27 - czyli straszne wyznanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julian nie pojawił się w szkole w poniedziałek. Nie odpisał mi na wiadomość, nie odezwał się cały dzień. A ja wcale go nie nękałem.
Tym, co mnie jednak zdziwiło, była Magda, która zapytała, czy nie wiem nic na temat jego nieobecności, bo od soboty nie miała z nim żadnego kontaktu. Zatkało mnie wtedy.
Ale skoro Julian o niczym jej nie poinformował, ja też siedziałem cicho.

Zobaczyłem go jednak we wtorek, dzień przed majówką. Wpadł do szkoły na jakiś sprawdzian, chyba przed czwartą lekcją. Stałem z dziewczyną przed salą od fizyki, pozwalała mi właśnie spisać zadanie domowe, gdy on pojawił się na horyzoncie. Szedł jakoś pokracznie, jakby całe ciało go bolało. Twarz miał stężałą, ale najbardziej zaskakujące było to, że założył dresy. Cholerne dresy, które pasowały do niego równie mocno, co mnie skafander nurka głębinowego. Julek może nie wyglądał na co dzień, jak z wybiegu (chociaż co ja mogę o tym wiedzieć), ale zawsze ubierał się schludnie i odpowiednio do sytuacji.
To mnie przypadała zazwyczaj rola kosza na docinki około modowe ze strony Magdy. Bo mi się po prostu nie chciało. Gdybym mógł, przez całe życie chodziłbym w worku na śmieci.
Julian podszedł do nas, spojrzał najpierw na nią, potem na mnie. Usiadł na parapecie koło naszych rozłożonych zeszytów, tuż przy moim długopisie, który chyba zaraz zapłonie.

- Telefon zgubiłeś? - spytała żartobliwie, zdejmując torbę z ramienia. Położyła mu ją zamaszystym ruchem na kolanach i zaczęła czegoś w niej szukać. Skończyłem przepisywać ostatnią linijkę, po czym zerknąłem na nich, by zobaczyć, że chłopak mocno zacisnął szczęki i spiął ramiona. Siedział jak na szpilkach.
Dziwne to było. Przecisż kontakt fizyczny nie był dla nich niczym niezwykłym.
W końcu, gdy Magda wyjęła z torby plastikowe pudełko, on delikatnie zdjął ją ze swoich nóg i postawił obok siebie na parapecie. Nie zwróciła na to uwagi, otwierając opakowanie. Podsunęła mu pod nos. A Julek był trochę blady.

- Sama piekłam - pochwaliła się, gdy brał kawałek czekoladowego ciasta. Przełknąłem ślinę, a on nieznacznie się uśmiechnął. Tak, jak Julek uśmiecha się zawsze. Całe napięcie z niego zeszło. A przynajmniej do czasu, gdy ona nie poklepała go po udzie, gdy wgryzał się w jej wypieki. Wtedy znowu twarz mu się ściągnęła. Nic jednak nie powiedział.

- Mogę kawałek? - spytałem trochę niepewnie. To było żenujące, ale wyroby Magdy słynęły z bycia wyjątkowo pysznymi.

- Nie, będę ci kazać patrzeć, jak my jemy - burknęła, podając mi pudełko. Odgarnęła brązowe włosy za ucho i pokręciła głową. - Głupi jesteś?

- Na to wychodzi - przytaknąłem. Julian był milczący, a Magda znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że powinna dać mu trochę przestrzeni. Nie pytała, nie oczekiwała wyjaśnień, po prostu stała obok, rozmawiała ze mną i pozwalała mu się przysłuchiwać.

Dobry Boże, ile bym dał za taką Magdę.

***

13:02, sobota, 11 maja

- To załóż - prychnęła Ulka, rzucając we mnie spodniami od piżamy, które walały się po niepościelonym łóżku. - Równie dobrze możesz iść nago.

- Świetnie, wejdę do kościoła z gołą dupą i nasram na środku.

- Jesteś obrzydliwy - wyjęczała, mocując się przez chwilę z oknem. W końcu otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka trochę majowego powietrza. - Twój pokój też jest obrzydliwy. Nie dość, że śmierdzi, to jeszcze chyba hodujesz tu wszystkie rodzaje drobnoustrojów. Kiedy ty ostatnio odkurzałeś?

- Nie zmieniaj tematu. Ulka, bo ja ci coś kurwa...

- Natan! - huknęła matka, wchodząc do pokoju. Jeszcze jej tu brakowało. Ręce mi opadły. Laura zakręciła się na moim obrotowy krześle. - Naprawdę musisz? Mógłbyś się czasem powstrzymać! Twoje paskudne słowa słychać w całym domu...

- Było mu uciąć język, jak był mały - oświadczyła Lusia, zdecydowanie zadowolona ze swojej błyskotliwości. Matka zbladła, Ula parsknęła, a ja puściłem to mimo uszu.

- Laura... - zaczęła, ale szybko porzuciła ten pomysł. Przeniosła wzrok na mnie. - Jeszcze trochę i się spóźnisz - oceniła, podchodząc do mnie. Pozwoliłem jej zajrzeć do mojej szafy. Nie było tam absolutnie nic interesującego. - Włóż po prostu koszulę - poleciła mi.

- Tak? Ekstra - skwitowałem, wyszarpując ze środka dwie, które posiadałem. Zaprezentowałem je po kolei. - Tę? Ładna, niebieska, szkoda tylko, że nieuprana od ostatniego razu, gdy miałem ją na sobie - prychnąłem, rzucając pogniecioną, zaplamioną jakimś jedzeniem szmatę na komodę. - A może ta? Biała jak śnieg, topię się w niej jak w basenie, idealna na wszystkie szkolne gówna, a na dodatek pewnie pochowacie mnie w niej, gdy kiedyś przejedzie mnie jakiś tir.

- Boże, Natan...

- Myślę, że jak cię przejedzie, to nie będzie sensu wpychać twojego zmielonego przez koła truchła w koszule - stwierdziła Ula, na co mama zzieleniała. Roześmiałem się.

- Nie no, czekaj, mam jeszcze jedną! - mówiąc to wyciągnąłem na powierzchnię wściekle różową koszulę, którą miałem na sobie tylko raz. Ich twarze stężały. Nawet Laury. Zaprezentowałem obie kandydatki. - Czy gdybyście brały ślub, wolałybyście zobaczyć chłopaka swojego martwego brata w tym, w czym oglądał jego trumnę od zewnątrz, czy w tym, w czym pewnie zobaczy swoją od środka? - zagadnąłem. Moja mama zacisnęła szczęki. Już miała mi coś powiedzieć, gdy odezwała się Ula.

- Chodź kretynie, może jakaś z moich będzie ci pasować - westchnęła, ruszając w stronę drzwi. To był slalom między śmieciami.
Jednym z nich byłem ja.

- Ula, co ty, damską koszulę ma włożyć? - jęknęła błagalnie matka, a ramiona jej sflaczały. Dziewczyna prychnęła. Mój pokój nas zgniatał. Zagarnąłem stopą kilka walających się skarpet pod komodę.

- A co? Koszula wie, co ma się między nogami? - spytała sarkastycznie. A kobieta nic już nie powiedziała. Patrzyła za nią, potem patrzyła na Laurę, a potem na mnie. Po chwili wskazała mi głową, żebym poszedł za siostrą. Więc tak zrobiłem.
Podreptałem do jej pokoju i stanąłem przy biurku. Nie bywałem tu często, więc szybko omiotłem pomieszczenie wzrokiem. Na tablicy korkowej poprzyczepiała sporo zdjęć, w większości tych z Olkiem, ale w lewym górnym roku zobaczyłem też jedno, które zrobiłem jej i Kubie w lato u naszych dziadków. Stali w jeziorze z mokrymi włosami i oboje uśmiechali się szeroko. Ja siedziałem wtedy na gorącym pomoście.
Zalała mnie fala ciepła.

- Nie wiem, może ta? - spytała, machając na prawo i lewo wieszakiem. Szybko odwróciłem wzrok od roześmianej twarzy Kuby. Ula trzymała w prawej dłoni szmatę w jakiś kwiecisty wzór. Świetnie wtapiała się w jej fioletowy pokój.

- Strasznie pedalska - skomentowałem, na co prychnęła. Przepuściła mnie do swojej szafy, więc zajrzałem do środka. Było tu strasznie dużo rzeczy, a ja z jakiegoś powodu w ogóle nie zwracałem uwagi na to, w czym chodzi Ulka. Dotarło do mnie, że ja wcale nie traktuję jej poważnie, że dla mnie wciąż jest wkurzającą gówniarą, kimś, komu mogę podocinać, z kim mogę się podroczyć, powiedzieć kilka niemiłych słów, z kim mieszkam pod jednym dachem, raz się śmieję, raz na nią wrzeszczę, a ona nie pozostaje mi dłużna.
A tak naprawdę chyba nie znam swojej siostry. Nie figuruje ona w mojej głowie w kategoriach nastoletniej, ładnej dziewczyny, która spędza czas poza domem, spotyka się ze znajomymi, chodzi do knajp, na domówki, lub po prostu widuje się ze swoim chłopakiem. Skręciło mnie. Bo Ula nie jest już smarkiem, za jakiego wciąż ją uważam, bo ja będąc w jej wieku trząsłem się o słabnącego Kubę, bywałem u niego niemal dzień w dzień, oddawałem mu całego siebie w niemal każdym znaczeniu tych słów i miałem na swoich barkach zdecydowanie więcej, niż byłem w stanie udźwignąć.
A Ula kończy za trzy tygodnie pieprzone szesnaście lat, które ja kończyłem w pewien słoneczny dzień na cmentarzu.
Zachciało mi się rzygać.

- Wytrzeszczu zaraz dostaniesz - burknęła, gdy bez ruchu wpatrywałem się w jej ubrania przez kilka dłuższych chwil. Przełknąłem kwaśną ślinę. Odetchnąłem głębiej. - Jaki masz dzisiaj humor? - spytała, zaglądając mi przez ramię. Czułem ciepło jej cała na prawej łopatce.

- Na bełta - odparłem krótko. Roześmiała się dźwięcznie tuż nad moim uchem i z jakiegoś chorego powodu, Ula objęła mnie mocno znienacka ramieniem. Zamarłem. My... my nigdy nie...

- Ale ty jesteś głupi - oceniła bez szczypty uszczypliwości. Jej głos brzmiał miękko, a jej palce mocniej zacisnęły się na mojej skórze. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Ula nigdy mnie nie przytulała, a ja przytulałem ją jeszcze rzadziej. Nie mogłem przypomnieć sobie żadnego takiego momentu. - Może ta szara?

- Wygląda jak z kosmosu - wychrypiałem, patrząc tępo przed siebie. Ostatnią osobą, której na to pozwoliłem była mama Kuby. Ale ona miała powód.

- Jest satynowa, palancie. - Puściła mnie, a ja odetchnąłem z ulgą, bo już powoli zapominałem, jak się oddycha. Wyjęła ją z szafy i zaprezentowała mi srebrny, śliski materiał. - Dotknij.

- Będę wyglądać jak astronauta.

- Przymierz ją chociaż - poprosiła. Dlatego bez słowa wciągnąłem na siebie satynową koszulę Uli, w której, choć nadal wyglądałem jak błazen, było mi zadziwiająco dobrze. Kręciłem głową, gdy mnie komplementowała. Zacząłem rozpinać guziki.

- Masz coś brzydszego? - spytałem cicho, bo wyglądałem lepiej, niż chociaż raz w tym roku. Zmieszała się, ale ostatecznie pokazała mi jeszcze beżową koszulę. Zwykłą koszulę. Idealnie.

- Chyba nie mam już nic innego...

- Ta będzie w porządku, dziękuję - mruknąłem, szybko się przebierając, bo Ula naoglądała się już dzisiaj za dużo mojej gołej klaty. - I jak?

- Dosyć przeciętnie - stwierdziła, patrząc na nie jakoś dziwnie. Gęste włosy miała upięte niedbale na czubku głowy, a oczy podkreślone różowym cieniem. Nie zauważyłem tego wcześniej. Boże, ja chyba nic nie widzę w tym domu...

- Czyli idealnie. Dziękuję - powtórzyłem niemrawo, czym prędzej wychodząc z jej pokoju. Z szuflady ojca ukradłem krawat, zawiązałem go nieudolnie, a potem pozwoliłem zawiązać go mojej matce. Posnułem się jeszcze chwilę po domu, by w końcu wyjść z niego wprost w wiosenne popołudnie.
Słońce grzało mi twarz, gdy czekałem na autobus, oślepiało, gdy usiadłem przy szybie i finalnie sprawiło, że rozbolała mnie głowa, zanim w ogóle dotarłem na miejsce.

Msza była na szczęście krótka, bo nie wysiedziałbym tam dłużej. Pięknie ubrani ludzie, wyperfumowani, wymalowani. Julita błyszczał przed ołtarzem, Filip przez całe nabożeństwo uśmiechał się od ucha do ucha, jego mama zużyła chyba dwie paczki chusteczek, a ja siedziałem z tyłu, w tym samym miejscu, co na pogrzebie Kuby. Tylko tym razem kontaktowałem, uczestniczyłem w nabożeństwie, naprawdę to robiłem. Patrzyłem, jak Filip i Julita składają sobie przysięgę małżeńską, jak wkładają sobie nawzajem obrączki na palce, jak on całuje ją delikatnie. A mnie zrobiło się ciepło na sercu.
Nie wiem, czy byłem kiedyś na jakimś ślubie, ale wyobrażałem to sobie właśnie tak. Wystrojony tłum, morze kwiatów, marsz weselny grany na organach. A na koniec, gdy młoda para wychodziła główną nawą, Filip zauważył mnie gdzieś z boku. Rozpromienił się jeszcze bardziej, choć chyba było to niemożliwe. Myślałem, że zaraz policzki mu wybuchną.

Wziąłem z ławki nieduży bukiet złożony z przeróżnych kwiatów, tylko nie z białych róż, i powoli wydostałem się na zewnątrz. Byłem przekonany, że szybko do nich podejdę, będę życzyć im szczęścia, pouśmiechamy się do siebie, po czym jak błyskawicznie się ulotnię.
Moje niedoczekanie, bo po zrobieniu kilku zdjęć, po sypaniu czerwonymi płatkami pod ich stopy, gdy wreszcie stanęli na dziedzińcu wraz ze świadkami, w mgnieniu oka utworzyła się długa kolejka złożona ze wszystkich gości. A ja zostałem wykiwany.
Wpatrywałem się ze zdumieniem, jak każdy podchodził, mówił im kilka słów, jak wręczał kwiaty, które zaraz przejmowała Iza i jeszcze inny chłopak, jak dawano im prezenty i przeróżnej wielkości koperty, a to wszystko w ciągu kilku sekund było noszone do bagażników dwóch aut stojących tuż obok.
Nie mogłem się napatrzeć na ten mechanizm.

- Natan? - zagadnął ktoś z mojej prawej strony, a ja o mało nie dostałem zawału. Upuściłem za to mój bukiet na chodnik. Czym prędzej go podniosłem, po czym ze zdumieniem spojrzałem na Juliana, który stał tuż obok mnie. To chyba jakiś żart.

- Co ty tu...

- Przyszedłem na cmentarz - odparł krótko, a ja dostrzegłem, że w prawej dłoni trzyma mały znicz. Czekał, aż coś powiem. Moja twarz odbijała się w jego okularach. Zatkało mnie, a on nie naciskał. Uśmiechnął się ostrożnie i już chyba chciał się pożegnać, gdy język mi się rozplątał.

- Ja nie - palnąłem. Rozejrzał się po placu, po czym pokiwał głową. Nie widziałem go od ostatniego dnia kwietnia. Potem wypadła majówka, a zaraz po niej matury, podczas których mieliśmy wolne. W ogóle nie kontaktowaliśmy się od tamtego czasu. A dzisiaj Julek wyglądał zupełnie normalnie, jakby jego z pozoru poukładane życie, było tak poukładane, jak jeszcze nigdy wcześniej.

- To twoja rodzina? - spytał, patrząc na Filipa i Julitę. Koło nich pojawiła się dwójka nieco już starszych ludzi, chyba rodzice dziewczyny. Przynajmniej była do nich podobna.
Pokręciłem przecząco głową.

- Już nie - powiedziałem cicho, zanim zdążyłem się zreflektować. Julek zajrzał mi w twarz, nie rozumiejąc. Ale nie pytał. Nie naciskał. Odetchnąłem, niemal gniotąc bukiet. Prawie przeszedł mi przez palce. - To brat Kuby - dodałem, mając nadzieję, że nie usłyszy. Ale usłyszał. Złagodniał.

- Rozumiem - ocenił, wpatrując się w chłopaka, choć wcale nie rozumiał. Naprawdę nie odpowiadała mi jego obecność tutaj. Nie pasował. Nie pasował. Nie pasował... - Byli podobni?

- Bardzo - szepnąłem czując, jak ściska mi się gardło. Krawat nie pozwalał mi oddychać, więc szarpnąłem za niego gwałtownie, luzując go. Teraz wisiał krzywo. Odpiąłem górny guzik koszuli, starając wziąć się w garść. I za bardzo nie spocić, bo jeszcze tego by mi brakowało. A Julek stał koło mnie całkiem solidny, nie mając pojęcia, co dzieje się teraz w całym moim ciele. Kciukiem potarł metalową pokrywkę znicza.

- Lepiej już pójdę, co? - zagadnął, uśmiechając się przepraszająco. Zobaczyłem, że jego mocną szczękę pokrywa z prawej strony mały kawałek krótkiego zarostu. Jakby się nie dogolił. Z jakiegoś powodu trochę mnie to rozczuliło. Poczułem, że się czerwienię, więc szybko wbiłem wzrok w nieco zmaltretowane kwiaty, które trzymałem. W mojej głowie było strasznie głośno. Nie mogłem ustać w miejscu.

- Julian?

- Tak?

- Chcesz się potem przejść? - spytałem słabo. Zawahał się. I ja też się zawahałem, bo wcale nie przemyślałem tych słów. Same jakoś ze mnie wylazły.

- Nie idziesz na wesele?

- Chyba zrobiłbym z niego stypę - zażartowałem, bo nawet gdybym został na nie zaproszony, w życiu bym się tam nie pojawił. Miałem sucho w ustach. - Nie.

- W takim razie spotkajmy się potem przy bramie - powiedział, wskazując głową wejście na cmentarz. Zgodziłem się, a on rzucił na odchodne, żebym się nie spieszył.
Patrzyłem na Juliana oddalającego się ode mnie i było w tym coś tak nierealnego, że nie miałem do końca pewności, czy naprawdę rozmawialiśmy, czy tylko to sobie ubzdurałem.
Chłopak w pewnym momencie schylił się, poprawiając rozwiązane sznurówki prawego buta, by już po chwili zniknąć za grubym, wysokim murem, który kiedyś bardzo nieudolnie próbowałem sforsować.

A potem zauważyłem, że kolejka do składania życzeń skurczyła się diametralnie, ludzie zaczęli powoli się rozsuwać, formować w grupki, rozmawiać, nie oblegając już głównych zainteresowanych. Więc ruszyłem w końcu w stronę pary młodej, potknąłem się po drodze o wystającą kostkę brukową, niemal znowu upuściłem kwiaty, ale finalnie podszedłem do nich w jednym kawałku. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust, bo gdy tylko stanąłem przed nimi, Filip nagle objął mnie mocno, a moje ciało zaczęło wrzeszczeć z nadmiaru kontaktów fizycznych w dniu dzisiejszym. Nie umiałem z siebie nic wydusić.
A potem, żeby było jeszcze gorzej, przekazał mnie Julicie. Jej ciepłe ramiona obleczone w białą, chropowatą koronkę, jej długie włosy upięte w kok, jej szyja pachnąca kwiatami. Brakowało mi oddechu.
A potem, jako gwóźdź do trumny, zanim udało mi się powiedzieć choćby jedno słowo, otoczyły mnie ramiona jego mamy. I z jakiegoś powodu trochę się rozluźniłem, bo w takim samym uścisku z pewnością zamykała Kubę milion razy.
Puściła mnie.

- Jak dobrze cię widzieć - powiedział Filip, a słońce tańczyło w jego oczach.

- Wyglądacie przepięknie - odzyskałem głos. - Chociaż Julita chyba zgarnia ci wszystkie spojrzenia sprzed nosa - dodałem, bo jej widok naprawdę zapierał dech w piersiach. Wszyscy się roześmiali. Za nimi pojawiła się Iza, a jej twarz zmiękła, gdy tylko mnie zobaczyła.

- Dziękujemy, że przyszedłeś - odparł chłopak, a jego żona wzięła ode mnie bukiet, który przy innych, jakie dostali dzisiaj, prezentował się co najmniej żenująco. Ale Jula przycisnęła go mocno do piersi, nie mając zamiaru podawać go dalej. Zaschło mi w ustach.

- To ja dziękuję za zaproszenie. Naprawdę... naprawdę cudownie było was zobaczyć w tym dniu - dodałem, by jeszcze raz zostać wyściskanym tak mocno, że mało oczy nie wylazły mi na zewnątrz. I w końcu musiałem się odsunąć, by zrobić miejsce kolejnym gościom, którzy chcieli złożyć im życzenia. Miałem już odejść, ulotnić się czym prędzej, ale mama Kuby wpatrywała się we mnie tak intensywnie, że o mało nie spłonąłem. - Mogę jakoś... nie wiem... Pani jakoś pomóc może? - wydukałem, jakbym miał porażenie mózgowe. Miała na sobie prostą, granatową sukienkę ze średnim dekoltem, a na piersi spoczywał jej srebrny wisiorek. Poprzetykane siwizną włosy podkręciła. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie.

- Nie, wszystko w porządku, dziękuję - odparła, patrząc przez chwilę na Filipa, by potem znowu spojrzeć na mnie. Jej twarz była spokojna. To... to naprawdę miły widok... - Chciałam ci tylko powiedzieć, że bardzo przystojnie dzisiaj wyglądasz - dodała, a nawet jej oczy się uśmiechały.

- Dziękuję...

- Kuba byłby szczęśliwy widząc cię w takim stanie.

- Raczej Kuba posikałby się ze szczęścia, widząc swojego brata w takiej scenerii. Ja byłbym tylko miłym dodatkiem.

A jego mama roześmiała się słodko, naprawdę słodko, nie było w niej żalu ani goryczy, przekazała mi pozdrowienia dla całej rodziny i życzyła dobrego dnia.
Potem patrzyłem, jak goście powoli rozchodzą się do swoich aut, jak para młoda wsiada na tylne siedzenie przystrojonej Hondy, jak razem z nimi do środka pakuje się chłopak, który wcześniej pomagał im z kwiatami.
Patrzyłem, patrzyłem. Wyobrażałem sobie, że nie tylko patrzę, ale też jadę jednym z samochodów, jak ktoś śmieje się głośno tuż obok mnie, jak uśmiecha się promiennie, jak jego zadarty nos się marszczy.
I w końcu zorientowałem się, że stoję sam na dziedzińcu. A może prawie sam, bo przy bramie cmentarnej czekał na mnie Julek.
Miałem ochotę go zignorować i odejść.
Ale jeszcze bardziej nie miałem ochoty wracać teraz do domu.
Obróciłem się ostatecznie w stronę chłopaka, jeszcze bardziej poluzowałem krawat i w końcu do niego podszedłem.
Bez słowa ruszyliśmy przed siebie, on prowadził, a mnie było wszystko jedno, gdzie idziemy. Ominęliśmy cmentarz, ominęliśmy kościół, szliśmy może kilka minut, by finalnie wejść do parku, który oddzielał osiedle moje od tego, na którym mieszkał Kuba. Jednak byliśmy w całkiem obcym mi miejscu, raczej nigdy nie zapuściłem się aż tutaj.
Długa trawa łaskotała mnie w kawałek gołej kostki, słońce lekko przypiekało mi kark, dookoła bzyczały jakieś owady. Po prawej stronie płynęła leniwie rzeka, a powietrze było nieprzyjemnie wilgotne. Obecność Juliana odrobinę mi przeszkadzała. A może to moja obecność nie była mi na rękę?
On chyba spytał, czy chciałbym usiąść, ja chyba odpowiedziałem, że tak. Bo po kilku minutach sadowiliśmy się na małym wzniesieniu w cieniu dwóch jesionów. Zaczęło lekko wiać, więc słońce raz po raz prześwitywało spomiędzy poruszających się liści. Julian położył się na trawie, wyciągając swoje potwornie długie nogi przed siebie. Ja za to przyciągnąłem swoje do piersi, oparłem głowę na kolanach i patrzyłem na wodę. Dwójka ludzi siedziała na przeciwległym brzegu, jedli coś, ciągle się przy tym śmiejąc. Ich głosy dolatywały aż do nas.

- W porządku? - zapytał nagle Julek, bo chyba wcale nie wyglądałem, jakby było w porządku. Wzruszyłem ramionami.

- Tak - stwierdziłem, nie wiedząc o czym z nim rozmawiać. Zawahałem się. - Jak z twoją mamą?

- Dobrze - ocenił i znowu zamilkliśmy. To nie był dobry pomysł, żeby spędzać z nim czas. To nie był dobry pomysł, bo nie mieliśmy wspólnych tematów. To nie był dobry pomysł, bo łączyła nas tylko szkoła. To nie... - Dziękuję Natan, naprawdę dziękuję za wtedy - dodał, zerkając na mnie. Dostrzegłem, że ma bardzo długie rzęsy, ale były tak jasne, że praktycznie ginęły w jego mocnej twarzy. - Mówię poważnie.

- W porządku - mruknąłem, wpatrując się w soczyście zielone źdźbła trawy.

- Z moją mamą już o wiele lepiej - podjął temat. Miał potwornie brudne okulary. Dziwiłem się, że cokolwiek przez nie widzi. - Okazało się, że oprócz wstrząsu mózgu ma pęknięte żebro, ale czuje się już naprawdę okej - dodał. I znowu cisza. - Leżała w szpitalu dwa dni. A potem powiedziałem jej, że to ty przyjechałeś w środku nocy, by zostać z Kingą. Miałem ci ogromnie podziękować od niej. I zaprosić na obiad - dodał, a mnie było kosmicznie niezręcznie. - Ale nie wiedziałem, jak to zrobić. Bo... nie zrozum mnie źle, ale... czy to nie byłoby dziwne, gdym nagle do ciebie zadzwonił i zapytał, czy nie wpadniesz? Tak... tak bez większego powodu - określił, miąc w palcach jakiś wiotki patyk.

- Chyba by trochę było - powiedziałem w końcu. Biała chmura na kilka sekund zasłoniła słońce. - Słabo się znamy - rzuciłem i nagle poczułem, że może chciałbym to zmienić. Że... że może jestem nawet trochę gotowy, by odsłonić przed nim kilka kolejnych kart. I zanim tak naprawdę przemyślałem ten pomysł, moje usta same się otworzyły, a słowa wyleciały z nich bez niczyjej pomocy. - Jak myślisz, czemu zaproszono mnie dzisiaj na ten ślub? - spytałem cicho, zaciskając palce na nogawkach.

- Bo dobrze cię znali - odparł, w ogóle już na mnie nie patrząc. Powieki miał nawet półprzymknięte, a jeśli już coś widział, to były to liście jesionu nad naszymi głowami.

- No... no niby tak - wymamrotałem, mogąc się jeszcze wycofać, mogąc zmienić szybko temat. - Ale wiesz... jego nie ma już półtora roku, a z jego rodziną widziałem się raptem kilka razy. Pomogłem segregować jego rzeczy, spotkałem jego siostrę na cmentarzu, zaprosili mnie na mszę w rocznicę jego urodzin... - wymieniałem, wbijając paznokcie w skórę nóg. Wziąłem głęboki oddech. - Czy... czy myślisz, że... gdyby, oczywiście tak hipotetycznie, Magda... Magda zmarła, to... to czy jej brat zaprosiłby cię na swój ślub? - spróbowałem od tej strony. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Całkiem zdjąłem krawat, rozpinając jeszcze jeden guzik koszuli. Julian zastanawiał się przez chwilę, w ogóle nie wiedząc, do czego dążę.

- Pewnie tak - ocenił w końcu, co całkiem pokrzyżowało moje plany. Trochę sflaczałem. - Znamy się z Madzią od przedszkola. Co roku zabierali mnie ze sobą na działkę, a póki jej brat nie wyjechał na studia, to też zawsze z nami jeździł. W podstawówce bywałem u nich niemal codziennie - dorzucił, a ręce miał teraz pod głową. - Całkiem dobrze się z nim znam.

- Okej, ale... - zabrakło mi słów. Nie chciałem powiedzieć tego wprost. A może nie chciałem mówić mu w ogóle? - Ale... gdybyście znali się... no... powiedzmy rok - spróbowałem jeszcze raz, choć moja mała gra straciła sens już na samym początku. Poczułem pot na karku, a ramiona mi się trochę trzęsły. Chciałem cofnąć czas.

- Gdybyśmy znali się rok... - zamyślił się na chwilę, a był oszałamiająco spokojny. Nie miał pojęcia, co teraz dzieje się ze mną. Patrzył w niebo przysłonięte gałęziami. - Może byłoby to dziwne, gdyby zaprosił mnie na swój ślub - powiedział ugodowo, choć nie wiedziałem czy naprawdę tak myśli, czy po prostu wyczuł, że chciałbym usłyszeć właśnie taką odpowiedź. Ale teraz to i tak było bez sensu.

- Próbuję ci coś powiedzieć - syknąłem, niemal przebijając się przez wszystkie warstwy mięśni łydek.

- Domyśliłem się - przyznał ostrożnie. A mi serce stanęło na moment. Domyślił się? Domyślił? Do... - Ale nie mam pojęcia, do czego tak kluczysz - dodał, a mi minął stan przedzawałowy. Wziąłem się w garść.

- Bo... bo ja i tak miałem być na tym ślubie. I miałem być na weselu. Bo... Julek... - Wziąłem bardzo głęboki oddech, jakbym miał zaraz zanurkować. I trochę tak się czułem. I trochę tak nawet było, bo to, co zaraz ze mnie wyjdzie, może pociągnąć mnie na samo dno. Utkwiłem spojrzenie w wysokiej trawie. - Bo to prawda, że przyjaźniliśmy się z Kubą, ale... my trochę więcej, niż się przyjaźniliśmy - powiedziałem pokracznie, bojąc się choćby ruszyć. Nie byłem nawet pewien, czy mnie usłyszał. A jeśli tak, to mógł zareagować teraz na tyle różnych sposobów. Mógł wstać i odejść bez słowa, mógł powiedzieć mi dużo okropnych rzeczy, mógł roześmiać się głośno i obrócić to w żart. Ale on leżał. Po prostu leżał, patrzył w górę, a jego twarz była tak samo spokojna jak wcześniej. A ja umierałem obok niego. - Rozumiesz? - wychrypiałem.

- Tak - powiedział w końcu, wreszcie na mnie zerkając. Znowu milczeliśmy. - W porządku - dodał, a we mnie roztopiła się jakaś bryła lodu. Wytarłem spocone dłonie o spodnie.

- Na pewno? - spytałem mdławo, a on uśmiechnął się tak łagodnie, jak tylko Julian potrafił. Miałem ochotę się rozpłakać. Może z ulgi.

- Tak.

- Nic to nie zmienia? - chciałem się upewnić. Wzruszył ramionami. Zorientowałem się nagle, że zniknął jakiś dziwny ucisk, który towarzyszył mi od miesięcy. Zrobiło mi się lekko, a nawet nie przypuszczałem, że to jest jedna z szeregu rzeczy, które mnie męczą.

- Nie bardzo. Po prostu... chyba teraz jest mi jeszcze bardziej przykro - ocenił, a ja położyłem się koło niego. Miałem gdzieś, czy zazielenię koszulę Ulki. Krawat ojca na zmianę odplątywałem i zaplątywałem wokół moich palców, starając się nie myśleć, że pewnie wokół mnie chodzą teraz dziesiątki robali. - Mogę o coś zapytać?

- Mhm.

- Byłeś przy nim?

- Co? - zdziwiłem się, wykręcając szyję w jego stronę. Też na mnie popatrzył i było to trochę niezręczne. Jego głowa była wyżej, niż moja.

- Gdy umierał - sprecyzował, a mnie zrobiło się znowu trochę słabo. Pokręciłem głową, wcierając sobie przy okazję ziemię we włosy. - A chciałbyś być?

- I tak i nie. Wiesz... - zawahałem się, a słońce wyszło zza chmury lekko mnie przy tym oślepiając. Było mi wszystko jedno. - Wyobrażałem sobie to raczej tak: on słaby, zmęczony, ja siedzę przy jego łóżku, a może nawet leżę obok. W pewnym momencie zamyka oczy, zasypia i już się nie budzi. I wtedy raczej chciałbym przy nim być - orzekłem, czekając na dalsze pytania. Ale on milczał. Zapomniałem, że Julian ma w swojej głowie własne granice. Przełknąłem ślinę. - Czy to straszne, że z perspektywy czasu cholernie cieszę się, że mnie tam nie było? - wyszeptałem, pierwszy raz mówiąc to na głos. Nie pozwalałem sobie tak nawet myśleć. Ale... ale to samo się powiedziało.

- Nie sądzę - odparł ostrożnie.

- Udławił się własnymi rzygami - roześmiałem się niespodziewanie. Bo wydało mi się to nagle tak kuriozalne, że aż śmieszne. Boże! Zaczęło brakować mi powietrze, tak samo jak Kubie kilkanaście miesięcy wcześniej. Przetarłem twarz, starając przestać się szczerzyć. Natan, co jest z tobą!
Julian przez chwilę nie reagował.

- Ja, na przykład, chciałbym, żeby mój ojciec udławił się swoimi wymiocinami. Albo moimi. To byłoby lepsze - palnął, wpatrując się w kawałki niebieskiego nieba. Uśmiechnął się lekko. Trochę spoważniałem, ale nie wystarczająco.

- Był aż taki straszny?

- Tak - odparł bez wahania. - Myślę, że dobrze świadczy o tym fakt, że na jego pogrzebie byłem ja, moja babcia i jego dwóch starych znajomych.

- Twoja mama...

- Nie - odpowiedział szybko, przeciągając się przy tym. Wyglądał jak kot. Duży kot. - Ja miałem trzynaście lat, a ona miała dość. Myślę, że z przyjemnością kupiła mu najtańszą trumnę. - Zamknął się na chwilę. - A czy to nie jest okropne, że tak mówię?

- Trochę jest - przyznałem zgodnie z prawdą. Odetchnął głębiej. - Ale mów jak chcesz. Po prostu mów co myślisz. Bądź szczery.

- A ty co myślisz? - zainteresował się.

- Teraz?

- Tak.

- Że... - zawahałem się. O czym tak naprawdę myślałem? Co we mnie siedziało? - Że chciałbym być na tym pieprzonym weselu z Kubą. A ty?

- Że całkiem dobrze mi się tu z tobą leży - ocenił, przymykając powieki. Głupio mi się zrobiło. Bo, w gruncie rzeczy, mi też było miło z Julianem. Ale on, tak samo jak całe moje nowe życie, pozostawał tłem do tego, co już minęło. Po prostu wszystko, co się działo, było tylko zapychaczem w przerwach od Kuby. Skuliłem się na trawie, próbując wyciszyć wrzaski w moim mózgu. Zamarłem.
A co jeśli to już Kuba jest przerwą od tego wszystkiego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro