46 - czyli straszne niedowierzanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do domu wróciłem późnym popołudniem, bo po tej dziwacznej nocy spaliśmy z Julkiem prawie do czternastej. Znaczy on spał prawie do czternastej, a ja starałem się leżeć w jego łóżku jak najdłużej, więc zwlókł mnie z niego dopiero po czwartej. I to niemalże siłą.

- Śniadanie, obiad, kolacja? - spytał, potrząsając moim ramieniem. Wtuliłem twarz w poduszkę.

- Bardzo śmieszne - mruknąłem. Pociągnął za mój bark, obrócił mnie delikatnie na plecy. Wciąż wyglądał trochę słabo. Podkrążone oczy, rozcięta warga, wielki siniak na spuchniętym nosie. Boże, sam boję się spojrzeć w lustro.

- Nie prześpij całego dnia - poprosił mnie miękko.

- Już to zrobiłem.

- Mama z Kingą będą za jakieś dwie godziny.

- To mogę pospać jeszcze te dwie godziny - zauważyłem. Uśmiechnął się delikatnie. Zabrał rękę, pokręcił głową.

- Chyba wolałbym, żeby cię tutaj nie zastały, wiesz? W sensie, żeby nie widziały, jak wyglądasz. Znaczy... no, że obaj jesteśmy z lekka poobijani. Bo ja jej wcisnę jakiś kit, ale... jak będziemy we dwójkę, to...

- Jasne - przerwałem mu w końcu. Rozumiałem przecież, a on wił się w tych swoich wyjaśnieniach. - Jasne. Wezmę prysznic i pójdę. Okej?

- Zrobię ci coś do jedzenia - zaproponował, wpatrując się we mnie jak w obrazek. Dziwne to było. Bo on się w ogóle z tym nie krył. Jezu.

- Nie musisz. Prysznic i się zwijam.

- Natek, oczywiście że nie muszę. Ale z przyjemnością coś ci zrobię. To jak?

- A co serwujesz? - spytałem, próbując wygramolić się z łóżka. Uśmiechnął się łagodnie. Boże. Julek. Julek. Julek.

- Najpierw określ posiłek.

- Śniadanie.

- Proponuję jajecznicę, tosty, mogę zrobić ci twaróg z rzodkiewką, są powidła mojej mamy, jest miód, a nawet ze dwa rodzaje, mam jogurt truskawkowy, serek topiony, wyjąłem pieczywo z zamrażarki... - wymieniał, a ja siedziałem tam obok niego z jakimś obezwładniającym zachwytem. Bo Julek potrafił być taki domowy, taki ciepły. Swojski. Dobry. Boże. I ze wszystkich osób to właśnie ja zawróciłem mu w głowie. Boże. Dobry Boże.
I on dalej wyliczał zawartość lodówki, gdy mi udało się w końcu naprawdę wstać. Ledwo. Bo byłem w takim dziwnym stanie, że nogi praktycznie odmawiały mi posłuszeństwa.

- Julek - przerwałem mu w końcu. Zamilkł, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. I słowa zamarły mi na chwilę w gardle i po prostu patrzyliśmy na siebie. Nie pospieszał mnie. On też był ciągle w szoku. Jakież to wszystko dziwaczne. A potem, w końcu, zmusiłem swoje struny głosowe do pracy. - Nie musisz mi robić omleta. Ja mógłbym zjeść suchy chleb. Jestem najmniej wymagającą osobą na świecie.

- Nie,‌ myślę że tutaj mógłbym cię przebić - stwierdził cicho.

I miał rację. Uśmiechnąłem się. I zrobiłem krok w jego stronę i on się nie spodziewał, ale ja dotknąłem jego obu policzków, nachyliłem się i delikatnie go pocałowałem. Bardzo delikatnie. Jak jeszcze nigdy. Bo do tej pory jakiekolwiek nasze pocałunki były mocne, gwałtowne, czerpiące jak najwięcej. Nawet ten pierwszy, trochę dziwaczny, na zielonej kanapie w pokoju obok. On też był intensywniejszy niż ten teraz. Ale teraz mogłem całować Julka bezkarnie w niemalże dowolnym momencie, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby odbyło się to trochę tak, jakby tego w ogóle nie było. Bo nie musiałem się go nacałować na zapas.
A on pozwolił mi na to. A gdy się odsunąłem, w jego oczach było tyle radości, że aż nie wiedziałem, że jestem w stanie u kogokolwiek wywołać jej aż tyle. I dla tej radości jeszcze bardziej chciało mi się tutaj być, żyć i pozwalać mu brać ze mnie, z naszej relacji, co tylko chciał.
Boże, co ten chłopak wyprawia z moją głową.

- A jakie są powidła? - zagadnąłem po tym cichym pocałunku. Rozpromienił się jeszcze bardziej. I mi też było przez niego tak lekko w środku.

- Śliwkowe.

- Jak twoje oko?

- Chyba jak twoje. W lustrze się zobacz.

- Więc mamy odpowiedź - stwierdziłem tylko. Wziąłem moje ubrania z biurka i już miałem wyjść do łazienki, gdy coś podkusiło mnie do jeszcze jednej rzeczy. Znowu zrobiłem krok w jego stronę. Uniósł wzrok, wciąż siedział. Delikatnie przejechałem dłonią po jego głowie, odgarnąłem mu włosy za ucho. Był w szoku, ale takim pozytywnym. Oczy mu się śmiały. - Lubię cię Julek - szepnąłem. I mógłbym tak szeptać i przez dwadzieścia dni bez przerwy, jeśli tylko widziałbym wtedy to jego promienne spojrzenie.

I ten widok miałem przed oczami aż do wieczora, gdy w końcu doczłapałem się do domu. Nie wziąłem kluczy, drzwi otworzył mi ojciec i chyba mało nie zasłabł widząc moją twarz.

- Boże, Natan - wydusił z siebie tylko, wpuszczając mnie do środka. A jego reakcja była mocno uzasadniona. Oko miałem półprzymknięte i fioletowe, prawy policzek i szczękę pod nim spuchnięte, a na wardze wielkiego strupa.

- Wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości - powiedziałem od razu. I była to prawda. Bo czułem się naprawę nieźle. Zacząłem się rozbierać, trochę unikając jego spojrzenia.

- Znowu upadłeś? - spytał mnie cicho. Jakiś rok temu właśnie taki kit próbowałem wcisnąć rodzicom po tym, jak pobiło mnie dwóch facetów za cmentarzem. Wzruszyłem ramionami. Myślałem, że o tym nie pamięta.

- Nic mi nie jest.

- Natan...

- Ten drugi wygląda równie źle - powiedziałem szybko, chyba na swoje usprawiedliwienie. Ale to nie podziałało, tata tylko wpatrywał się we mnie w jeszcze większym szoku.

- Boże - szepnął tylko. Odstawiłem buty na półkę. - Boże - dodał po chwili, jakby mogło to wnieść coś nowego. Wywróciłem oczami. - O co poszło?

- O... - zawahałem się. - O dziewczynę - palnąłem. Ojciec nic nie rozumiał.

- O dziewczynę - powtórzył. Wzruszyłem ramionami.

- No - przytaknąłem jakoś tak niemrawo. - Tamten koleś, on... no... zachował się nie w porządku - stwierdziłem ostatecznie. Bo to w końcu była prawda. Bo może ja również byłem bucem, ale to nie zmieni tutaj zbyt dużo. Miesiąc próbny. Miesiąc próbny.

- Nie... nie chcesz jechać na SOR? - spytał cicho, z troską. Spróbowałem spojrzeć na niego jak na idiotę.

- Nie mów mi, że nie miałeś kilkunastu lat i że nigdy nie pobiłeś się z pijanym kolegą. Nic mi nie jest, naprawdę.

- Pobiłem się tylko raz i to nie był mój kolega. Ale ty jesteś pewien, że wszystko jest okej? Naprawdę słabo to wygląda - powiedział niepewnie. Wzruszyłem ramionami. Mój ojciec westchnął. A potem rozejrzał się ostrożnie i ściszył głos. - A jak w ogóle sytuacja? Pogadałeś z tym chłopakiem? Z Julianem - doprecyzował szeptem. Słodki był w tym wszystkim. A ja naprawdę miałem ochotę mu powiedzieć. Naprawę. Bo ostatnio jakoś bardzo ciągnęło mnie do taty. Chciałem, żeby wiedział. Chciałem, żeby ktokolwiek wiedział. Ale... miesiąc próbny. Miesiąc próbny...

- Coś tam. Trochę. W sensie... no... tak nie wiadomo. Ale nie ważne na razie. Serio. Ja chyba... no wiesz... jakoś tak to za bardzo przeżyłem trochę. I jest okej - dodałem, jakby mogło to jakkolwiek uratować moją ledwo stojącą o własnych siłach wypowiedź. Tata przyglądał mi się dziwnie. Zmarszczył czoło. Chciałem uciec przed myślą kreującą się teraz w jego głowie, bo ja już wiedziałem, że ma przeczucie. Ale nie zdążyłem.

- To chyba nie z nim się pobiłeś, co? - spytał po chwili. A mnie, mimo wszystko, zmroziło. Cholera. Cholera, cholera. Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem już więcej kłamać. Nie chciałem też mówić prawdy. Wolałem przemilczeć to wszystko. Po prostu. Ale ojciec zbladł totalnie. - Powiedz, że to ty zacząłeś - poprosił głucho. I wtedy chyba dotarło do mnie to, co mógł pomyśleć sobie mój tata. Że może ja zacząłem temat, a Julian wkurwił się, że w ogóle to sugeruję znowu. Że przypieprzył mi za gadanie o uczuciach. Za sugerowanie, że może on coś. Po prostu.

- To ja zacząłem - przyznałem szybko, próbując złagodzić strach ojca. - Bo mnie wkurwił. Tylko o to poszło.

- Natan, błagam cię, język...

- No pytasz, to masz! - poddenerwowałem się w końcu. - Się wkurwiłem, to mu przyłożyłem. I on, no... no widzisz sam. Ale to ja zacząłem. To trochę jego wina, bo mógł mnie nie prowokować, ale to ja zacząłem. Ale jest okej. W sensie tam się przeprosiliśmy, dobra? Jest okej. Naprawdę. Nie martw się - dodałem błagalnie. Spojrzałem wymownie w kierunku schodów, zacząłem już praktycznie odchodzić, ale ojciec ruszył za mną.

- Przecież ja muszę się o ciebie martwić - ocenił z troską. I po tych słowach szliśmy przez kilka sekund w ciszy, weszliśmy na górę, ale on nie pozwolił mi wleźć do mojego pokoju. Dotknął lekko moje prawe ramię, ścisnął je. Mi ścisnęło się serce. Zatrzymałem się w półkroku. - Ja zawsze będę się o ciebie martwić.

- A... ale ostatnio już chyba nie musisz tak mocno, nie? - spytałem trochę mdławo, zerkając na niego niepewnie. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Pokręcił głową.

- Nie, zdecydowanie nie. A... a ta dziewczyna?

- Co?

- Powiedziałeś, że pobiliście się o dziewczynę - doprecyzował. A ja przeklinałem w duchu to, jak potoczyła się ta rozmowa. Odsunąłem się od niego.

- To nie ma znaczenia. Nie ma. Naprawdę. Dobra? Daj już spokój. I mamie nie mów.

- O czym? Przecież mama nie jest ślepa.

- No ale ja przecież będę ją unikać, nie?

- No chyba sobie żartujesz - syknął ojciec. Po tych słowach patrzyliśmy na siebie w dziwnym napięciu. Wzrok miał twardy. Ale myślę, że mój był twardszy.

- Jestem przekonany, że mogę zrobić tak, żeby ona się nie dowiedziała.

- Nie sądzę.

- A ja sądzę. Chcesz się założyć? - rzuciłem. A tata zmrużył oczy. Chciało mi się śmiać. Milczał znowu przez moment.

- Jeśli przegrasz, to bez narzekania sprzątasz kuchnię przez dwa tygodnie.

- Tak? A jeśli ty przegrasz, to musisz zatańczyć kankana w sukience mamy przed dziewczynami.

- Ty naprawdę nie jesteś dojrzały.

- Odezwał się pan "zmyj naczynia" - prychnąłem. Patrzyliśmy na siebie w ciszy. Pękł pierwszy. Roześmiał się. Ja też zacząłem się śmiać. - To jaki deadline?

- Ty tak na poważnie?

- Oczywiście, że na poważnie - prychnąłem. Ojciec zawahał się przez moment.

- Tydzień? Dwa?

- Jak wolisz.

- Tydzień niech będzie - ocenił. - Jeśli mama nie zorientuje się przez tydzień, to i tak będę bardzo zaskoczony.

Uścisnęliśmy sobie dłonie. Jego była większa, cieplejsza, mocniejsza. Moja jakaś taka krucha między jego palcami. Ale to nie miało znaczenia.

- Szkoda tylko, że już po dwóch dniach szorowałem przypalony garnek druciakiem. Oczywiście zaraz po tym, jak wysłuchałem lamentów matki i tego, co ja sobie myślałem nie przyznając jej się -‌ opowiadałem Magdzie i Julkowi w środę. Siedzieliśmy we trójkę w bibliotece po lekcjach. Jak zwykle, byliśmy tutaj całkiem sami. Magda prychnęła pod nosem, kręcąc głową.

- Mam nadzieję, że twój tata stał obok i przytakiwał - rzuciła, zakreślając coś w swoich notatkach na żółto.

- A żebyś wiedziała. Jeszcze mi nagadał przy niej. "O, co ty sobie myślałeś" - zniżyłem głos. Dziewczyna zaczęła chichotać. Julek uśmiechnął się do mnie. Słyszał już tę historię. Dwa razy. Bo mu się żaliłem. A on wysłuchał. Umiał słuchać. - Ale wiesz co? On też dostał po tym opieprz, że wiedział, a nie powiedział. Ale wczoraj wieczorem, po tym wszystkim, przylazł do mnie do kuchni, jak jadłem kolację i zatańczył trzysekundowego kankana tylko dla mnie - dodałem ze śmiechem. Magda mi zawtórowała. Rozpromieniła się, odgarniając brązowe włosy za ucho.

- Czyli to po ojcu jesteś taki pierdolnięty? - spytała żartobliwie, odsuwając swoje krzesło. Wstała, przeciągnęła się. Wygładziła kraciastą spódnicę.

- Nie, u mnie w rodzinie raczej wszyscy normalni - oceniłem. Złagodniała na twarzy.

- Więc problem leży tylko w dobie - podsumowała. Chciałem czymś w nią rzucić, ale Julek delikatnie dotknął mojego ramienia. Jezu. Tak przy Magdzie? A może on robił tak już wcześniej? Boże. Ona się zaraz domyśli. Wszystko trzeba będzie jej opowiedzieć. Boże, Julek, co ty sobie myślisz...
Ale Magda nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, a on zabrał dłoń równie szybko, co położył ją na mnie.
A moje serce waliło, jakbym przebiegł dwieście metrów sprintem.

- Idę do łazienki. Chcecie coś z automatu przy okazji? - zagadnęła, wygrzebując portfel z torby. Zaprzeczyliśmy. A potem ona wyszła, zostawiła nas samych, a ja od razu popatrzyłem na chłopaka.

- Julek, nie kuś losu - poprosiłem go cicho. Coś się w nim zmieniło po tych słowach. Jakby tak stężał trochę. Ręce położył na stole, wziął między palce długopis, który od kilku minut leżał nietknięty.

- Przepraszam - powiedział tylko. Głupio mi się zrobiło.

- Nie no, nie... no wiesz o co mi chodzi...

- Wiem, Natek, wiem. Miesiąc próbny i tak dalej.

- No, ale jeśli mnie byś zapytał, to nieźle nam idzie - zauważyłem z przekonaniem. Posłał mi pobłażliwe spojrzenie.

- Natek, mamy środę - zauważył. - A w sobotę tak mi przyłożyłeś, że mama chciała mnie wysłać na SOR.

- Serio? Mój ojciec też - roześmiałem się. - Wyobraź sobie, że nasza pierwsza randka jest na SOR-ze - szepnąłem z lekka uwodzicielsko. Nie podziałało. Nie popatrzył na mnie w ten specjalny sposób. Popatrzył za to tak, jakbym to ja potrzebował specjalnej pomocy. Ze sobą.

- Podziękowałabym.

- A może jednak?

- Natek‌, jeśli to jest najbardziej romantyczna rzecz, na jaką jesteś w stanie się zdobyć, to daj mi od razu znać, żebym zrównał oczekiwania z rzeczywistością - mruknął, niechętnie otwierając jakąś grubą książkę do historii.

- Bardzo śmieszne - prychnąłem. Zawahałem się moment, patrząc na jego posiniaczoną twarz. - A... a co z sobotą? - spytałem niepewnie. Bo w sobotę były jego dziewiętnaste urodziny. Spojrzał na mnie. - Chcesz coś ze mną porobić?

- Och - bąknął tylko. Patrzyliśmy na siebie przez moment w ciszy. Ja zrobiłem ponaglającą minę. On zbierał myśli. - Wiesz, sobotę to chyba tam z mamą i Kingą spędzam. I... z Magdą, nie? Znaczy...

- Och - teraz to mi zrobiło się głupio. - Okej. Jasne, nie ma problemu. To coś tam kiedy indziej i...

- O Jezu, dobrze wiesz, że to nie tak - syknął. Nie wiem czemu go zirytowałem, ale podziałało to na mnie tak samo. Już miałem mu coś powiedzieć, ale on był pierwszy. - Mama robi tort, jak zawsze. Magda jest jak zawsze zaproszona. I ty też jesteś teoretycznie, w sensie mama zapytała czy nie chcę cię zaprosić, a ja naprawdę chcę, okej? Chcę, ale nie robię tego, bo nie po to wymyślałem jakąś kiepską historię, żeby teraz się domyśliła, że to ty mnie tak urządziłeś. Bo ona... no wiesz... jest bardzo wrażliwa na przemoc, okej? I boję się, że mógłbyś się już potem nie pokazywać u nas. Poza tym, nie chcę robić z twojej poobijanej twarzy mojej urodzinowej tradycji - dodał z przejęciem, mając na myśli zeszły rok. Uśmiechnąłem się wbrew sobie. Co za słodki, słodki chłopak.

Z szybko bijącym sercem nachyliłem się przez poręcze naszych krzeseł i musnąłem jego zaskoczone usta. Zarumienił się cały, gdy ja czym prędzej wróciłem do pierwotnej pozycji, udając że nic się nie stało. Tak jak on wcześniej, wziąłem do ręki mój długopis.

- Dobra - rzuciłem tylko. Ciągle na mnie patrzył. Trochę się zawstydziłem. Jezu. Co on ze mną robi. Co on ze mną robi. Co on ze mną robi... - Się do czegoś przyznam jeszcze. Prezentu nie mam dla ciebie. Ale chętnie bym miał.

- To chyba nie było po polsku - zauważył cicho. Zacząłem się śmiać. Już wiem, co ze mną robi. Papkę z mojego mózgu.

- Chciałbyś coś konkretnego? W tym roku Magda nie zaproponowała, żebym się dorzucił do czegoś od niej.

- Chyba właśnie psujesz całą magie tej tradycji - zauważył, ale ciągle się uśmiechał. Marcowe słońce wpadało przez szybę, kładło się na jego dłoniach, miękkim swetrze i jasnych włosach. Wyglądał delikatniej, niż zazwyczaj.

- Więc?

- Nie, Natek, nie. Wiesz przecież, że nic mi nie musisz kupować...

- Tak, tak, jasne. Więc? - naciskałem. Zmieszał się.

- Nie, naprawdę nie. Jeśli... no, jeśli już chcesz, to... możesz mnie po prostu zabrać na kawę jakąś...

- Na kawę to ja cię zawsze mogę zabrać - rzuciłem z przekonaniem. Bo mogłem. Teraz naprawdę mogłem. I nie byłoby to w ogóle dziwne. Bo my... no właśnie. My. Ja i Julek. Rany, nie wiem kiedy się otrząsnę z tego szoku. Chłopak uśmiechnął się niepewnie.

- Nikt mnie nigdy nie zabrał na kawę - przyznał cicho. Poprawił okulary.

- Mnie dwa razy. Raz Kuba, a raz Zuzka.

- Zuzia? - zdziwił się. Wzruszyłem ramionami.

- Tak jakoś wyszło wtedy. No ale wiesz, to było przed naszą wielką kłótnią, nie?

- Jasne. A z Kubą? Wy nie chodziliście na randki? Czy tylko nie na kawowe randki?

- My... - zawahałem się. Zaskoczył mnie tym pytaniem. Randki. Co to jest za słowo. Nie wiem, czy kiedyś użyłem go na poważnie. - No... chyba nie. My... raczej w domach swoich przesiadywaliśmy... Albo na spacery łaziliśmy. Randki chyba nie były dla nas.

- A ze mną byś poszedł kiedyś? - spytał ostrożnie. Chciało mi się śmiać. Co za głupia rozmowa. Co za głupi chłopak.

- Tak, jasne że tak. Oczywiście mając na uwadze miesiąc próbny -‌ doprecyzowałem. Uśmiechnął się, całkiem już rozbrojony. - Ale... no... sam koncept randek jest dla mnie z lekka niezrozumiały chyba. No bo... kiedy można tak coś nazwać? W sensie... czy to jest zwykłe miłe spotkanie, czy już randka, czy... - ciągnąłem, gdy drzwi skrzypnęły i Magda pojawiła się w bibliotece z frustracją wypisaną na twarzy. Zmarszczyła brwi. Już wiedziałem, że słyszała. Zawsze robiła taką minę. A ja zawsze przeklinałem się w duchu, że zapominam o jej istnieniu.

- Kto idzie na randkę? - spytała, odkładając portfel na stół. Zamilkłem. Cisza. Uniosła brwi. - Nie każcie mi przeprowadzać tej rozmowy z wami jeszcze raz - jęknęła, siadając na przeciwko. No tak. My i rzeczy, które nie są dla Magdy. I ona. I jej zranione serce.

- Natek -‌ rzucił Julian bez zastanowienia. Oboje popatrzyliśmy na niego zaskoczeni.

- Tak?

- Tak? - zawtórowałem jej. Wzruszył ramionami. Ani ja, ani Magda nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw.

- Odkąd wyszłaś, to gęba mu się nie zamyka - westchnął niby z umęczeniem. Ale oczy mu się śmiały. Zerknął na mnie zadziornie. Co za... Co za...

- Na chwilę się zamknęła ‌- oceniłem chłodno. Puścił to mimo uszu. Co za szczur.

- Nie no, ale serio? Na randkę idziesz? - wtrąciła się Magda, całkiem podekscytowana. Prychnąłem.

- Nie idę na żadną randkę.

- No weź. Powiedz mi, to tak naprawdę?

- Się okaże jeszcze - rzuciłem, patrząc na Juliana. Teraz nie dał nic po sobie poznać. Uduszę go zaraz.

- Rany, tego to się nie spodziewałam - przyznała, szeroko się uśmiechając. - A z kim idziesz?

- Z Julkiem - powiedziałem całkiem pewnie. To wreszcie wytrąciło go z równowagi. Szach mat. Już miał się odezwać, już miał coś kręcić. A wtedy Magda prychnęła, kończąc tym samym jego mękę, która nie zdążyła się jeszcze dobrze zacząć.

‌- Bardzo śmieszne - stwierdziła tylko, chociaż wcale jej to nie rozbawiło. Pokręciła głową. - Ale ty głupi jesteś. Głupszy, niż automat na parterze. Wiecie, poszłam do łazienki, a potem na dół po jakiegoś batona. A on zeżarł mi moją pięciozłotówkę, czaicie? - jęknęła, całkiem zmieniając temat. Rany. Czyli w jej głowie ja i Julek to jakiś nieosiągalny kosmos. O Boże. O Boże. Jak to będzie? Przecież jej powiemy. Za miesiąc, ale powiemy. I ona... Boże. A co, jeśli Julek się wystraszy? A co, jak to ja stchórzę? A jeśli Magda oszaleje? Boże. Boże... - Więc najpierw poszłam do dozorcy, a on powiedział, że ostatnio się to ciągle zdarza i wpisał mnie na jakąś listę okradzionych przez automat - dodała. Żaden z nas jej nie odpowiedział, chyba Julek miał teraz podobne przeżycia wewnętrzne do mnie. A Magda patrzyła na nas wyczekująco. - Słuchacie mnie?

- Tak - odparł od razu Julian. - Tak, jasne.

- Coś się stało? - spytała cicho. Pokręcił głową. Popatrzyła na mnie. Wzruszyłem ramionami. - Nie mówcie, że znów się pokłóciliście, jak mnie nie było - jęknęła, nachylając się do nas przez stół. Cisza. Zrobiła rozczarowaną minę. - Nie wierzę. Znowu?

- Trochę tylko - powiedział chłopak. Dziwnie mi było z tym, że przeze mnie ma przed Magdą tyle tajemnic.

- Prawie wcale - stwierdziłem cicho. Skręcało mnie trochę, że najłatwiej było nam przyznać się do wymyślonej kłótni. No wymyślonej w osiemdziesięciu procentach.

- Beznadziejni jesteście razem -‌ syknęła. Zabolało trochę. Ale tylko trochę. Chłopak wyglądał, jakby zaraz miał pęknąć. Rany... - Przeproście się teraz i wracamy do nauki, jasne? No już.

- Przepraszam, Julek - mruknąłem, żeby się odczepiła. Spojrzał na mnie. W oczy mi popatrzył. Tak strasznie, strasznie intensywnie. Uśmiechnął się delikatnie. Ale to był zmartwiony uśmiech, jakby chciał powiedzieć mi, że trochę jest ciężko. Julek...

- Przepraszam, Natek - powiedział za to, lekko dotykając moją nogę swoją pod stołem.

- Dziękuję - westchnęła Magda, chyba czując się teraz jak najlepszy mediator w okolicy. Moja ręka ukradkiem znalazła się na jego udzie. Zaskoczyłem go tym strasznie. Zacisnąłem palce.

- Będzie okej - powiedziałem na głos. Oboje na mnie spojrzeli. On wiedział, że mówiłem do niego, wiedział, co miałem na myśli. Ona nie do końca.

- O czym mówisz? A automacie? O tym, że wiecznie się kłócicie?

- O... ogólnie. W sensie... Ogólnie. Myślę, że będzie git, nie? - wymamrotałem.

- Tak, myślę że tak - odparł on. Magda marszczyła czoło.

- Ale wy jesteście razem dziwni - skwitowała. - Natan nie wpływa chyba na ciebie dobrze - ostrzegła Julka. Ale uśmiechnęła się przy tym. A z uśmiechem było jej do twarzy, dodawał jej lekkości. Chłopak ukradkiem zsunął swoją dłoń pod blat stołu. Nakrył nią moją. Pogładził palce. Trochę to dziecinne, a my trochę jak zauroczone dzieciaki. A może tym właśnie wtedy byliśmy.

- Głupstwa gadasz - powiedziałem jej.

- Tak? Mam ci podać lusterko, żebyś przypomniał sobie swój obity ryj?

- Madzia... - jęknął Julek.

- Też chcesz? Julek, mówiłeś mu już o urodzinach?

- Tak - burknął. On nie odzywał się do niej takim tonem. Może miała rację. Może przy mnie stawał się kimś trochę innym. Niekoniecznie lepszym.

- No o tym choćby mówię - zbulwersowała się trochę. Przełknąłem ślinę. Wysunąłem dłoń spod tej jego. Zerknął na mnie.

- A... a w ramach tego, że nie mogę być na twoich urodzinach, to... dałbyś się zaprosić do teatru jakiegoś? W sensie... jako prezent?

- Natek... - zaczął całkiem zaskoczony. Magda zrobiła dziwną minę.

- Poważnie mówię. Jak coś znajdę fajnego, to polazłbyś ze mną? - spytałem. - Jako prezent - podkreśliłem. - Bo jestem beznadziejny w prezenty.

- Nie żeby coś, ale widać - prychnęła dziewczyna. Roześmiała się. - Boże, Natan, to jest chyba najgorzej dany prezent na świecie.

- Mi tam się podoba - wtrącił się Julek. Spojrzał na mnie. Oczy mu błyszczały. - Tak, Natek. Tak. Ja... z przyjemnością wyszedłbym z tobą do teatru. Na przykład w ramach urodzin. Ja... no... myślę, że to byłby naprawdę miły prezent - ocenił nieśmiało. Bo on nie umiał przyjmować prezentów. A ja nie umiałem ich dawać.

- Preferencje terminowe?

- Żadne. Dawaj znać. Może... może być teraz jakoś, może być za jakiś czas, a jeśli by nie wypaliło, to też nic się nie stanie...

- Za późno - przerwałem mu. Bo by się stało. Bo ja go przecież... na randkę chyba zaprosiłem. I to tak przy Magdzie. I znowu serce mi biło szybciej, i bałem się, że ona zapyta czy może iść z nami. Ale nie zapytała. Dobrze. Jak dobrze... Bo... bo co to by była za randka z Magdą u boku?

Rany.
Kto by pomyślał.
Randka.
Randka urodzinowa.
Randka z Julkiem.

Z Julkiem.

No i chyba wiecie, co w następnym rozdziale. A może nie wiecie. A może się domyślacie tylko częściowo, ale szczerze mówiąc, to myślę że się spodoba. Bo mnie już trochę nosi, żeby go napisać:)
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro