34 - czyli straszne blizny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

środa, 13 listopada

Jak na złość moje wyniki nie były tak dobre chyba nigdy od diagnozy. W moim przypadku mistyczne słowo remisja zostało użyte po raz pierwszy siedem miesięcy temu, a od tamtego czasu jest po prostu dobrze.
A gdy półtorej godziny temu znowu powiedziano to na głos na wizycie kontrolnej, ja miałem ochotę zrzygać się lekarzowi na buty.
To nie jest tak, że nie cieszę się z szansy na normalne życie.
Ja po prostu nie cieszę się z niej dzisiaj.

- Kurwa, pierdolony żart - powiedziałem Kubie. Kazałem się zawieźć ojcu na cmentarz zaraz po wyjściu ze szpitala. Nie protestował. Wszedł tu nawet ze mną na chwilę, zapalił Kubie duży znicz, postał, popatrzył, a potem powiedział, że poczeka w aucie. Mruknąłem na to tylko coś niezrozumiałego. - Moje rokowania są kurewsko zajebiste, a ty gnijesz tu już drugi rok - stwierdziłem, kopiąc moim ciężkim jesiennym buciorem jego kamienne pudło. I tak trochę zabolało. Mam nadzieję, że nie tylko mnie. Ze złością wyjąłem paczkę papierosów, zapaliłem jednego. Przysiadłem na szarej płycie. Trochę pociemniała, bo kiedyś miała odcień jego oczu. A może to mi wyobraźnia płata już figle. - W piątek wystawiamy Romea i Julię - powiedziałem do niego już znacznie łagodniej. - Będę mieć na sobie taką fioletową kamizelkę. Strasznie ciasna była, więc Magda wszyła jej po bokach po kawałku materiału. Już przynajmniej mogę się w niej ruszać - dodałem. Zerknąłem na jego imię. Było mi smutno. Ale tak normalnie, przewlekle. Praktycznie już za nim nie płaczę. - Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze - szepnąłem. Jakaś wrona zaskrzeczała nad moją głową. Odnalazłem ją wzrokiem. - Mógłbym poudawać, że to ty po reinkarnacji - burknąłem, wciąż patrząc na ptaka. Przez chwilę wiercił się na gałęzi. Odleciał. - Ale ty byłbyś co najwyżej miękkim królikiem. Może w porywach jakimś miłym psem. Ja za to pewnie odrodziłbym się jako szczur lub jakiś wyjątkowo nieznośny komar. Kurwa, debilu, gdybym to ja zdechł, bzyczałbym ci nad uchem tak długo, że chyba byś zwariował - dodałem. Było zimno. Tegoroczny listopad w niczym nie przypominał ostatniego, słonecznego listopada Kuby. Dzisiaj było potwornie brzydko, trochę kropił deszcz, trochę wiało, ale przede wszystkim chodziło o brak słońca. Bez słońca odechciewało mi się wszystkiego. Choćby siedzenia tutaj. - Chyba już sobie pójdę - powiedziałem po chwili. Filtr papierosa rzuciłam gdzieś w krzaki. Wstałem, poprawiłem kurtkę, spojrzałem na grób. - Kocham cię - szepnąłem, choć nie byłem pewien czy wciąż jest to prawda. Chyba tak. Bo zawsze będę go kochał. Jakoś. Nie wiem jak. Inaczej.

Odwróciłem się na pięcie, wylazłem spomiędzy nagrobków, ruszyłem żwirową ścieżką, dotarłem na tę główną, wyłożoną kostką. Zobaczyłem jakieś dwieście metrów przed sobą mojego tatę oraz tatę Kuby stojących niemal w samej bramie cmentarnej. Rozmawiali. Tamten palił papierosa. Chciałem zawrócić. Westchnąłem tylko cicho, wreszcie do nich podchodząc. Trochę się ociągałem. Obaj spojrzeli na mnie jak na zawołanie.

- Dzień dobry - odezwałem się, a mój głos zabrzmiał naprawdę dobrze. Trochę nisko, trochę męsko, trochę właśnie tak, jak chciałbym by brzmiał zawsze. Wyciągnąłem rękę, on uścisnął ją mocno.

- Cześć, Natan - odparł z dziwnym ciepłem. - Wydoroślałeś na twarzy - stwierdził, przyglądając mi się uważnie. Zauważyłem, że pod pachą trzymał naprawdę ogromny bukiet białych róż. Serce mi zmiękło.

- Tak? - wydusiłem z siebie. Całe moje dobre wrażenie właśnie prysnęło. Uśmiechnął się nieznacznie. Wyglądał jakoś inaczej. Było w nim więcej życia, niż gdy widziałem go po raz ostatni w marcu.

- Tak, zdecydowanie. Jak tam u ciebie?

- Nie najgorzej raczej - oceniłem, patrząc w jego szare oczy. Och. To właśnie tak wyglądały oczy Kuby. Teraz już pamiętam... - A u pana?

- Dobrze. Naprawdę. Dawno nie było tak dobrze - powiedział z lekkością. O Boże. Znowu był tatą Kuby, jakiego poznałem. Nie tatą umierającego Kuby, nie tatą Kuby martwego, a tatą Kuby żyjącego, roześmianego, czarującego. Kuba magnetyczną osobowość odziedziczył po ojcu. Zdążyłem całkiem o tym zapomnieć. - Miło było was zobaczyć - powiedział po chwili całkiem szczerze. Chyba wyczuł, że chciałbym już pójść. Dziwnie mi było, bo to nie był ten sam człowiek, który zaszlochał po raz pierwszy tuląc mnie na cmentarzu w dniu pogrzebu własnego dziecka, nie ten sam, który rozwiódł się z żoną, nie ten sam, który z chłodem kazał mi zgasić papierosa na desce rozdzielczej swojego auta. Ten był jak wspomnienie przeszłości.
Poczułem dłoń mojego ojca na plecach. Jakby chciał przyciągnąć mnie do siebie, powiedzieć że wszystko gra. Tata Kuby zauważył to. Oczy mu się trochę zaszkliły, ale szybko spojrzał na trzymany bukiet. Wyszarpnął z niego jedną różę. Wręczył mi ją nagłym gestem, a ja przyjąłem kwiat zbyt zaskoczony, by się nad tym zastanowić. - To... w ramach urodzin - powiedział szybko. Zatkało mnie trochę. Chciałem wcisnąć mu ją z powrotem. - Nie będę do ciebie dzwonił, to byłoby chyba nie na miejscu. Po prostu... no... pamiętam, że to już zaraz. Więc wszystkiego najlepszego, Natan - dodał i jeszcze raz się do mnie uśmiechnął. Uścisnął dłoń najpierw mi, potem tacie. I odszedł. Patrzyłem za nim. Ojciec ostrożnie ścisnął moje ramię.

- W porządku? - spytał cicho. Zerknąłem na niego. Czułem, jak dolna warga mi drży, a ja nic nie mogę na to poradzić. Chciało mi się płakać. Pokręciłem głową.

A tata przytulił mnie bardzo mocno na środku chodnika.

***

17:40, piątek, 15 listopada

Julian był świetny. Całe nasze kółko teatralne wylewało dziś na niego hektolitry miłości, bo każdemu z nas załatwił zwolnienie ze wszystkich lekcji ze względu na przedstawienie. A w naszej szkole wcale nie było to takie łatwe i oczywiste. W dodatku wydarzenie odbywało się dopiero późnym popołudniem.
Mieliśmy spotkać się o piętnastej, powtórzyć jakieś drobne rzeczy, dokończyć dekoracje, przygotować się ogólnie. Nasza wersja Romea i Julii otwierała tegoroczny festiwal teatralny, który odbywał się tym razem w naszej szkole.
A ja znowu się spóźniłem.
Znaczy nie jakoś bardzo. No... może trochę. Godzinę. Ale to i tak mało zmieniało, bo zaczynaliśmy po osiemnastej i gdyby nie Julian, to pojawiłbym się tu nie wcześniej niż koło piątej.
Ale bardzo ładnie mnie poprosił.

Mało było ogólnie do robienia, tak moim zdaniem. Trzeba było uprasować koszule (Magda to zrobiła), skleić od tyłu srebrną taśmą balkon namalowany na kartonie (to też Magda), pokrzyczeć trochę na nas wszystkich (Magda), zamówić chińszczyznę, bo zgłodnieliśmy (nie Magda, tylko Kasia, bo Magda krzyczała wtedy już tylko na mnie), poszukać zgubionych butów (znowu Magda), trochę rozbawić towarzystwo (ja, gdy niechcący oplułem Magdę ryżem). Generalnie uważam, że gdyby wszyscy, tak jak ja, przyszli koło szesnastej, a ja i tak spóźniłbym się godzinę, to na niczym byśmy nie stracili.
Ale słowo Julka nie podlegało dyskusji.

Było już coraz bliżej osiemnastej; wszystkim zaczęła udzielać się nerwowa atmosfera. Magda, która w sztuce nie grała, robiła za coś pomiędzy scenografem i reżyserem, chociaż najbliżej było jej do dyrektorki tego całego cyrku. Niby za plecami Julka, ale tak naprawdę to ona w dniu dzisiejszym dbała o wszystko. Bardzo jej zależało. A może po prostu wiedziała, jak bardzo zależy Julianowi.
W każdym razie, jakiekolwiek nie byłyby jej pobudki, każdego poganiała i upominała. Gdy uznała, że wszystko jest w mirę gotowe, przeszliśmy całą grupą w stronę sali gimnastycznej i zatrzymaliśmy się w korytarzu, w którym znajdowały się szatnie. Kręciło się tu kilkoro uczniów, aktorów z innych szkół oraz ludzi od nas, którzy zajmowali się kwestią techniczną. Gdzieś po lewo mignął mi dyrektor. Powiedziano nam, że zaczynamy za jakieś siedem minut.

Trochę zacząłem się stresować.

- Blady jesteś - rzuciła Magda. Zerknąłem na nią spode łba.

- Ja zawsze jestem blady - odburknąłem.

- Trema? - spytała. Wzruszyłem ramionami. Usłyszałem oklaski na widowni. Dyrektor wszedł na scenę, by rozpocząć wydarzenie.

- U mnie tak - odezwał się Julek. Spojrzeliśmy na niego we dwójkę. W ogóle nie wyglądał na kogoś w stresowej sytuacji. Stał nonszalancko oparty o ceglaną ścianę, ręce miał w kieszeniach. Luźna, bufiasta koszula tylko to podkreślała. Wyglądał jak ktoś, kto czuje się niesamowicie dobrze we własnej skórze. Uśmiechnął się delikatnie. - Boję się trochę, że z Kasią wyjdzie niezręcznie. Najdalej, jak zaszliśmy na próbach, to dotknięcie się polikami.

- Czy ty naprawdę będziesz ją całować? - spytała nagle Magda jakimś dziwnym, ostrym szeptem. Obaj na nią zerknęliśmy. Wzruszył ramionami.
Białe, szkolne światło działało na nią niekorzystnie. Podkreśliło jej lekkie cienie pod oczami i uwydatniło nos. Wolałem sobie nie wyobrażać, co robiło ze mną.

- Taki jest plan? Ale wiesz, oczywiście bez przesady, ustaliliśmy, że to będzie całus z udawaniem, że się całujemy...

- No co ty, Julek, żartujesz sobie chyba - oburzyła się nagle. On zrobił wielkie oczy. Kolejne brawa dobiegły nas zza ściany. - Jak to tak niby? No dobra, włożyliśmy w to przedstawienie dużo pracy, ale to wciąż tylko amatorskie, szkolne kółko. Julek... - ściszyła głos, może licząc na to, że nie dosłyszę, choć stałem tuż obok. - Przecież to tylko zabawa. Zdecydowanie nie warta pierwszego pocałunku...

- To nie jest mój pierwszy pocałunek, Madzia - powiedział cicho, ale trochę chłodno. W ogóle przy tym na mnie nie popatrzył. Nie to, żebym tego oczekiwał. A Magda wyglądała na co najmniej zaskoczoną.

- Słucham?

- Co?

- Czemu ja nic o tym nie wiem?

- Co to za pytanie?

O Boże. A ja jestem tuż obok. A jej nigdy, za żadne skarby, nie przeszłoby to przez myśl.
Miałem ochotę zatkać uszy i odejść czym prędzej, ale byłem uwięziony między nimi. Stałem w kącie, przyciśnięty plecami i ramieniem do zimnej ściany, gdy ona zbliżyła się do Julka jeszcze bardziej. Teraz patrzyłem prosto w jej policzek. Jedyne, co mogłem zrobić w tej sytuacji, to przykucnąć i wyczołgać się między ich nogami.

- Przecież mówimy sobie wszystko! - rozzłościła się nagle. Jego twarz stężała trochę i to wystarczyło mi, żeby ocenić, że założenie Magdy mija się z prawdą. Nic nie odpowiedział. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. - Idź już, zaczynamy - syknęła w końcu, odwracając się od nas. Odmaszerowała do reszty ekipy, a ja spojrzałem na Julka. Udawał, że tego nie zauważył, więc ja też odwróciłem wzrok. A po dwóch minutach wszystko się zaczęło.

***

Julek grał na scenie z tak wielkim zapałem, tak wielkim zaangażowaniem, że aż sam byłem pod wrażeniem. Widziałem przecież wielokrotnie jego grę aktorską, ale to, co zaprezentował dzisiaj, było naprawdę niesamowite. Z zapartym tchem obserwowałem jego pasję, jego mocne ruchy, swobodne kroki.
Jeśli myślałem, że sprzeczka z Magdą wytrąci go z równowagi, to nie mogłem się chyba bardziej mylić. Może powinni częściej się ścierać?
Chyba to zaproponuję, bo to może być przepis na jego sukces.

- On przechodzi sam siebie - szepnęła do mnie Magda, gdy zszedłem ze sceny po tym, jak mnie zabito. Pokręciła głową. Ściskała w dłoniach podkładkę ze scenariuszem. - Co za pajac - dodała równie cicho.

- Jest świetny - skomentowałem, wyglądając przez jej ramię.

- Świetny i głupi.

- Nie rozumiem, gdzie jest wasz problem - westchnąłem nagle. Spojrzała na mnie spode łba. Może powinienem był się nie wtrącać i po prostu pozwolić im dogadać się we własnym zakresie. Ale jej mina tylko zachęciła mnie do działania. Wepchnąłem dłonie w kieszenie. - Przecież to jego sprawa, co ci powie, a czego nie.

- No widzę właśnie, że nie rozumiesz - odparła, wracając wzrokiem za kotarę. - My jesteśmy z Julkiem tak blisko, że mało nas może zaskoczyć w sobie nawzajem. Od dzieciaka wiemy o sobie wszystko. - Obserwowała go. Jego głos niósł się po sali jak grom. Chciałbym wiedzieć o nim wszystko.

- Nie uważasz, że są czasem rzeczy, które warto zachować dla siebie? - spytałem. Popatrzyła na mnie w końcu. Była zła. Kasia przecisnęła się między nami na scenę.

- Posłuchaj Natan, ty go nie rozumiesz. On nie może zachowywać rzeczy dla siebie, bo to go strasznie męczy. Julek... przeszedł przez trochę słabych rzeczy, okej? Pewnie ci o tym nie powiedział, bo on nienawidzi mówić. I tylko ja wiem o tym wszystkim. To mi się zwierza z najgorszego i najlepszego. I dlatego zdziwiłam się, że akurat nie z tego - dodała jeszcze ciszej. A ja patrzyłem na nią i nie wyprowadzałem jej z błędu, bo ona kurczowo trzymała się wizji bycia jednyną tak bliską osobą dla Julką. Na chwilę przygryzłem policzki od środka. Dobrze pamiętałem, jak miłym uczuciem jest być czyjąś wyłącznością.

- Dobra, czaję - powiedziałem za to. - Ale weź go już tym nie morduj, co? Oboje sobie chyba ubzduraliście jakąś wielką, mistyczną otoczkę wokół całowania. Skoro on ci o tym nie mówi, to chyba lepiej zostawić temat w spokoju.

- Co masz na myśli? - zdziwiła się, marszcząc swoje równe brwi.

- No... chyba to, żeby pozwolić Julianowi mówić co i kiedy chce...

- Nie o to mi chodzi. Jaką mistyczną otoczkę? Oboje?

- No...

- Rozmawiał z tobą o tym?! - zdenerwowała się po cichu. Spojrzałem na nią w popłochu. Wyglądała na zranioną. Kostki jej zbielały, tak mocno zacisnęła palce na podkładce.

- Nie bardzo - spróbowałem zachować neutralny ton.

- Dobra, świetnie. Jeśli to tobie chce się od teraz zwierzać, to proszę bardzo.

- Magda, kurwa mać, zachowujesz się, jakbyś miała dziesięć lat - zarzuciłem jej. Teraz to ja się rozzłościłem. Popchnąłem ją trochę w bok. Odeszliśmy od małego tłumu, który oglądał zza kulis kluczowe momenty sztuki. - Co ty pieprzysz, co?

- Myślisz, że ja nie widzę, jak dobrze się dogadujecie? - syknęła zjadliwie. Ciągle szeptaliśmy, bo obgadywanie Juliana przy wszystkich ludziach z kółka nie było najlepszym pomysłem. Wytrzeszczyłem oczy. Julek wrzasnął na scenie. Romeo myślał, że Julia nie żyje.

- Co?

- Gówno, Natan, gówno - odparowała. Nie mogłem nic na to poradzić. Roześmiałem się, patrząc na jej głupie problemy.

- Czy ty siebie słyszysz? To nie są zawody.

- Ty po prostu pojawiasz się znikąd i wchodzisz między nas - zarzuciła mi, a jej głos był jak szpilki. Wbił się w moje uszy i trochę zabolał.

- Słucham? - spytałem, całkiem wybity z rytmu. Ona była trochę czerwona na twarzy. A Julek zasygnalizował mi kiedyś, że Magda jest chyba o mnie zazdrosna. Jakby było, kurwa, o co. - To strasznie dziecinne. Magda, ja nie wchodzę między nikogo.

Przyglądała mi się przez moment z dziwną miną i błyszczącymi oczami, po czym wzruszyła ramionami. Odsunęła się ode mnie i przecisnęła między kilkoma osobami, by znaleźć się tuż przy bocznym wejściu na scenę. Patrzyłem za nią, stojąc samotnie pod ceglaną ścianą. Chyba naprawdę ją to męczyło. Ja ją męczyłem.
Miałem wyrzuty sumienia.

***

Zajęliśmy drugie miejsce. Julek się cieszył. Wszyscy się cieszyli. Magda była chłodna dla naszej dwójki, unikała mojego wzroku, nawet unikała Juliana. Stała niby obok niego, ale tworzyła między nimi jakąś niewidzialną barierę. Łatwo można było zauważyć, że coś jest nie tak.

- Idziemy na piwo? - spytał ktoś. Pomruk zadowolenia rozszedł się po całej grupie, a to ożywiło Magdę. Rozejrzała się po obecnych, jakby oceniając sens wychodzenia z nimi.

- Ja nie mam osiemnastu lat - zaprotestowała Kasia. Siedziała po drugiej stronie Julka i wiązała swoje brązowe buty. Uniosła głowę. Ciemne włosy przysłoniły jej twarz. Szybkim ruchem zebrała je w niechlujny kucyk i związała gumką, którą nosiła na nadgarstku.

- Kupimy ci - zapewnił ją chłopak z humana z czarującym uśmiechem. Dwójka pierwszoklasistów wykręciła się od wyjścia, dwójka innych zrobiła coś całkiem odwrotnego. Dopytali czy im też kupią piwo, a odpowiedź oczywiście była twierdząca.

- Gdzie idziemy? - spytała Magda, wkładając do swojej torby przyniesione z domu nożyczki i taśmę. Nie spojrzała nawet na Juliana. Zdziwiło mnie to, bo to ona najlepiej na świecie wiedziała, że Julek nie pije, a przecież uwielbiała robić za jego niańkę. Odsunąłem się od grupy i zacząłem zbierać własne rzeczy. Damską koszulę, w której występowałem, wrzuciłem do plecaka, by wyprać ją po kryjomu w domu. Trochę się spociłem ze stresu.

- Ej, Natan, idziesz? - zapytał ktoś. Odwróciłem się do nich. Patrzyli na mnie. Wszyscy. Z wyczekiwaniem. Przeszedł mnie dreszcz. Chyba naprawdę nie byłem im obojętny.

- Nie tym razem - odparłem z lekkim uśmiechem. Nie chciałem iść dzisiaj nigdzie z Magdą. Nie chciałem dawać jej kolejnego pretekstu do dąsania się. Niech ma dzisiaj Julka tylko dla siebie, chociaż zachowywała się teraz, jakby w ogóle ją nie obchodził.

- No co ty! - jęknęła Kasia. Złapała mnie za ramię, odwróciła w swoją stronę. - Ja dobrze wiem, że ty masz jutro urodziny! Trzeba cię trochę wybawić! - roześmiała się, a kilka osób jej zawtórowało. Magda spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się ostrożnie, jakby chciała zasygnalizować, że wszystko okej. W dupie to miałem.

- Nie nie, tym bardziej dzisiaj odpuszczę - rzuciłem podirytowany. Czyli urodziny kasują wszelkie kwasy między ludźmi. Dobrze wiedzieć.

- Ach, czyli zostawiasz siły na jutro - roześmiała się Kaśka. Poklepała mnie po ramieniu. Mrugnęła do mnie, a ja poczułem się zażenowany. Puściła mnie w końcu.

Podczas sprzątania sali wszyscy zastanawiali się głośno, gdzie pójść. Julek nie brał udziału w dyskusji, za to Magda była w niej najgłośniejsza. Rzucała jakimiś miejscówkami, o których w życiu nie słyszałem. Gdy wychodziliśmy, Julian zrównał krok ze mną. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do szkoły. Dochodziła dwudziesta druga. Wyciągnąłem papierosa, zapaliłem, poczęstowałem też Kasię, bo poprosiła. Osoby, które nie wybierały się nigdzie, zaczęły się powoli rozchodzić. Słuchałem dyskusji, wypalając peta do samego filtra.

- Dobra, ja spadam - rzuciłem, chcąc znaleźć się już w domu. Wejdę pod kołdrę i pójdę spać, prześpię cała swoją osiemnastkę, wstanę z łóżka dopiero w niedzielę. Nie będę świętował tych pieprzonych urodzin. Rzygać mi się chce na samą myśl o nich, a bardzo dobrze szło mi udawanie, że nie istnieją. Pieprzona Kaśka.

- Ja chyba też dzisiaj odpuszczę - odezwał się nagle Julian. Wszyscy popatrzyli na niego jak na zawołanie, ja również. Nie, nie, nie. Nie tak to planowałem. Cholerny Julian. Między obecnymi przetoczył się dźwięk zawodu. Magda usilnie próbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale on udał, że tego nie widzi. - Jestem padnięty. Ale następnym razem chętnie gdzieś się wybiorę! - zapewnił ich ciepło. Starałem się dać mu subtelne sygnały, że to jest zły pomysł, że powinien iść i udobruchać Magdę. Ale on był ślepy. Albo ja zbyt niewidzialny.
Jeszcze przez chwilę każdy trochę się ociągał, ale finalnie pożegnaliśmy się ze wszystkimi, również z Magdą, która świetnie udawała, że nic się nie stało. Wyjąłem jeszcze jednego papierosa, gdy ruszyliśmy we dwójkę na przystanek. Zły byłem na niego. Nie wiem za co. - Wpadniesz na herbatę?

- Jesteś zmęczony - zauważyłem z przekąsem. Szary dym wyleciał mi nosem. Julian uśmiechnął się lekko, wzruszył ramionami. Poprawił okulary i zapiął kurtkę pod samą szyję. Było chłodno.

- Umieram ze zmęczenia - rzucił z dramatycznym westchnięciem. Roześmiałem się wbrew sobie. Przeklęty Julek. Stanęliśmy pod wiatą przystanku. Popatrzyłem na niego. - To jak?

- Herbata brzmi dobrze - uległem po chwili. Rozpromienił się.

- Mama z Kinią pojechały do stolicy na ten weekend.

- Okej - odparłem, nie wiedząc do końca co mam zrobić z tą informacją. Milczeliśmy przez chwilę, a autobus szybko przyjechał. Resztkę peta musiałem wypalić bardzo łapczywie. - Świetnie grałeś - powiedziałem, gdy telepało nami na moście. Uśmiechnął się delikatnie. - Naprawdę niesamowicie.

- Dziękuję. Ja chyba... Chyba chciałem zrobić na złość Madzi - wyznał po chwili. Prychnąłem z rozbawieniem.

- Grając tak pięknie?

- Grałem pięknie? - spytał cicho, mijając gdzieś moje oczy. Zaschło mi w gardle. Odkaszlnąłem, szurając prawym butem po plamie na podłodze autobusu.

- No chyba - burknąłem. Popatrzyłem przez okno. Mało było widać, mrok już na dobre pochłonął całe miasto. Odbijaliśmy się w brudnej szybie.

- Magda chyba jest zła.

- Nie ma o co.

- Ja też tak uważam. Nie zmienia to faktu, że...

- Ona jest zazdrosna o mnie - wszedłem mu w słowo. Nic nie powiedział przez chwilę. Milczeliśmy. Znowu. Robiło mi się ciasno.

- Wiem - przyznał w końcu. - Ale co to ma do rzeczy?

- Trochę się z nią posprzeczałem...

- Natek - roześmiał się. Miał miły, głęboki śmiech. Autobus zatrzymał się pod cmentarzem, wysiedliśmy na zewnątrz. Odetchnąłem z ulgą. Julek ruszył przez ulicę, w ogóle nie zwracając uwagi na pasy. To nie było w jego stylu, nawet jeśli była już noc, a na ulicy byliśmy sami. W każdym razie, podążyłem za nim. - O co dokładnie? I jak bardzo?

- Nie no...

- Proszę, Natek.

- No... Powiedziałem jej, że jest dziecinna, a ona... chyba zarzuciła mi, że jej ciebie zabieram - przyznałem cicho. Julian zatrzymał się zaskoczony. Głupio mi było. Wcisnąłem ręce do kieszeni kurtki.

- Tak powiedziała?

- Nie słowo w słowo...

- I co ty na to?

- Nic.

- Okej - ocenił, wpisując w końcu kod dostępu. Weszliśmy na obskurną klatkę schodową. Wcisnął guzik windy. - Idę schodami, widzimy się na górze - rzucił, zostawiając mnie tu samego. Zamknąłem na chwilę oczy. Nie wiem, czego się spodziewałem.

A na górze Julek był pierwszy. Otwierał właśnie drzwi, gdy ja wysiadałem. Zaprosił mnie do środka, zdjął buty, odwiesił kurtkę. Rzuciłem mój plecak gdzieś pod ścianę. Julian stał blisko mnie.

- Będę musiał z nią pogadać - powiedział, obserwując mnie uważnie. Wzruszyłem ramionami. - Pewnie obrazi się, że wolałem spędzić wieczór z tobą, niż z nimi.

- Nie miałeś wypisanego na czole słowa "herbata" - odparłem. Odstawiłem buty w miarę równo. Wyprostowałem się.

- Nie?

- Nie.

- Natek...

- No co? - mruknąłem, trochę się od niego odsuwając. Dziwnie się czułem. Jakieś napięcie wisiało między nami. Nie przegadaliśmy niczego.

Ruszyłem do kuchni, zapalając światło po drodze. Nalałem wody do czajnika i postawiłem go na kuchence, jakbym był u siebie. Kuchnia była mniejsza, niż korytarz. To może nie był do końca dobry pomysł, by akurat teraz się tu znaleźć. Julian wyglądał na całkiem zdeterminowanego. Tylko nie byłem pewien do czego.

- Czy między nami wszystko okej? - spytał cicho. A więc tędy droga. Patrzyłem na niego przez chwilę.

- No - przytaknąłem w końcu. Miał na sobie błękitny sweter. Wyglądał bardzo Julkowo. Miękko. Niegroźnie.

- Okej, to dobrze. Bo ja... miałem wrażenie, że jakoś tak dziwnie chwilami... No wiesz, nie rozmawialiśmy w ogóle o...

- To było miesiąc temu - wszedłem mu w słowo. Wzruszył ramionami. - Wszystko normalnie. Z mojej strony - dodałem.

- Z mojej też - zapewnił mnie szybko.

- To dobrze.

- Tak, dobrze.

Nie było normalnie. Było dziwnie. Odetchnąłem. Przetarłem oczy palcami, żeby zrobić cokolwiek.

- Wolałbyś, żebym wtedy się nie odezwał? - spytałem po chwili na wydechu. Patrzył na mnie przez moment. Odechciało mi się wszystkiego. Naprawdę wołałbym być już w swoim łóżku.

- Oczywiście, że nie. Fajnie było.

- To prawda - zgodziłem się, choć może powinienem był siedzieć cicho. Przepchnąłem się koło niego, by wyjąć kubki z szafki. On wziął herbatę. Moją ulubioną. Woda zaraz zacznie się gotować.

- Kasia ledwo co musnęła moje usta - powiedział po chwili. Zerknąłem na niego. Był za duży do tej małej kuchni. - Nie wiem czego się spodziewałem.

- Pewnie sceny jak z filmu erotycznego - mruknąłem. Roześmiał się w głos i ja też się roześmiałem. Napięcie zniknęło. Jezu. Pokręcił głową.

- Ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać - stwierdził, wyłączając gaz pod gwiżdżącym czajnikiem. Patrzyłem, jak zalewa dwa kubki. - W każdym razie, ty całujesz lepiej niż Kasia - powiedział gdzieś w szafkę kuchenną. Przełknąłem ślinę. Kłamałem z tym napięciem. Teraz po prostu bałem się ruszyć.

- Julek...

- Żartuję sobie.

- Nie żartujesz.

- Zgoda - westchnął, odwracając się do mnie. Wyglądał trochę niezręcznie. A trochę nie. - Chciałbym cię znowu pocałować - powiedział cicho, strasznie cicho. Musiałem sobie wmawiać, że naprawdę się odezwał. Ale wiedziałem, że to zrobił, bo serce biło mi szybko. Patrzyłem na niego zaskoczony. Uśmiechnął się niepewnie, może trochę przepraszająco. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok. - Ale ty nie musisz chcieć.

- Wow, to całkiem miłe z twojej strony, że nie muszę chcieć całować samego siebie - rzuciłem bezmyślnie. Rozbawiło go to. Wziął herbaty i postawił je na stole za ścianą. Ręce trochę mi się trzęsły. Czy on naprawdę... naprawdę chciałby... - Julek, nic między nami nie ma, prawda? - spytałem nagle, podążając za nim. Nie chciałem stać w miejscu, w którym wisiał jego ojciec. To było straszne. Odwrócił się przez ramię. A może faktycznie poobściskiwałbym się z Julkiem? Z kimkolwiek? O Jezu. Julek, bardzo mi przykro, ale chyba jesteś pod ręką...

- W sensie romantycznym? - upewnił się. Był sto razy spokojniejszy, niż ja. Pokiwałem głową. - Z mojej strony nie, Natek. Jeśli...

- Z mojej też nie - przerwałem mu. Ulżyło mi. Boże, jak dobrze. Gdyby jeszcze Julian miał coś do mnie czuć, to chyba zamknąłbym się na dziesięć lat w pustelni i jadł pająki. Podjąłem szybką decyzję. - To chodź tutaj - odważyłem się powiedzieć. A on popatrzył na mnie zaskoczony. Nie poruszył się. Zamarłem. Czułem, że cały się czerwienię. W ustach mi zaschło. Zła decyzja. Zła decyzja. Zła decyzja. - Żartuję - zdołałem z siebie wydusić.

- Nie żartujesz.

- Nie żartuję - przyznałem. I on nagle nieśmiało zrobił krok w moją stronę. Co my wyprawimy. Co my wyprawiamy. Co my wyprawiamy. - Jezu, jesteś tak wysoki, że to zupełnie niepraktyczne.

- Zostańmy przy tym, że problem leży jedynie w moim wzroście - zgodził się cicho. Byliśmy blisko siebie. Opierałem się biodrami o kanapę, on stał niecały metr przede mną. Moje serce znowu biło bardzo szybko. Zauważyłem nagle, jak spięty jest on. Stresował się. Och. - To wszystko jest dla odrobiny funu, tak?

- Dla zabawy - potwierdziłem łagodnie. - Nie chcę, żeby było między nami niezręcznie - zastrzegłem. - Bardzo nie chcę.

- Ja też nie - przyznał, podchodząc jeszcze bliżej. Było to trochę trudne. Wymagało półkroków. - Jest mi dobrze tak, jak jest.

- Jesteś dzisiaj jakiś pewny siebie - zakpiłem, choć głos mi zadrżał. Uśmiechnął się, a włosy weszły mu na oczy, gdy pochylił głowę. Czułem zapach jego perfum. Kuba używał całkiem podobnych. O Boże. Co my wyprawiamy. Zapomniałem na chwilę, jak się oddycha. Jezu. Jezu, Jezu, Jezu. Napięcie było praktycznie namacalne. Krew szumiała mi w uszach.

- To chyba przez przedstawienie - przyznał ledwie słyszalnie. Cholera. Ostrożnie położyłem dłoń na jego piersi. Przełknął ślinę. Jego jabłko Adama poruszyło się przy tym. Zrobiło mi się trochę gorąco. To było głupie. Drugą rękę wyciągnąłem w stronę jego karku. Przyciągnąłem go delikatnie do siebie, poczułem jego palce na swoim pasie. O Boże. Julek pozwolił mi się pocałować. Zrobiłem to trochę niepewnie, bo wciąż nie wiedziałem, co się dzieje. Ale on chyba był już na to gotowy, bo naparł na mnie mocniej tak, że prawie straciłem równowagę. Jego ramiona były zadziwiająco twarde pod moimi palcami, nie wyglądał, jakby miał takie mięśnie. Pogłębiłem pocałunek, wepchnąłem mój język pomiędzy jego wargi, a on nie pozostawał mi dłużny. Zacisnął nagle palce na moich włosach, trochę zabolało, ale wcale nie nieprzyjemnie. Wbiłem paznokcie w jego skórę. Całowałem go mocno. Mocno. Mocniej. Szybciej. Czułem jego zęby. Jego język. Jego. Cholera. Mrowiło mnie w brzuchu, nasze usta walczyły ze sobą. A on niespodziewanie przywarł biodrami do moich bioder. Zachłysnąłem się.

- Julian... - wyszeptałem, odwracając głowę o dwa centymetry w bok.

- Przepraszam... - powiedział równie cicho, prosto w mój policzek. Odsunął się i mnie puścił. Otarł usta. Wyglądał, jakby był gotowy uciec gdzieś przed moim wzrokiem. Choćby wybiec z mieszkania, jeśli tylko powiedziałbym o słowo za dużo. Oddech miał nierówny. Ja też. Ręce mu trochę drżały, gdy poprawiał okulary. - Przepraszam...

- Wiesz, co mnie kręci? - spytałem jeszcze ciszej, chcąc odwrócić jego uwagę. Pokręcił głową. Nie wiedziałem, na ile sobie pozwolić, gdzie leży nasza granica. Zaryzykowałem. Bez zapowiedzi wsunąłem dłonie pod jego sweter. Serce biło mi tak szybko, że równie dobrze mogłoby połamać mi wszystkie żebra. Pod opuszkami palców czułem jego gorącą skórę, potem kręgosłup. Boże, czyjś kręgosłup. Kręgosłup Julka. To było tak intymne, że mało nie umarłem. Myślałem, że upadnę na ziemię, że nie będę w stanie się poruszyć, że jedyne, co będę mógł robić, to rozpamiętywać, jak to jest dotykać czyjegoś ciała. Bo zdążyłem już zapomnieć.
A on stał przez moment jak sparaliżowany, po czym nagle całkiem się rozluźnił. Znowu był tuż obok. Znowu mnie całował, znowu czułem jego dłonie na swoim karku. Pozwalał mi się dotykać. Dotykałem go. Sam mnie dotykał. Nie tak. Ale jakoś. O Boże. Ktoś dotyka mojego karku tak, jak dotykał go Kuba. Jak dobrze. Boże. Palcami przejechałem po jego żebrach, przesunąłem je na jego pierś. A tutaj skóra była inna. Mniej gładka. Pod prawym palcem wskazującym miałem jego sutek, to dopiero było coś. Wbiłem paznokcie w jego boki, on pocałował mnie na to jeszcze mocniej. Robił to trochę nieporadnie, ale to dopiero było pociągające. Pozwoliłem dłoniom wrócić na jego brzuch. Boże, brzuch... Przejechałem nimi aż do bioder. Skóra po dwóch stronach miała inną fakturę. Trochę mnie to wybiło z rytmu. A on chyba zorientował się, że nie wszystko gra, bo odsunął się ode mnie tak gwałtownie, że aż niemal straciłem równowagę. Moje ręce wysunęły się spod jego ubrania. Patrzyłem na niego zaskoczony, przytrzymując się oparcia kanapy. Ręka mi się trzęsła.

- Jezu...

- Cholera... przepraszam... zapomniałem... - wydyszał. Patrzył na mnie ze strachem. Oczy miał ciemne. Odszedł całkiem ode mnie, przeczesał włosy dłońmi, zatrzymał je na głowie. Był niespokojny. Oddech miał urywany.

- Julian? - szepnąłem ze strachem. Co on wyprawiał? Przeszedł cały pokój, usiadł gwałtownie na kanapie, zacisnął palce na kolanach. Zgarbił się całkiem. Byłem kompletnie zdezorientowany. Co się właśnie stało? Zrobiłem coś nie tak? Cholera...

- Julek?

- Poczułeś... to, prawda?

- Wszystko.... wszystko okej? - wymamrotałem, również obchodząc kanapę dookoła. Spojrzał na mnie, a na jego twarzy odmalowało się coś na wzór niepokoju. Wyglądał, jakby miał zaraz zwinąć się w kłębek i już nigdy do mnie nie odezwać. Nie wiedziałem czy chcę być teraz blisko niego, czy znaleźć się jak najdalej.

- Poczułeś to - powtórzył. Zamrugałem. Nierówna skóra. O niej mówił?

- Two... twoją pierś?

- To odrażające - jęknął, kręcąc głową. Okulary miał trochę zaparowane. Poprawił je nerwowo.

- Co? Rozkładasz się czy jak? - rzuciłem, próbując go rozbawić. Popatrzył na mnie. Buzia mu złagodniała. Miał wielkie wypieki. Pewnie wyglądałem tak samo.

- Na... na szczęście jeszcze nie. Ja tylko... och... przepraszam...

- Za co niby?

- Zapomniałem o tym. Ja... powinienem... powinienem był cię uprzedzić...

- O... o czym ty mówisz? Julek...

- Bo to jest okropne... Ja... chyba... chyba ci pokażę po prostu...

- Okej...

- Ale to naprawdę... no... Natek, to wygląda źle...

- Okej - powiedziałem, choć nie miałem pojęcia o czym rozmawiamy. I wtedy Julian niepewnie zdjął sweter przez głową. I wtedy zobaczyłem go w słabym świetle wpadającym do pokoju z kuchni. Jego klatka piersiowa była częściowo pomarszczona. Wytrzeszczyłem oczy, a on skulił się trochę. To to czułem pod palcami. To to zawsze ukrywał, przed moim wzrokiem, gdy tylko przebierał się gdzieś w moim pobliżu. To dlatego koszule zapinał pod samą szyję, a rękawy nigdy nie były krótsze, niż do łokcia. Ścisnęło mnie w żołądku, bo skóra między jego lewym obojczykiem, a lewym biodrem wyglądała dziwnie. Miejscami jak poszarpana, obok jak skurczona. Jego blizna zajmowała naprawdę wielki kawał piersi i brzucha. Zdecydowanie więcej było jej po lewo, trochę na środku, trochę pod pachą. Odważył się w końcu na mnie spojrzeć.

- Przepraszam, to obrzydliwe.

- Nie, wcale nie - zaprzeczyłem szybko, może trochę za szybko. Przełknąłem ślinę, przysiadając na przeciwko niego na stoliku kawowym. Na lewej ręce miał kilka plamek pomarszczonej skóry. Przypomniało mi się, że kiedyś spytałem o jedną z nich. Oparzenie. Powiedział wtedy, że to stare oparzenie. - Musiało cię potwornie boleć - powiedziałem miękko. Miałem ochotę dotknąć jego policzka, jego skroni. Powstrzymałem się. A on zamrugał. Bardzo ostrożnie dotknąłem za to najgorzej wyglądającego miejsca, tego tuż koło sutka. Zesztywniał trochę. - Przykro mi, Julek.

- Nie potrzebnie - zapewnił mnie szybko. Chyba nie takiej reakcji się spodziewał. Nie strącił mojej ręki. - Już nie boli.

- Co ci się stało? - spytałem bardzo, bardzo cicho. Gdyby nie chciał mi odpowiedzieć, mógłby udać, że nie dosłyszał. Przesunąłem palce trochę w dół. To było dziwne, dotykać jego blizny. Dotykać Julka.

- Olej. Gorący.

- O cholera.

- Miałem dziesięć lat. Ojciec był pijany, kazał mi zrobić sobie frytki. Chciałem przestawić garnek na inny palnik. Nie udało mi się.

- Julek... - wyszeptałem. Pokręcił głową, uśmiechnął się słabo jednym z tych swoich umęczonych uśmiechów. W takich chwilach wyglądał, jakby przeżył już z osiemdziesiąt lat i widział więcej, niż niejeden człowiek. Dziwnie mi było.

- Tak powiedziałem w szpitalu. Tak naprawdę, to on chciał przestawić ten garnek - wyznał, a oczy się mu trochę zaszkliły. Zabrakło mi tchu. Zabrałem rękę. - Nigdy nie przyznałem się mamie - dodał, a głos mu drżał. Odetchnął bardzo głęboko. - Ani Magdzie. Ani nikomu. I... Boże, przepraszam, że mówię to akurat tobie... I to w takim momencie.

- Zamknij łeb - szepnąłem, wdrapując się na kanapę obok niego. Nie byłem do końca pewien tego, co zamierzałem zrobić. Złapałem Julka mocno w ramiona i przyciągnąłem do siebie z całej siły. Pozwolił mi na to. Jego głowa była oparta o mój obojczyk, jego szerokie barki zamknięte w moim uścisku. Ostrożnie pogładziłem jego jasne włosy. - Przykro mi, Julek...

- Niepotrzebnie...

- Och, oczywiście, że potrzebnie, ty wielki kretynie.

- Nataniel?

- Tak?

- To mi jest przykro, że cię tym obarczam - wyszeptał w mój tors. Zamilkliśmy. Przytuliłem go mocniej. I na początku myślałem, że się rozpłacze.

Ale przecież Julian nie jest z tych, co pokazują swoje najgłębsze uczucia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro