7 - czyli straszna głupota

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A jednak nie umarłem.
Poczyniłem jednak pierwsze kroki do stracenia zaufania moich rodziców. A potem poszło już gładko, bo w przeciągu następnych dwóch miesięcy chyba przestaliśmy się znać.
Po moim wybuchu w aucie nie trzymałem się w ogóle. Nie umiałem sobie poradzić jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, a zaczynałem już odnosić wrażenie, że jest mi lepiej, że naprawdę dobrze zaczyna mi iść nauka życia bez Kuby, że, choć jest mi ciężko, to powoli staję na nogi. Jednak wszystko, co sobie wypracowałem, nagle runęło przygniatając mnie boleśnie. Nie wiedziałem, jak mam się z tego odkopać, nie wiedziałem nawet, czy tego chcę. Bo czasem łatwiej jest po prostu zamknąć się w pokoju, zastawić drzwi szafą, znów nie wstawać z łóżka, przestać o siebie dbać i nie rozmawiać z nikim. Chyba wszyscy, włączając w to mnie, byli przekonani, że ten okres już minął. Ale on powrócił nagle, niespodziewanie, jak cholerny bumerang i uderzył mnie w twarz tak mocno, że nie miałem już siły wstać.
A przynajmniej nie do końca tygodnia, bo nie rozmawiałem z nikim, nie wychodziłem z pokoju, nie poszedłem do szkoły, ani do psychologa, aż w końcu, gdy doczłapałem się w czwartkowy wieczór do łazienki, bo choć mało piłem, to mój pęcherz nadal pracował, ojciec wyjął moje drzwi z zawiasów.
Chyba nic nigdy nie wkurzyło mnie równie mocno. Zdarłem sobie całe gardło wrzeszcząc na niego. Użyłem wielu wyrazów, których prawie żałuję, ale on stał przede mną z kamienną twarzą i tylko jego oczy zdradzały, jak wielką krzywdę robię mu moimi słowami.
I chyba pierwszy raz, odkąd pamiętam, pękło mu serce.

***

13:36, środa, 28 marca

Wczoraj wysłałem Magdzie finalną wersję projektu, bo nie pojawiłem się w szkole od tygodnia. Odpisałem na jej setki wściekłych wiadomości w sobotę wieczorem. Przedtem się nie odzywałem, nie odczytywałem, nie kontaktowałem się z nikim. A mieliśmy dokończyć projekt w piątek, ale się nie pojawiłem, więc w końcu obiecałem jej, że zrobię to gówno na podstawie notatek, które sporządziła, a potem prześlę jej na maila. Tak też się stało, a mimo to cały dzień mnie unikała. Myślę, że to nawet lepiej.
Za to Zuza zalała mnie potokiem pytań na temat tego, czemu mnie nie było i czemu nie dałem żadnego znaku życia odkąd we wtorek rozstaliśmy się na skrzyżowaniu. Dziwiło mnie, że jakkolwiek ją to obchodzi, bo jeszcze półtora miesiąca temu świetnie radziła sobie bez mojej obecności.

- Coś się w tobie zmieniło - stwierdziła, gdy szliśmy do szatni. Zerknąłem na nią całkiem zmęczony już jej gadaniem. Dzisiaj miała na sobie luźne jeansy i ortalionową kurtkę, co było totalnie głupie bo drugą, grubszą, miała schowaną w szafce. Na dodatek usta pomalowała ciemno brązową pomadką, co w ogóle nie współgrało z całą resztą. Wyglądała jak błazen.

- Tak? - mruknąłem, schodząc po kamiennych schodach. Ten budynek był naprawdę stary.

- No - przytaknęła, mierząc mnie krytycznym spojrzeniem. - Chyba urosłeś z dwa centymetry.

- Pieprz się, Zuza - warknąłem. Nie była dzisiaj w ogóle zabawna, a ja nie byłem w humorze na jej bzdety. Gdy znaleźliśmy się na parterze, chciałem od razu odejść w stronę mojej szafki, ale dziewczyna złapała mnie nagle za łokieć i pociągnęła w stronę swojej. Posłusznie dałem się jej poprowadzić.

- Słuchaj, Natan, mam do ciebie ogromną prośbę - oświadczyła nagle poważnym tonem. Kpiący uśmiech zniknął z jej twarzy, zacisnęła lekko wargi, starając się otworzyć własną szafkę. Czułem, że coś się szykuje. Miałem ochotę odwrócić się na pięcie i odejść. Uchyliła drzwiczki, ale nadal nie mogłem dostrzec, co jest w środku. - Posłuchaj... może to trochę głupie, ale miałam w weekend straszną spinę z matką. Znalazła w moim pokoju trochę zioła i...

- Zuzka, naprawdę mnie to nie obchodzi - oświadczyłem nagle. Nie chciałem, żeby mieszała mnie w cokolwiek. Ściągnęła brwi. Jej szafka była ostatnią w tym rzędzie. - I nie mów, że masz to gówno w szafce - prychnąłem, opierając się ramieniem o ścianę pomalowaną szarą, obdrapaną farbą. Dziewczyna wbiła we mnie spojrzenie swoich lodowych oczu. Zadzwonił dzwonek na siódmą lekcję, ale my skończyliśmy już na dzisiaj.

- Jeśli byłaby to jedyna rzecz, jaką mam w szafce, to pół biedy. Posłuchaj, gdybyś mógł mi pomóc i przechować kilka u siebie...

- Ja pierdole, nie ma mowy - prychnąłem natychmiast, zaglądając jej przez ramię. Na dnie znajdowały się trzy duże butelki smakowej wódki i dwie małpki. Obok leżało jakieś zawiniątko. Popatrzyłem wściekły na dziewczynę. - Cholera, co to ma być?

- To sa moje zapasy na imprezy - wytłumaczyła się szybko, przymykając drzwi, bo ktoś właśnie pojawił się w korytarzu. Milczeliśmy przez chwilę czekając, aż kroki umilkną. Buzowało się we mnie. Jej głupota mnie przerażała. Trudno było mi opisać, co tak właściwie czułem. Byłem lekko zażenowany jej prośbą, zły na jej brak mózgu i zdziwiony tym, że nie znalazła nikogo lepszego. - Jak trzeba, to biorę coś i lecę. Bo praktycznie nigdy nie chcą mi sprzedawać. Słuchaj, proszę cię, weź to ze sobą na jakiś czas, nie mogę przecież trzymać tego w szkole, a moja matka oszalała i każe mi przy sobie otwierać wszystkie szuflady i szafki, a jak wychodzę, to robi to sama - wyrzuciła z siebie z wściekłością. - Zadzwoniła nawet do mojego ojca, choć w ogóle ze sobą nie rozmawiają, i kazała mu sprawdzić mój pokój u niego w mieszkaniu, bo jest przekonana, że jestem jakąś pieprzoną narkomanką! - warknęła, zaciskając zęby. Nosiły ją emocje.

- A nie jesteś? - palnąłem, na co cała się zaczerwieniła. Myślałem, że zaraz mnie pobije.

- Nie - wysyczała. - Pomożesz mi, czy nie? Bo nie mogę trzymać tego gówna tutaj.

- A nie możesz tego po prostu wyrzucić? - spytałem rozeźlony. Pokręciła przecząco głową. - Słuchaj, ja naprawdę nie chcę brać twojego syfu ze sobą do domu. Mam już swoje problemy, w zeszłym tygodniu wyjęto mi drzwi z framugi, więc to naprawdę nie jest dobry pomysł.

- Stary, co ty odpierdoliłeś? - roześmiała się nagle, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Ale mi nie było do śmiechu. - Z resztą nie ważne - dodała szybko, widząc moją minę. - Daj mi po prostu swój plecak...

- Nie, ja nie żartuję, nie wezmę tego...

- Nie marudź - przerwała mi, wyciągając ze swojej szafki dwie butelki. Kłóciliśmy się jeszcze przez chwilę, aż w końcu jej uległem, podając jej swój własny plecak. Przykucnęła, zaczynając pakować do niego swoje skarby. Gdy skończyła okazało się, że waży chyba tonę. - Mam u ciebie dług - oświadczyła, po czym niepewnie ścisnęła moje ramię. Miałem ochotę ją odtrącić a potem jej przywalić. Co to był w ogóle za głupi pomysł i czemu się na to ostatecznie zgodziłem? Te dwa pytania nie dawały mi spokoju i wtedy, gdy zakładałem buty i wtedy, gdy wychodziliśmy z budynku. Przed wejściem było jakoś dziwnie tłoczno, dużo osób stało w kupkach i rozmawiało, część ściskała w dłoniach jakieś żółte karteczki. Zmarszczyłem brwi, starając nie dać się przeważyć wódce do tyłu. Zuzka od razu wyciągnęła papierosa, chętnie mnie nim częstując, ale odmówiłem. Przy wyjściu z dziedzińca stała Magda razem z tym wielkim chłopakiem o, podobno, małpich rękach. Oboje trzymali pęki żółtych ulotek, wręczając je wychodzącym ludziom. Z niektórymi chwilę rozmawiali, z innymi nie. Ruszyliśmy w ich stronę, bo było to jedyne możliwe wyjście z terenu szkoły.

- Cześć - zagadnął nas chłopak, gdy byliśmy już wystarczająco blisko, by go usłyszeć. Jego wzrost cholernie mnie przytłaczał już z odległość kilku metrów, a co dopiero, gdy znalazłem się tuż obok. - Może bylibyście...

- Nie, Julek, nie ich - przerwała mu nagle Magda, łapiąc go mocno za nadgarstek. Spojrzał na nią niepewnie, a Zuza prychnęła, gdy blondyn podał nam jednak ulotki. Swoją zgięła w pół i oddała mu złośliwie. Zrobiło mi się za nią głupio, więc przystanąłem na chwilę zerkając na swój papier. Na górze widniał wielki napis Kółko Teatralne Zaprasza, a pod spodem kilka informacji.

- Zbieramy nowe twarze, by wystawić małą sztukę na zakończenie roku szkolnego maturzystów - zaczął, poprawiając okulary. Miał mocną, kwadratową szczękę. Zuza wypuściła dym w górę, jakby była przekonana, że zdoła on dotrzeć do jego twarzy. Lekko się skrzywił. - Może chcielibyście wpaść w przyszły poniedziałek na spotkanie? Im więcej ludzi, tym lepiej...

- Nie będę błaznować przed całą szkołą - prychnęła Zuza, uśmiechając się krzywo. Magda zacisnęła zęby, a on popatrzył na blondynkę ze spokojem. - Chodź Natan, zaraz spóźnię się na autobus - zarządziła, ruszając beze mnie w stronę przystanku. Zerknąłem na ulotkę jeszcze raz, po czym niepewnie mu ją oddałem.

- Dzięki, ale to chyba nie dla mnie - oświadczyłem w końcu, a on zabrał ode mnie kartkę i lekko skinął głową.

- W porządku - powiedział, uśmiechając się do mnie ostrożnie. Spróbowałem to odwzajemnić, ale chyba nie do końca mi wyszło. Po chwili odwrócił się ode mnie, zaczepiając razem z Magdą kolejną osobę, a mi zrobiło się dziwnie przykro, bo miałem ochotę jeszcze chwilę pobyć w jego towarzystwie. Jeszcze chwilę z nim porozmawiać, może nawet dać się skusić na to durne kółko. Bo on emanował ogromnym spokojem i choć w ogóle go nie znałem, ten stan udzielił się też mi. Przynajmniej na chwilę, bo potem spróbowałem dogonić Zuzię. Przeszło mi przez myśl, czemu nie mogłem zacząć zadawać się z kimś miłym. Myślę, że byłoby mi wtedy nieco łatwiej.

***

14:35

Na moje nieszczęście Ulka była w domu, a ja nie mogłem zamknąć drzwi. Gdy moja siostra nie miała nic ważnego do zrobienia lubiła kręcić się bez celu, zaglądać do pozostałych domowników, chodzić do kuchni to po herbatę, to po wodę, to po jakąś przekąskę. A jak na nieszczęście, byliśmy tutaj tylko my.
Po pierwszym zbyciu dziewczyny przy samych drzwiach wejściowych, ruszyłem do swojego pokoju. Z ulgą odłożyłem ciężki plecak na łóżko i z trudem go rozpiąłem zastanawiając się, gdzie to wszystko poupychać. Głupio mi było chować alkohol po kątach. Może jeśli byłby mój, czułbym się nieco mniej zażenowany.
Po chwili namysłu otworzyłem szufladę z bielizną i w jej głąb, pod stertę pogniecionych bokserek, wcisnąłem jedną z mniejszych butelek. Dla drugiej miejsce znalazło się w szufladzie niżej, wśród skarpetek. Z trzema większymi butelkami nie było tak łatwo, bo naprawdę musiałem przemyśleć to, dokąd je powkładać. Gdzie nikt nigdy nie będzie mi zaglądał? Gdzie ich na pewno nie stłukę?
W końcu dla wiśniówki znalazłem idealne miejsce w pudełku po zimowych butach stojącym w szafie, cytrynówka zamieszkała w szafce pod czterema dużymi zeszytami, a ostatnią trzymałem w dłoni zastanawiając się, gdzie ją skitrać, gdy na schodach usłyszałem kroki. W dwóch susach dopadłem do plecaka, wciskając ją tam z powrotem i przykucnąłem, żeby szybko go zapiąć, gdy do mojego pokoju doczłapała się Ulka. Opadłem na kolana z dłońmi splecionymi na suwaku, który nie chciał ze mną współpracować. Dziewczyna przystanęła, marszcząc brwi.

- Co robisz? - zdziwiła się. Zerknąłem na nią zmieszany. Klęczałem na podłodze.

- Modlę się - powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Natan, chyba o to, byś był mniejszym idiotą.

- Och... to dobrze - westchnęła, ostrożnie się do mnie uśmiechając. - Przeszkadzam ci?

- Już kończę - zapewniłem ją, a gdy usłyszałem własne słowa, miałem ochotę pierdolnąć głową w tę jebaną butelkę. Bo gdybym powiedział jej, że tak, to poszłaby sobie jeszcze szybciej, niż się tu pojawiła. Zamiast tego przycupnęła na krańcu mojego materaca, uśmiechając się do mnie ciepło. Boże, ześlij mi mózg.

- Wiesz, czasem, gdy jest mi ciężko, modlitwa bardzo mi pomaga - wyznała, zwracając wzrok ku oknu. Przeżegnałem się niechlujnie i usiadłem obok, odgradzając jej ewentualne spojrzenie od mojego plecaka, bo wciąż leżał otwarty. Zamek się w nim zaciął, chyba kawałek materiału wszedł w mechanizm. - Odprężam się wtedy.

- To fajnie całkiem - wypaliłem, próbując za wszelką cenę nie patrzeć jej w oczy. Ula rozpaczliwie starała się pociągnąć rozmowę, ale ja nie miałem ochoty na jej towarzystwo. Zadawała mi pytania, choć wcale nie byłem chętny na udzielanie na nie odpowiedzi. Zmieniła więc taktykę. Zaczęła opowiadać mi o nowościach ze swojego życia, mówiła, że w piątek Olek ma urodziny i że robi u siebie małą posiadówkę. Bardzo się cieszyła na ten wieczór. Zdradziła mi, że chce mu upiec tort i spytała, czy może miałbym ochotę jej pomóc. - Raczej jestem w tym słaby - mruknąłem marząc tylko o tym, by dała mi już spokój. Ale ona nawijała dalej, ciągle się rozkręcając. Mówiła mi dosłownie o wszystkim, zmieniała tematy, przeskakiwała z opowieści do opowieści i chyba czuła się przy tym jak dawniej. Bo w zeszłym roku mieliśmy naprawdę fajną relację, a ona starała się ją za wszelką cenę odbudować.
Ale ja nie mogłem, męczyło mnie jej towarzystwo, męczył mnie jej głos i sposób bycia. Znów czułem się jak kiedyś, zanim w naszych życiach pojawił się Kuba. Bo tak naprawdę to on był mostem między mną, a moją siostrą, bo Kuba świetnie dogadywał się z Ulą, lubił z nią pogadać, pośmiać się, a ja zawsze byłem wtedy obok. I jakoś łatwiej nam się wtedy rozmawiało. Nawet gdy wychodził mogliśmy razem zjeść kolację, obejrzeć jakiś film lub po prostu jeszcze trochę pobyć ze sobą. A teraz skręcało mnie na myśl, że żyję z nią pod jednym dachem, że widzimy się codziennie i że musimy mieć ze sobą jakiekolwiek konfrontacje.
Czasem myślę sobie, że to przez to, że się zmieniłem, że bez Kuby jestem jakiś niepełny. A może nie w tym rzecz, może obecność Uli boleśnie przypomina mi o braku obecności chłopaka.
Cokolwiek nie byłoby przyczyną (a może były nią obie te rzeczy), to winę za wszystko, co się teraz dzieje bezsprzecznie ponosi Kuba. To przez niego siedzimy teraz w moim pokoju w niezręcznej ciszy, ja trzymam lewą dłoń na butelce nie mojej wódki, a w zawiasach nie ma drzwi. Za oknem jest szaro, zbiera się na deszcz i choć dawniej powiedziałbym, że niebo przypomina mi kolorem jego oczy, to dzisiaj nie kojarzy mi się wyjątkowo z niczym. Jest po prostu zwykłe i brzydkie, tak jak wszystko inne dookoła. Tak jak ja i to, co we mnie. Bo moja dusza jest ostatnio szczególnie zwykła i brzydka. Myślę, że gdybym mógł ją zobaczyć, to wyglądałaby jak dzisiejsze niebo. Nudne, bez wyrazu.
I tak się właśnie mniej więcej ostatnio czuję.
Po prostu nijak.

Trzymajcie się ciepło, mam nadzieję, że u każdego z Was wszystko jest w porządku.
Do poniedziałku

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro