51 - czyli straszne przytłoczenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

wtorek, czternasty kwietnia

Wczoraj nie dałem rady podnieść się z łóżka i pójść do szkoły. Siły na to nie miałem, a mamę spróbowałem przekonać, że chyba będę rzygał, że coś mi zaszkodziło. Finalnie to nawet była prawie prawda, bo z tego mojego dziwnego stanu mdliło mnie cały dzień. A gdy tylko myślałem o zapiekance ziemniaczanej, autentycznie mi się cofało. Chyba już nigdy jej nie tknę.
Co więcej, nie odebrałem też dwóch telefonów od Julka, ale wiedziałem że to naprawdę chujowa zagrywka z mojej strony, dlatego po południu oddzwoniłem. Pytał czy wszystko w porządku, skłamałem że tak. A potem powiedziałem, że jednak nie. Zmartwił się. Zaproponował, żebym do niego przyjechał, ale szczerze mówiąc, na to też nie miałem psychy. Obiecałem mu, że jutro już będę w szkole, dlatego we wtorek rano zwlekłem się z łóżka, wziąłem szybki prysznic, założyłem czyste ciuchy i wylazłem z pokoju. Wpadłem prosto na Ulę, która ewidentnie szła do mnie. Spojrzenie miała twarde.

- Masz korektor? - spytała chłodno, na co mało nie usiadłem. To była nasza pierwsza interakcja od tamtego momentu.

- Spierdalaj - powiedziałem jej tylko, wymijając ją na korytarzu. Zszedłem na dół, rzuciłem plecak pod ścianę, wlazłem do kuchni. Tata robił sobie kanapki do pracy, a Laura jadła tosty z dżemem, oglądając jakieś głupie filmiki na swojej komórce. Oboje się do mnie lekko uśmiechnęli, co naprawdę spróbowałem odwzajemnić.

- Co zjesz? - spytał delikatnie ojciec.

- Nie wiem, coś. Nic. Nie wiem - wymamrotałem, siadając ciężko przy stole. Tata odłożył nóż i podszedł do mnie.

- Trochę lepiej? - zapytał, a twarz miał zatroskaną. Wzruszyłem ramionami.

- Już nie rzygam - mruknąłem. Zrobił znaczącą minę, bo przecież nie o to pytał. Westchnąłem. - Nie bardzo - przyznałem ostatecznie.

- Mogę coś dla ciebie zrobić?

- Tak, wydziedziczyć Ulkę - wyjęczałem, garbiąc się całkiem i kładąc czoło na stole. Poczułem rękę taty na moich barkach, uścisnął moje prawe ramię. - I może rozwieźć się z mamą - dodałem ciszej, tak na wszelki wypadek. Ojciec westchnął głęboko.

- Już i tak się do mnie nie odzywa - rzucił. Spojrzałem na niego, przekręcając głowę trochę w bok. - Powiedziałem jej, że przesadziła.

- Nie prawda, powiedziałeś, że ją pojebało - wtrąciła się Laura z powagą. Usiadłem prosto. Ojciec zmarkotniał.

- Co? - roześmiałem się nagle. - Naprawdę jej tak powiedziałeś? Matce?

- Nie jestem z tego dumny - oświadczył sucho. - A tobie, młoda damo, to uszy kiedyś uschną, jeśli będziesz tak podsłuchiwać - pouczył Laurę, ale ta dla odmiany udała, że ogłuchła. Odnalazłem spojrzenie ojca. Jezu. Do czego to doszło? Żeby tata stawiał się mamie przeze mnie?

- Ale źle jest jakoś? - spytałem, znowu trochę przytłoczony. Pokręcił głową.

- Nie, Nat, nie. Nie przejmuj się. Powiedziałem po prostu co uważam. Okropne to wszystko było.

- Tak - zgodziłem się cicho. Ojciec zaproponował, że zrobi mi śniadanie i tak właśnie postąpił. Kanapki z serem i pomidorem, dużo pieprzu, tak jak lubiłem. I sok jabłkowy. Rany. Nie wiem, kiedy ostatnio zjadłem rano coś innego niż suchą bułkę albo płatki. - Odwieźć cię dzisiaj do szkoły? - spytał, gdy ja kończyłem szklankę soku. Zaskoczył mnie strasznie. Ostatnio do szkoły odwiózł mnie z półtora roku temu.

- Nie trzeba...

- Lusię dzisiaj podrzucam, możesz się zabrać z nami - dodał, patrząc na mnie z jakąś taką troską.

Dlatego uległem w końcu. Umyłem zęby, a piętnaście minut później już siedzieliśmy w samochodzie. To Laurze ojciec kazał zamknąć bramą, więc doszedłem do wniosku, że mój mizerny stan psychiczny ma jednak jakieś plusy.
Tata traktował mnie dziś jak jajko, a ja naprawdę tego potrzebowałem.
Żeby ktoś się mną zaopiekował. Choćby na chwilę.

Najpierw odwieźliśmy Laurę pod jej dużą, brzydką podstawówkę, a potem tata zawrócił i ruszyliśmy w kierunku mojego liceum. Nie odzywaliśmy się do siebie za bardzo, ale on w końcu chyba nie wytrzymał.

- Rozmawiałeś z Julianem? - spytał cicho, zatrzymując się na czerwonym świetle. Wzruszyłem ramionami, opierając głowę o chłodną szybę. To był brzydki, mglisty poranek.

- W sensie?

- Mówiłeś mu o mamie?

- Nie bardzo.

- A powiesz?

- Nie wiem, pewnie tak - jęknąłem, patrząc na niego z frustracją. - Co to w ogóle za pytania są?

- Chodzi mi o to, że... - zawahał się, też na mnie zerkając. - Że mam nadzieję, że jesteś z nim szczery. On wydaje się być naprawdę dobrym, mądrym chłopakiem i myślę, że powinieneś powiedzieć mu, jak sprawy wyglądają u ciebie. Tak ogólnie - dodał sugestywnie.

- Ja wiem, tato. Nie musisz mi tego mówić - westchnąłem, odwracając wzrok za okno. Po chwili ruszyliśmy. Ojciec jeździł tysiąc razy lepiej od matki, jego ruszanie było łagodne, ciche, płynne. Gdy to ona rozpędzała się na skrzyżowaniu, samochód wył, czasem szarpał przy zmianie biegów.  - I on wie. Wszystko chyba, co jest istotne.

- Wszystko? - spytał z naciskiem. Zirytowałem się. Jak on może sobie myśleć, że zataiłbym przed Julkiem moje zdrowie albo traumę, jaką pozostawił po sobie Kuba?

- Tak - warknąłem, zaciskając zęby.

- To dobrze, Natan - powiedział tata łagodnie. Przymknąłem oczy, teraz przyciskając czoło do szyby, żeby już na pewno na niego nie patrzeć. Odetchnąłem głęboko. Znowu mi się chciało płakać. Boże.

Nie minęło dziesięć minut, gdy ojciec zatrzymał się dokładnie przed bramą mojego liceum, przez co byłem sporo za wcześnie. Podziękowałem mu i powoli wysiadłem z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Tata uniósł jeszcze rękę, po czym wykręcił i pojechał w swoją stronę, a ja powlokłem się do szkoły. Nie miałem ochoty czekać na Magdę i Julka w szatni, więc tylko wrzuciłem kurtkę do szafki i ruszyłem pod moją salę. Było jeszcze trochę pusto, usiadłem sam w bocznym korytarzu, założyłem słuchawki, puściłem strasznie głośną i ostrą muzykę, żeby tylko przestać myśleć, po czym przymknąłem oczy. Próbowałem zastosować jakieś techniki oddechowe, których kiedyś uczyłem się na terapii. Chuja mi to dało.
Tak naprawdę, to było tylko gorzej.
I nie wiem ile tak siedziałem, wygłuszony całkiem z obecnego momentu, gdy ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Wzdrygnąłem się przestraszony, uniosłem powieki. To była Magda. Zsunąłem słuchawki na szyję.

- Hej - przywitała się, siadając koło mnie na drewnianej ławce. Wygładziła spódnicę. - Jak tam?

- Jakoś - mruknąłem, wyłączając muzykę, bo ona wciąż dudniła i teraz wszyscy dookoła mnie mogli słuchać jej razem ze mną.

- Lepiej się czujesz?

- Trochę.

- Trochę? Jeju, Julek mówił, że się czymś zatrułeś... - powiedziała troskliwie. Spojrzałem na nią z konsternacją.

- Tylko to Julek mówił? - zdziwiłem się nieco. Wzruszyła ramionami.

- No tak. Jak byłam u niego wczoraj wieczorem to mówił, że z tobą rozmawiał i że trochę średnio, nie? Ale, że już lepiej się czujesz.

- Nie mówił ci o niedzieli? - spytałem ją cicho, jakoś tak znowu się w sobie zapadając. Ściągnęła brwi. Ja pierdolę. Julek, ty cholerny, piękny chłopaku.

- Nie, nic - przyznała, a pomiędzy jej brwiami pojawiła się duża zmarszczka. Westchnęła głęboko. - Pokłóciliście się znowu, tak? To dlatego pojechał dzisiaj wcześniejszym autobusem z tobą?

- Co? - jęknąłem cicho, czując że zaraz mi chyba serce pęknie. Spod osiedla Magdy i Juliana do szkoły jeździły dwa autobusy - ten mój, wcześniejszy i ten, który wybierali oni, odjeżdżający ponad dziesięć minut później, a jadący krótszą trasą, przez co bywałem w szkole tylko chwilkę przed nimi. On zawsze jeździł z Magdą. Zawsze.

- Jak to "co"?

- Mnie dzisiaj tata podrzucił - wymamrotałem z jakąś taką bezsilnością. - Nie wiedziałem, że on... ja pierdolę, muszę chyba iść z nim pogadać - oceniłem nagle, targany nowymi wyrzutami sumienia. I ledwo co to powiedziałem, ledwo co zdążyłem się podnieść, rozległ się dzwonek, gasząc mnie momentalnie. - Co on ma teraz?

- Polski...

- Ja pierdolę - wyjęczałem, bo to była przegrana sprawa. Ta stara baba zawsze czekała już w sali. Teraz to chciało mi się tylko usiąść na środki korytarza i rozpłakać.

- Natan, co się dzieje? - spytała łagodnie Magda, też wstając. Delikatnie złapała mnie za łokieć i pociągnęła pod ścianę. Zmartwiona była. - Pokłóciliście się? Julek nic mi nie powiedział. To przeze mnie? Przez to, co powiedziałam w niedzielę? Jeśli tak, to przepraszam strasznie, nie wiem czemu...

- Nie, to nie to. Nie... nie pokłóciliśmy się, tylko... w sensie nie wiem czemu on ci nie powiedział... znaczy wiem, bo to Julek przecież, ale... on był u mnie potem. Na obiedzie. Pierwszy raz w sensie - przyznałem cicho. Magda zrobiła duże oczy. - I to była, kurwa, katastrofa - dodałem, a na samo wspomnienie robiło mi się słabo.

- Jak to? - spytała szeptem. Korytarz powoli pustoszał, ale nasza klasa wciąż jeszcze nie wchodziła do sali. Magda ciągle trzymała mnie za łokieć i chyba tylko dlatego nadal stałem.

- Bo... bo moja przeklęta siostra zrobiła taką scenę, że finalnie wszyscy wiedzą, że się z Julkiem spotykamy, a on był bardzo bliski wyjścia w połowie obiadu - wyrzuciłem z siebie. Magda wpatrywała się we mnie jak zamrożona. - I ja się mu, kurwa, nie dziwię, bo gdybym tam nie mieszkał, to chyba uciekłbym pierwszy. Magda... to naprawdę... to naprawdę wyszło tak strasznie, strasznie źle wszystko i...

- Ty go przedstawiłeś rodzicom jako... chłopaka? - spytała oniemiała.

- Nie z własnej woli - syknąłem z goryczą, strącając jej rękę. - Ale tak, mniej więcej tak.

- Natan, Boże... czyli wy tak... naprawdę, naprawdę na poważnie? - wymamrotała, a mnie coraz bardziej chciało się wrzeszczeć. Miałem ochotę ją kopnąć, ale nie było we mnie takiej siły.

- Nie zorientowałaś się jeszcze? - warknąłem, odpychając jej rękę, którą chciała dotknąć mojego ramienia. Ciasno mi było. Wyminąłem ją, chwyciłem z ławki plecak i ruszyłem w stronę drzwi, które właśnie otwierał nauczyciel matematyki. Magda była tuż za mną. Bez słowa zajęła swoje miejsce w ławce koło mnie, ale ciągle na mnie patrzyła.

- Przepraszam - szepnęła. Pokręciłem głową, zbywając ją. Jeszcze tego mi brakowało. - Powiesz mi więcej?

- Nie teraz - mruknąłem, zsuwając się trochę po oparciu krzesła. Magda miała bardzo zatroskaną minę. Nachyliła się do mnie, zajrzała mi w twarz.

- Przepraszam, Natan. Przepraszam - powtórzyła. Wzruszyłem ramionami.

- Cokolwiek, Magda - mruknąłem, nie chcąc jej już słuchać. Nauczyciel wyszedł na chwilę z klasy, zostawiając drzwi otwarte. - Dla Julka zachowaj te słowa, a nie dla mnie.

- Wiesz przecież, że dla mnie to jest też trochę trudne...

- Ja pierdolę, zamknij się już Magda - syknąłem, zaciskając palce na kolanach. A ona z zaskoczenia aż otworzyła usta. A potem je przymknęła. Odwróciła ode mnie głowę, nie patrząc na mnie już do końca lekcji.

A gdy tylko dzwonek zadzwonił, ja poderwałem się na równe nogi, zgarnąłem do plecaka zeszyt i długopis Magdy, który bez słowa wyjąłem wcześniej z jej piórnika, bo zapomniałem własnego. Wypadłem z sali i szybko ruszyłem pod klasę od polskiego, ale ta znajdowała się na drugim końcu szkoły, a nagle wszyscy uczniowie zdawali się iść w przeciwną stronę, niż ja. I gdy w końcu dotarłem na miejsce, drzwi były już zamknięte. Rozejrzałem się dookoła, wypatrując znajomej twarzy. Nic. Więc stałem tak, próbując przypomnieć sobie, co on teraz ma, gdy nagle Magda zmaterializowała się koło mnie.

- Hiszpański, sprawdziłam - powiedziała mi, jakby czytała w moich myślach. Dlatego poszła ze mną w stronę pracowni języków obcych i on był tam, naprawdę. Stał pod ścianą i rozmawiał z Kasią, na co mi zrobiło się jeszcze gorzej, jeśli to było możliwe w tym momencie. Cholerna Kasia, której usta były na ustach Julka, które były moje. Jezu. Jezu... - Co tak stoisz? - spytała Magda. A ja nie miałem dla niej odpowiedzi. Przełknąłem ślinę, zbierając się w sobie, żeby do niego podejść, ale na szczęście właśnie wtedy Julian mnie, albo nas, zauważył. Popatrzył mi w oczy, minę miał raczej twardą. Kiwnąłem na niego lekko głową, na co on odwrócił się do Kasi. Już myślałem, że tam umrę. Tak naprawdę, ostatecznie. Ale wtedy on coś tylko do niej powiedział, uśmiechnął się lekko i ruszył do nas. I z każdym krokiem jego twarz tężała.

- Madzia, zostawisz nas na moment? - zwrócił się do dziewczyny, jakoś tak na mnie nie patrząc. Mada trochę zmarkotniała.

- Mam sobie pójść?

- Tylko na chwilkę. Proszę. Ale naprawdę, na moment tylko.

- Pójdę do łazienki - zapowiedziała, patrząc to na mnie, to na niego. Julian skinął głową, po czym dotknął lekko mojego barku i popchnął delikatnie na przód, żebyśmy ruszyli. Przeszliśmy kilka metrów, skręciliśmy w najbliższy korytarz, przysiedliśmy na pustej ławce.

- Tata mnie dzisiaj podwiózł, to nie tak że nie chciałbym z tobą jechać, nie wiedziałem przecież...

- Natek - przerwał mi łagodnie. On tak często łagodniał dla mnie... - Mogłem napisać przecież. Nic nie szkodzi.

- Przepraszam.

- Nie masz za co przecież.

- Nie wiem, no... za niedzielę, za wczoraj...

- Natek, co ty gadasz? Niedziela została już obgadana, wczoraj rzygałeś.

- Przecież skłamałem - mruknąłem. Uśmiechnął się do mnie ostrożnie.

- No pewnie, że skłamałeś. Ale okej, musiałeś to odreagować trochę, nie?

- Po tym jak już poszedłeś, moja matka urządziła nową scenę - wyznałem szybko. Spojrzał na mnie czujnie. - Głównie o mnie, o ciebie też oczywiście, ale to ja jestem problemem. O Ulkę trochę, na ojca też się obraziła. Ale ja. Że nic nie mówię, że nic nie wie, że co to miało być w ogóle, tak nagle, znikąd... Julek, ja dawno się tak nie poryczałem - szepnąłem, bo przed nim się przecież już nie wstydziłem, a przerwa nie trwała w nieskończoność, więc szybko musiałem mu to wszystko powiedzieć.

- Mogę cię przytulić? - spytał cicho, serio cicho. Na korytarzu było tak głośno, że ledwo go usłyszałem. Pokręciłem głową.

- Nie tutaj, Julek. Przecież twoi znajomi gdzieś się tu kręcą...

- Dobrze - zgodził się od razu. Lewą dłoń zacisnął trochę nad prawym łokciem. Potarł mocno rękę przez materiał swetra. Spory w nim był niepokój. A potem przed nami nagle zmaterializowała się Magda. Nie było jej z półtorej minuty. Chyba tylko zajrzała do tej łazienki. Patrzyła na nas z góry.

- Mogę, czy mam was zostawić? - spytała. Julian zerknął na mnie, na nią, znowu na mnie. Wzruszyłem ramionami. - Natan mi powiedział mniej więcej - oznajmiła mu od razu. - Czemu on, a nie ty?

- Słucham?

- Widzieliśmy się wczoraj, a ty nie zająknąłeś się ani słowem. Dlaczego?

- Bo to sprawa moja i Natka - oznajmił z rozbrajającą szczerością, nie silił się na żaden szczególny ton. Rozluźnił uścisk, dłoń opadła mu na kolana, była cała czerwona. Jezu.

- Ale ja też tu jestem, Julian. Jeszcze mnie nim całkiem nie zastąpiłeś - oznajmiła z jakąś nieśmiałą złością. Julian wyprostował się. A mnie kręciło się w głowie.

- Magda, czy ty siebie słyszysz?

- Tak, Julian.

- Ej... - zacząłem cicho, bo znowu to ja byłem tutaj problemem. Sił mi już na to brakowało. Magda położyła dłonie na biodrach. Robiło mi się trochę słabo, gdy ona pochylała się nad nami.

- Madzia, naprawdę... Chyba nie oczekujesz ode mnie, żebym wyjawiał Natkowi jakieś twoje sekrety, które mi powierzyłaś, co?

- Ale kto tu mówi coś o sekretach? Przecież mi chodzi tylko o to, że nie zająknąłeś się nawet, że byłeś u niego - syknęła. - I że nie poszło najlepiej - dodała, na co Julian trochę oklapł. A mi już naprawdę kręciło się w głowie. Zacząłem oddychać głęboko, nie wiedziałem czy zbiera mi się na jakiś atak paniki, a może na zrzyganie się na środku szkolnego korytarza. Nie wiem, co bym wolał. Serce mi jakoś szybciej biło, a w uszach trochę dzwoniło. Próbowałem się uspokoić. - Przykro mi jest, Julek, że przestałeś dzielić się ze mną swoim życiem...

- Przepraszam, że jest ci przykro, ale Madzia, ty z naszej trójki jesteś chyba najmniej poszkodowana w tej sytuacji, nie wydaje ci się?

- Tak, masz rację, ale mi chodzi o całokształt - jęknęła, kreśląc dłońmi jakiś kształt w powietrzu. Mrowił mnie nos, a może zatoki. Chyba szykował mi się ból głowy od tego wszystkiego.

- Madzia, mieliśmy już tę rozmowę - zauważył Julian.

- Być może, ale chyba niewiele ona wniosła, co?

- Bo może...

- Ej, Natan... - wtrąciła nagle Magda, a ja poczułem, jak ciepła ciesz wypływa mi z prawej dziurki. Ja pierdolę. Jeszcze tego brakowało. Szybko przycisnąłem sobie dłoń do nosa, rozmazując przy tym krew na ustach. Poderwałem się na równe nogi ku przerażeni Juliana.

- Jezu, przepraszam - jęknąłem, obracając się na pięcie i czym prędzej przeciskając się przez tłum do męskiej łazienki. Gdy tylko tam wpadłem, zadzwonił dzwonek. Serce biło mi strasznie szybko, gdy dopadłem do podajnika z ręcznikami papierowymi. Czystą ręką spróbowałem wyciągnąć jeden, ale niczego nie było w środku. Czułem, jak krew przekapuje mi przez palce, pochyliłem się trochę, żeby nie zabrudzić sobie bluzy, ale było już za późno. Wpadłem do jednej z kabin i zacząłem siłować się z kończącą się rolką papieru, gdy usłyszałem, że drzwi do łazienki zatrzaskują się nagle. Rozpoznałem kroki Julka.

- Natek? - zabrzmiał jego zaniepokojony głos. Udało mi się w końcu urwać kawałek i szybko wziąłem go do brudnej, zakrwawionej ręki. Odwróciłem się do Juliana.

- Nic mi nie jest - wysapałem, próbując urwać więcej. Momentalnie był przy mnie, chciał mi pomóc, odwijając chyba połowę tego, co zostało z rolki. Te kilka podartych listków z wcześniej już praktycznie przesiąkło, głównie od krwi, którą łapałem w rękę. - Nic mi nie jest.

- Co mam robić? - spytał, trochę blady. Wtedy drzwi do łazienki znowu się otworzyły i do środka weszła Magda. Przestraszona była trochę.

- Nic, nic. Przejdzie mi zaraz. I-idźcie na lekcje i... - urwałem, czując jak kręci mi się w głowie. Julek złapał mnie szybko za łokcie i podtrzymał. Jezu. Ale mi było głupio...

- Pójdę po pielęgniarkę - wypalił.

- Nie, zaraz przejdzie. Ja tylko... muszę usiąść na chwilę...

- Natan, wszystko w porządku? - spytała cicho Magda, nerwowo bawiąc się złotą bransoletką.

- No chyba widzisz, że nie - syknął Julian. Bał się. Jezu...

- Wszystko okej - zaprzeczyłem, opierając się plecami o ścianę. Miałem mroczki przed oczami, Julek pomógł mi usiąść na zamkniętym sedesie. Co za żenada. - Okej...

- Nie, Natek, pójdę po kogoś, dobra?

- Poczekaj, przejdzie mi zaraz...

- Odchyl głowę do tyłu - polecił.

- Trzeba pochylić się do przodu - wtrąciła się szybko Magda. Zmieniłem stronę papieru.

- Nie, nie prawda, trzeba...

- Do przodu trzeba, Julek - wychrypiałem, to właśnie robiąc. On zamilkł.

- Natek, mam po kogoś zadzwonić? - spytał bardzo cicho i do mnie nagle dotarło, że on przejmuje się tą sytuacją z więcej niż jednego, podstawowego powodu. Ścisnęło mnie w brzuchu. Pokręciłem głową. - Często ci się zdarza?

- Nie, już nie - wymamrotałem. Znowu robiło mi się gorzej. Magda wyszła z części z kabinami, słyszałem jak odkręcą kran.

- Już? Zdarzało ci się to? Regularnie? Boże, Natek...

- Wszystko gra, Julek...

- Nie, proszę cię... Pójdę po kogoś, naprawdę...

- Julian, to tylko krew z nosa! - rozzłościła się nagle Magda, pełna nowej determinacji. Wmaszerowała do kabiny z mokrą kulą papieru toaletowego w dłoni. - Masz - mruknęła, kładąc mi ją ostrożnie na karku. Była potwornie zimna i o dziwo sama się tam trzymała. Poczułem, jak strużka wody wpływa mi pod bluzę. Spiąłem łopatki, dreszcz mnie przeszedł.

- Dzięki - wymamrotałem, próbując wyjąć z podajnika więcej papieru, bo część powypadała mi z rąk i walała się po podłodze. Magda zrobiła to za mnie.

- Natek...

- Julian, dajże spokój. Nic mu nie będzie - prychnęła oschle.

- Magda...

- To tylko krew z nosa - powtórzyła się. Popatrzyła na mnie. - Lepiej?

- Mhm...

- Natek - jęknął Julian, kucając przede mną. Głowa zwisała mi między ramionami, musiałem wyglądać jak zbity szczeniak. Delikatnie oparł dłonie na moich kolanach, pogładził je kciukami. - Czy tobie się to zdarzało? - zapytał znowu, cierpliwie. Odetchnąłem głęboko.

- Tak, Julek, ale...

- Ale co? - szepnął, ściskając moje kolana.

- To przede wszystkim było przez leki, Julek. Anemię i w ogóle... Nie martw się, serio, to nic teraz...

- O czym wy rozmawiacie? - spytała Magda, już nie wytrzymując. Julian spojrzał na nią, potem na mnie. Wyglądał, jakby miał zaraz usiąść na ziemi i z bezsilności skulić się w kącie. Przymknąłem oczy.

- Powiedz jej, Julek - mruknąłem, bo było mi już wszystko jedno. Machnąłem do niego ręką. - Podacie mi jeszcze trochę papieru? - poprosiłem, bo w tej kabinie się już skończył. Magda bez słowa poszła do tej obok, po czym wróciła z całą rolką. Podała mi, dosłownie wciskając w otwartą dłoń. Dużo siły w to włożyła.

- Więc? - ponagliła go. Pokręcił głową.

- Nie, to nie moja sprawa.

- Ja pierdolę! - rozzłościła się już całkiem. - Ja mam dość tych waszych sekretów! Co jest takiego strasznego w tym, żeby powiedzieć mi kila rzeczy, co?

- Julek jest obsrany, bo leczyłem się onkologicznie - powiedziałem bez zastanowienia.

- Że co?

- Ale nic mi aktualnie nie jest - uściśliłem, podnosząc na nią wzrok. Wzruszyłem ramionami. Julian poruszył się niespokojnie. - Nic mi nie jest, to tylko gorszy dzień chyba...

- Natan, co ty pieprzysz? - spytała cicho Magda, nachylając się nade mną. A potem też przykucnęła, tuż obok Juliana. Była przy nim naprawdę mała.

- No prawdę ci mówię, tak jak chciałaś...

- Nabijasz się ze mnie?

- Nie. Prawdę mówię...

- Julian? - jęknęła bezradnie, teraz zaglądając jemu w twarz. - Co to za głupie żarty, co?

- Magda - odezwał się zadziwiająco chłodno i nagle wstał, górując nad naszą dwójką. Wyprostował się, dłoń położył na moim ramieniu, stojąc tuż obok mnie, jakby chciał jej pokazać, kogo wybrał. Boże... - Albo się zamknij, albo wyjdź.

- Słucham?

- Mówię poważnie. To, co...

- Dobra, Julek, ty też się zamknij - przerwałem mu w końcu. Chłopak spojrzał na mnie z lekką irytacją. Odsunąłem papier od nosa, sprawdzając czy krew skończyła lecieć, ale tylko chyba naruszyłem formujący się skrzep. Jezu. Co za ohyda. - Przestańcie się do cholery o mnie kłócić. Magda, nie ściemniałem teraz. Nie zamierzam o tym rozmawiać, chcesz to pytaj Julka. Co więcej, szczerze mówiąc, mam trochę gdzieś, że ty chyba mnie nie lubisz, ale na miłość boską...

- Natan! - jęknęła.

- Przestań ciągle na mnie narzekać - dokończyłem, patrząc w jej wielkie zielone oczy. - Proszę cię, pogódź się z tym - dodałem, wskazując głową na stojącego obok Julka. - Magda, proszę, wszystkim nam będzie wtedy o wiele prościej...

- Ja próbuję - powiedziała, oddychając głęboko. Też wstała. - Naprawdę. Ja... dobra. Dobra, przestaję się tłumaczyć. Dobrze.

- Dobrze - zgodziłem się cicho. Miała minę zbitego szczeniaka. Popatrzyła na Juliana, splatając ręce za plecami.

- Dobrze - powiedział Julek, lekko ściskając moje ramię. Spojrzał na mnie, na nią znowu. I widziałem, że jemu to jest najciężej z nas wszystkich. - Przechodzi ci? - spytał trochę nieśmiało. Znowu ostrożnie odsunąłem papier od nosa. Oprócz krwawego gluta z wcześniej, mało na nim było. Dotknąłem skóry nad górną wargą. Sucha.

- Tak, chyba tak - przyznałem.

- Posiedź tak jeszcze chwilę - poleciła mi Magda. Słabo skinąłem głową. Wahała się przez moment. - Kiedy to było, Natan? - zapytała niepewnie. Odetchnąłem głębiej.

- Końcówka podstawówki, potem cisza, potem znowu w gimnazjum, do którego praktycznie nie chodziłem. Ale jest okej teraz. Naprawdę. Od ponad roku remisja. Jestem czysty. Jest dobrze - dodałem, chcąc ją przekonać, żeby przypadkiem nie martwiła się o mnie. Zacisnęła usta. Teraz to ona pokiwała głową.

- Mam nie pytać?

- Nie dzisiaj - poprosiłem. Znowu kiwnięcie. Co innego gadać z Julkiem, a co innego z Magdą. Jemu jestem to winien. - Idźcie na lekcje...

- Teraz nie ma to już najmniejszego sensu - ocenił on. Delikatnie zdjął mokry papier z mojego karku, wyciągnął rękę po zakrwawiony zbitek, który trzymałem w dłoniach.

- Pojebało cię, nie dam ci tego - syknąłem, ostrożnie podnosząc się z klapy toalety. Podniosłem ją, wrzuciłem cały obleśny papier do środka, Julian dorzucił ten, który trzymał. Spuścił wodę, ja znowu zamknąłem sedes i usiadłem, starając się nie dotknąć brudną ręką niczego w pomieszczeniu. Ciągle było mi słabo. Mdliło mnie trochę. - Jeszcze chwilę posiedzę, ale serio, Magda, idź.

- Za późno - prychnęła, opierając się o ścianę, skrzyżowała ręce na piersi. - A teraz, opowiecie mi o tej strasznej niedzieli?

Julian spojrzał na mnie porozumiewawczo, ja przytaknąłem.

- Ty powiedz, Julek. Ja chyba umrę, jeśli miałbym to z siebie wydusić...

I faktycznie, przez następne dwadzieścia minut Magda poznawała szczegóły tego paskudnego dnia.

A ja naprawdę wolałbym tego nie słuchać...

A potem stwierdziłem, że ja muszę iść do domu, że nie dam rady.
Zadzwoniłem do taty, bo właśnie przekroczyłem kolejny limit nieusprawiedliwionych nieobecności. Już miałem ocenę z zachowania w dół przez to, a teraz będę mieć dwie. Powiedziałem mu prawdę, że dostałem krwotoku z nosa, że mam brudną bluzę i mi wstyd w niej łazić, że źle się czuję, że zaraz się popłaczę, i że po prostu nie chcę tutaj być.

- Dobrze, Natan, dobrze. Pogadamy w domu, okej? - zaproponował łagodnie, z przejęciem. Słyszałem harmider po jego stronie. Chyba dużo się działo w biurze.

- Tak - zgodziłem się. W tym stanie zgodziłbym się na wszystko. Julian obserwował mnie czujnie. Magda zostawiła nas samych w łazience, poszła po swoją torbę i mój plecak, które zostały gdzieś na korytarzu na pierwszym piętrze.

- Jak z Julianem? - spytał jeszcze, naprawdę delikatnie. Odetchnąłem głęboko.

- Dobrze. W porządku. W sensie... Jest ze mną teraz. Tak wyszło jakoś...

Julek zorientował się, że o nim mowa. Był ewidentnie zaskoczony.

- To dobrze. Bardzo dobrze.

- Tak - potwierdziłem. Bo to było dobre. - I tato... tak się zastanawiam, może... zadzwoniłbyś dzisiaj do szpitala i spróbowałbyś umówić mnie na jakąś wizytę? - zaproponowałem niepewnie. Juliana chyba właśnie skręcało od środka. Żałowałem, że poruszyłem ten temat przy nim, żałowałem że Julek zasiał w mojej głowie ziarno niepewności. - W sensie najpierw zrobić morfologię, może umówić się do lekarza pierwszego kontaktu, bo... no wiesz, w sensie tam na onkologii to tak z buta to tak średnio i...

- Natan - przerwał mi ostrożnie ojciec. Serce biło mi szybko. - Na morfologię możemy pojechać jutro z rana. Ale coś się dzieje? Oprócz tego teraz?

- Nie...

- Powiedz mi - polecił stanowczo.

- Nie, naprawdę. Nic...

- Coś się działo wcześniej?

- Nie - przyznałem. Cisza. - Głupie to, przepraszam...

- To nie jest głupie - zaprzeczył szybko. - Po prostu... Miałeś trudne dni. Jesteś zmęczony, przytłoczony, rozemocjonowany...

- Wiem. Tak. Ja... dobra, nie wiem skąd mi się to wzięło...

- Posłuchaj, możemy poczekać z tydzień i zobaczyć. Chodzi mi o to, że...

- Wiem, tato. Głupio gadam. To tylko krew z nosa - powiedziałem i to była prawda. Julek mi namieszał w głowie. Jezu. - Zapomnij o tym.

- Jeśli chcesz...

- Nie, masz rację. Serio.

- Chodzi mi o to, że jeśli chcesz się umówić do lekarza, to musisz sam zadzwonić. Jesteś pełnoletni, Nat - zauważył stanowczo. I miał rację. Ja pieprzę. - Na onkologii wizytę kontrolną masz w sierpniu. Możesz...

- Dobra, tato, stop. Zestresowałem się chyba. Jest okej. Okej. Chcę iść tylko do domu. Proszę, usprawiedliw mi to, bo jeszcze chwila i przestanę zdawać, nie będą mnie mogli do matury dopuścić...

- Odebrać cię? - spytał, wchodząc mi w słowo. Wiedziałem, że ma dzisiaj cały wypchany dzień. W poniedziałki i wtorki zawsze miał spotkania z klientami.

Magda weszła znowu do łazienki, mój plecak położyła na parapecie. Spojrzała na nas pytajająco. Zadzwonił dzwonek na przerwę.

- Sam wrócę. Dzięki. Naprawdę - dodałem, nie chcąc robić już więcej problemów. - Tylko mi to usprawiedliw, proszę...

- Nie ma sprawy - powiedział, po czym zaczekał aż się rozłączę. Chyba mu ulżyło. Odetchnąłem głęboko, patrząc Julkowi w oczy. Zmartwiony był. Zaciskał palce ze sobą.

- Będziesz jutro?

- Tak. Naprawdę - dodałem, bo minę miał zmieszaną. - Muszę być, jutro na fizyce typ robi nam próbną maturę. Chyba dziesiątą w tym roku.

- Dziewiątą - poprawiła mnie Magda. Uśmiechnąłem się blado. Drzwi łazienki się otworzyły, wszedł jakiś pierwszak i ewidentnie przeraził się, widząc tu Magdę. - Chodźcie - poprosiła nas, sama ruszając do wyjścia. Więc powlekliśmy się za nią do samej szatni, oni czekali, aż wyjmę z szafki kurtkę, aż się ubiorę. - Prześlę ci potem wszystko - zaoferowała.

- Dzięki. I przepraszam jeszcze raz za...

- Przestań, Natek - poprosił mnie cicho Julian. A potem, bez ostrzeżenia, objął mnie mocno. Gdzieś w bocznym korytarzu, między szkolnymi szafkami, gdzie oprócz nas nie było nikogo, ale mimo wszystko tuż przy Magdzie. A żaden z nas nie zrobił przy niej do tej pory nic, co mogłoby wskazywać na charakter naszej relacji. My przecież nawet za bardzo nie siadaliśmy koło siebie w jej towarzystwie. A Julek teraz przytulał mnie, gładził po plecach, potem po włosach. Chwilę to trwało tylko. Jezu, jak ja go uwielbiałem, jak ja się czułem przy nim zaopiekowany... - Martwię się o ciebie - szepnął, przytrzymując mnie jeszcze moment. Serce mi się ścisnęło. A potem on się odsunął. Magda patrzyła gdzieś w podłogę. - Weź do mnie zadzwoń wieczorem, co?

- Jasne - zgodziłem się, patrząc na jako zatroskaną twarz. Julek, Julek, Julek...

I w końcu pożegnałem się z Magdą, z Julianem jeszcze i wyszedłem ze szkoły, wlokąc się na przystanek. Autobus szybko przyjechał, minęło trochę ponad pól godziny, gdy otwierałem drzwi wejściowe do domu. Były zamknięte tylko na górny zamek, co świadczyło o tym, że ktoś jest w środku. Zdziwiło mnie to bardzo.
Jezu, myślałem że się rozpłaczę, gdy zobaczyłem kurtkę Ulki na wieszaku.
Nie wiem co gorsze - ona, czy matka. Chyba matka. Ale trudno mi powiedzieć, obie opcje były tragiczne, na obecność żadnej z nich nie miałem ochoty.
Co ona tu w ogóle robiła?
Powoli wszedłem na górę, drzwi do jej pokoju były otwarte, ale panowała kompletna cisza. Niepewnie zajrzałem do środka. Ulka leżała na łóżku pod kocem, w słuchawkach, z laptopem na kolanach. Ktoś tu sobie wagary urządził.
I wtedy mnie zobaczyła. Praktycznie podskoczyła, wyrywając sobie słuchawki z uszu.

- Jezu! - krzyknęła, kładąc sobie rękę na piersi. - Ale ty mnie przestraszyłeś!

- Co ty tu robisz?

- Co ty tu robisz? - oddała pytanie, zamaszystym ruchem kładąc komputer na szafce nocnej. Jej wzrok powędrował na moją brudną bluzę. Była brązowa, całkiem jasna, dobrze było na niej widać plamy po krwi. - Zrzygałeś się?

- Zaraz się zrzygam patrząc na ciebie - warknąłem. Wzrok Ulki przebijał mnie na wylot. - Co ty tu robisz?

- Mam okres, brzuch mnie boli, źle się czuję. A ty?

- Dostałem krwotoku z nosa, mam chujowy dzień.

- Rodzice wiedzą?

- Ojciec wie.

- A mama?

- A u ciebie? - spytałem szybko.

- Mama wie.

- A ojciec? - prychnąłem. Wzruszyła ramionami, ciągle patrząc na mnie spode łba. Widać rozkład sił. Milczeliśmy przez chwilę. Dość miałem. - Cześć - syknąłem, już się odwracając do wyjścia.

- Natan? - jęknęła. Zatrzymałem się z ręką na klamce. Ula usiadła na łóżku. - Czemu masz chujowy dzień? - spytała cicho, może nieśmiało. Odetchnąłem głęboko, dusząc w sobie chęć wrzasku.

- A jak ci się, kurwa, wydaje? - warknąłem, zaciskając wargi, które zaczęły mi drżeć. Cały drżałem. Łzy zaszczypały mnie w oczy.

- Należało ci się...

- Nie, Ula, nic mi się nie należało - odparłem, próbując się nie rozryczeć. Od wielu miesięcy nie byłem tak rozchwiany emocjonalnie, co teraz. - Nie należały mi się takie słowa. I z pewnością nie należały się Julianowi.

- W dupie mam Juliana - syknęła ze złością. I we mnie też się zagotowało.

- To ja mam w dupie ciebie - powiedziałem, trzaskając za sobą drzwiami.

Ruszyłem do swojego pokoju, zamknąłem się tam, plecak rzuciłem pod biurko. Podszedłem do okna, otworzyłem je, ręce oparłem na parapecie, starając się głęboko oddychać. Ale nie mogłem. Serce biło mi szybko, łapałem powietrze, ale ono jakoś omijało moje płuca. Oddech miałem urywany. Trząsłem się cały, czułem zimny pot na plecach. W głowie mi się kręciło.
Boże.
Myślałem, że zaraz się uduszę.
W łzy spływały mi po polikach, gdy siadałem na podłodze, gdy drżałem cały, gdy zdrętwiały mi palce, gdy praktycznie ich nie czułem. Trząsłem się, było mi potwornie zimno. W głowie miałem hałas. Szum.
Jezu, Jezu, Jezu...
Próbowałem oddychać, ale nie mogłem, naprawdę nie mogłem. Chyba umrę zaraz. Boże. Umrę. Tutaj, teraz, skulony pod biurkiem, skłócony z połową rodziny. Jedyne co po mnie zostanie Julkowi, to kolejna trauma do kolekcji. Jezu, Jezu...

A potem nagle powietrze odnalazło drogę w mojej krtani, wziąłem chyba największy oddech w całym swoim życiu, dławiąc się przy tym trochę. I jeszcze jeden. I kolejny.
I uspokajałem się powoli, tracąc siły, kładąc się na ziemi. Rozdygotany cały. Podłoga była strasznie brudna, powinienem tu odkurzyć. Przymknąłem oczy, wyczerpany. Nie miałem siły nawet płakać.
Chyba zdławiłem atak paniki w zarodku. Jezu. Byłem tak zmęczony, jak nigdy. Mógłbym zasnąć w ciągu kilku sekund.
Nie wiem ile to trwało wszystko, ale chyba niedługo, bo nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się. Uniosłem powieki, zobaczyłem niebieskie skarpetki Ulki trzy metry od mojej twarzy.

- Co ty robisz? - spytała zaskoczona.

- Odpoczywam - wymamrotałem, ciągle roztrzęsiony.

- Słyszałam, jak wyjesz.

- Nic mi nie jest...

- Leżysz i płaczesz na podłodze. Jakbyś miał o co - prychnęła, podchodząc bliżej. - Weź nie przesadzaj.

- Nie mam siły, Ula - szepnąłem, znowu przygniatany tym wszystkim do ziemi. Westchnęła z irytacją, szturchając mnie nogą.

- Posłuchaj - zaczęła, całkiem nieświadoma mojego stanu. Usiadła na krześle, jakby znalezienie brata na podłodze było dla niej najnormalniejsze na świecie. - Mogę mieć w dupie twojego chłopaka, ale nie mam w dupie ciebie - oświadczyła, po czym ewidentnie czekała na moją odpowiedź. A ja próbowałem znowu nie zacząć się dusić. - Czy ty możesz usiąść? - spytała niecierpliwie. Pokręciłem głową. Westchnęła głęboko. - Słuchaj, to jest naprawdę trochę żałosne, nawet jak na ciebie - spróbowała zażartować, dogryźć mi, ale ja nie znalazłem w sobie siły na to. Tylko powietrze znów uciekało ode mnie. Kolejne łzy zaszczypały mnie w oczy.

- Ula - wydusiłem z siebie. - Jest m-mi strasznie, strasznie przykro.

- Mi też jest przecież przykro - odparła, ale już tak trochę mniej pewnie siebie. - Ty nic mi nie powiedziałeś. Nic. Kurwa, ojcu się zwierzałeś, a nie mi? - spytała trochę płaczliwie. - Co ci jest w ogóle?

- Chyb-ba atak paniki - przyznałem, bo przecież to nie był mój pierwszy raz. Przecież wiedziałem, jak to się u mnie zaczyna. Przecież w pierwszych miesiącach po Kubie nie było trzech dni bez nich.

- Ty miewasz ataki paniki? - zapytała cicho, zsuwając się z krzesła na podłogę koło mnie. Teraz to była całkowicie poważna. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, dotknęła mojego ramienia. Pogładziła je delikatnie.

- Nie - przyznałem, pozwalając jej na to. Szczerze mówiąc nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mnie teraz objęła, żeby ktokolwiek mnie objął. O Boże. Robiłem z siebie jakąś ofiarę, ale nie umiałem nic na to poradzić w tamtym momencie. Ciężko mi było.

- To przeze mnie?

- Nie wiem... chyba przez całokształt, ja... dużo mam emocji, Ula - wymamrotałem. - Bo zaraz jest matura, ja normalnie kończę szkołę... i jest Julek, i to... to jest świeża sprawa przecież... i niedziela, Boże, pieprzona niedziela i ty... ja myślałem, że tam umrę, że mi serce pęknie i... jeszcze potem, jak Julian poszedł, to mama zrobiła taką scenę, że przecież z ojcem nie rozmawiają i to przeze mnie wszystko... i wczoraj było tak źle, dzisiaj też, jeszcze ta krew z nosa... i ja nie wiem, to jest tak dużo... - wymieniałem, cały się trzęsąc. - I... i jeszcze Magda, to jest przyjaciółka Juliana, ja z nią do klasy chodzę i ona wie o mnie, o nim od jakiegoś czasu, ale dowiedziała się naprawdę źle i... nie wiem, ja zepsułem rzeczy między nimi, zepsułem rzeczy w domu, między rodzicami, między mną, a tobą, psuję wszystko, czego się dotknę i... Jezu, ja... ja się tak boję, że Julka też zepsuję, że... bo jego mama nie wie w ogóle i on powiedział, że to byłaby jakaś masakra z nią i... kurwa, Ula, ja sobie myślę, że ja to nic dobrego nie umiem wnieść do niczyjego życia - wyszlochałem, czując się najgłupiej na świecie. Chciałbym cofnąć czas i zatkać sobie ręką usta, bo nie miałem prawa, nie miałem powodu tak się nad sobą użalać. I nie było mi lepiej, a tylko gorzej, bo Ulka teraz była przerażona, bo nachyliła się do mnie, bo mnie przepraszała trochę, bo zagrałem na jej emocjach. - J-jezu, przepraszam, przep-praszam, ja takie głup-poty gadam...

- To nie są głupoty - zaprzeczyła szybko. - Może ty sam jesteś z lekka głupi, ale... - urwała, a ja zacząłem się trochę śmiać. Wytarłem nos rękawem i tak już upierdolonej bluzy. Spróbowałem usiąść, nogi podciągnąłem do piersi, odsunąłem się trochę od Ulki. Oparłem się plecami o kaloryfer. Ona cały czas mnie obserwowała. Uśmiechnęła się niepewnie. Oczy miała bardzo zmartwione. Czułem, że mam wypieki. - Natan, dobra, przepraszam za niedzielę. Przepraszam, przesadziłam, ale tylko trochę, bo ty mnie tak tym wkurwiłeś. Poważnie. Nie wiem kiedy ostatnio byłam na ciebie tak wściekła. Nie wiem czy kiedykolwiek byłam na ciebie tak wściekła - sprecyzowała. I widziałem to w niej, że wcale jej nie przeszło. I mi też nie przeszło, ale przynajmniej ze sobą rozmawialiśmy. - Czemu ty nic mi nie powiedziałeś, co? Przecież pytałam milion razy. Przecież... Miałeś tyle, tyle okazji! I nic - dodała. Dla odmiany to ona znowu była bliska płaczu.

- Nie wiem. Nie wiedziałem co będzie z tego...

- To czemu ojcu powiedziałeś?

- Bo... bo z ojcem jakoś tak nam ostatnio po drodze?

- Kurwa, Natan, nam też kilka miesięcy temu było po drodze! - pożaliła się. - Pa-pamiętasz, jak jakoś tak na jesieni, może w październiku, przylazłeś do mnie taki cały rozwalony? Powiedziałeś wtedy, że się z kimś całowałeś. To on był? To jego całowałeś kilka miesięcy temu? - pytała. Widać po niej było, że dokładnie przemyślała, co chce wiedzieć. Serce szybko mi biło. Odetchnąłem głęboko.

- Tak - przyznałem.

- Ja pierdolę... to od wtedy kręciliście? Tyle miesięcy?

- My... trochę, ale...

- Co znaczy "trochę", co? - spytała, a jej głos był bardzo mały. Schowałem twarz w dłoniach, wzruszyłem ramionami. Ulka złapała za mój prawy nadgarstek, szybkim ruchem ściągnęła mi rękę w dół, popatrzyła mi w oczy. Te jej, piwne, były bardzo wąskie.

- Całowaliśmy się może kilka razy... - wymamrotałem. Lub kilkadziesiąt. Jezu. Jezu.

- To u niego nocujesz, jak znikasz na noc?

- Co? - spytałem zaskoczony. Oczywiście, że wymykałem się do Julka i oczywiście, że nie raz. Ale zawsze robiłem to tak, żeby nikt mnie nie zobaczył. Do tej pory nigdy nie zostałem z tym skonfrontowany, a byłem pewien, że gdyby rodzice się zorientowali, miałbym niezłe jazdy. A teraz Ulka patrzyła na mnie jak na wielkiego idiotę.

- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Myślę, że mniej hałasu zrobiłaby orkiestra dęta, niż ty wymykający się po tym, jak powiesz wszystkim, że idziesz spać.

- Czemu nic mi nie powiedziałaś? - spytałem nagle, czując jak robi mi się gorąco na twarzy. Co za wstyd. Masakra. Ja pierdolę...

- Bo czekałam, aż ty mi coś powiesz - wysyczała, a jej wzrok płonął. Znowu wyglądała, jakby mogła udusić mnie gołymi rękoma. - Więc jak? Nocne spacery, czy niewinne nocowania u twojego pieprzonego chłopaka? Och, przepraszam, podobno jeszcze nim wtedy nie był, co?

- Naprawdę nie był - powiedziałem cicho. Ula odetchnęła głęboko.

- No nie wiem, Natan, ale teraz wygląda to tak, jakbyś jeździł dawać dupy obcemu typowi - warknęła. Co za małpa.

- Weź spierdalaj, Ulka. Widzisz? Taka jest z tobą, kurwa, rozmowa! - krzyknąłem, wstając z podłogi. Cały czas się trząsłem, cały czas było mi zimno i słabo. Zdjąłem z oparcia krzesła sweter, w którym chodziłem po domu, odwróciłem się do Uli plecami i szybko przebrałem, zrzucając z siebie brudną bluzę. Drżącymi dłońmi zamknąłem okno. Popatrzyłem znowu na nią. - Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Możesz sobie iść.

- Odpowiedz mi na pytania.

- Ja pierdolę... Tak, sypiałem u Julka, bo się kurwa przyjaźnimy. Tak, nie powiedziałem ci o tym, bo nie chciałem, żebym ktokolwiek wiedział. Tak, przyznałem się ojcu, bo po prostu tak wyszło. Zadowolona?

- Ale czemu ojcu! - wyjęczała, też wstając. - Ja tego nie rozumiem! Czemu jemu? Czemu nie mamie, albo Laurze?

- Matkę by pojebało, a gdybym powiedział Laurze, to przecież zaraz wszyscy by, kurwa, wiedzieli - prychnąłem. Ulę zatkało na moment, po czym roześmiała się cicho, nagle, niespodziewanie. I ja też się roześmiałem, i było to takie uwalniające. I chichraliśmy się przez moment, aż w końcu to ja pierwszy przestałem. - Jak kazałaś się Laurze czegoś dowiedzieć, to przecież ona od razu mi wypaplała, że to ty ją przysłałaś - dodałem, jakoś tak łagodniejąc. Ula roześmiała się jeszcze głośniej.

- Co za krowa - zachichotała. I pomyślałem wtedy, jak bardzo brakuje mi Uli. Jak bardzo nawaliłem. Że tak się zaaferowałem Julkiem, że zupełnie zaniedbałem wszystko inne. Ulę zaniedbałem.

- Ja chyba bałem się ci powiedzieć, Ula - przyznałem po chwili. Spoważniała, patrząc na mnie uważnie. - Bo... bo ty tak strasznie, strasznie lubiłaś Kubę i... się chyba bałem, że ty będziesz zawiedziona, że może jest ktoś inny, kto...

- Kurwa, Natan, zawiedziona to ja jestem teraz - przerwała mi. Złapała mnie za ramię, popatrzyła mi w oczy, wbiła palce trochę za mocno. - Ty jesteś naprawdę zjebany. Naprawdę. Nie wiem czy ten twój chłopak się na to godzi, czy jeszcze się nie zorientował, czy może jest jeszcze gorszy niż ty i gówno mnie to w tym momencie obchodzi. Ale ty mnie obchodzisz, jasne? Więc jeśli jeszcze raz zrobisz mi taki numer, jeśli jeszcze raz będziesz się tak ode mnie odcinać, to ja będę mieć ciebie i twoich problemów już dość, jasne? Od lat trzeba chodzić wokół ciebie na palcach i ja naprawdę nie zamierzam dłużej się na to godzić. Rozumiesz mnie, Natan? Jesteś moim cholernym bratem, przeszedłeś cholernie dużo, ale to jest moment, w którym ja nie zniosę już tego dłużej, jasne? Ja chcę mieć po prostu normalnego starszego brata, rozumiesz? - pytała cicho, płaczliwie, ze łzami w oczach, potrząsając mną całym. I mi też chciało się płakać, bo przecież że wiedziałem, że zawiodłem Ulkę milion razy. Albo i dwa miliony. - Rozumiesz mnie? Rozumiesz, co do ciebie mówię?

- Tak - powiedziałem, bo rozumiałem przecież. - Tak.

- Ja chcę mieć brata, Natan, a nie obcą osobę w pokoju obok.

- Wiem, Ula - szepnąłem. I serce znowu biło mi szybciej. - Wiem, wiem. Ja się postaram, Ula, ja się postaram dla ciebie. Będę się starać, obiecuję, obiecuję... tylko... tylko ty musisz przeprosić Julka, jak tu przyjdzie...

- O nie - prychnęła, zabierając rękę z mojego ramienia. Nie dałem się.

- Ulka, do cholery jasnej, to jest twój problem do mnie. Nie do niego. Nie znasz go, a potraktowałaś jak jakiegoś... nie wiem, jak jakiegoś śmiecia - jęknąłem, próbując się tam nie rozryczeć. Zacisnąłem sobie palce na włosach. Popatrzyłem w sufit, zamrugałem kilka razy odpędzając łzy, popatrzyłem znowu na nią. - Pomyślałaś choć przez chwilę, jak on się poczuł?

- Nie ob...

- Och, nie pieprz głupot! Przecież cię znam, wyrzuty sumienia cię zeżrą...

- Wcale nie. To nie mój problem, że ten chłopak jest na tyle głupi, żeby się z tobą umawiać.

- Mnie sobie obrażaj do woli, mi mów co tam ci ślin na język przyniesie, ale od Julka się odczep - powiedziałem z nagłą stanowczością. - Ulka, on jest dla mnie cholernie ważny. Cholernie. I... i nie wyobrażam sobie, żebyś choćby nie spróbowała go poznać...

- Ty nie rozumiesz, że ja nie chcę go poznawać? - spytała będąc na granicy płaczu.

- Proszę...

- Na ile to jest poważne? Ty, on?

- W sensie?

- To, co słyszysz.

- Na... nie wiem - przyznałem cicho. Bo nie wiedziałem. Bo spotykaliśmy się przecież, ale wciąż miałem wrażenie, że do Julka wcale nie dotarło jeszcze, co to tak naprawdę znaczy, co za tym idzie, ile konsekwencji może mieć z tego powodu. Jezu...

- No właśnie, Natan. Najpierw, to ja bym chciała poznać ciebie - powiedziała twardo, a jej oczy były przepełnione takim wyrzutem, takim rozczarowaniem, goryczą, złością, że nie śmiałem ciągnąć tematu Julka.

Bo Ulka miała przecież rację, bo tak naprawdę nie wiedziała o mnie nic.
Nie wiedziała na przykład o Zuzi. Może i widziała ją na studniówce, ale nie miała pojęcia, że przez rok nie odzywaliśmy się do siebie, że jej też złamałem serce.
Dlatego usiadłem na niepościelonym łóżku i zacząłem mówić. Nagle, niespodziewanie, ku zdziwieniu Uli.
Od początku, od tych pierwszych miesięcy po Kubie, gdy poszedłem do szkoły, gdy było tak strasznie, gdy odzywała się do mnie tylko Zuza.
Pomijałem sporo rzeczy, ale powiedziałem o tym, jak pocałowała mnie na swojej osiemnastce, jak po tym w środku nocy wróciłem do domu, jak zrobiłem jedną z wielu, wielu scen. Ula pamiętała, jak złamałem sobie nos i nogę, jak wrzeszczałem w kuchni że nie chcę żyć, jak leżałem w szpitalu, a potem przez cały czerwiec w swoim łóżku, jak tamte wakacje były najcichszymi, jakie pamięta. Nie pomyślałem nigdy o tym. Powiedziała mi, że wtedy, w maju i w czerwcu rodzice na zmianę brali wolne, żeby tylko któreś z nich było w domu, żebym przypadkiem nie został sam, żeby ktoś mnie pilnował.
Nie pamiętałem tego w ogóle.
A potem powiedziałem jej, jak na jesieni poznałem się z Julkiem, jak Magda mnie nieznosiła, ale on jakoś tak od razu zaakceptował. Pominąłem wątek wystawiania sztuki, w której grałem znaczącą rolę, ale Ula nie zauważyła jakiejś wyrwy. W końcu było to tyle informacji, że nie mogła zorientować się czy czegoś brakuje.
Opowiadać skończyłem na sylwestrze sprzed półtora roku, gdy strasznie bałem się iść, gdy pod jakimś impulsem zgoliłem głowę, gdy pierwszy raz wspomniałem wtedy Julkowi o Kubie.
Komukolwiek o Kubie.
I było mi to tak ciężko opowiadać, i tyle emocji to we mnie wywołało, że nie mogłem już więcej.
A Ula milczała przez większość tego czasu, patrząc na mnie z jakimś wielkim zaskoczeniem. Jakby nie sądziła, że ten moment kiedyś nadejdzie.
Zgodziła się, żeby tutaj przerwać na tę chwilę.
Powiedziała, że mnie nienawidzi.
Powiedziała, że mnie kocha.
Podeszła do zdjęcia stojącego na komodzie, długo patrzyła na Kubę. Potem popatrzyła na mnie.

- On ci spieprzył życie, Natan - powiedziała mi całkiem poważnie. Pokiwałem słabo głową. - Był tego wart?

- Tak - odpowiedziałem bez zastanowienia. Ale potem naszła mnie refleksja. Przełknąłem ślinę. - Nie wiem - przyznałem jednak.

- A Julian jest tego wart? Że ci spieprzył życie?

- On nie spieprzył mi jeszcze życia - zaprzeczyłem szybko. Ula pokiwała głową.

- Jeszcze - oceniła, w jakiś taki brutalny sposób. - Jeśli on też spieprzy ci życie, to z ciebie chyba nic już nie zostanie. Ty się miękki przy nim robisz.

- Ja tak naprawdę jestem bardzo miękki, Ula - wyznałem cicho, bo przecież że byłem. Jak plastelina, mokry piasek, plama błota. A Ula pokręciła głową.

- Nie dla mnie - skwitowała, posyłając mi jeszcze jedno, długie spojrzenie.

A potem wyszła z mojego pokoju, zostawiając mnie zgarbionego, przycupniętego na krańcu materaca.
I gdy ona zniknęła, w pokoju zrobiło się, o dziwo, jeszcze ciężej. To było tak, jakbym nie umiał znieść sam siebie.
Wyczerpany tym wszystkim skuliłem się na łóżku, naciągnąłem na siebie kołdrę, obróciłem się twarzą do ściany, przespałem prawie sześć godzin.

A wieczorem, tak jak obiecałem, zadzwoniłem do Julka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro