pod odpowiednimi drzwiami. Ludzie akurat wchodzili do środka, więc Magda szybko wmieszała się w tłum, odsuwając się tym samym ode mnie. Bez słowa ruszyłem do swojej pustej ławki, wyjąłem z plecaka zeszyt i zignorowałem Zuzkę, która skleiła się z dłonią Konrada. Siedzieli po skosie ode mnie i gdybym chciał, mógłbym przez całą lekcję obserwować jego palce jeżdżące po udzie dziewczyny. Nie zrobiłem tego jednak, ponieważ moje drugie śniadanie znalazłoby się pewnie wtedy na podłodze.
A tego nie chciałem równie mocno.

***

15:49

Wreszcie wyszedłem z pracowni językowej. Babka od angielskiego poprosiła mnie, żebym został chwilę po lekcji, bo chciałaby omówić ze mną wypracowanie, które napisałem wyjątkowo źle. Było do delikatnie mówiąc zawstydzające, bo napisałem tam takie głupoty, że aż robiło się słabo. Ale i tak uważam, że można było porozmawiać o tej beznadziejnej pracy przez dziesięć minut, a nie prawie trzy razy tyle.
Gdy wlokłem się pustymi korytarzami, gumowe podeszwy moich trampek piszczały nieznośnie. Miałem ochotę przystanąć, zdjąć je z nóg i wyrzucić do najbliższego kosza na śmieci. Gdy przez chwilę wahałem się, czy aby na pewno tego nie zrobić, z sali polonistycznej dobiegła mnie głośna salwa śmiechu. Przystanąłem, czując, jak ściska mi się gardło. Dawno się nie śmiałem. Naprawdę dawno.
Chciałem ruszyć dalej, ale z jakiegoś powodu moje nogi zawróciły w kierunku tej klasy. Znowu śmiech, a potem donośny głos. Wszyscy umilkli. A ja stałem jak głaz przed wejściem, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Bo gdybym tam teraz wszedł, okłamałbym i ich i siebie. Ale gdybym tego nie zrobił, prawdopodobnie straciłbym może jedyną szansę na nawiązanie jakichkolwiek znajomości w tej szkole.
Trzy razy prawie odszedłem, dwa inne o mało nie usiadłem na podłodze, a teatr był mi nadal tak obcy, jak loty w kosmos. A jeśli nawet dołączyłbym do tego spotkania, o którym krzyczały wszystkie żółte plakaty porozwieszane wszędzie, to co miałbym tam robić? Miałbym rozmawiać z ludźmi? Uśmiechać się do nich? Co jeszcze? Jeździć na monocyklu i żonglować?
Ale nie zdążyłem się nad tym dobrze zastanowić, bo moja prawa ręka nagle zapukała do drzwi. Z przerażeniem odkryłem, że nacisnęła też klamkę i delikatnie odsłoniła mnie przed wzrokiem kilkunastu par oczu. Wszyscy patrzyli na mnie. Siedzieli w kręgu na niewygodnych krzesłach, więc część z nich musiała poodwracać głowy do tyłu. A między nimi, w samym środku krzywego koła, stał Julian z rozpadającym się plikiem kartek. Uniósł brwi na mój widok, a ja chciałem stąd jednak zniknąć. I mogłem, naprawdę mogłem, ale wtedy moje usta się otworzyły, a mój język zaczął się poruszać, a struny głosowe zadrżały, a na zewnątrz wypełzło pytanie, którego wcale nie zadałem.

- Czy mogę wejść? - wychrypiałem, zanim zdążyłem wepchnąć sobie pięść do gardła. Tuż za chłopakiem dostrzegłem przerażone spojrzenie Magdy. Bała się, że naprawdę zaraz zjem swoją rękę, czy raczej tego, że ktoś pozwoli mi tu zostać?

- Myślę, że znajdzie się jakieś wolne krzesło - odrzekł miękko Julian. Jego głos był niski, ale jednocześnie przypominał aksamit. Nieśmiało zamknąłem za sobą drzwi i ze zdumieniem zauważyłem, że krąg poszerza się, by zrobić dla mnie miejsce. Jakaś dziewczyna, której nigdy nie widziałem na oczy, zwolniła mi swoje siedzenie, a sama przyniosła nowe dla siebie. Zaschło mi w ustach, bo dawno nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak miłego. Z trudem zdjąłem plecak z ramion i odłożyłem go na podłogę. Blondyn obserwował mnie uważnie przez chwilę, a potem odezwał się do reszty: - To jest Natan, chodzi do klasy z Madzią - przedstawił mnie, a ja spróbowałem się uśmiechnąć, bo naprawdę chciałem. Musiałem wyglądać jak kretyn. Rozejrzałem się po obecnych i doszedłem o wniosku, że nie znam nikogo, oprócz jego i Magdy. Ale czy w ogóle mogłem powiedzieć, że znam ich? Ją zlewałem odkąd przyszedłem do szkoły, a z nim rozmawiałem dzisiaj dziesięć minut. Boże, co za żenada.

- Co robicie? - zainteresowałem się, zaciskając palce na kolanach. Moje pytanie spotkało się z kilkoma podirytowanymi westchnieniami. Może dla tego, że było po prostu głupie. Głupie jak ja, głupie jak to spotkanie, głupie jak cały pieprzony świat.

- To jest kółko teatralne, co możemy robić? - prychnęła ta sama trzecioklasistka, którą chwilę wcześniej oceniłem tak pozytywnie. Może przynoszenie cholernego krzesła wcale nie jest synonimem przyjaźni na wieki?

- Po za tym castingi były w zeszłym tygodniu - zawtórował jej drobny szatyn. Poczułem, że się tu duszę. Zastanawiałem się, czy powinienem wcisnąć się głębiej w moje siedzisko, czy wstać i wyjść już teraz. Wydawało mi się, że nikt nie patrzy tu na mnie przychylnym okiem. Tylko twarz Juliana nie zdradzała dosłownie nic.

- Marku, i tak przyjęliśmy wszystkich chętnych - zauważył łagodnie, zwracając się do chłopaka, a na pyzatej twarzy adresata wykwitł lekki uśmiech. I z tymi słowami całe napięcie zaczęło powoli opuszczać zgromadzonych. Wszystkich, oprócz mnie.

- Może lepiej będzie, jeśli jednak już pójdę - zacząłem, a było mi tak niezręcznie, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Już miałem się podnosić, gdy Julian wręczył mi trzymany plik kartek. Niepewnie wziąłem od niego pokreślony i cały pomięty scenariusz i dopiero wtedy zauważyłem, że każdy trzyma w swoich dłoniach coś podobnego. Tylko, że z jakiegoś powodu wersja, którą otrzymałem ja, wyglądała najgorzej. Inne, przynajmniej z tego, co mogłem dostrzec, były czyste, pozbawione jakichś bazgrołów.

- Zostań - poprosił mnie, a brzmiało to zadziwiająco delikatnie. Bo sam chłopak był naprawdę ogromny, górował nad nami wszystkimi, a potęgował to tylko fakt, że jako jedyny stał. - Oni tylko się z tobą droczą - dodał, uśmiechając się do ludzi po mojej prawej stronie. - Zróbmy chwilę przerwy, dobrze? Powiem Natanowi co i jak, a w tym czasie można się chyba zająć poczęstunkiem - rzucił, wskazując głową na ubogo wyglądającą ławkę. Na blacie leżało opakowanie ciastek, napoczęte wafle ryżowe i mieszanka cukierków w foliowej siatce. Ktoś zażartował, że niedługo na spotkaniach będzie się jeść suche bułki, a kto inny zaapelował o liczniejsze przynoszenie jedzeni, bo dziewiąta godzina lekcyjna wcale nie działa dobrze na żołądek. Wstałem niepewnie, bo głupio było mi siedzieć w tym całym zamieszaniu. Koło Juliana stanęła Magda i popatrzyła na mnie posępnie, jakby sama moja obecność odebrała jej wolę życia. A przecież podziękowałem jej w końcu za notatki.

- Mogę zostać? - spytałem, bo chciałem mieć wreszcie jasność na czym stoję.

- Pewnie - odrzekł uśmiechając się lekko. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jego kwadratowa szczęka musi być potwornie ciężka. - Ominęły cię dwa spotkania - zaczął, a Magda nie odstąpiła go na krok. - Pierwsze całkiem informacyjne, a na poprzednim mieliśmy małe przesłuchania. W prawdzie nie mamy zbyt dużo chętnych, ale uważam, że to i lepiej. Chociaż i tak dzisiaj nie ma pięciu osób, w tym tygodniu jest wyjazd integracyjny dla pierwszaków i... - zawahał się, lustrując salę wzrokiem. - To chyba nie jest ważne, przepraszam - westchnął, ale nie dał mi sobie zaprzeczyć. - Spóźniłeś się dzisiaj chwilę, ale to nic. W tym roku w grudniu odbywa się konkurs teatralny organizowany przez technikum plastyczne, to na obrzeżach miasta - dodał. - I w lato, razem z Madzią, napisaliśmy sztukę z myślą o tym festiwalu. Po konsultacjach z naszą grupą zdecydowaliśmy się ją wystawić. - Wskazał na to, co trzymałem teraz w rękach. - To moja wersja scenariusza, jest strasznie pokreślona, przepraszam, ale, jeśli zdecydujesz się z nami zostać, to wyślę ci wersję z poprawkami. Na maila na przykład.

- Sztuka jest o młodym mężczyźnie, który wyjeżdża na studia do dużego miasta - odezwała się szatynka. Ona też złagodniała, jakby udzielił się jej spokój blondyna. A za nami toczyła się jakaś zaciekła dyskusja przy akompaniamencie chrupiących wafli. - Wiesz, chodzi o to, że chłopak zachłysnął się wielkomiejską wolnością, ale nic tak naprawdę nie idzie po jego myśli. Nic mu nie wychodzi, nic nie spełnia jego oczekiwań. Taki komediodramat.

- Ten cały festiwal ma jakiś temat przewodni? - zainteresowałem się, szybko lustrując spis postaci znajdujący się na pierwszej stronie scenariusza. Przy kilku z nich widniały już imiona i nazwiska, a niżej, dopisane niechlujnym charakterem pisma, znajdowały się hasła takie jak "oprawa dźwiękowa" i "dekoracje". To przy tym drugim odszukałem Magdę.

- Pogoń za marzeniami - odrzekła dziewczyna. Zmarszczyłem brwi. Ja podszedłbym do tego od całkiem innej strony. Ale moje zdanie się tu nie liczyło, bo nikt mnie nie znał, bo sam nie wiedziałem, co ja tu właściwie robię, bo wparowałem im na spotkanie swoimi piszczącymi buciorami. Dodała jeszcze, że w ciągu ostatniego tygodnia każdy miał zapoznać się ze scenariuszem i zastanowić się nad rolą dla siebie. I właśnie dzisiaj te role były przydzielane, kilka zaklepano już wcześniej, bo blondyn skonsultował się z wyjeżdżającymi pierwszoklasistami. A potem Julian poprosił wszystkich, by już powoli siadali, sam też zajął miejsce obok Magdy, a pozostali posłusznie zrobili to samo. Wyraźnie widać było tu jego autorytet, każdy go szanował, lubił, słuchał. Kiedyś usłyszałem od Zuzi, że przejął szefostwo po kimś z trzeciej klasy. Czy on był naprawdę aż tak dobry, czy po prostu nadrabiał braki swoim zaangażowaniem?

- To co nam zostało? Ach, współlokatorzy "Tomka" - odczytał, zerkając Magdzie przez ramię do jej kopii scenariusza. Znów zrobiło mi się głupio, tym razem przez to, że oddał mi swój. - To kogo tu wpisać? Antek? Zosia? Ktoś jeszcze? - spytał, gdy Madzia kaligrafowała imiona drugoklasistów, którzy się zgłosili. Przełknąłem ślinę. Sam nie wiedziałem, czy w ogóle chciałbym w tym zagrać. Boże. Jestem beznadziejny.

- Ja mogę jeszcze - odezwała się pulchna brunetka. Poruszyła się niespokojnie na skrzypiącym krześle, mnąc w dłoniach kartki. - W prawdzie gram już w scenie pierwszej i drugiej, ale jeśli nikt by się nie zgłosił, to...

- Super - podsumował Julian. Wskazał coś Magdzie palcem w tekście i powiedział jej kilka cichych słów na ucho. Kiwnęła głową. - Weronika? - spytał niepewnie brunetkę, ale tamta pokręciła niepewnie głową.

- Wiktoria...

- Wiktoria, oczywiście, przepraszam - jęknął, posyłając jej skruszony uśmiech. - Wiktoria Mościńska, klasa druga D, biol-chem-mat - wyrecytował, jakby uczył się podstawowych szkolnych tożsamości wszystkich obecnych tu osób. I może tak właśnie było. Dziewczyna zarumieniła się lekko, a on wraz z Magdą popchnęli spotkanie dalej. Uderzyło mnie to, jak niesamowicie uprzejmie odnosił się do każdego, łagodził ewentualne spory, które wybuchły o większe role, a przy tym nie odnosił się do nikogo z wyższością. Był niesamowicie dziwną osobą.

- A co z "Kizią"? - zapytał ktoś po mojej lewej. Po kręgu przeszła fala chichotu, a ja rozpaczliwie starałem się odnaleźć taką postać w spisie u góry początkowej strony. Czułem się, jakbym tu nie pasował. I pewnie tak było.

- Pisaliśmy tę rolę z myślą o Mateuszu - westchnął Julian, a ja żałośnie pragnąłem wiedzieć, o kim teraz rozmawiają. - Ale nie wiedziałem, że zmieni szkołę. I teraz nie mam pojęcia. Może ty, Kacper? - spytał wręcz błagalnie któregoś z chłopaków.

- Nie, Julek, to... to nie dla mnie - wybrnął z tego. Przewertowałem kartki, starając się znaleźć coś o Kizi. I nagle zobaczyłem.

- Może ty, Alek? - zawtórowała mu Magda, a Alek wykręcił się z tej roli tak samo jak dwóch następnych chłopców. I wcale się im nie dziwiłem, bo Kizia okazała się być spotkaną w klubie przez głównego bohatera pięknością, która, po bliższym poznaniu, miała zostać zdemaskowana jako mężczyzna wyłudzający pieniądze.

- Nie wymyśliliście nic zabawniejszego, niż chłop w sukience? - palnąłem, wpatrując się w tekst. I dopiero po chwili zorientowałem się, że naprawdę powiedziałem to na głos, że cała sala umilkła, że wszyscy obecni całkiem się nachmurzyli. Wszyscy oprócz Juliana, który poprawił okulary i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.

- Scenariusz został już zatwierdzony. Natan, jeśli ci się nie podoba, możesz po prostu wyjść - zauważył z lekkim chłodem, a mimo to jego głos pozostał przyjazny. Poczułem się bardzo nieswojo. Nigdy nie słyszałem u nikogo takiego tonu. Był jednocześnie zimny i ciepły, miły i oschły, ostry i potulny. Miałem wrażenie, że w tym chłopaku siedzą dwa skrajne bieguny, że, choć wszystko inne temu przeczy, ma niezwykle fałszywe serce.
Zamilkliśmy w oczekiwaniu.

- Nie, przepraszam, zostanę - powiedziałem w końcu po chwili niezręcznej ciszy i rozmowa znów wróciła na właściwe tory, jakbym w ogóle się nie odezwał. I znów zaczęła się dyskusja na temat tej nieszczęsnej roli, której nikt nie chciał. Któraś z dziewczyn zaproponowała, że ona może ją zagrać, ale jej pomysł szybko spotkał się z ogólnym oburzeniem. Stwierdzono wtedy, że będzie to bez sensu, że równie dobrze można tę postać całkiem wyciąć ze scenariusza. Julian siedział w zadumie i nie odezwał się ani słowem w czasie tej małej kłótni.

- Ja mogę to wziąć - powiedział, gdy reszta już się uspokoiła. Ale tym jednym zdaniem ściągnął na siebie cały huragan głosów. Każdy się przekrzykiwał, bo, jak wywnioskowałem, chłopak miał zagrać głównego bohatera i nikt nie chciał nawet słyszeć o zmianie koncepcji. I w równym stopniu żaden z chłopców nie kwapił się do zagrania Kizi. Ich wrzaski pochłonęły go jak tsunami, Magda starała się przekrzyczeć towarzystwo, a blondyn milczał, jakby pokonał go jego własny scenariusz.

- Ej, dobra, przymknijcie się już - podniosłem głos, bo zrobiło mi się go szkoda. Ale nikt mnie nie słuchał. Nikt, nikt, nikt. A tak nie mogło być, bo przecież umiem wrzeszczeć tak głośno, by usłyszał mnie sam Bóg. - Zamknijcie się wreszcie! - ryknąłem. A oni naprawdę się zamknęli, patrząc na mnie ze zdziwieniem. - Ja mogę to zagrać - oznajmiłem w końcu donośnie, na co usta ludzi otworzyły się na moment, by potem zaatakować mnie ze zdwojoną siłą. I choć chciałem dobrze, miałem nadzieję, że trochę wkupię się tym w towarzystwo, to stało się całkiem na odwrót.

- Co, zmieniłeś zdanie?! - naskoczył ktoś na mnie.

- Jednak chłop w sukience ci nie przeszkadza?! - ktoś inny szyderczo zacytował moje słowa. I jeszcze kilka innych rzeczy, które leciały w moją stronę jak chmara wściekłych os, jak pociski armatnie, jak moje własne przekleństwa, które umiałem wyrzucać z siebie jak karabin maszynowy. A wtedy Julian klasnął głośno w dłonie i krzyknął niespodziewanie:

- Cisza! - I naprawdę zapanowała cisza. Każdy opadł na swoje krzesło już bez słowa, a wtedy dostrzegłem, że on marszczy brwi, że wygląda, jakby dopiero tu wszedł, jakby zaskoczył go panujący harmider. - Ty tak na poważnie?

- No... chyba... - zawahałem się, bo w ogóle nie przemyślałem swoich wcześniejszych słów. Dłonie zaczęły mi się pocić, wytarłem je dyskretnie o spodnie.

- Natan, grałeś w czymś wcześniej? - spytała brunetka po mojej prawej. Boże, oni wszyscy znali już moje imię. Zamyśliłem się kilka sekund.

- W jasełkach. W podstawówce - uściśliłem, co wywołało salwę śmiechu. Niespokojnie poruszyłem się na cholernie twardym krześle, bo to wcale nie miał być żart.

- To jest dosyć trudna rola - uprzedził mnie ostrożnie Julian. Skinąłem głową, bo nagle naprawdę zapragnąłem zagrać w tym przedstawieniu, zająć czymś głowę, oderwać się od rzeczywistości. - I naprawdę byłoby dobrze, gdybyś założył sukienkę - dodał, zerkając na mnie podejrzliwie. A mnie zrobiło się wszystko jedno. Kosmicznie chciałem zagrać w tym przedstawieniu za wszelką cenę.

- Chować takie nogi go grzech - mruknąłem, klepiąc się lekko w udo. I tym debilnym żartem rozbawiłem całe towarzystwo, zyskałem sobie przychylność chyba każdej obecnej tu osoby i tylko Julian nie był przekonany. I myślałem, że zażegnałem kryzys, ale po spotkaniu, gdy wszystkie role zostały rozdzielone, a ja naprawdę myślałem, że zostałem tą pieprzoną Kizią, chłopak podszedł do mnie, gdy pomagałem ustawiać ławki i powiedział łagodnie:

- Przemyśl to jeszcze, dobra?

I trochę mnie zatkało, bo byłem przekonany, że moją decyzją wyświadczam wszystkim przysługę. Wyrównałem krzesła, odwracając się do niego.

- Wydaje mi się, że dam radę.

- Ale nadal. Przeczytaj sobie na spokojnie scenariusz i moje dopiski i daj mi jakoś znać, okej? Nic się nie stanie, jeśli zmienisz zdanie - dodał z naciskiem, po czym odwrócił się w stronę kogoś, kto właśnie go zagadnął.

A ja nie umiałem go rozgryźć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro