54 - czyli straszne uniki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julian przycichł.
Odszukałem go po rozmowie z Zuzią, ale było to trochę trudne, bo zaszył się w parku za szkołą z książką w ręku i nie odbierał. Powiedział tylko, że nie włączył telefonu po maturze podstawowej i uciekł wzrokiem gdzieś w bok, gdy przysiadłem się obok. Próbowałem pomówić o tym, co miało miejsce dzisiaj rano, ale zbył mnie wzruszeniem ramion. Stwierdził, że nic się nie stało i nie chciał rozmawiać ze mną już więcej. Nie zareagował też, gdy ostrożnie wskazałem na czerwone zadrapania na jego lewej ręce.

- Sam je zrobiłeś? - spytałem cicho, nie bez strachu. Wzruszył ramionami znowu.

- Chyba. Na egzaminie się zestresowałem. Czasem bezmyślnie tak mi wychodzi - mruknął tylko, wciąż nie patrząc mi w oczy.

- Julek...

- Muszę oczyścić głowę, nie mów teraz do mnie, okej? - poprosił cicho. To było jak policzek. Poczułem się strasznie głupio, bezradnie się w niego wpatrywałem. - Założę słuchawki - zapowiedział, szukając ich w torbie. - Może znajdź Magdę.

- Julek, proszę cię - wymamrotałem, chcąc wziąć go za rękę, ale on zabrał ją szybko ode mnie.

- Nie tutaj - syknął, wciskając słuchawki do uszu. W parku byliśmy absolutnie sami. Nie dałem za wygraną. Zsunąłem się z ławki, przykucnąłem przed nim. Musiał na mnie spojrzeć, musiał po prostu. Delikatnie oparłem dłonie na jego kolanach. Nie strącił ich.

- Juluś...

- Jest okej - powiedział cicho. Oczy miał szkliste trochę. - Naprawdę. Muszę się wyciszyć, przestać myśleć. Dobrze?

- Tak - zgodziłem się niechętnie. Julian znowu zaczął czytać, ja chciałem nim potrząsnąć. Przykro mi było strasznie.

Zostałem z nim przez kolejną godzinę, podczas której Magda nas odnalazła. Od razu zauważyła, że wcale nie jest okej, nie było to trudne. Próbowała zagadnąć Julka, ale uśmiechnął się do niej tylko lekko i przekierował rozmowę na zadania egzaminacyjne. A potem znów się wyciszał.
Wrzeszczeć mi się chciało.
Wyjąłem papierosy, wypaliłem trzy pod rząd, dym wydmuchując gdzieś w jego stronę, a on nawet na to nie zareagował.
W międzyczasie Magda poczęstowała nas pokrojoną w słupki marchewką i selerem (zjadłem tylko marchewkę), potem wyjęła z torby kanapki z masłem orzechowym, które przygotowała dla każdego, a na koniec dostaliśmy od niej po czekoladce. To wszystko było bardzo słodkie i bardzo niespodziewane, jednak Julian ledwo zjadł pół kanapki, a resztę schował do torby, mówiąc że na później. Skręcało mnie coraz bardziej, bo on nigdy nie odmawiał jedzenia.

- Natan, przecież do przewidzenia było, że zapomnisz, by przynieść sobie drugie śniadanie - westchnęła, kręcąc głową, gdy podziękowałem jej raz jeszcze. I miała rację. Kompletnie nie pomyślałem o tym, że dwie matury z długą przerwą między nimi to wystarczający czas, żeby zgłodnieć.

Po posiłku Julian znowu się od nas odciął, podgłaśniając muzykę w słuchawkach tak, że ja też słyszałem. Magda próbowała udawać, że to nic nienormalnego, ja na razie też zostawiłem go w spokoju.

- Z Zuzą gadałem - powiedziałem jej, zjeżdżając trochę z ławki. - Spytała o Julka, mówiąc jednocześnie, że nie chce być wścibska.

- Słodko z jej strony - mruknęła z przekąsem. Posłałem jej półuśmiech, trochę wymuszony. - Okej było?

- Absolutnie okej.

- A on? Rozmawialiście? - spytała szeptem, bez dwóch zdań mówiąc o Julku pogrążonym w swojej lekturze. Pokręciłem głową.

- Taki jest odkąd go tu znalazłem.

- To bardzo nie w jego stylu...

- Nie wiem, co mam zrobić - westchnąłem bezradnie.

- Przestrzeń mu dać - powiedziała tylko. - On, gdy coś go wytrąci z równowagi, to się odcina. Daj mu chwilę po prostu.

- Ode mnie się jeszcze nie odcinał... - oceniłem, na co Magda popatrzyła na mnie sceptycznie. Raz dwa przypomniałem sobie a to ciszę po sylwestrze, a to uniki po tym, jak palnąłem, że między nami nic nie ma. Julek potrafił w najmniej subtelny sposób wyizolować mnie ze swojego świata. Jezu.

Sprawdziłem godzinę, powiedziałem ją Magdzie. Oceniliśmy, że pora już wracać do szkoły, że lepiej być za wcześnie, niż spóźnić się dwie minuty.
Delikatnie dotknąłem łokcia Juliana, na co aż się wzdrygnął. Wyjął słuchawki, bez słowa schował książkę. Na lewej dłoni miał świeże wgniecenia od wbijania w skórę paznokci. Nic już nie powiedziałem.

***

Nie poczekał na mnie po maturze. Zwiał jak najszybciej, ale przynajmniej napisał na grupie ze mną i Magdą, że już skończył i wraca do domu.
Sfrustrowany, wciąż zbierając trochę wścibskich spojrzeń, przycupnąłem na parapecie na parterze, czekając na dziewczynę.
Magda chyba postanowiła napisać pięć wypracowań, bo siedziała na egzaminie praktycznie do samego końca, gdy ja co chwilę sprawdzałem, czy Julek odpisał mi w wiadomości prywatnej. Chuja odpisał. Teraz byłem nie tylko zmartwiony, ale też zirytowany. Jak tam sobie chce.

Magda za to wykazała się dużym współczuciem i zrozumieniem. Zaprosiła mnie na ciasto do pobliskiej cukierni, uparła się, że zapłaci i pogadała ze mną szczerze na temat Julka. Opowiedziałem jej dokładnie o tym, co zaszło rano w łazience, a ona powiedziała mi o sytuacjach, gdzie Julek na kilka dni się wycofywał.

- Najdłużej, jak mnie unikał, to był prawie tydzień w podstawówce, po tym, jak jego tata przyszedł po niego całkiem pijany i zrobił straszną awanturę u nas w domu - powiedziała, patrząc na swoje dłonie. Wzruszyła ramionami. - Chyba się wstydził.

- Może - przyznałem. Zawahałem się. - A czy... Zauważyłaś kiedyś, że on jak się denerwuje, to na przykład drapie się po rękach czy coś w tym stylu... - zarzuciłem ostrożnie, chcąc w ogóle wybadać temat. A Magda spojrzała na mnie niepewnie, przygryzła trochę dolną wargę.

- On tak od zawsze chyba - powiedziała cicho. I nic więcej, więc ja też nie ciągnąłem już tematu. - Wiesz... myślę, że gdyby nie było cię tam rano, to on normalnie by się zachowywał. Udałby, że nic się nie stało.

- Myślisz, że teraz też się wstydzi?

- Nie wiem. Bardzo możliwe. No bo byłeś świadkiem tego, jak ktoś się odnosił się do niego... źle, czy też chamsko... Wiesz, kiedyś była taka sytuacja, po wypadku Kingi, że chłopcy z równoległej klasy zobaczyli ich razem na dworze. Julek wyszedł z nią na spacer, Kinia na wózku była, on pomagał jej wstać i przejść na ławkę. A Ci chłopcy zaczęli go przezywać, że siostrę kuternogę ma czy coś takiego...

- Jezu - jęknąłem, bo okropne to było. Skręcało mnie na samą myśl o tym, jak on się musiał czuć, jak Kinga się musiała czuć. Magda spuściła wzrok.

- Ja to z balkonu widziałam, ale nic nie zrobiłam. I wieczorem poszłam do Julka, a on był absolutnie normalny. A gdy powiedziałam mu, że słyszałam to wszystko, to on nagle stwierdził, że zmęczony jest już, że chciałby pójść spać i poprosił mnie, żebym wracała do siebie. Spierałam się z nim i to był jedyny raz, gdy on na mnie nakrzyczał. Do tej pory mi głupio, że nie wyszłam, gdy mnie prosił. Julian potrzebuje czasem przestrzeni.

- On wszystko w sobie strasznie butelkuje - powiedziałem cicho. Magda uśmiechnęła się smutno, pokiwała głową. - I ja jestem dla niego taką wielką, kolejną tajemnicą. I kurde... Magda, ja naprawdę próbowałem z nim rozmawiać, tak na chłodno, że ta relacja nie będzie mogła, przynajmniej na razie, wyglądać tak, jak on sobie pewnie wyobraża bycie w związku. I on twierdził, że to nic, że on wie, że w porządku, ale... no... dzisiaj w tej łazience, to on stał jak wryty. Nic nie umiał powiedzieć - dodałem całkiem bezradnie. - Na pewno nie przypuszczał, że ktoś może się tak do niego odezwać. Nazwać go tak obrzydliwie...

- Strasznie mi przykro, Natan - powiedziała łagodnie. Nieśmiało dotknęła mojego ramienia, ścisnęła je lekko. - Że to się wydarzyło i że on jest taki dla ciebie. Nie zrobiłeś nic złego. Nie bierz tego do siebie. Przejdzie mu. Zawsze mu przechodzi.

- Ja wiem, ale... no to przeze mnie trochę przecież. Że jeszcze to on ma na głowie...

- Wiesz, Natan... ja zła byłam na niego przez ciebie. I na ciebie też przecież. I wiem, że mówiłam ci trochę średnich rzeczy, że... no sam wiesz. Ale... jak już tak rozmawiamy, to... jeśli Julek miałby się z kimś spotykać... z jakimś chłopakiem w ogóle, tak nigdy nic wcześniej nie mówiąc, to myślę, że... no cieszę się finalnie, że na ciebie padło - bąknęła, czerwieniąc się trochę. I była to prawdopodobnie najmilsza rzecz, jaką Magda kiedykolwiek mi powiedziała.

***

Julek nie odebrał ode mnie telefonu tamtego wieczoru, ale za radą Magdy postanowiłem dać mu przestrzeń.

Nie odebrał też telefonu następnego dnia rano, w czwartek, przed moją maturą z rozszerzonej matematyki. Nie odpisał mi, gdy zapytałem go, czy nie przyszedłby mnie odebrać. Gdy skończyłem pisać i włączyłem internet, moja wiadomość wciąż figurowała jako nieprzeczytana. Zadzwoniłem do niego znowu, ale ponownie nie odebrał.
Poprosiłem Magdę, żeby ona spróbowała się z nim skontaktować. Napisała mi po południu, że wpuścił ją do siebie, ale twierdził, że nie czuje się najlepiej, że chyba coś go bierze.

Postanowiłem spróbować w piątek - dzwoniłem dwa razy, wysłałem kilka wiadomości. Chodziłem po ścianach przez niego. Wieczorem odpisał mi, że jest chory, że ledwo mówi. Spytał jak poszło wczoraj na rozszerzeniu. Miałem ochotę odpisać mu, że mógł oddzwonić, to by się dowiedział, ale przełknąłem to w sobie. Streściłem mu przebieg matury, a on jedynie zareagował sercem na moją wiadomość. I tyle.

Wyszedłem ze swojego pokoju, w którym przegniłem cały dzień. Chciałem z kimś pogadać, tak naprawdę to z Ulką o dziwo, ale przecież nie mogłem. Nie o Julku. Z matką nie chciałem, a taty nie było w domu. Powlokłem się do pokoju Laury. Zapukałem.

- Proszę! - wrzasnęła tak głośno, że aż się skrzywiłem mimo dzielących nas drzwi. Zajrzałem do środka. Leżała rozwalona na swoim łóżku, w krótkich niebieskich spodenkach i starej koszulce po mnie, w którą się już nie mieściłem. Przed nią, na drewnianej podkładce, leżał laptop Ulki z odpalonymi Simsami. Laura zerknęła na mnie pytająco. - Co tam?

- Nic, tak chciałem tylko... - wymamrotałem, stojąc po środku małego pokoju. Trochę syf tu miała. Ostatnio buntowała się przed sprzątaniem i ścieraniem kurzy.

- Chcesz pograć ze mną? - zaproponowała od razu. Lusia była bardzo prosta w obsłudze. Wzruszyłem ramionami, przysiadając na podłodze. Oparłem łokcie o jej łóżko, nachyliłem się do komputera. Ulka uwielbiała tę grę, Lusia tak samo. Mnie ominęła ta fascynacja. - O, mogę ci pokazać naszą rodzinę - zaproponowała, klikając coś w ustawieniach. Wyszła do menu, znalazła tam to, czego szukała. - Z Ulą kiedyś wszystkich zrobiłyśmy - dodała, prezentując mi postacie, które najwidoczniej miały przedstawiać nas. Był nawet kot. Gra się ładowała, Laura gadała jak najęta. Będąc z nią nie musiałem tak naprawdę nic robić. Ona sama dbała o ciągłość konwersacji, nawet wtedy, gdy tylko ona w niej uczestniczyła. - O, zobacz - powiedziała, gdy na ekranie pojawił się dom całkiem podobny do naszego. Pokazała mi go w środku, naprawdę porządnie odwzorowany. W moim pokoju leżały sterty śmieci. Ula je dodała podobno.

- Bardzo zabawne - mruknąłem, gdy pokazała mi dekoracje w postaci pęknięć na ścianach i pajęczyn w rogach. Lusia była ewidentnie zachwycona. Potem przełączała na każdą z postaci, od mamy, przez tatę, nią samą, Ulę, a na końcu mnie. Tylko że ja w grze znajdowałem się zamknięty w piwnicy.

- Co to ma być? - oburzyłem się, gdy ona przełączała kamerę dookoła, by pokazać mi moje więzienie. Dosłownie wsadziły mnie do podziemnej celi z łóżkiem i lodówką.

- Ula cię tu zamknęła jakieś trzy tygodnie temu - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Najpierw chciała cię utopić, ale powiedziałam jej, że przecież w prawdziwym domu nie mamy basenu, więc tutaj też go nie zrobimy. A, no i ja nie zgodziłam się na śmierć głodową, dlatego masz tam lodówkę. Cieszysz się?

- Jezu, weź mnie stamtąd wypuść. I Ulkę tam wsadź - poprosiłem. Laura popatrzyła na mnie bez przekonania.

- Czy ja wiem?

- No weź, zrób żebym chociaż w grze miał trochę lepszy czas, niż teraz.

- Lepiej by ci było, gdyby Ulka zamieszkała w piwnicy?

- Pewnie tak - przyznałem. Więc Laura wypuściła mojego awatara stamtąd, a kazała wejść do środka Uli. Kliknęła na drzwi, zmieniła blokadę. Ulka była z głowy. - Zobacz, jak wpiszę taki kod, to mogę cię uszczęśliwić. Chcesz?

- Przyda się - mruknąłem cicho. Laura to zrobiła, po czym podsunęła mi komputer, żebym sam mógł pograć. Patrzyła na mnie uważnie przez chwilę, jakby próbując rozłożyć mnie na czynniki pierwsze.

- Czemu ci potrzeba uszczęśliwienia?

- Trochę mi przez Julka przykro - powiedziałem niewiele myśląc. Wzruszyłem ramionami, dokładnie zapoznając się z całą historią w grze.

- A on wie o tym?

- Może jakby odebrał ode mnie telefon, to by wiedział.

- Pokłóciliście się? Ja, jak ostatnio pokłóciłam się z Alicją, to nie odzywałam się do niej przez cały tydzień. Serio cały, nie przesadzam. Dopiero Pani Asia kazała nam pracować razem w parze na historii, więc musiałyśmy zacząć rozmawiać - dodała, całkiem zadowolona z siebie, że znalazła mądry przykład z własnego życia. Uśmiechnąłem się nieco. - Skoro się kłócicie, to może ktoś musi was zmusić do popracowania jakoś razem? Nam pomogło.

- Nie pokłóciliśmy się. On tylko... Wydarzyło się coś niemiłego i Julian nie chce ze mną o tym rozmawiać. Że przestrzeni potrzebuje podobno.

- Ty przecież też często nie chcesz rozmawiać. Mama też dużo razy mówiła, że potrzebujesz przestrzeni i spokoju - dodała. Spojrzałem na nią zaskoczony.

- Tak?

- No pewnie.

- I co wtedy robiłaś?

- Nie zawracałam ci głowy. Ale ja nie wiem czy to działało, bo najdłużej, jak się do mnie nie odezwałeś, to były dwadzieścia cztery dni.

- Jak to? - wymamrotałem całkiem zaskoczony. Teraz to Laura wzruszyła ramionami. Przekręciła się na plecy, głowę zwróciła w moim kierunku. Ręce splotła na piersi.

- To było, gdy zacząłeś chodzić do szkoły. Ale mama powiedziała, że to nie jest moja wina.

- To nie była twoja wina, Lusia, ty nic złego nie zrobiłaś, to... Jezu, ja nawet sobie nie zdawałem sprawy z tego... to ja miałem problem wtedy ze sobą, a nie... to nie było przez ciebie. Przepraszam cię, Luśka, strasznie cię...

- Oj, daj spokój, Nat. Mama to samo powiedziała, nie jest mi już przykro wcale - rzuciła, machając lekceważąco ręką. Ale mi było. Jeszcze bardziej. Bo myślałem, że to dla Uli byłem beznadziejnym bratem, a nie dla nich obu. - Ja chciałam tylko powiedzieć, że może Julian ma tak samo jak ty. Że nie odzywa się przez nie ciebie, a przez samego siebie? Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

- Tak - przyznałem cicho. Lusia uśmiechnęła się lekko. Temat się skończył.

Tego popołudnia graliśmy jeszcze przez prawie dwie godziny. Pokazała mi inne postacie, które zrobiły z Ulą w tej rozgrywce - czyli przyjaciółki Lusi oraz Olka, potem pojechaliśmy z rodzicami na wakacje (Ulę też wzięliśmy), powypełnialiśmy tam zadania, moja postać wdała się w cztery romanse, skłóciliśmy mnie z mamą, zamknęliśmy z powrotem Ulkę w piwnicy, urządziliśmy przyjęcie urodzinowe dla Laury. Potem nasza prawdziwa mama zawołała nas na obiad.

A ja nie próbowałem już dobijać się do Julka.

Tak samo z resztą w sobotę, odpuściłem.

Zadzwoniłem w niedzielę koło 11. Koło 13 napisał, że był z mamą i Kingą w kościele, co było o tyle zaskakujące, że Julek do kościoła z nimi nie chodził.
Poprosiłem, żeby oddzwonił. Nie zrobił tego. Zadzwoniłem więc do Magdy z prośbą, by poszła do niego, sprawdziła czy wszystko jest okej.
Ona oddzwoniła po dziesięciu minutach.

- Mama Julka powiedziała mi, że on jest w pracy dzisiaj - wyznała od razu. Strasznie mnie tym zaskoczyła.

- Jak to? Że na stacji?

- Tak. Ja też o tym nie wiedziałam. Podobno Julek w piątek się odezwał do szefa i dostał drugą zmianę na dzisiaj, na niedzielę, chyba też do środy włącznie.

- Przecież miał po maturach dopiero wrócić - wymamrotałem. Czułem się strasznie, strasznie głupio.

- Ja też miałam taką informację. Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Natan...

- Och... nie no, nic... dzięki, że sprawdziłaś...

Pogadaliśmy jeszcze chwilę. Ona musiała kończyć, choć ja wcale nie chciałem. Ale nie powiedziałem tego oczywiście.
Wieczorem napisałem Julkowi, że mam dość tej ciszy, że chcę, żeby mi odpisał chociaż.
Zrobił to, dwie godziny później. Obiecał, że zadzwoni w poniedziałek.
Nie dotrzymał słowa.

We wtorek próbowałem od rana powtarzać materiał z fizyki, bo ostatni egzamin miałem pisać za tydzień, w poniedziałek rano, przed historią Julka. Jeszcze bardziej mnie skręcało przez to.
Siedziałem w domu do jedenastej, ale potem nie mogłem już wytrzymać.
Umyłem włosy, pościeliłem łóżko, ubrałem się całkiem ładnie, użyłem nawet perfum. Nie wiem po co to wszystko. Może, żeby spoliczkować Julka wyglądając jednocześnie bardzo dobrze.

Zamknąłem dom, bo przedtem byłem tam sam. Rodzice w pracy, dziewczyny w szkołach. Kot gdzieś.
Poszedłem na autobus i podjechałem pod stację benzynową. Dziesięć minut przed dwunastą wszedłem do środka z szybko bijącym sercem.

I on tam był, naprawdę tam był. Nie wiem, czemu aż tak mnie to zaskoczyło. Może myślałem, że zmyślał. Albo, że kazał swojej mamie skłamać. Nie wiem.

Stałem przez kilka długich sekund przy wejściu, obserwując go. Siedział na krześle za kasą, robił krzyżówkę albo sudoku. Jak gdyby nigdy nic. Ja pierdolę. Ruszyłem w jego kierunku, on uniósł wzrok. Wytrzeszczył oczy, widząc mnie tutaj.

- Mam ochotę ci przyjebać - warknąłem na przywitanie, zatrzymując się przed nim. Ostrożnie odłożył kolorowy zeszyt na ladę. Wykreślanki. Julek robił cholerne wykreślanki, gdy ja odchodziłem od zmysłów.

- Co tu robisz? - wydukał.

- Nie odzywasz się do mnie, ignorujesz, nie odpisujesz, nie odbierasz, odciąłeś się, traktujesz mnie jak powietrze, a ja martwię się strasznie i musiałem cię zobaczyć, ty głupi skurwysynie - wysyczałem, nagle mając łzy w oczach. Julek wpatrywał się we mnie bez słowa. Wzruszył ramionami, spuścił wzrok.

- Byłem zajęty.

- Miałeś wrócić do pracy po maturach. W poniedziałek piszesz jeszcze jedną.

- Umiem wszystko. Mogłem wcześniej.

- Mogłeś mi powiedzieć.

- Mogłem. Nie musiałem.

- Ja pierdolę, Julek...

- Natan, jak już zauważyłeś, jestem w pracy - przerwał mi cicho, patrząc znacząco za moje plecy. Też zerknąłem przez ramię. Jakaś kobieta czekała za mną z dwoma opakowaniami ciastek w dłoniach. - Jeśli nic nie kupujesz, muszę cię poprosić, żebyś wyszedł...

- Skurwysyn z ciebie - szepnąłem płaczliwie, odwracając się na pięcie. Jak pocisk ruszyłem na zewnątrz, mocno popchnąłem drzwi, wypadłem w majowy dzień. Wrzeszczeć mi się chciało strasznie. Pooddychałem przez chwilę głęboko, po minucie minął mnie mężczyzna w takiej samej, pracowniczej koszulce polo, co ta Julka. Robił coś przy butlach z gazem. Ja wróciłem się do środka. Julian miał twarz bez wyrazu, zapisywał coś w notesie. Podszedłem znowu do kasy.

- Natek...

- Paczkę papierosów. Wiesz których.

- Muszę prosić cię o dowód - powiedział cicho. Wpatrywałem się w niego oszołomiony.

- Jaja sobie robisz?

- Nie. Wyrobi tytoniowe...

- Nie nabijaj się ze mnie. Julek, kurwa, przecież mnie znasz. Przecież ze mną jeszcze chodzisz. Co to za pytanie w ogóle.

- Jak to "jeszcze"? - wymamrotał.

- A co, już nie? Bo jesteś na dobrej drodze. A teraz daj mi te papierosy, proszę.

- Naprawdę potrzebuję twojego dowodu.

- Nie wziąłem go, kurwa. Julian, robisz mi na złość tylko...

- Szef jest dzisiaj w pracy.

- To kup na siebie i mi daj. Wkurwiasz mnie i mam ochotę zapalić...

- Nie mogę - powiedział twardo. - Kolejka się robi za tobą znowu. Jak nic nie kupujesz...

- To - warknąłem, szarpiąc się z torebką gumy do życia na wieszaku. Rzuciłem ją na ladę. Prawie spadła. - O której kończysz pracę? Musimy porozmawiać.

- Nie mogę dzisiaj...

- Julian, dzisiaj, albo możesz mnie pocałować do dupę. O której kończysz?

- O pierwszej. Ale nie mogę.

- Twój wybór. Zaczekam na ciebie.

- Nie czekaj. Nie dzisiaj. Nie chcę dzisiaj...

- A ja nie chcę, żebyś traktował mnie jak element wystroju.

- Nie czekaj na mnie. Zadzwonię wieczorem...

- W takim razie nie musisz już dzwonić - warknąłem. Wyglądał, jakbym go naprawdę spoliczkował.

- Osiem czterdzieści dziewięć - powiedział prawie normalnym tonem, choć oczy miał wielkie i przejęte. Zapłaciłem telefonem, wyszedłem na zewnątrz.

Było gorzej, niż zakładałem. O wiele gorzej.
Z dobrych rzeczy - nazwał mnie Natkiem.
Ze złych rzeczy - cała reszta.
Trochę mnie tam poniosło.
Nie zakładałem takiego obrotu spraw.
Jezu.

Wahałem się przez chwilę, czy nie wrócić tam po raz trzeci. Poczekałem kilka minut przed wejściem, bo może Julek chciałby mnie dogonić. Nie pojawił się.
Ze złością, z wielką frustracją ruszyłem przed siebie wgłąb osiedla, gdzie kojarzyłem mały sklep. Był. Sprzedano mi tam papierosy bez gadania, wziąłem jeszcze zapalniczkę, dwa lizaki truskawkowe, długopis i sudoku, bo Julek mnie natchnął tymi swoimi dennymi wykreślankami.
Wróciłem pod stację benzynową, znalazłem sobie w pobliżu ławkę, usiadłem. Czekałem. Wypaliłem cztery, więcej nie mogłem. Zrobiłem pięć łatwych sudoku. Zjadłem oba lizaki. Minęła mnie Weronika, dziewczyna, z którą Julek miał dużo zmian w lato, weszła do środka.
Była trzynasta dwanaście, a Julian wcale nie wychodził.
Trzynasta osiemnaście, gdy w końcu wyłonił się zza drzwi. Zobaczył mnie dopiero po chwili, gdy przechodził między dystrybutorami paliwa. Zatrzymał się. Między nami było z piętnaście metrów. Julek obrócił się na pięcie i poszedł z powrotem na stację. Myślałem, że się przewidziałem. To było tak, jakby wsadził mi rękę między żebra, wyjął serce i rzucił je w kałużę.
Było mi tak strasznie, strasznie głupio.
Patrzyłem za nim.
Nie wiedziałem, czy on chce mnie tam przeczekać, czy też postanowił wyjść tylnymi drzwiami.
Stwierdziłem, ze dość upokorzeń na dzisiaj.
Wstałem z ławki, odrętwiały ruszyłem w stronę przystanku autobusowego.
Ledwo stawiałem kolejne kroki, nogi mi się jakoś plątały.
Doszedłem na przystanek, oparłem się plecami o wiatę tuż koło rozkładu jazdy. Stwierdziłem, że rozpłaczę się dopiero w domu.
I tak stałem przez minutę lub dwie, zanim cień Julka pojawił się tuż obok. Zasłonił mi całe słońce. Zorientowałem się, że jednak trochę płaczę.

- Natek... - szepnął cicho. Stał blisko, ale nie za blisko. Miał na sobie czarną koszulkę bez dekoltu i bez rękawów, tę przyległą, którą tak strasznie lubiłem, w której tak strasznie dobrze wyglądał. Na to luźna koszula w pionowe prążki, która nadymała się trochę od wiatru.

- Jadę do domu - powiedziałem mu, ocierając oczy palcami lewej ręki. W prawej ściskałem sudoku. Julian wyjął z materiałowej torby paczkę papierosów i mi dał. - Już sobie kupiłem.

- To zatrzymam dla ciebie na później - powiedział niemrawo, chowając ją z powrotem. Milczałem. - Chciałeś ze mną porozmawiać...

- Chcę z tobą porozmawiać od środy.

- Ja...

- Julian, ja jadę do domu. Zrobiłem z siebie idiotę. Jeśli chcesz, możesz jechać ze mną. Jeśli nie chcesz, droga wolna. Ja nie pozwolę ci się tak traktować - powiedziałem drżącym głosem. Serce biło mi strasznie szybko. Bardzo bałem się, że on naprawdę sobie pójdzie, że naprawdę nie będzie chciał spędzić czasu ze mną, przegadać wszystkiego. Ale wtedy go puszczę, nie pójdę za nim.

- Chcesz iść do mnie? - spytał cicho. Zaskoczył mnie tym bardzo. Pokręciłem głową, patrząc na niego wreszcie. Oczy miał ciemne, smutne.

- Chcę wrócić do siebie. Z tobą, albo bez ciebie. Nie będę już za tobą latał jak jakiś pies. Teraz ty polataj sobie za mną, jeśli chcesz - wysyczałem, czując jak złość znowu mnie zalewa, jak kolejne łzy próbują spłynąć mi po policzkach. Spuścił głowę. Bez słowa usiadł na ławce, garbiąc się trochę. Nic nie powiedział. Więc ja też się już nie odzywałem. I czekaliśmy tak przez kilka minut na szesnastkę, która jak na złość się spóźniała. A potem Julian wsiadł za mną do środka, usiadł obok mnie. Ja uparcie patrzyłem przez okno, ale jego odbicie w szybie wpatrywało się we mnie. Nie rozmawialiśmy przez te kilka przystanków. Nie rozmawialiśmy też, gdy wysiedliśmy. Szliśmy w napiętej ciszy. I dopiero, gdy mój dom zamajaczył na horyzoncie, Julek się odezwał.

- Nie płacz przeze mnie, Natek, proszę.

- Ze złości chyba się popłakałem - bąknąłem, bo cały czas ledwo powstrzymywałem łzy. Nie ukrywałem tego przed nim. - Teraz dopiero. Jakoś tak...

- Przepraszam, jeśli dałem ci powód do płaczu...

- Dałeś mi powód do zamartwiania się - orzekłem, otwierając furtkę. Julian zamknął ją za nami, dorównał mi kroku. Czekał, gdy otwierałem drzwi. - To było takie słabe, Julek... Takie... takie okropne, bo... ja przecież nie zasłużyłem sobie, żebyś karał mnie ciszą! - wybuchłem, gdy tylko zatrzasnęły się one za nami. Patrzył na mnie.

- Jest ktoś w domu? - spytał niepewnie. Pokręciłem głową.

- Nie. Rodzice w pracy, dziewczyny w szkołach. Ulka kończy po piętnastej chyba - rzuciłem, idąc do kuchni. Na lodówce wisiały ich plany lekcji. Przyjrzałem się. - Przed piętnastą chwilę. Laura ma kółko plastyczne - dodałem, odwracając się do niego. Stał w progu. Wyglądał bardzo smutno, mizernie.

- Ja nie ciebie chciałem karać - powiedział cicho.

- To ci nie wyszło. Co to miało być w ogóle, co? Chory byłeś? Tak? Na głowę chyba. Żebyśmy się, Julian, zrozumieli - mnie nie można tak traktować, rozumiesz? - spytałem ze złością. Pokiwał głową. Podszedłem bliżej do niego. - Ja mam ochotę naprawdę mocno ci przypierdolić - warknąłem.

- Możesz, Natek. Zasłużyłem. Nie oddam ci... - powiedział, patrząc w podłogę. Odetchnąłem głęboko.

- Przecież tego nie zrobię.

- Okej.

- Julek, ja już nigdy w życiu cię nie uderzę, jasne? Nawet wtedy, gdy będziesz zachowywać się jak ostatni złamas. Jak teraz na przykład. I przez ostatnie kilka dni. Od środy, jeśli byś zapomniał. Mamy wtorek. Tydzień praktycznie. Tydzień unikania mnie. I pewnie trwałoby to w najlepsze, gdybym nie przylazł dzisiaj do twojej pracy. O, zapomniałbym, do twojej pracy, w której potraktowałeś mnie naprawdę słabo. I nie było wielkiego ruchu, więc nie wciśniesz mi kitu, że byłeś zajęty! Robieniem, kurwa, wykreślanek! - krzyknąłem, wymachując sudoku, które wciąż ściskałem w ręce.

Oddychałem szybko, stojąc przed nim po tym moim małym wybuchu. Julian patrzył mi w oczy. A potem zrobił mały krok i już był przy mnie. Wziął moją twarz w dłonie, nachylił się, pocałował mocno. Naprawdę mocno. Tak, że wpadłem na ścianę, moje plecy łupnęły o nią głośno. A Julek nic sobie z tego nie zrobił, tylko całował coraz to śmielej, bardziej zaciekle. Poddałem się. Sudoku poleciało gdzieś na ziemię, moje palce były na jego karku.

- Przepraszam, Natek... - westchnął, opierając czoło o to moje. Przymknął oczy. - Przepraszam... - powtórzył, napierając na mnie nagle. I znowu całował. I jego dłonie były na moim ciele, nagle znalazły się na moim pasie, potem na biodrach przy guziku jeansów. Cały czas jego usta były na moich, też wtedy, gdy rozpinał moje spodnie. Zbuntowałem się.

- Ej... - wymamrotałem, odsuwając się od niego. Zatrzymał się. Obaj oddychaliśmy ciężko.

- P-przepraszam...

- Okej, okej... - powiedziałem, ostrożnie dotykając jego twarzy. Usta miał czerwone. Oczy też trochę.

- Je... jeśli chcesz, to... kupiłem w pracy gumki i lubr...

- Julek - przerwałem mu zaskoczony. Zamilkł. Był już o wiele mniej pewny siebie. - Ja... posłuchaj... może i... teraz to w sumie trochę chcę, ale... ale nie chcę... nie wyobrażam sobie, że... że problemy będziemy przez łózko rozwiązywać i...

- To nie tak, Natek, nie tak... Ja tylko chciałem z tobą, bo... bo po prostu, tak... tak zawsze jest i... dobrze się rozmawia i w ogóle, i szczerze... - urwał, całkiem się rumieniąc. Jego palce cały czas były za pasem moich spodni, ale nic więcej. - Chcesz, czy nie? Nie będę nalegał. O... oczywiście, że nie będę nalegał. Możemy... możemy wypić herbatę po prostu. Porozmawiać tutaj. Możesz mnie zbesztać. Powiem ci czemu w ogóle... tak wyszło - dokończył, wzruszając ramionami. I naprawdę wybór był tylko mój. Między nami nie było miejsca, ani czasu na żadną intymność od jakichś trzech tygodni. Brakowało mi tego. Takiego Julka.

- Która jest godzina? - spytałem, a głos mi zadrżał. Zabrał rękę z mojego ciała, spojrzał na zegarek.

- Czternasta dwadzieścia jeden.

- Dobra, zdążymy przed Ulką. Chodź - poprosiłem, czując jak narasta we mnie nowa ekscytacja. To samo było w jego oczach. Obrócił się na pięcie, dopadł do swojej torby, wyjął z niej rzeczy, które kupił. A ja byłem już na schodach, spodnie prawie mi spadały, bo zdążyłem je już całkiem rozpiąć. Gwałtownie otworzyłem drzwi swojego pokoju, on był tuż za mną. Bardzo się cieszyłem, że pościeliłem dzisiaj łóżko, że trochę tu ogarnąłem. Skopałem jeansy gdzieś pod biurko, zdjąłem cienki sweter w kratkę, który ostatnio kupiła mi mama. Julian też był już bez spodni. Razem z koszulą przerzucił je przez oparcie mojego krzesła. Pierwszy zdjął bieliznę, zostając tylko w podkoszulce, ja bylem tuż za nim. On pierwszy usiadł na łóżku, wyciągnął do mnie rękę.

I, cholera, myślałem, że z nim tam oszaleję. Nigdy nie było tak, jak dziś. Mocno, gwałtownie, głośno. Przycisnąłem go porządnie do materaca, dobrze że zdjął wcześniej okulary. Na ramionach miałem ślady po jego palcach, on miał na karku po moich. Nie zdziwię się, jeśli będą z tego siniaki. I to wszystko było jakieś takie ostre, że prawie bolesne. Jak zwierzęta.

A po wszystkim leżeliśmy obok siebie wyczerpani, dysząc głośno, jakbyśmy przebiegli ultramaraton. Albo dwa. Julkowi włosy przykleiły się do czoła, był cały czerwony na twarzy. Krzywił się trochę, jakby naprawdę coś go bolało.

- Okej? N-nic ci nie jest? - wysapałem, przekręcając się na bok, żeby mieć na niego lepszy widok. Uśmiechnął się delikatnie.

- Nie wiem, czy nie przestawiłeś mi czegoś w kręgosłupie szyjnym - mruknął. Ciągle był w tej koszulce. Już w życiu nie spojrzę na nią tak samo. Już bez tego wyglądał w niej bardzo dobrze, a teraz nie wiem, czy będzie mógł ją nosić przy mnie wśród ludzi.

- Trochę chyba mnie poniosło - oceniłem, siadając finalnie. Spomiędzy szafki nocnej, a łóżka wyciągnąłem jego bokserki, moje leżały na spodniach pod oknem. Wstałem, ubrałem się częściowo. Julek wyglądał na tak spoconego, że nie proponowałem mu reszty ubrań. Wróciłem do niego. Wziąłem wielki zamach i mocno uderzyłem w poduszkę obok jego głowy. Wzdrygnął się cały. - Tak bym ci przywalił chętnie.

- Daj mi okulary, bo gdyby nie to, że nie boli, to pewnie nie zorientowałbym się, że to nie ja oberwałem - ocenił. Uśmiechnąłem się lekko, podając mu je z szafki. A potem spoważniałem.

- Jak ty się czujesz, Julek? - spytałem cicho. On też sposępniał.

- Bywało lepiej, Natek.

- Kim oni byli, co? W środę.

- Szkoda gadać. Dwójka z mat-geo. Mam z nimi na pieńku ogólnie...

- Ty masz na pieńku z kimkolwiek? - zdziwiłem się szczerze. Rozbawiło go trochę moje zdziwienie.

- Tomek, ten co gadał, był przewodniczącym w mat-geo. Przed studniówką się mocno pożarliśmy na jakimś spotkaniu, też z kiermaszem książek i... nie wiem, jakoś tak mnie wkurzał zawsze, a ja jego.

- Na jakim spotkaniu? - palnąłem, całkiem zdziwiony. Julek zmarszczył brwi.

- Przewodniczących.

- Co ty tam robiłeś niby?

- Natek... - zaczął całkiem zaskoczony, a z każdą sekundą coraz większy uśmiech wykwitał mu na twarzy. - Przecież ja od dwóch lat pełniłem tę funkcję w mojej klasie.

- Cholera, serio? - jęknąłem. Roześmiał się cicho, pokiwał głową.

- Serio serio.

- Nigdy mi nie powiedziałeś!

- Jakoś chyba zakładałem, że wiesz - ocenił. Oczy mu się śmiały. A potem znowu były czujne. - Z ich klasą mieliśmy w tym roku łączony wuef. Też tam ciągle jakieś sprzeczki wychodziły. Tak ogólnie. Jakoś na zimę któryś zauważył, że ja się raczej nie przebierałem w szatni ze wszystkim i jakieś żarty poszły... To nie było ważne w ogóle - dodał szybko, chyba na widok mojej miny. - Po prostu oni coś mieli do mnie.

- Nie mówiłeś nigdy...

- Bo to nie było ważne - powtórzył z przekonaniem. - W ogóle. I w środę... to mnie jakoś tak strasznie zaskoczyło... Bo... Natek, ja cię tak strasznie przepraszam... to... to było jakoś tak dużo dla mnie, bo... no wiesz, gdy coś tam było tylko do mnie, to cokolwiek, ale... ale to przecież ciebie się tyczyło... I ja nie umiałem się odezwać w ogóle, a... a ty... - urwał, bo brakowało mu chyba powietrza. Julek chyba trochę pękł. Leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Oczy miał szkliste, nieruchome. Nie wiedziałem, co mam zrobić. - No, ty, Natek, ty... ty tak od razu im odszczeknąłeś... a ja... ja stałem jak ostatni debil... i wiesz, to przeze mnie przecież było... bo... bo to ja ciebie pocałowałem na tym głupim korytarzu i... Boże... i przecież, gdyby to do ciebie tak... tak się ktoś odezwał, to ja... ja nic bym pewnie nie umiał zrobić, nie? Ze mnie... ze mnie jest taka... - urwał, wargi trochę mu się trzęsły. Wsunął palce pod szkła okularów, przycisnął je do oczu. Przysunąłem się trochę, dotknąłem jego ramienia, dotknąłem jego głowy.

- Julek...

- Nie, proszę... nie użalaj się nade mną... ja... ja... przejdzie mi zaraz przecież...

- Możesz przy mnie płakać, Julek...

- Ja nie będę płakać, nie mam o co. Ja tylko... mi jest tak wstyd, Natek... tak mi wstyd...

- Nie masz się czego wstydzić przecież...

- Nie o to chodzi - wymamrotał, patrząc na mnie w końcu. Zacisnął palce na moim nadgarstku. - Przepraszam, przepraszam. Natek, naprawdę przepraszam. Nie chcę, żebyś teraz... żebyś przestał być na mnie zły z lit-tości... nie o to chodzi, ja... ja po prostu... naprawdę...

- Nadal jestem trochę zły, Julek - powiedziałem łagodnie. Serce mi pękało, gdy on tak prawie płakał, ale jednak wcale nie. Bezgłośnie łapał krótkie oddechy z głową na mojej poduszce. Trząsł się trochę, ale oprócz szeptu nie wydawał żadnych dźwięków. Ja płakałem zawsze głośno. Julek chyba nie miał tego przywileju. Julkowi nawet łzy dobrze nie ciekły.

- B-będziesz jeszcze bardziej zły. Bo... bo ja... ja znowu to zrobiłem, Natek... przepraszam... przepraszam...

- Co?

- W środę. Nie mogłem. Na... naprawdę... to... naprawdę... ja nie mogłem nie, przepraszam, przepraszam cię strasznie...

- Julian, co ty mówisz? - spytałem ze strachem. Zacisnął mocno oczy, zacisnął usta, pokręcił głową.

- No wiesz co... - wymamrotał z trudem. - Przepraszam... ja wiem, że mam problem, Natek, ja wiem, wiem przecież... wiem, że obiecałem, że jeśli, to ja zadzwonię do ciebie, wiem że obiecałem, przepraszam, przepraszam, to silniejsze ode mnie było i...

- Julian - przerwałem mu, delikatnie kładąc dłonie na jego barkach. Przecież już zrozumiałem, już świadomość zalała mnie całkiem. Przecież mnie skręcało w środku.

- To nie jest twoja wina, Natek, to nie twoja wina - dodał cicho. - Ja... ja rok byłem przecież czysty, ja... ja myślałem, że to za mną już i w ogóle...

- Jak ja ci mogę pomóc? - spytałem słabo. Wzruszył ramionami.

- Nie wiem, nie wiem...

- Pokaż, gdzie? - jęknąłem, przesuwając się, by dokładnie obejrzeć jego pokaleczone uda. Milczał, a ja nie widziałem żadnych nowych ran. A potem się zorientowałem. Zmroziło mnie. - Ty gnoju - wyjęczałem, podciągając jego koszulkę do góry. Z lewej strony, pod żebrami, tak jak kończyła mu się blizna po oparzeniu, widniały cztery długie cięcia. Czerwone, zaognione. Przycisnąłem dłonie do jego ciała kawałek dalej. - Schowałeś to przede mną. Julian, schowałeś to.

- Mówię ci przecież...

- Ukryłeś to przede mną - zarzuciłem mu płaczliwie trochę. Usiadł. Twarz miał w dłoniach.

- Żebyś się nade mną nie użalał, Natek - szepnął. - To ja zawaliłem. I ja... ja się nie odzywałem, bo nie chciałem ci mówić. Bo ja... ja się tak strasznie, strasznie wstydzę tego... A przecież... przecież że musiałem ci o tym powiedzieć. Natek, to... to nie jest jakieś... nie wiem... błaganie o pomoc czy coś takiego...

- To co to jest? - jęknąłem, obejmując go nagle ramieniem. Nie spodziewał się tego. Oczy miał czerwone strasznie. Może to od powstrzymywania łez. Przyciągnąłem go do siebie mocniej. Pozwolił mi na to.

- A bo ja wiem? Informacja chyba. Że tak się stało. Że dlatego ja nie chciałem, żebyś mnie widział. Wiesz, jakie to jest upokarzające? - spytał, patrząc na mnie żałośnie. Znowu się trząsł. - Że to jest przymus? Ja... naprawdę, Natek... potem są takie straszne wyrzuty sumienia... Ja w piątek wywaliłem wszystko. Wszystko, co trzymałem od... od ostatniego razu. I żyletki, i nożyk do papieru, i taki do... - urwał, chyba widząc moje przerażenie. Pokręcił głową gwałtownie. - Wszystko. Natek, przysięgam. I proszę, proszę... nie odtrącaj mnie teraz, jak już wiesz... I nie skupiaj się na tym, bo to przecież nie jest twój problem... To ja tylko. To tylko mój problem, nie twój. Ty nie masz na to wpływu. To tylko ja. Proszę, naprawdę, Natek, to tylko ja. I już nie będę, nie chcę, naprawdę nie chcę. Uwierz mi, Natek, uwierz, proszę...

- Wierzę ci - wymamrotałem, bo nie wiedziałem, co innego mam powiedzieć. Pokiwał głową znowu. Wargi mu drżały trochę, ale nic więcej. Dotknąłem jego włosów. Wciąż były trochę mokre od potu. Pogładziłem go po głowie. Miałem ochotę jednoczenie tulić go i trząść nim tak mocno, że wszystko by mu się w głowie poukładało, powskakiwało na właściwe miejsca.

- Chcę, żebyś mi ufał. Dlatego ci mówię, rozumiesz? I ja już nie będę, naprawdę. Myślałem, jak ci to powiedzieć w ogóle... I nie wiem, jeśli będziesz chciał mnie sprawdzać, to w porządku. Nie musisz, bo to nie twoje zmartwienie, ale jeśli będziesz chciał, to ja się zgadzam. Bo nic nie będę mieć do ukrycia. Możesz. Powiedz tylko słowo, a ja... wszystko ci pokażę...

- Julek, mi by w życiu nie przyszło to do głowy...

- Och... może... ale chcę, żebyś ty mi ufał, okej? Bo to się nie powtórzy, naprawdę, ja wszystko zrobię, żeby się nie powtórzyło...

- Żebym ci ufał, to ty musisz ze mną rozmawiać, a nie znikać, Julek. Martwię się o ciebie...

- Nie musisz, naprawdę nie musisz. To było jednorazowe, już więcej nie...

- Nie przekonuj mnie, Julek... ja przecież... przecież wiesz, że ja nie rozumiem, ale... no jestem dla ciebie, dobra? I mi na tobie zależy. I ja ci ufam. I przyznałeś się. Jeśli o to chodzi, to ja nie jestem przecież na ciebie zły. Jestem zmartwiony, przestraszony. Przerażony może. Ale nie zły. Zły jestem o ciszę.

- Wiem - przyznał. Odetchnął głęboko, powoli się opanowując, powoli wciskając te wyłażące na wierzch emocje z powrotem wgłąb siebie. - Wiem. Ja myślałem przez chwilę, że ci wcale nie powiem. Że to ukryję dobrze. Że kit ci wcisnę jakiś... Bo... ja w środę wróciłem do domu i to się stało po prostu. I, Boże, było mi nagle o wiele lepiej, a potem tak straszliwie gorzej... I jeszcze z każdym kolejnym dniem było trudniej...

- A teraz? Lepiej ci trochę teraz? - spytałem łagodnie. Zawahał się, po czym pokiwał głową. Zgarbił się cały, oparł czoło na dłoniach, łokcie miał na kolanach. Jakby powietrze z niego zeszło. Puściłem go. - Czyli przez te ostatnie dni, to bardziej chodziło o mnie, niż o sytuację w łazience?

- O mnie chodziło. Tamto w środę rano... nie wiem, już o tym nie myślę. Zaskoczyli mnie bardzo. Jakieś lęki mi się odpaliły i w ogóle... ale potem to już tylko ja przed tobą. I to obezwładniające poczucie winy. Tylko błagam cię, nie użalaj się nade mną - powtórzył bez przekonania. - Ja ci to mówię, co się w środku mnie dzieje, żebyś lepiej mnie rozumiał, nie żeby cię to męczyło.

- Doceniam to, Julek - powiedziałem zgodnie z prawdą, chociaż dobrze wiedziałem, że będzie mnie to męczyć jeszcze długo.

- Ja bym chyba oszalał, jeśli miałbyś chodzić wokół mnie na palcach, czy cokolwiek... Ja tylko cię informuję. Tylko tyle. Przepraszam, że teraz dopiero. Przepraszam, że stchórzyłem. Że uciekłem na trochę... Natek, tak strasznie, strasznie dziękuję ci, że nie ześwirowałeś - dodał trochę zmęczonym głosem. Pokiwałem głową i wpatrywałem się w niego intensywnie, jakby szukając innych anomalii. Nic.

- W ogóle, to te rany wyglądają mocno średnio - powiedziałem mu w końcu, decydując się, że nie zrobię afery. Nie dołożę mu tego jeszcze, temat psychologa zarzucę znowu po maturach. Stłumiłem wszystkie niepokojące myśli, spróbowałem potraktować to trochę na chłodno. - Dezynfekowałeś je?

- Tak - przyznał cicho. - Zdezynfekowałem i zakleiłem je. Wczoraj zdjąłem opatrunek. Okej jest, to zawsze tak... - urwał, bo mi naprawdę ciężko było tego słuchać. I na pewno było po mnie widać. - Jest okej. Mi jest lepiej. Że wiesz już. Że nie muszę ci tego znowu mówić.

- Posłuchaj, ja nie wiem co się robi w takiej sytuacji...

- Nic - powiedział szybko.

- Powinienem był do ciebie przyjść w środę - stwierdziłem nagle, bo teraz mnie zaczęły dopadać wyrzuty sumienia. Julian zrobił wielkie oczy.

- Natek, to tylko moja wina.

- Nie, naprawdę, przecież gdybym...

- Nie mów tak nawet. Natan, prawdopodobnie to by nic nie zmieniło. Bo... bo posłuchaj, ja nie wiem, jak teraz by się to stało, ale gdy... w poprzednich latach, gdy mój problem był nasilony, to ja... mi myślenie się wyłączało. Kurwa, Natek, ja potrafiłem siedzieć z mamą, wyjść do łazienki, zrobić to i wrócić jak gdyby nigdy nic - dodał z prawie namacalną rozpaczą. A mnie wykręcało we wszystkie strony. Nie umiałem sobie tego wyobrazić. Absolutnie. Julian zacisnął palce na pościeli, zamrugał kilka razy. Był napięty cały, jak struna. - I to było... ja wiem, wiem że to było chore, absurdalne, ale to naprawdę za mną. Naprawdę. Przysięgam ci, że się już to nigdy nie powtórzy...

- Jak ty mi możesz przysiąc, co? - spytałem trochę głucho. Julian przysunął się do mnie, zajrzał mi w twarz. Wytrzymałem to.

- Nie wiem... ja może... nie chcę mówić, że na pewno, ale może... pomyślę za jakiś czas o jakiejś formie pomocy psychologicznej - wyrzucił z siebie, a mnie zamurowało. Julian patrzył na mnie wyczekująco. Naszły mnie myśli, że może on tak mówi, bo wie, że właśnie to chciałbym usłyszeć. Przegoniłem je ze swojej głowy. Muszę ufać Julkowi. Muszę mu ufać.

- Trzymam cię za słowo - westchnąłem, trochę dając za wygraną.

Nic nie mogę teraz zrobić. On oparł się o mnie, przeważył trochę. Pozwoliłem naszym ciałom opaść na łóżko. I leżeliśmy tak, mówiąc raczej niewiele, przez kilkanaście minut. Ja głaskałem jego włosy, on nie ruszał się zbytnio. Tylko w końcu trochę się popłakał. Tak ze łzami. Z prawdziwym łzami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro