45 - czyli straszne ciepło

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dudnienie muzyki czułem pod stopami, w podłodze. Magda przyglądała się uważnie mojej twarzy, gdy staliśmy we dwójkę oparci plecami o ścianę. W środku byłem przerażony, ale jednocześnie tak podekscytowany, że ledwo do mnie wszystko dochodziło. Julek. Rany. Julek, Julek, Julek. Ja i Julek. Natan i Julek. Boże, świat staje na głowie.

- Już ci wychodzi wielka śliwa - poinformowała mnie Magda. Popatrzyłem na nią pobłażliwie.

- Uprzejmie dziękuję, dobrze, że nie mam oczu.

- Rany, ale ciebie to nie boli?

- Prawie nie - oceniłem zgodnie z prawdą.

Myślę, że wkład w to wszystko może mieć mój obecny stan. Julek. Julek. Odszukałem go wzrokiem. Tańczył z Zuzą po środku pokoju, śmiał się z nią, ale ciągle zerkał na mnie. Uśmiechał się. Oczy mu się śmiały. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby wyglądał tak lekko. O Boże. Julek.
W co ja się wpakowałem.
Odkąd wróciliśmy na dół, do Magdy, on po prostu promieniał. Boże. A to wszystko przeze mnie.

- I co? - zagadnęła mnie. Oderwałem wzrok od Juliana i przeniosłem go na nią. - Aż tak trudno było się z nim pogodzić? Nie mogliście wcześniej? - prychnęła ostentacyjnie. Wzruszyłem ramionami. - I jak długo to potrwa, zanim znowu zostaną wytoczone jakieś działa?

- Ty nie jesteś już trzeźwa - stwierdziłem tylko, żebyśmy nie musieli tak rozmawiać. A ona roześmiała się cicho. Głuptas z niej.

I wtedy do pokoju weszła Kasia z dwiema szklankami w dłoniach. Złapała spojrzenie Juliana, uśmiechnęła się do niego, pokazała mu głową, żeby do niej przyszedł, pokazała mu też, że jedna szklanka jest dla niego. Odpowiedział uśmiechem, ale po chwili popatrzył na mnie. Nie moja sprawa. Nie moja sprawa. Nie moja sprawa. Wzruszyłem więc ramionami. Julek,‌ ja ci przecież ufam. Wyszło, jak wyszło, nie rozmawialiśmy ze sobą, pocałowałeś Kasię, trudno. Nie mogę ci mieć teraz tego za złe. Już oberwałeś w zęby.
Więc po chwili chłopak odciągnął Zuzię na bok, coś jej powiedział, ona pokiwała głową, klepnęła go mocno w ramię i radośnie zniknęła za drzwiami. A on podszedł do Kasi, wziął od niej szklankę, napił się.
Magda patrzyła na mnie, patrzącego na nich.

- Co jest? - zagadnęła. Speszyłem się. No przecież jej nie powiem. Miesiąc próbny. Miesiąc próbny. Mie... - Wszystko już gra?

- Tak, tak. Po prostu... no, Julek pije - powiedziałem tylko. Bo pił. Nadal. Jak weszliśmy tutaj jakieś czterdzieści minut temu, powiedział mi, że skoro już zaczął, to chciałby dzisiaj bawić się w ten sposób. Zobaczyć jak to jest. Zapytał czy jest to dla mnie okej. A ja mało go nie wyśmiałem, bo przecież nie mógłbym mu niczego zabronić. Sam też wypiłem dwa shoty z Magdą, ale na tym u mnie się skończyło. Za to Julek... o rany. On popłynął.

- Tak - potwierdziła dziewczyna. - Dużo całkiem. Boję się, że będzie żałować.

- Trudno - oceniłem, a mój głos zabrzmiał jakoś tak łagodnie. A potem Magda poszła do łazienki, a ja zostałem sam. Wzrokiem znowu odnalazłem Julka. Był z Kasią na balkonie, rozmawiali. A raczej to on głównie mówił. Ona paliła i tylko kiwała głową. Twarz miała trochę bez wyrazu. Wzruszyła ramionami. Odwróciła się do niego. On nadal mówił, a ona nagle złapała go lekko za ramię, stanęła na palcach i pocałowała. A to działo się tak szybko, że on w ogóle nie zdążył zareagować. Coś ścisnęło się w mojej piersi. Tym razem patrzyłem na nich przez szybę, ale skręcało mnie tak samo, jak wcześniej. Kasia mocniej na niego naparła, a Julian ostrożnie, ale zdecydowanie ją od siebie odsunął. Minę miał średnią. Powiedział jej coś znowu. Wzruszyła po raz kolejny ramionami. Pokazała mu środkowy palec, wzięła swojego drinka i szybkim krokiem weszła do mieszkania, trzaskając drzwiami balkonowymi. Odbiły się od framugi. Kasia przeszła koło mnie jak burza, gniew miała wypisany na twarzy. A Julek został sam na dworze. Zobaczył mnie przez szybę. Oczy zrobiły mu się wielkie, gwałtownie pokręcił głową, już chciał do mnie iść, pewnie wszystko mi wyjaśniać, ale to ja byłem pierwszy. Wślizgnąłem się na balkon przez uchylone drzwi, przymknąłem je na tyle, na ile się dało. To było jak wyrwanie się na chwilę z wielkiego muzycznego szumu, jakbym zanurkował pod wodę. Impreza ciągle była dwa metry stąd, ale tutaj był tylko Julek. Julek i ja.

- Widziałeś? - zapytał mnie od razu. Ze strachem. Ze wstydem. Pokiwałem głową. Był blady. Oczy miał rozpalone. Spojrzał gwałtownie w kierunku mieszkania, potem znowu na mnie. To chyba musiało się wydarzyć dla niego strasznie szybko.

- Tak, wszystko - przyznałem, wyjmując z kieszeni papierosy. Zapaliłem jednego. Trochę mnie to bolało. Wsunąłem go między wargi. Zaciągnąłem się. Kaśka, ty cholerna małpo.

- Natek, ja nie...

- Wszystko - podkreśliłem. - Jest okej.

- Nie, nie jest.

- Nie kłóć się ze mną - mruknąłem, zerkając na niego. Złagodniałem. Włosy miał w nieładzie po tańcach z Zuzką. Cały był w jakimś dziwnym nieładzie. - Co jej powiedziałeś?

- Że ją przepraszam, że mnie poniosło i że nie powinienem był jej całować.

- Co ona na to?

- Powiedziała, że dla niej to nie był wielki problem i że nie byłby po raz kolejny. I... no, sam widziałeś - dodał niepewnie.

- Sam widziałem - przyznałem. A jemu było strasznie przykro. Głupi chłopak. Przysunąłem się bliżej, swoja dłonią odszukałem gdzieś przy barierce tej jego. Ścisnąłem lekko jego palce. Miał minę zbitego psa.

- Przepraszam...

- Nie twoja wina. Julek, jest okej. Ja ci ufam przecież - powiedziałem cicho. Wpatrywał się we mnie jakiś taki oniemiały. Jakby nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Że stoimy tu razem teraz, że trzymam jego dłoń gdzieś w cieniu nocy, że jestem.

- To ciebie chciałbym teraz pocałować - wypalił trochę zbyt głośno. Dobrze, że byliśmy sami na balkonie. Roześmiałem się lekko, puszczając jego rękę. Zaciągnąłem się dymem. Mnie nie pocałujesz nagle na imprezie. Nie mógłbyś tego zrobić bez wzbudzania jakiejś wielkiej sensacji. Julek, ty nie wiesz, na co się ze mną piszesz... - Natek... - zaczął ostrożnie, przywracając mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na niego pytająco. - Kim my dla siebie jesteśmy teraz? - spytał ostrożnie. Zawahałem się. Dobre pytanie. Rany. Jest mi tak dziwnie. W środku jestem jak dom po przejściu tornada. Bo z Kubą było tak, jakby wszystko wskoczyło na swoje miejsce. A z Julkiem... z Julkiem mam wrażenie, że w mojej głowie jest taki bałagan, że nie jestem w stanie powiedzieć, co z tych wszystkich rzeczy jest tak naprawdę moje. Czy on jest mój.

- No... czymś więcej, niż kumplami od łóżka - oceniłem szybko. Wywrócił oczami. Doszedłem do wniosku, że wstawiony Julian jest o wiele bardziej bezpośredni i szczery w przekazie, niż ten zwyczajowy. Dziwnie mi z tym było. Chyba nie do końca fajnie. Ale Julek, to Julek.

- Wiesz o co mi chodzi - powiedział z przekonaniem. Odetchnąłem. Zimna noc. Mi jest zimno. Ale on cały promienieje. - Kim ty dla mnie jesteś teraz? Kim ja jestem dla ciebie? - zapytał bardzo cicho. Jego oddech formował się w kłębek pary. Milczałem. To są duże słowa.

- Czy będzie ci lepiej, jeśli się określimy? - spytałem za to. Delikatnie. Naprawdę delikatnie. Bo on chce dobrze. I ja też chcę dobrze. Bo musimy być wobec siebie nawzajem, jak i siebie samych, po prostu fair.

- Nie wiem.

- A ja... ja nie wiem czy jestem gotowy, żeby nazwać cię moim chłopakiem - powiedziałem całkiem szczerze. Oczy mu się rozszerzyły. Chyba przez to, że w ogóle padło to słowo. Ale on mnie zrozumiał. Pokiwał głową. Bez żalu. Po prostu. Julian taki już był. Przyjmował wszystko, co dawało mu życie i po prostu uczył się sobie z tym radzić. Nie ważne czy właśnie tego oczekiwał. Ważne, że tak się stało, więc to akceptował. Bo tak wychowało go to miejsce.

- Okej - powiedział tylko, biorąc do ręki swoją szklankę z barierki. - Miesiąc próbny.

- Miesiąc próbny - zgodziłem się z nim. I patrzyłem na Julka. Na Julka, którego, jeśli bylibyśmy sami, mógłbym teraz bezkarnie pocałować. Przytulić. Poprosić, żeby wziął mnie za rękę. Ale tutaj, tak na widoku, a nie gdzieś w zamkniętym pokoju. Boże. Co to się porobiło.

Chłopak wziął duży łyk. Popatrzył na zawartość szklanki. A potem, bez ostrzeżenia, wylał ją za balkon jednym chluśnięciem. Aż się wzdrygnąłem. Wychyliłem się przez barierki, żeby zobaczyć czy nie spadło to na nikogo. Też popatrzył. Głową szarpnął tak mocno, że okulary niemal zsunęły mu się z nosa prosto w dół. Przytrzymał je w ostatnim momencie.

- Pogięło cię? - spytałem, całkiem oniemiały. Julian wzruszył ramionami. Zacząłem się śmiać. Co za idiota.

- Wypiłem tyle, że już nie mogę więcej - poinformował mnie z głupim uśmiechem. A brzmiał chropowato, trochę nieskładnie, trochę oderwanie. Minę miał jakąś rozmarzoną. Był nieco nieobecny. Znowu na mnie spojrzał. - Zatańczyłbyś ze mną? - spytał delikatnie. A mnie ścisnęło się serce. Julek, ty będziesz musiał się tyle nauczyć. To nigdy nie będzie tak, jak byłoby z Magdą czy Kasią. Nigdy.

- Nie, Julek, raczej nie - odpowiedziałem mu cicho. Milczał patrząc na mnie. Wzrok miał zamglony. Cisza. - Rozumiesz... czemu?

- Bo jesteś beznadziejnym tancerzem - stwierdził tylko, spuszczając wzrok. Uśmiechnąłem się mimowolnie. A na jego twarz po chwili wróciło skupienie. To wyglądało tak, jakby krążący w nim alkohol co jakiś czas zasłaniał mu oczy. A potem puszczał i oddawał zwykłego, bystrego Julka. - Przepraszam, Natek. Głupoty gadam straszne. Jasne, że rozumiem. Prze...

- Chodź już do domu - poprosiłem go, wpychając się w kolejne przeprosiny. A on po prostu zamilkł, wziął swoją szklankę, pozwolił przepuścić się w drzwiach. Zerknął przez ramię by sprawdzić, czy aby na pewno za nim idę. A ja szedłem. Oczywiście, że szedłem.

W kuchni natknęliśmy się na Magdę. Razem z dziewczynami z klasy Julka próbowały otworzyć butelkę wina nożem. Złamany korkociąg leżał koło niej na blacie. A one wszystkie kłóciły się ze sobą.

- No spróbuj go tam wepchnąć po prostu - syknęła jedna z nich. Magda wyrwała innej butelkę.

- Jak niby? - spytała, patrząc na nie jak na idiotki. - Przecież tam jest jakieś ciśnienie!

- Ciśnienie to mi się zaraz podniesie - mruknęła niska blondynka. Dziewczyny się roześmiały. - Przecież się da tak! Robiłam tak w lato.

- No jasne, że się da - przyłączyła się kolejna. - Tylko to wieki trwa. I już tak rozdziobałyście ten korek, że będziemy go pić razem z tym cholernym winem!

- Dajcie to - odezwał się nagle Julek. Do tej pory stał koło mnie, ale teraz podszedł do dziewczyn i wyciągnął rękę. Magda spojrzała na niego zaskoczona. - Daj, Madzia, poważnie. Zaraz wam to otworzę.

- Rany, trochę dzisiaj wypił i już jest specem od alkoholu - roześmiała się Magda. Julek uśmiechnął się uprzejmie, bez przesadnej wesołości i wyjął butelkę z dłoni dziewczyny. Bez zastanowienia odkręcił kuchenkę gazową i przystawił szyjkę butelki do płomienia. Wszyscy patrzyliśmy zaskoczeni‌, jak okręca szkło, ogrzewając je równomiernie. A po jakiejś minucie korek po prostu wysunął się z niej na zewnątrz. Był miękki, trochę stopiony, Julian wyrzucił go do śmieci, a butelkę podał blondynce. Dziewczyny podziękowały mu wylewnie i zajęły się winem. A ja miałem w głowie tylko jedno.
Ile razy Julek musiał widzieć swojego ojca otwierającego wino w ten sposób?
A skąd Julek miał w tym tyle wprawy? Może to on je otwierał?
Patrzyłem na niego.
Boże.
Julek.
Julek.

-‌ Natek? - zagadnął mnie ostrożnie. Wróciłem do rzeczywistości. Nadal byliśmy w tej ładnej, zadbanej kuchni. Nadal dudniła muzyka. Nadal Julek był tylko Julkiem. - Wszystko gra?

- Tak, jasne że tak - odparłem szybko. Siniak pod jego okiem był już naprawdę wyraźny. Chciałem go tak strasznie mocno przytulić. Julek. Przepraszam cię, naprawdę cię przepraszam za wszystko... - Nie pijesz już nic?

- Nie. Porzygam się zaraz.

- Niedobrze ci? - zaniepokoiłem się trochę. Wzruszył ramionami. Nie wyglądał na zemdlonego.

- Może trochę - ocenił, ale uśmiechnął się nieznacznie. - Ale lepiej mi, jak na ciebie patrzę.

- Ja pierdolę - roześmiałem się, całkiem wzięty tym z zaskoczenia. - To było takie tanie! - rechotałem, uderzając go w ramię. Też zaczął się śmiać. Głośno, szczerze, radośnie. Oddał mi lekko. Znowu się na niego zamachnąłem. Chciałem popchnąć go na ścianę, trochę się z nim poszamotać, czuć na sobie jego dłonie,‌ może na koniec pocałować. O rany, ale by to było... Ale na szczęście między nas wpadła nagle Magda, zanim mój plan stał się rzeczywistością.

- Ej! - krzyknęła, odpychając mnie lekko. ‌- Myślałam, że skończyliście! - wściekała się nie na żarty. Miny nam trochę zrzedły. Patrzyła na mnie lodowato.

- Madzia, Madzia... - wtrącił się Julek. Ostrożnie dotknął jej ramienia, przystopował ją. Bo wyglądała tak, jakby sama miała się do nas dołączyć i mocno mi przypierdolić. - Wygłupiamy się tylko...

- Ja nie chcę takiego wygłupiania się tutaj! A na pewno nie po tym, co zaszło. Wy jesteście jacyś nienormalni! - krzyczała, strącając jego dłoń. Zabrał ją posłusznie. Spuścił wzrok.

- Madzia...

- Julek, nie wkurzaj mnie. Jesteś pijany i ja ci w tym momencie nie mogę ufać. Bo cię odkleja. A ty, Natan, niby prawie trzeźwy, ale odkąd przyleźliście pogodzeni, to wyglądasz, jakbyś pierwszy raz świat widział na oczy.

- Słucham? - prychnąłem z rozbawieniem. Jej nie było do śmiechu. - Co to ma niby znaczyć?

- Jesteś jakiś cichy jak na siebie, oczy masz wielkie, wszystko obserwujesz jak jakaś ukryta kamera - wymieniała. Sama była ostro wstawiona. Trochę bełkotała. - Bardzo przepraszam, ale ja naprawdę muszę zapytać... ty niczego nie brałeś, prawda?

- Co ty pieprzysz? - syknąłem. No tego jeszcze nie grali. Jeśli kogoś tu odkleja, to ją, a nie Julka. - Nie, Magda, nie.

- Madzia, nie mów tak nawet... - zaczął Julian, ale ona go zignorowała. Nie traktowała go teraz poważnie.

- Dobrze. Dobrze, wierzę. Po prostu... dziwni jesteście obaj...

- Sama jesteś dziwna.

- Ej, ej... - wtrącił się Julek. Posłał mi spojrzenie. Zamknąłem się. Nie chciał dopuścić do kolejnego konfliktu. Dobrze. Dobrze. Ja tez nie chcę. - Wszystko jest okej. Magda, naprawdę.

- Nie wiem. W to akurat nie wierzę. Świetnie, że się pogodziliście. Ale... nie wiem, no... na pewno wszystko już gra?

- Tak - odpowiedział Julek. Ja pokiwałem głową. - Tak.

- Okej - westchnęła cicho, przyglądając się nam uważnie. Czułem wewnętrzną potrzebę, żeby jej po prostu powiedzieć prawdę. Bo ona zeświruje zaraz. Ale nie mogłem przecież. Bo żeby być z nią w tym momencie szczerzy, to musielibyśmy powiedzieć jej mniej więcej wszystko. A tego mogłaby nie znieść. Poza tym, przyznawanie się jej teraz, gdy jeszcze nic nie wiadomo, to raczej zły pomysł. Bo gdyby to wszystko zaraz pieprznęło, to... o Boże... ale byłoby dziwnie...

- Madzia, dziewczyny zaraz ci całe wino wypiją - zauważył cicho Julek. Ona odwróciła się przez ramię. Za jej plecami faktycznie trwał raczej nierówny podział alkoholu.

- Ej, a ja?! - pisnęła, ruszając w ich kierunku. Zostaliśmy sami z Julkiem. Popatrzył na mnie. Chyba z troską.

- Na pewno wszystko gra? - spytał cicho. Pokiwałem głową. Bo wszystko było dobrze. Po prostu... po prostu było tego dużo. Nawet jak dla mnie. Za dużo...

- Tak, jasne, że tak. Tylko... zmęczony jestem trochę - stwierdziłem, a była to prawda. W środku byłem jakiś wyczerpany. Julek, impreza, Julek, Julek, Kasia, Julek, muzyka, bijatyka, Julek, dużo ludzi, dzisiejszy dzień, wczorajszy dzień, Julek, przedwczorajszy dzień, Julek. Julek. Julek. Julek.... - Chyba będę się niedługo zbierać - powiedziałem mu po chwili. Popatrzyłem w jego ciepłe, brązowe oczy. Trochę przejęte. Trochę nieobecne. Trochę niepewne. Chłopak oparł się placami o ścianę. Wyglądał, jakby brakowało mu równowagi. I pewnie tak właśnie było.

- Może... może chciałbyś przenocować? - zapytał ostrożnie. Julek. Ciepło mi się zrobiło w środku. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, ale pokręciłem głową.

- Jestem naprawdę zmęczony. Ale tak... naprawdę. Emocjonalnie chyba. Dużo się działo i ja... chyba naprawdę po prostu chciałbym pójść niedługo spać - przyznałem się. A starałem się mówić łagodnie, żeby tylko nie zrobiło mu się przykro, że nie mam ochoty spędzać z nim tej nocy tak, jak zwykle spędzamy je ze sobą. Ale chłopak zawahał się przez chwilę. Patrzył na mnie, zbierał myśli. Musiał mieć wolno w głowie.

- Ale... nie, nie, mi chodziło o... och, chodzi mi o to, czy nie chcesz po prostu u mnie przenocować. Tak... zwyczajnie. Żebyś... żebyś nie wracał sam po nocy - dodał nieskładnie. I był przy tym taki nieporadny. Bo teraz było tak, jakbyśmy musieli zyskać nową pewność siebie w tej całej sytuacji. Jakby Julek znowu bał się, że może mnie spłoszyć. Ale ja uważam, że nie jest to możliwe. Widziałem już przecież tyle. Wiedziałem jeszcze więcej. I on też przecież wiedział wszystko. Znaczy... Boże. Prawie wszystko. Dotarło nagle do mnie, że on przecież nie ma pojęcia o jednej bardzo, bardzo ważnej rzeczy. Że on nie ma w głowie takiego obrazu mnie, jaki miał od razu Kuba. Bo Julek poznał mnie w szkole, a nie w szpitalu. Boże. Boże. Przecież on nie wie, nie wie... Zrobiło mi się zimno. Boże, Boże... - Chyba mam w szufladzie jeszcze jakieś twoje gacie z tych kilku par, które tam zostawiłeś - dodał, a mnie to stwierdzenie sprowadziło nagle na ziemie. Parsknąłem śmiechem, nie mogłem tego powstrzymać. Bo on wymówił słowo "gacie" z taką powagą, że cały strach ze mnie uleciał, zastąpiony wielkim rozbawieniem.

- Ja pierdolę - śmiałem się, kręcąc głową. - Mów majtki, bielizna, ale nie gacie - zachichotałem, odganiając od siebie natrętne myśli. Uśmiechnął się lekko. Niczego nie podejrzewał. I znowu patrzył na mnie tak szczególnie. I ja strasznie, strasznie chciałbym nauczyć się patrzeć tak na niego. Po chwili zdołałem się uspokoić, zebrać w sobie. - Julek, ja chcę się już zaraz zbierać. Zaraz w sensie tak zaraz, za minutę czy dwie. Więc, no... nie chcę, żebyś też musiał już iść...

- Bardzo chętnie z tobą już stąd pójdę - ocenił cicho. I milczeliśmy znowu. I oczy mu błyszczały. Julek. Ty słodki, słodki chłopaku.

Pokiwałem głową. Niech tak będzie.
Pożegnaliśmy się więc z Magdą. Julian powiedział jej, że jest wstawiony i trochę się źle czuje, ja powiedziałem, że przekimam na jego kanapie. Magda upierała się, że jeśli chcę, to żebym został u niej, że pokój jej brata i tak stoi teraz pusty, więc mogę przenocować tutaj. Chyba bardzo nie chciała dopuścić do tego, żebyśmy z Julkiem zostawali dzisiaj sami. Ale ja powiedziałem jej szczerze, że jestem padnięty i że po prostu chciałbym już pójść spać, a tutaj jest strasznie głośno. Przyznała mi więc rację, poprosiła żebyśmy się nie pozabijali i zapowiedziała, że rano mamy jej obaj napisać, że żyjemy. Śmiała się przy tym.
Uścisnęła mnie lekko na pożegnanie, Julka trochę mocniej, po czym odprowadziła nas do drzwi. W korytarzu zastaliśmy Zuzę z jakimś chłopakiem, więc z nią też się pożegnałem. Nie chciała mnie wypuścić. Ale po chwili jej nowy kolega zaproponował papierosa na balkonie, więc dla Zuzi stałem się drugorzędny. Rzuciła tylko przez ramię coś na pożegnanie i już jej nie było. Zuzka. Cała Zuzka. A potem wyszliśmy z Julkiem na klatkę i skierowaliśmy się do windy.

- Chyba nie dam rady wejść po schodach - stwierdził niespodziewanie. Trochę bełkotał. On cały wieczór trochę bełkotał. Patrzyłem na niego czujnie. Chyba nie kłamał Magdzie z tym, że nie czuje się zbyt dobrze.

W windzie oparł się o szybę, wziął głęboki wdech i czekał z zamkniętymi oczami, aż zatrzymamy się na szóstym piętrze. W tym białym świetle wyglądał trochę szarawo.
Na górze otworzył drzwi od mieszkania i wpuścił mnie do środka. Zostawiłem buty pod ścianą, odwiesiłem kurtkę na wieszak. Napisałem mamie SMS-a, że nie wrócę na noc. Julek przyglądał mi się przez cały ten czas. Było cicho przez moment. Po prostu patrzyliśmy na siebie. Byliśmy przecież sami. Mogliśmy zrobić wszystko, co tylko chcieliśmy, bo nie było tu nikogo, kto mógłby nas oceniać. Ale wkradła się między nas jakaś nieśmiałość. Coś, czego wyzbyliśmy się już dawno. Rany.

- Chodź spać - poprosiłem go po chwili. Pokiwał głową. Zapytał czy chcę wziąć prysznic, ja powiedziałem że rano. Gdy weszliśmy do jego pokoju zawahał się przez moment. Chyba nie wiedział, gdzie powinien mnie położyć. Na kanapie? Na podłodze? Ze sobą?

- Zmieścimy się razem? - spytałem cicho, żeby nie musiał martwić się tym, czego ja bym chciał. Złagodniał na twarzy. Zazwyczaj łagodniał dla mnie.

- Zostało to już przetestowane - stwierdził tylko, podchodząc do swojego pojedynczego łóżka. Było starannie zaścielone. Wyjął spod kołdry swoją piżamę, spojrzał na mnie. - W szafie jest bluza, w której ostatnio spałeś - powiedział mi, zaczynając się przebierać. Patrzyłem przez chwilę na jego poparzoną skórę, potem na jego pokaleczone nogi. Nie chował się przede mną. Więc ja też nie chowałem się przed nim. Zostałem w bieliźnie, naciągnąłem na siebie jego bluzę. Była duża. Mógłbym w niej utonąć. Chłopak przysiadł na łóżku. Popatrzył na mnie. A może po prostu jeszcze nie odwrócił wzroku. - Zapytam ostatni raz - poinformował mnie nagle. - Przepraszam, ale naprawdę muszę. Natek, jesteś pewien, że wszystko jest okej? - szepnął. Zawahałem się. Pokiwałem głową. Bo było. Było przecież... Przecież mu powiem niedługo... Przecież...

- Tak - powiedziałem, dławiąc w sobie narastający strach. Muszę być wobec niego fair. On musi widzieć. Musi. Wszystko. Wgramoliłem się na materac obok niego. Śledził mnie wzrokiem. - Ja tylko... ja jestem jakiś taki... wyczerpany. Psychicznie chyba. Po prostu... dużo się działo we mnie. W środku. Bo... bo ty Julek... ty jesteś moim wielkim zamieszaniem - oceniłem, nie zdobywając się na całą prawdę. Bo chodziło o wiele rzeczy. O to też. Milczał jeszcze przez trochę. Ja też milczałem.

- Mógłbym cię przytulić? - spytał w końcu. Pokiwałem głową. Więc chłopak zgasił lampkę stojącą na biurku, okrył mnie kołdrą, sam trochę pod nią wszedł, a trochę przykrył się kocem. A potem objął mnie mocno ramieniem i czułem jego ciepło i czułem jego samego. I było mi dobrze. W ciemności, z Julkiem, w cieple. Poczułem jego usta na swoim czole. I przeszły mnie dreszcze. Bo to było takie dziwne być znowu trochę kochanym.

- Julek?

- No? - szepnął. Było bardzo cicho. Nawet jego oddech był cichy. Niemal niesłyszalny.

- Na nikim mi nie zależy tak, jak na tobie - powiedziałem niespodziewanie. A była to prawda. Ciężka prawda. Ale ja mógłbym przysiąc, że on się uśmiecha. Ścisnął mnie trochę mocniej. Jutro mu powiem. Nie mogę teraz. Nie mogę po prostu.

Musiałem zasnąć bardzo szybko. Nie pamiętam, żebym w ogóle się jakoś z tym męczył. Ale mój sen nie trwał zbyt długo, bo koło trzeciej obudził mnie Julek gramolący się z łóżka. Przekręciłem się na drugi bok, próbując go zignorować. A on posiedział przez chwilę na skraju materaca. Potem pochodził trochę po pokoju, przystanął przy oknie. Potem znowu usiadł. Położył się. Wstał.

- Ja pierdolę - syknąłem, całkiem już rozbudzony. Było ciemno. Przekręciłem się na plecy. Ledwo go widziałem. - Weź się zdecyduj.

- Przepraszam - mruknął tylko. Nic więcej. Znowu spróbował się położyć. Materac uginał się co chwilę pod jego ciężarem, gdy on zmieniał ciągle pozycje. Westchnąłem.

- Wszystko gra? - spytałem cicho. Milczał. Przełknął ślinę.

- Chyba mi niedobrze - ocenił, jakbym się tego już nie domyślił.

- Tylko się na mnie nie zrzygaj - burknąłem, przykrywając się kołdrą po samą głową.

Chciałem to przeczekać. Najlepiej przespać. Już myślałem, że udało mu się opanować mdłości, tak spokojnie leżał. Ale po jakichś siedmiu minutach Julian wstał gwałtowanie i ruszył na korytarz. Usłyszałem jeszcze trzaśnięcie drzwi łazienki. Chryste. Świetny mamy początek.
Starałem się znowu usnąć, ale nie mogłem. W środku czułem jakiś dziwny niepokój.
Poleżałem sam w mroku przez jakiś kwadrans, ale on nie wracał. Wstałem więc, wciągnąłem na siebie jego dresy, które leżały na biurku, zawiązałem je mocno w pasie, żeby nie zjechały mi z tyłka i rozespany poszedłem sprawdzić, co z Julkiem. Spod zamkniętych drzwi łazienki wyłaziła smuga światła. Zapukałem.

- Julek? Wszystko gra?

- Nie - odpowiedział mi jego stłumiony jęk. Mimowolnie zacząłem się trochę śmiać. Co za idiota. Biedny idiota. Dotknąłem drzwi.

- Potrzebujesz czegoś?

- Nie - odparł. Cisza. Wahałem się przez moment. Nacisnąłem klamkę, zajrzałem do środka. Chłopak siedział na podłodze przy otwartym sedesie, prawą dłoń trzymał na desce. Uniósł wzrok. Miał wory pod oczami, jakiś taki był zielonkawy. - Idź, Natek, idź sobie - wychrypiał słabo. Prawie rozpaczliwie. - To obleśne, idź.

- Jakoś mnie to nie rusza zbytnio - przyznałem zgodnie z prawdą. Chyba w swoim życiu tyle razy wymiotowałem lub widziałem kogoś, kto to robił, że całkiem się na to uodporniłem. Przetarłem zaspane oczy. Powoli przyzwyczajały się do światła. - Chcesz coś do picia? Wodę? Może jakąś miętę?

- Zostaw mnie tutaj po prostu - wyszeptał takim tonem, jakbym już nigdy miał go nie zobaczyć. Jakby umierał w tym kiblu. Zacząłem się śmiać. Jemu nie było do śmiechu. - Zjeżdżaj stąd - wyjęczał umęczony. Rechotałem jeszcze głośniej. - Natek, naprawdę...

- Macie miętę? - spytałem go znowu po chwili, gdy już trochę się uspokoiłem. W przeciwieństwie do niego, miałem całkiem dobry nastrój.

- Nie wiem - wymamrotał. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. - Idź, idź, proszę, zaraz znowu się chyba porzygam - wydusił z siebie. Więc w końcu wyszedłem posłusznie z łazienki, zamknąłem za sobą drzwi, ruszyłem do kuchni. Nastawiłem czajnik z wodą, przetrząsnąłem szafkę z herbatami, znalazłem tylko rumianek. Niech będzie i rumianek. Zaparzyłem go Julkowi, wróciłem do niego. Mało się zmieniło. Nadal był skulony przy toalecie, trochę dygotał. Może z zimna.

- Trochę lepiej? - spytałem, przysiadając na brzegu wanny. Wzruszył ramionami. Ostrożnie dotknąłem jego czoła. Odgarnąłem z niego włosy. - Kto by się spodziewał, ze zobaczę w swoim życiu Julka zarzyganego po alkoholu.

- Błagam, nie mów Magdzie - westchnął, chowając twarz w dłoniach. - Boże, świat mi wiruje. Ja chyba umieram.

- Nie, raczej nie umierasz - oceniłem.

- Jest mi strasznie zimno.

- Może masz ochotę na jakąś ciepłą kąpiel? Mi pomaga, jak się źle czuję.

- Nie wiem czy można się kąpać po alkoholu - powiedział słabo.

- Nigdy nie słyszałem, żeby nie było można. Nie utoniesz przecież.

- A jak utonę?

- Posiedzę tu z tobą - stwierdziłem cicho. Był jak dziecko. Przymknął oczy. Potem pokiwał głową.

- Okej. Dobrze. Ja... przepraszam, Natek, tak mi głupio...

- Daj spokój - mruknąłem, odkręcając wodę. Zatkałem odpływ korkiem, ustawiłem w miarę przyjemną temperaturę, na brzegu wanny zlokalizowałem płyn do kąpieli. - Chcesz z bąbelkami? - spytałem, chcąc go trochę rozweselić.

- Nie - westchnął, wciąż opierając głowę na swoich rękach. - Jest mi tak źle...

- Narzekający Julian to nowa odblokowana funkcja - rzuciłem. Chłopak uśmiechnął się słabo. Nie miał ochoty na żarty, widziałem to po nim. Ale ja nie miałem ochoty na jego użalanie się nad sobą. Może dlatego, że nigdy tego nie robił. Może było to tak dziwne, że wręcz niekomfortowe. - Co jeszcze przyniesie mi los?

- Oby nie zarzygane spodnie - burknął.

- To i tak twoje spodnie.

- Całe szczęście - powiedział, w końcu wstając powoli z podłogi. Ręce mu się trzęsły, gdy zdejmował piżamę. Ubrania rzucił na ziemię, do wanny wszedł przytrzymując się ściany. Patrzyłem na niego uważnie, gotowy w każdym momencie go łapać, gdyby miał się poślizgnąć. Zanurzył się w wodzie. Wanna była naprawdę nieduża. Kolana miał niemal przyciśnięte do klatki piersiowej. Skulił się trochę. Odnalazł mnie wzrokiem. Mrużył oczy. Woda lała się mocnym strumieniem. W łazience robiło się gorąco. - Przepraszam, że mnie takim widzisz...

- Jeszcze raz mnie za coś przeprosisz, to nogi ci z dupy powyrywam - ostrzegłem. Chłopak w końcu zaczął się śmiać. Przemył twarz wodą. Patrzyłem na niego, ale było mi trochę niewygodnie siedzieć na brzegu wanny. Zsunąłem się więc na podłogę, oparłem się o ścianę tak, by twarzą być na przeciwko Julka. Ścianki zasłaniały mi widok na całe jego ciało od sutków w dół. Julek siedział zgarbiony, woda ściekała mu po policzkach. Oparłem głowę o chłodne kafelki.

- Nie musisz tu ze mną siedzieć. Myślę, że jednak nie utonę. Natek... idź spać. Rano będziesz strasznie zmęczony...

- To pośpię do późna - odparłem ciepło. Podałem mu kubek, który przyniosłem tu przed kilkoma minutami. - Masz, napij się.

- Dziękuję. To rumianek?

- Tak.

- Nie lubię rumianku - przyznał się nieśmiało, ale upił duży łyk. Prawie się nie skrzywił. Miałem wrażenie, że gdybym przyrządził mu i dwa wiadra takiego naparu, to Julek i tak by je wypił. Ciepło mi było w sercu. - Nie spodziewałem się, że ten wieczór się tak potoczy - szepnął cicho. Pokiwałem głową. Cisza. Przymknął oczy.

- Julek? - zagadnąłem niepewnie. Bo może teraz był dobry moment. Może teraz powiem mu o chorobie. Bo muszę być z tym uczciwy. On musi wiedzieć, w co się pakuje. Po prostu. Nie mogę tego przed nim ukryć. Nie teraz. Nie, nie. Nie mogę...

- Tak?

- Nigdy chyba nie powiedziałem ci, jak poznałem się z Kubą - zacząłem ostrożnie. Zmarszczył trochę brwi. Chyba nie rozumiał, czemu jest to ważne akurat teraz, gdy siedzimy w jego małej łazience w środku nocy, gdy on przeżywa swoje pierwsze w życiu zatrucie alkoholowe, gdy od kilku godzin chyba jesteśmy parą. Dlatego tym bardziej serce biło mi szybciej. Zakręcił wodę. Odetchnął. Oparł brodę na kolanach, objął je ramionami. Widziałem po nim, że nie ma teraz ochoty o tym rozmawiać. Nie dziwiłem mu się. To nie był dobry moment na takie opowieści.

- Nie, Natek, nie.

- Bo... to jest ważne - podkreśliłem. Nie miał okularów, zmrużył trochę oczy, żeby lepiej mnie widzieć. Czekał. - Ja poznałem Kubę w szpitalu - powiedziałem prosto z mostu. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo on chyba jednak nie zrozumiał. Spróbowałem zrobić sugestywną minę, ale przecież on gówno widział.

- To znaczy? - spytał cicho. Przełknąłem ślinę.

- Julek, ja poznałem go na oddziale.

- W sensie? Odwiedzałeś tam kogoś, tak?

- Nie, Julek, nie - powiedziałem delikatnie. Twarz miał bez wyrazu. - Ja byłem po prostu pacjentem.

- Nie rozumiem. Natek, nie rozumiem. Co to było? Jakaś izba przyjęć? - dopytywał. Ale ton miał jakiś taki dziwny. Bo chyba jednak w środku zaczynał rozumieć. Przepraszam, Julek, przepraszam, że teraz. Przepraszam, że nie wcześniej. Przepraszam. Przepraszam. Ja nie mogę już z tym zwlekać. Nie teraz. Nie w naszej sytuacji. Nie mogę już...

- Julek, to była onkologia dziecięca - przyznałem się bez ogródek. Zamarł trochę. Milczał. Łazienka nas zgniatała. Znowu był blady. A może po prostu był teraz blady. Zsunął dłonie z kolan prosto do wody. - Ja byłem pacjentem onkologicznym i ty musisz o tym wiedzieć, okej? - spytałem niepewnie. Wciąż cisza. Zero myśli było za jego oczami. Cisza. Cisza. Bezruch. - Bo... ja powinienem był ci powiedzieć wcześniej i... no... ty... ty musisz wiedzieć po prostu. W sensie... och - jęknąłem, opierając czoło o kolana. Palce splotłem na głowie. Wyszło kompletnie nie tak, jak chciałbym, żeby wyszło. Boże. Nie tak. Nie tak... - Musisz to wiedzieć. Lepiej późno, niż totalnie za późno. I... ja... ja zrozumiem, jeśli to byłoby dla ciebie za dużo, nie? Dlatego mówię ci teraz. Zanim się... zanim się tak na poważnie... no wiesz... rozkręciliśmy. Ze sobą w sensie... i...

- Natek - przerwał mi cicho. Przestałem gadać. Uniosłem wzrok. Wzruszył ramionami. Był jakiś dziwny na twarzy. Chyba zszokowany. Nigdy nie widziałem u niego takiej miny. - Okej.

- Nie, nie. To nie jest okej.

- Ale... teraz jesteś zdrowy, tak?

- To tak nie do końca działa - powiedziałem mu szybko. On musu wiedzieć. Musi przecież. Musi... - Od kilku miesięcy jest mowa o remisji u mnie, ale...

- Czym jest remisja? - wszedł mi w słowo. Całkiem mnie tym zaskoczył. W mojej bańce wszyscy doskonale znają to słowo. Ale Julek przecież nie był z mojej bańki. On był kimś zupełnie wyjątkowym. Boże.

- Gdy nie ma objawów choroby.

- Więc jesteś wyleczony, tak?

- Nie, Julek, to... o wyleczeniu... jeśli w ogóle, to... można mówić około pięć lat po ustąpieniu objawów choroby. Ale... to też jest taka sporna kwestia. Czy w ogóle można używać takich słów.

- Ale teraz jesteś praktycznie zdrowy - upierał się. Ciężko mi było. W środku. A on chciał mieć sprawę postawioną jasno. Nie mogłem go za to winić. Na jego miejscu też bym przecież chciał.

- Wiesz, gdy ja poznałem Kubę, to on też był praktycznie zdrowy - wydusiłem z siebie. Zacisnąłem palce na kolanach. Gardło mi się zaciskało. - I to... to było jakieś takie nagłe. I... ty musisz, naprawdę musisz wiedzieć, że w każdym momencie może się coś okazać...

- Natan, ale przecież każdemu w każdym momencie może się coś stać - ocenił rzeczowym tonem. Wpatrywał się we mnie intensywnie. Gdy nie miał okularów, jego wzrok parzył. - Przecież może cię coś potrącić na pasach, ja mogę poślizgnąć się wychodząc z wanny. Cokolwiek.

- Ale...

- Natek, to nie ma znaczenia.

- Ma - stwierdziłem z przekonaniem. - Oczywiście, że ma! Przecież ja w życiu nie będę tak sprawny, jak ty. Męczę się szybko, nie będę za tobą nadążać...

- Jakbym biegał w maratonach - prychnął. Roześmiałem się, a do oczu napłynęły mi łzy. Otarłem je gwałtownie. Przy Juku robię się jakiś miękki. Nie od dzisiaj. Ale dzisiaj to jakoś mocno wypływa. Boże. Boże, Boże, Boże...

- Ale ja nie chcę, żebyś przechodził ze mną to, co ja z Kubą - powiedziałem trochę płaczliwie. Chłopak przesunął się nagłym ruchem w moją stronę. Mokrą dłonią złapał moją, trochę wody wylało si przez brzeg wanny.

- Natek, ale ty przecież nie umierasz - szepnął miękko. Zabrałem mu rękę.

- Oczywiście, że nie umieram - syknąłem. Nie poddał się, złapał moją drugą dłoń. Ale ja wstałem. Chciałem wyjść na chwilę, ochłonąć. On mi nie pozwolił. Trzymał mnie mocno.

- To niczego nie zmienia. Niczego. Ja po prostu teraz... lepiej cię chyba rozumiem.

- Że jestem taki straszny? - spytałem słabo. Ścisnął moje palce.

- Nie. Po prostu bardzo zmęczony. Ile ty miałeś lat?

- Niecałe trzynaście - wymamrotałem. - Rok prawie w samych szpitalach. A potem na zmianę dom i szpital. Ja... dużo we mnie złości było - szepnąłem słabo. Julek pociągnął mnie lekko do siebie, przysiadłem na brzegu wanny. Skuliłem się. To było trudniejsze, niż przypuszczałem. Ciężkie. Wewnętrznie. - Nie chcę o tym teraz rozmawiać. Chcę tylko, żebyś wiedział. Żebyś się wycofał po prostu.

- Nie ma takiej potrzeby - zapewnił mnie delikatnie. - Po za tym, Natek, gdzie ja znajdę drugą osobę, która zaparzy mi obleśny rumianek o trzeciej w nocy? - zagadnął z ciepłym uśmiechem. Roześmiałem się głupkowato.

- Weź go wypij. Poważnie mówię.

- Wypiję - obiecał. A potem, nagle, Julek pociągnął mnie gwałtownie za rękę tak, że całkiem straciłem równowagę. Ześlizgnąłem się prosto na niego do wanny, wpadając tam jak kilkudziesięciokilogramowy pocisk.

- Kurwa! - wrzasnąłem, gdy ciepła woda zalała całe moje ciało. Śmiał się głośno, wciąż asekurując moja głowę, żebym tylko się w nią nie uderzył. - Ja pierdolę! Co jest z tobą nie tak?! - krzyczałem, szamocąc się z nim przez chwilę. Wanna była mała już dla niego samego. Woda chlupała przez jej brzegi przy każdym moim ruchu. Chyba zamiast łazienki, to był już tutaj basen. A on w końcu wypuścił mnie z objęć. Spróbowałem się podnieść, ale mokra bluza ważyła chyba z tonę. Nogi nadal miałem za krawędzią, ale i tak czułem, że skarpetki są już całe mokre. - Całe szczęście, że to twoje ciuchy - prychnąłem, opadając z sił. Oczy mu błyszczały. Zacząłem się śmiać. Co za głupek. Co za  głupi głupek.
Ostatecznie zacząłem gramolić się na drugi koniec wanny. Zajęło to trochę, ale w końcu usiadłem na przeciwko niego, czując jego stopy pod pośladkami. Ja w tych mokrych, wielkich ciuchach nogi musiałem mieć po jego bokach. Bo w końcu i je zamoczyłem. Oparłem głowę o kafelki. Ubranie dryfowało wokół mnie. Kolana Julka przysłaniały jego poparzoną skórę. Włosy przyklejały mi się do czoła i polików. Musiałem wyglądać idiotycznie. To i jeszcze ta wielka śliwa pod okiem. Rany, dobrze że on jest teraz niemal ślepy. - Dumny jesteś z siebie?

- Lubię cię, Natek - powiedział mi tylko. A mi zrobiło się bardzo, bardzo ciepło. W środku. Na zewnątrz. Z Julkiem. Bo siedzieliśmy do rana w tej malutkiej wannie, raz zmieniając wodę na cieplejszą, gdy ta pierwsza zdążyła wystygnąć. W pewnym momencie zdjąłem mokrą bluzę, która robiła się zimna. A przez cały ten czas rozmawialiśmy. O wszystkim. Opowiedziałem mu więcej o początkach z Kubą, ale tylko dlatego, że zapytał. On opowiedział mi o tym, jak poznał się z Magdą w szkole. O ich wspólnych wypadach na rowery, o wakacjach na działce, na które zabierali go jej rodzice, o jedynych wakacjach nad morzem, na które pojechał z całą swoją rodziną. Całą. I że jest to jedno z jego najlepszych wspomnień.
Ja powiedziałem mu za to o tym, jak trzy lata temu Kuba był ze mną u moich dziadków, a potem, w zeszłym roku pojechał z nami Olek. Julek pytał o Ulę i Olka. Potem o Laurę. Trochę, nie za dużo. Pytał, jak to było z nimi, gdy ja byłem w szpitalu. Ale nie pytał o chorobę, chociaż widziałem, że bardzo by chciał. Ale Julian taki już był. Znał granice. Nie przekraczał ich. Wychodził z założenia, że jeśli coś ma być powiedziane, to kiedyś przyjdzie na to czas.
I za to, jak i za wiele innych rzeczy, szczerze Julka uwielbiałem.
Uwielbiałem.
Naprawdę.
Bo on...
Ramy, on był po prostu dobrym człowiekiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro